Wspinając się Coraz wyżej, zmusiła się do podziwiania otaczających ją widoków. Wdychała zapach sosen, poddawała się pierwszym promieniom słońca. Drzewa spowiła delikatna zielona mgiełka. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami. Już niedługo górskie zbocza pokryją się barwnymi kwiatami.
Piękno przyrody, zamiast podtrzymać ją na duchu, tylko spotęgowało złe przeczucia. Pogrążając się w pracy, uciekała przed nimi, ale teraz było to niemożliwe.
Dyszała ciężko, więc zatrzymała się na chwilę odpoczynku. Męczyło ją ciągłe poczucie winy. Cal nigdy jej nie wybaczy. Może się tylko modlić, by nie przeniósł tych uczuć na dziecko.
Przypominała sobie seksualne groźby z pierwszego wieczora. Nie miała pojęcia, czy naprawdę byłby w stanieją do czegoś zmusić. Zadrżała i spojrzała w dół, na potężną bryłę domu. Jakiś samochód zbliżał się podjazdem. Dżip Cała. Czyżby wpadł po nowy komiks ze swojej kolekcji?
Poniewierały się po całym domu: X-Man, Mściciele, Dolina Grozy, ba, nawet Królik Bags. Ilekroć natykała się na nowy zeszyt, zanosiła dziękczynną modlitwę, że przynajmniej w tym względzie dokonała właściwego wyboru. Jego tępota zrównoważy jej wysoki iloraz inteligencji i dziecko będzie normalne. Odwdzięczała się dbając, by nikt, pod żadnym pozorem nie dotykał jego komiksów, nawet sprzątaczki.
Ta wdzięczność nie obejmowała jednak uwięzienia. Nieważne, że odosobnienie sprzyjało jej pracy; Cal miał przez to zbyt wielką nad nią władzę. Co by było, gdyby nie wróciła? – zaciekawiła się nagle. Wiedział, że chodzi na spacery, ale co zrobi, jeśli nie wróci? Co, jeśli znajdzie budkę telefoniczną wezwie taksówkę i pojedzie na lotnisko?
Myśl, że mogłaby go zdenerwować, odrobinę poprawiła jej nastrój. Oparła się na łokciach i rozkoszowała pieszczotą słońca, dopóki nie zrobiło jej się zimno od klęczenia na kamieniu. Wstała i jeszcze raz obrzuciła wzrokiem dolinę.
U jej stóp stał posępny dom, nad nią wznosiły się góry. Podjęła wspinaczkę.
Rozdział ósmy
Cal wszedł do salonu wymachując torebką Jane. Wyjrzał przez drzwi na taras, ale nigdzie nie było jej widać, a to oznaczało tylko jedno -znowu poszła w góry. Wiedział, że codziennie spaceruje, mówiła jednak, że nigdy nie idzie daleko. Cóż, dzisiaj najwidoczniej poszła, i to tak daleko, że się zgubiła. Jak na osobę o ilorazie inteligencji sto osiemdziesiąt, jest głupia jak but.
– Cholera! – Cisnął torebkę na kanapę. Zapięcie puściło i zawartość wysypała się gwałtownie.
– Coś nie tak, Cal?
– Co? Eee, nie. – Zapomniał o obecności Ethana, najmłodszego brata. Ethan zjawił się niespodziewanie dwadzieścia minut temu. Cal wykręcił się ważnym telefonem; cały czas szukał żony.
Zwlekanie z przedstawieniem Jane rodzicom okazało się trudniejsze niż przypuszczał. Ethan wrócił z nart przed trzema dniami, jego rodzice przed dwoma, i wszyscy suszyli mu głowę.
– Szukam portfela – skłamał. – Myślałem, że może Jane schowała go do swojej torebki.
Ethan wstał z fotela przy kominku tak wielkim, że z powodzeniem można by w nim upiec wołu, i podszedł do drzwi na patio. Gniew Cala zelżał odrobinę, gdy patrzył na brata. Podczas gdy on i Gabe brylowali na boisku, Ethan realizował się w szkolnym teatrze. Choć nieźle sobie radził w sporcie, nigdy nie pociągały go gry drużynowe – pewnie dlatego, że nie pojmował, jak ważne jest zwycięstwo.
Szczuplejszy od Cala i Gabe'a, o jasnych włosach, zabójczo przystojny, jako jedyny z trzech braci Bonnerów odziedziczył rysy matki. Jego uroda stanowiła ulubiony powód dobrodusznych kpin starszych braci. Miał piwne oczy ocienione długimi rzęsami i prosty nos, którego nikt nigdy nie złamał. Zazwyczaj nosił koszule, sztruksy i mokasyny, dziś jednak miał na sobie spraną koszulkę i dżinsy. Na nim wyglądały jak elegancki strój.
Cal zmarszczył brwi.
– Prasowałeś podkoszulek?
– Tylko troszeczkę.
– Jezu, Eth, przestań robić takie rzeczy.
Ethan uśmiechnął się promiennym uśmiechem Jezusa, co, jak wiedział, doprowadzało brata do szału.
– Niektórzy dbają o wygląd. – Z niesmakiem spojrzał na zabłocone buty Cala. – Inni nie zwracają na to uwagi.
– Daruj sobie, dupku. – W obecności Ethana język Cala pogarszał się skandalicznie. Było w tym dzieciaku coś, co kazało mu przeklinać jak szewc. Nie, żeby robiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Był najmłodszy; starsi bracia od początku dawali mu twardą szkołę. Jeszcze jako dzieci Cal i Gabe wyczuwali, że Ethan jest bardziej wrażliwy od nich, więc nauczyli go o siebie dbać. Nikt w rodzinie Bonnerów nie przyznałby się do tego za żadne skarby, ale w głębi ducha właśnie Ethana kochali najbardziej.
Cal darzył go także szacunkiem. Ethan miał za sobą szalony okres studiów, kiedy za dużo pił i sypiał ze zbyt wieloma kobietami. Odkąd jednak odkrył swoje powołanie, żył zgodnie z tym, czego nauczał.
– Odwiedzanie chorych to część mojej pracy – oznajmił Ethan. – Dlaczego nie przedstawisz mnie żonie?
– Nie spodoba jej się to. Wiesz, jakie są kobiety. Chciałaby się wystroić na spotkanie z rodziną, żeby zrobić na was jak najlepsze wrażenie.
– A kiedy twoim zdaniem to nastąpi? Rodzice nie mogą się doczekać. Annie tylko pogarsza sytuację, bo przechwala się bezustannie, że już ją poznała.
– Nie moja wina, że rozbijacie się po całym kraju.
– Wróciłem przed trzema dniami.
– Jezu, tłumaczyłem przecież wczoraj na kolacji; Jane złapała grypę tuż przed waszym powrotem. Paskudny wirus. Za kilka dni, najdalej za tydzień, będzie w lepszej formie, wtedy przyjdziemy. Ale nie liczcie na częste spotkania. Praca jest dla niej bardzo ważna, całymi dniami siedzi przy komputerze.
Ethan miał zaledwie trzydzieści lat, ale oczy mądre jak stuletnia sowa.
– Jeśli chcesz pogadać, możesz na mnie liczyć.
– Nie mamy o czym, chyba że o tym, jak cała rodzina wtyka nos w moje sprawy.
– Nie Gabe.
– Nie, nie Gabe. – Cal wbił dłonie w tylne kieszenie dżinsów. – Chociaż wolałbym, żeby to robił.
Umilkli. Trzeci z braci był gdzieś w Meksyku, uciekał przed samym sobą.
– Chciałbym, żeby wrócił do domu – stwierdził Ethan.
– Wyjechał z Salvation wiele lat temu. Tu już nie jest jego dom.
– A gdzie? Zwłaszcza teraz, gdy nie ma już Cherry i Jamiego?
Cal odwrócił głowę, słysząc smutek w głosie brata. Chcąc zmienić nastrój, zbierał zawartość torebki Jane. Gdzie ona się podziewa? Przez minione dwa tygodnie trzymał się z daleka, żeby mieć czas ochłonąć.
Chciał także, by osamotnienie dało się jej we znaki i by zrozumiała, że to on trzyma klucz do więzienia. Niestety, chyba nie robiło to na niej spodziewanego wrażenia.
Ethan podszedł, by mu pomóc.
– Skoro jest taka chora, może powinna znaleźć się w szpitalu?
– Nie. – Cal sięgnął po kalkulator i notes, byle tylko nie patrzeć na brata.
– Ostatnio bardzo ciężko pracowała, ale kiedy odpocznie, poczuje się lepiej.
– No, nie wygląda jak twoje panienki.
– Skąd wiesz, jak… – Podniósł głowę i zobaczył, że Ethan studiuje zdjęcie przy jej prawie jazdy. Musiało wypaść z portfela. -Nie umawiałem się z panienkami.
– No, ale i nie z naukowcami. – Roześmiał się. – Nadal nie mieści mi się w głowie, że ożeniłeś się z profesor fizyki. O ile pamiętam, w szkole średniej uratował cię jedynie fakt, że tego przedmiotu uczył trener Gili.
– Kłamiesz. Miałem piątkę.
– Zasługiwałeś na troję.
– Na cztery mniej.
Ethan uśmiechnął się i pomachał prawem jazdy.
– Nie mogę się doczekać, kiedy powiem ojcu, że wygrałem zakład.
– Jaki zakład?
– O wiek kobiety, którą poślubisz. Twierdził, że trzeba będzie wpasować ślub między dwie zbiórki skautowskie, a ja upierałem się, że się opamiętasz. Wierzyłem w ciebie, bracie, i wyszło na moje.
Cal był zły. Nie chciał, by się dowiedzieli, że Jane ma dwadzieścia osiem lat, ale nie mógł temu zaprzeczyć, skoro Ethan wywijał jej prawem jazdy.
– Nie wygląda na więcej niż dwadzieścia pięć.
– Nie pojmuję, czemu jesteś taki drażliwy na tym punkcie. Nie ma nic złego w tym, że się ożeniłeś z kobietą w twoim wieku.
– Nie jest w moim wieku.
– Młodsza o dwa lata. To niewiele.
– Dwa lata? O czym ty mówisz, do cholery? – Wyrwał mu prawo jazdy.
– Nie jest młodsza o dwa lata, tylko o…
– O, kurczę – Ethan wycofał się przytomnie. – Czas na mnie.
Cal był zbyt zdumiony tym, co zobaczył w prawie jazdy, by zauważyć rozbawienie brata. Jego uwadze uszedł także odgłos zamykanych drzwi. Nie widział niczego poza cyframi na dokumencie.
Podrapał laminowaną powierzchnię. Może coś się przykleiło, może to zagniecenie? Albo pomyłka. Cholerne urzędy wszystko spieprzą.
Ale wiedział, że nikt niczego nie spieprzył. Cyfry mówią straszliwą prawdę. Jego żona ma trzydzieści cztery lata. Nigdy w życiu nie oberwał równie boleśnie.
– Calvin pewnie zaraz po ciebie przyjedzie – oznajmiła Annie Glide.
Jane odstawiła biały kubek z ledwo widoczną amerykańską flagą i popatrzyła na Annie przez całą długość zagraconego saloniku. Mimo niecodziennego wystroju, był to prawdziwy dom, miejsce, do którego można tęsknić i wracać.
– Nie wydaje mi się. Nie wie, gdzie jestem.
– Domyśli się. Chłopcy jeszcze w pieluchach uganiali się po naszych górach.
Nie wyobrażała sobie Cala w pieluchach. Jej zdaniem przyszedł na świat z naburmuszoną miną i owłosioną klatką piersiową.
– Cały czas nie mogę uwierzyć, jak blisko od nas do ciebie. Pierwszego dnia wydawało mi się, że to kilka kilometrów.
– Bo tak jest. Droga wije się przez całe miasteczko. A dzisiaj rano po-szłaś na skróty.
Jane była zdumiona, gdy weszła na szczyt, spojrzała w dół i zobaczyła chałupkę Annie. Początkowo nie rozpoznała domku, ale gdy dostrzegła kolorową flagę, wiedziała, dokąd doszła. Annie powitała ją, jakby się jej spodziewała, choć od ich poprzedniego spotkania minęły prawie dwa tygodnie.
– Janie Bonner, umiesz piec chleb kukurydziany?
– Próbowałam kilka razy.
– Nie uda ci się, jeśli nie dodasz maślanki.
– Zapamiętam.
– Zanim mi się pogorszyło, sama robiłam masło jabłkowe. Nie ma to jak zimne masło jabłkowe na ciepłym chlebie kukurydzianym. Musisz wziąć dobre, miękkie jabłka i obierać je starannie, bo nikt na całym bożym świecie nie chciałby trafić na obierkę jedząc masło jabłkowe.
– Jeśli kiedykolwiek będę je robiła, zwrócę na to uwagę.
Annie co chwila raczyła ją domowymi przepisami i ludową mądrością; herbata z imbirem na przeziębienie, dziewięć łyków wody na czkawkę, buraki należy sadzić dwudziestego szóstego, siódmego, albo ósmego marca, ale nie później.
Choć prawdopodobieństwo, by Jane kiedyś miała użyć jej rad, było znikome, skrzętnie zapamiętywała wszystko. Słowa Annie stanowiły pomost między pokoleniami. Korzenie sięgały podnóży gór; dla kogoś, kto nigdy nie czuł przynależności, każdy drobiazg łączył z rodziną i tradycją, czyli tym, czego pragnęła najbardziej.
– A jak będziesz zagniatała pierogi, dodaj jajko i tymianek. – Staruszka zaniosła się kaszlem. Jane spojrzała na nią zatroskana. Gdy kaszel umilkł, Annie machnęła ręką o wiśniowych paznokciach. – Słuchaj dalej. Aż mnie dziw bierze, żeś jeszcze nie powiedziała: zamknij jadaczkę, Annie, jużeś mnie zmęczyła.
– Lubię cię słuchać.
– Dobra z ciebie dziewczyna, Janie Bonner. Aż się dziwię, że Calvin się z tobą ożenił.
Jane parsknęła śmiechem. Annie Glide jest nieobliczalna. Nie to, co jej jedyna babka, samolubna, oschła matka ojca.
– Brakuje mi ogródka. Beznadziejny Joey Neeson zaorał go jakiś czas temu, a nie lubię, kiedy obcy pałętają się po mojej ziemi. Calvin w kółko przysyła tu obcych, żeby coś reperowali, ale nie zgadzam się na to. Nie lubię, kiedy rodzina wtyka nos w moje sprawy, a co dopiero obcy. – Pokręciła głową. – Miałam nadzieję, że starczy mi sił, by samej zająć się ogrodem, ale nic z tego. Ethan obiecał pomóc, ale ma tyle pracy w kościele, że nie miałam serca gonić go do roboty, więc powiedziałam, że nie chcę, żeby jakiś mięczak sadził mi kwiatki. – Łypnęła na Jane błękitnymi oczami. – Oj, szkoda mojego ogródka, ale nie chcę tu obcych.
Jane od razu przejrzała jej plan, nie rozzłościło jej to jednak. O dziwo, odebrała to jako pochlebstwo.
– Jeśli mi pokażesz, co trzeba zrobić, chętnie ci pomogę. Annie przycisnęła rękę do piersi.
– Naprawdę?
Jane uśmiechnęła się, widząc to teatralne zdumienie.
– Z przyjemnością. Nigdy nie miałam ogródka.
– To i dobrze. Niech Calvin cię tu przywiezie jutro z samego rana i zabierzemy się za ziemniaki. Jest już trochę późno, zazwyczaj robiłam to w lutym, podczas nowiu, ale może jeszcze zdążymy. A potem posadzimy cebulę i buraki.
– Doskonale. – Podejrzewała, że staruszka nie odżywia się należycie. Wstała. – Co powiesz na to, żebym upichciła coś na lunch? Zgłodniałam trochę.
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.