– Przednia myśl. Amber Lynn wróciła już i przyniosła mi zupy fasolowej. Możesz ją odgrzać. Oczywiście nie gotuje tak, jak ją uczyłam, ale taka już jest ta moja Amber Lynn.

A więc rodzice Cala wrócili. Idąc do kuchni zastanawiała się, jak im tłumaczy fakt, że ciągle jej nie przedstawił.

Podała zupę w jednym talerzyku porcelanowym, a drugim plastikowym. Nakroiła także chleba kukurydzianego z blachy na stole. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek tak bardzo cieszyła się posiłkiem. Po dwóch tygodniach samotności cudownie było jeść w towarzystwie, tym bardziej że towarzyszka nie łypała na nią ponuro i nie warczała wrogo.

Pozmywała naczynia, zaniosła Annie kubek herbaty i przypadkiem dostrzegła na ścianie trzy dyplomy. Nie rzucały się w oczy wśród obrazków, porcelanowych tancerek i ściennych zegarów.

– To moich wnuków – poinformowała Annie. – Dali mi je. Wiedzieli, że zawsze żałowałam, że rzuciłam szkołę po szóstej klasie, więc wszyscy trzej dali mi swoje dyplomy, kiedy tylko skończyli studia. Calvina wisi najwyżej.

Jane wzięła okulary ze stołu i zerknęła na wskazany dokument. Wystawiono go na Uniwersytecie Michigan. Ogłaszał, że Calvin E.Bonner uzyskał tytuł magistra… z wyróżnieniem.

Summa cum laude.

Uniosła dłoń do gardła. Odwróciła się gwałtownie.

– Cal ukończył studia summa cum laude?

– Tak mówią, kiedy ktoś jest naprawdę zdolny. Myślałam, że to wiesz, sama jesteś profesorką. Mój Calvin jest mądry, że hej.

– On… – Przełknęła ślinę, starała się zignorować narastający szum w uszach. – Co studiował?

– Nie mówił ci? Zazwyczaj sportowcy wybierają łatwe przedmioty, ale nie mój Calvin, o nie. Biologię. Zawsze lubił włóczyć się po lasach, zbierać różności…

– Biologię? – Jane wydawało się, że zaliczyła cios w żołądek.

Annie zmrużyła oczy.

– Dziwne, że tego nie wiesz, Janie Bonner.

– Jakoś nigdy o tym nie rozmawialiśmy. – Pokój wirował; pomyślała, że zaraz zemdleje. Odwróciła się, rozlała herbatę, wróciła do kuchni.

– Janie? Coś się stało?

Nie była w stanie mówić. Uszko się odtłukło, gdy cisnęła kubek do zlewu. Przycisnęła dłoń do ust, żeby powstrzymać krzyk przerażenia. Jak mogła być taka głupia? Mimo wszelkich środków ostrożności stało się to, czego się obawiała najbardziej. Jej dziecko wcale nie będzie normalne.

Zacisnęła dłonie na krawędzi zlewu, gdy słodkie marzenia legły w gruzach i musiała sprostać brutalnej prawdzie. Wiedziała, że Cal studiował w Michigan, ale nie przypuszczała, by traktował to poważnie. Czy sportowcy nie uczęszczają na minimalną liczbę wykładów? Czy nie porzucają studiów przed dyplomem? Fakt, iż z wyróżnieniem ukończył biologię na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów, niósł tak przerażające przesłanki, że aż bała się o tym myśleć.

Inteligencja ponadprzeciętna. Tylko o tym mogła myśleć. Jedyne, co w nim ceniła, czyli jego głupota, okazała się złudzeniem, które podtrzymywał celowo. Nie przejrzała go i tym samym skazała swoje dziecko na to samo, co było jej udziałem.

Wpadła w panikę. Jej dziecko będzie dziwadłem, jak ona.

Nie pozwoli na to. Prędzej umrze niż skaże je na taki los. Wyprowadzi się! Zabierze dziecko do Afryki, do najbardziej prymitywnego zakątka kontynentu. Sama zajmie się jego edukacją, żeby maleństwo nigdy nie doświadczyło okrucieństwa rówieśników.

Poczuła łzy pod powiekami. Co ona najlepszego zrobiła? Dlaczego Bóg do tego dopuścił?

Głos Ann wyrwał ją z zadumy.

– To Calvin. Mówiłam, że zaraz przyjedzie.

Dobiegło ją trzaśniecie drzwi samochodu i tupot stóp na werandzie.

– Jane! Gdzie ona jest, do cholery!

Wpadła do saloniku.

– Ty draniu!

Rzucił się naprzód. Jego twarz wykrzywiał gniew.

– Pani profesor, musi mi pani sporo wytłumaczyć!

– Boże, jak ja cię nienawidzę!

– Nie bardziej niż ja ciebie! – W oczach Cala płonął gniew i coś, co Jane dostrzegła dopiero teraz… jak to możliwe, że zajęło jej to tylu czasu?… Żywa inteligencja.

Chciała rzucić się na niego i wydrapać mu tę inteligencję z oczu. Rozłupać mu czaszkę i wydłubać mózg. Miał być głupi! Czyta komiksy! Dlaczego tak ją zawiódł?

Straciła resztki panowania nad sobą. Wiedziała, że musi uciec, zanim rozsypie się na kawałki. Z krzykiem wściekłości obróciła się na pięcie i pognała z powrotem do kuchni, do tylnych drzwi.

Usłyszała za sobą ryk wściekłości.

– Wracaj! Nie każ mi za tobą biec, bo tego pożałujesz!

Nie słyszała, czy za nią pobiegł, i jęknęła zdziwiona, gdy złapał ją za ramię.

– Kazałem ci wracać! – krzyknął.

– Wszystko zepsułeś! – odparła, także podniesionym głosem.

– Ja? – Pobladł ze złości. – Ty kłamczucho! Jesteś stara! Stara!

– Nigdy ci tego nie wybaczę! – Zacisnęła pięści i z całej siły uderzyła go w pierś, tak mocno, że zabolały ją dłonie.

Wpadł w furię. Złapał ją za ramiona, ale nie panowała nad sobą, nie pozwalała mu się poskromić. Skrzywdził jej dziecko i oto ona, która nigdy nikogo nie uderzyła, zapragnęła jego krwi.

Wpadła w szał. Spadły jej okulary, a nawet tego nie zauważyła. Kopała, drapała, starając się go dosięgnąć.

– Przestań, i to w tej chwili! Przestań! – Jego krzyk zatrząsł wierzchołkami drzew. Po raz kolejny chciał ją powstrzymać. W odpowiedzi ugryzła go w rękę.

– Au! – Szeroko otworzył oczy. – To boli!

Agresja sprawiła jej satysfakcję. Uniosła kolano, by uderzyć go w podbrzusze, ale nie zdążyła. Straciła grunt pod nogami.

– O, co to, to nie…

Upadli na ziemię. Osłonił ją przed upadkiem własnym ciałem, zaraz jednak przytłoczył ją sobą, przycisnął do ziemi całym ciężarem.

Walka pozbawiła ją wszystkich sił, on jednak w ten sposób zarabiał na życie i nawet nie stracił tchu. Stracił natomiast cierpliwość i dał jej tego próbkę.

– Uspokój się, słyszysz? Zachowujesz się jak wariatka! Właściwie jesteś szalona! Okłamałaś mnie, a teraz chcesz mnie zabić. Już nie wspomnę, że takim zachowaniem możesz zaszkodzić dziecku. Przysięgam na Boga, że zamknę cię w domu wariatów i naszpikuję prochami!

Miała łzy w oczach; nie chciała, by to zobaczył, ale nie mogła się powstrzymać.

– Wszystko zepsułeś.

– Ja? – Złościł się coraz bardziej. – To nie ja zachowuję się jak wariat. I nie ja wmawiałem wszystkim dokoła, że mam pieprzone dwadzieścia osiem lat!

– Nigdy tego nie powiedziałam! I nie przeklinaj w mojej obecności!

– Masz trzydzieści cztery! Trzydzieści cztery! Czy kiedykolwiek planowałaś mi o tym powiedzieć?

– A niby kiedy miałam to zrobić? Kiedy napadłeś mnie w czasie wykładu, czy może raczej kiedy darłeś się na mnie przez telefon? A może kiedy wepchnąłeś mnie do samolotu? Nie, raczej kiedy zamknąłeś mnie w domu! Czy tak?

– Nie wykręcaj kota ogonem. Wiedziałaś, że to dla mnie ważne, i z premedytacją wprowadziłaś mnie w błąd.

– Z premedytacją? Co za wymyślne słowo jak na głupka. Po co ta kokieteria? Dlaczego udajesz durnego wieśniaka z Południa i zachowujesz się jak kretyn? Czy na tym, twoim zdaniem, polega dobra zabawa?

– O czym ty mówisz?

Odparła z całą pogardą, na jaką było ją stać:

– Uniwersytet Michigan! Summa cum laude!

– Ach, to. – Jego napięcie częściowo ustąpiło. Zsunął się z niej trochę.

– Boże, jak ja cię nienawidzę – szepnęła. – Lepszy byłby bank spermy.

– Szkoda, że dopiero teraz doszłaś do tego wniosku.

Mimo tych słów nie wydawał się już taki wściekły. Ona tymczasem nadal czuła złość. Wiedziała, o co musi zapytać, i choć panicznie bała się tego, co usłyszy, odezwała się dzielnie:

– Jaki masz iloraz inteligencji?

– Nie mam pojęcia. W przeciwieństwie do ciebie nie chodzę z tą informacją wytatuowaną na czole. – Przesunął się na bok, tak że mogła wstać.

– Wyniki z testów na studia?

– Nie pamiętam.

Przyglądała mu się podejrzliwie.

– Kłamiesz. Wszyscy pamiętają.

Otrzepał dżinsy z mokrych liści.

– Odpowiadaj, do licha!

– Nie muszę. – Był zły, ale chyba niegroźny.

To jej bynajmniej nie uspokoiło. Poczuła narastającą falę histerii.

– Odpowiedz w tej chwili, albo, jak mi Bóg miły, znajdę sposób, żeby cię zamordować! Dosypię ci mielonego szkła do jedzenia! Zadźgam nożem podczas snu! Wrzucę suszarkę do wanny! Rozwalę ci łeb kijem bejsbolowym!

Przestał otrzepywać spodnie i patrzył na nią z ciekawością raczej niż ze strachem. Wiedziała, że robi z siebie idiotkę, ale ta świadomość tylko dolewała oliwy do ognia.

– Odpowiadaj!

– Ależ z ciebie krwiożercza niewiasta. – Wydawał się lekko rozbawiony. Pokręcił głową. – Co do suszarki… Potrzebny ci będzie przedłużacz, żeby sięgnęła do wanny. Chyba że nie zamierzałaś jej włączyć do prądu.

Zgrzytała zębami, czując, że wychodzi na zupełną kretynkę.

– Gdybym nie włączyła do prądu, nie mogłabym cię zabić, prawda?

– Rzeczywiście.

Głęboko zaczerpnęła tchu, starając się odzyskać zdrowy rozsądek.

– Powiedz, jakie wyniki osiągnąłeś na testach. Jesteś mi to dłużny. Wzruszył ramionami, schylił się po jej okulary.

– Coś koło tysiąca czterystu, może troszkę mniej.

– Tysiąc czterysta! – Odepchnęła go z całej siły i pobiegła do lasu. Okazał się hipokrytą i oszustem. Było jej niedobrze. Nawet Craig nie był równie inteligentny.

– To nic w porównaniu tobą! – zawołał za nią.

– Nie waż się do mnie odzywać.

Podszedł bliżej, ale jej nie dotknął.

– Daj spokój, Różyczko, to, co ty mi zrobiłaś, jest o wiele gorsze niż moje wyniki.

Odwróciła się gwałtownie.

– Nie mnie skrzywdziłeś! Zrobiłeś to mojemu dziecku, nie rozumiesz?

Przez ciebie wyrośnie na dziwadło!

– Nigdy nie powiedziałem, że jestem głupi. Ty było twoje przypuszczenie.

– Mówiłeś „przyszłem"! Pierwszego wieczoru powiedziałeś „przyszłem" dwa albo trzy razy!

Kącik jego ust uniósł się leciutko.

– Koloryt lokalny. Nie będę się usprawiedliwiał.

– W całym domu walają się komiksy!

– Chciałem sprostać twoim oczekiwaniom.

Załamała się. Stanęła tyłem, oparła dłonie o najbliższe drzewo i przywarła czołem do szorstkiej kory. Powróciły wszystkie upokorzenia dzieciństwa: kpiny i żarty, poczucie izolacji. Nigdy nie pasowała do innych, i teraz ten sam los zgotowała swojemu dziecku.

– Wywiozę ją do Afryki – szepnęła. – Z dala od cywilizacji. Będę ją sama uczyła, żeby nie musiała znosić kpin innych dzieci.

Na jej plecach spoczęła nieoczekiwanie delikatna dłoń.

– Nie zrobisz jej tego, Różyczko. Nie pozwolę na to.

– Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz, jaka z niej dziwaczka.

– Nie będzie dziwaczką. Czy twój ojciec tak cię postrzegał?

Wszystko w niej zamarło. Odsunęła się od niego i nerwowo szukała chusteczki w kieszeniach wiatrówki. Grała na zwlokę wycierając nos, starała się odzyskać panowanie nad sobą. Jak mogła tak się rozkleić? Nic dziwnego, że uważa ją za wariatkę.

Wytarła nos jeszcze raz. Podał jej okulary. Nałożyła je nie zwracając uwagi na mech przyczepiony do zausznika.

– Przepraszam, że tak się zachowałam. Nie wiem, co mi się stało. Nigdy na nikogo nie podniosłam ręki.

– Ale dobrze ci to zrobiło, prawda? – Uśmiechnął się i, ku jej zdumieniu, na jego policzku pojawił się dołeczek. Gapiła się na niego przez dłuższą chwilę, zanim w końcu zebrała myśli.

– Przemoc niczego nie załatwia. Mogłam zrobić ci krzywdę.

– Nie chcę cię znowu zdenerwować, Różyczko, ale nie jesteś mistrzynią świata w zapasach. – Wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domu.

– To moja wina. Od samego początku. Gdyby nie zaślepiły mnie stereotypy południowca i sportowca, szybciej doceniłabym twój intelekt.

– Tak, tak. A teraz opowiedz mi o ojcu.

Upadłaby, gdyby jej nie powstrzymał.

– Niewiele jest do opowiadania. Był księgowym w zakładzie papierniczym.

– Inteligentny?

– Przeciętnie.

– Chyba wszystko rozumiem.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Nie wiedział, co z tobą począć, prawda?

Przyspieszyła kroku.

– Robił, co w jego mocy. Nie chcę o tym. rozmawiać.

– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoje problemy w dzieciństwie wynikały raczej z nastawienia twojego starego, a nie z rozmiarów twojego mózgu?

– Nic nie wiesz.

– W Michigan byli innego zdania.

Nie odpowiedziała, bo doszli do domu. Annie czekała na nich przy drzwiach. Łypnęła groźnie na wnuka.

– Co ci się stało? Jak będziesz tak denerwował ciężarną, zaszkodzisz dziecku.

– O co ci chodzi? – nachmurzył się. – Kto ci powiedział, że jest w ciąży?

– W innym wypadku nie ożeniłbyś się z nią. Nie masz tyle oleju w głowie.

Jane była wzruszona.

– Dziękuję, Annie.

– A ty? – Staruszka wygarnęła i jej. – Co ci odbiło, żeby się tak zachowywać? Jeśli będziesz tak szalała, ilekroć Calvin cię zdenerwuje, dzieciak udusi się pępowiną na długo, zanim przyjdzie na świat!