Jane rozważała, czy zwrócić jej uwagę na nikłe prawdopodobieństwo takiego obrotu wypadków, ale ugryzła się w język.

– Na przyszłość będę ostrożniej sza.

– Następnym razem, kiedy cię rozzłości, pogoń go ze strzelbą.

– Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy, starucho – burknął Cal. – Wystarczy jej własnych głupot, niczego nie podpowiadaj.

Annie przechyliła lekko głowę i posmutniała nagle.

– Posłuchaj mnie uważnie, Janie Bonner. Nie wiem, jak doszło do tego, że Calvin się z tobą ożenił, ale z tego co widziałam, nie gruchacie jak zakochane gołąbki. Wziął cię za żonę i bardzo mnie to cieszy, ale uprzedzam, że jeśli osiągnęłaś to podstępem, nie pozwól, by Jim i Amber Lynn się dowiedzieli. Nie są równie tolerancyjni jak ja i gdyby się zorientowali, że skrzywdziłaś ich chłopaka, porąbaliby cię żywcem, rozumiesz?

Jane przełknęła ślinę i skinęła głową.

– To dobrze. – Annie zwróciła się do Cala. Smutek zniknął, w starych oczach błysnął spryt. – Dziwne, że osoba tak ciężko chora jak nasza Janie dała radę przejść taki kawał.

Cal zaklął pod nosem. Jane gapiła się na Annie nic nie rozumiejącym wzrokiem.

– O czym ty mówisz? Nie jestem chora! Cal złapał ją za ramię.

– Chodź, Jane, idziemy do domu.

– Poczekaj! Muszę wiedzieć, co miała na myśli…

Cal pociągnął ją za róg, ale dosłyszała jeszcze rechot Annie.

– Janie Bonner, nie zapominaj, co mówiłam o pępowinie! Calvin chyba znowu cię wkurzy…

Rozdział dziewiąty

Powiedziałeś krewnym, że mam grypę? – powtórzyła Jane, gdy zjeżdżali z góry. Łatwiej było rozmawiać o drobnym kłamstwie niż o tym dużym.

Przeszkadza ci to? Myślałam, że poznam twoich rodziców. Że po to mnie tu przywiozłeś.

– Poznasz. Kiedy uznam to za stosowne.

Jego nonszalancja podziałała na nią jak płachta na byka. Trudno, to jej wina, nie powinna była słuchać go bez protestu przez ostatnie dwa tygodnie. Najwyższy czas pokazać mu, że się go nie boi.

– Więc niech to będzie jak najszybciej, bo nie pozwolę się dłużej trzymać w ukryciu.

– O co ci chodzi? Robię co w mojej mocy, żeby nikt ci nie przeszkadzał w pracy, a ty narzekasz.

– Nie mów tylko, że wyświadczasz mi przysługę.

– Nie wiem, jak inaczej miałbym to nazwać!

– Co powiesz na uwięzienie? Zamknięcie? Areszt domowy? Aha, żebyś nie ważył się zarzucić mi knucia za twoimi plecami: jutro rano wychodzę z pudła, żeby pomóc Annie w ogródku.

– Słucham?

Myśl o Annie i ogródku, upomniała się, nie o tym, że dziecko będzie dziwadłem. Ściągnęła okulary z nosa i czyściła je energicznie, jakby była to najważniejsza czynność na świecie.

– Annie chce, żeby ktoś zajął się ogrodem. Z ziemniaków nic nie będzie, jeśli się ich zaraz nie posadzi. Potem przyjdzie kolej na cebulę i buraki.

– Nie będziesz niczego sadziła. Jeśli Annie chce, zatrudnię Joey Neesona, żeby jej pomógł.

– Jest beznadziejny.

– Nawet go nie znasz.

– Powtarzam, co słyszałam. Wiesz, dlaczego jej dom wygląda tak, a nie inaczej? Bo nie chce, żeby kręcili się tam obcy.

– Trudno. W każdym razie ty nie będziesz jej pomagała.

Otworzyła usta, by znowu zaprotestować, ale zanim wypowiedziała choćby słówko, złapał ją za kark i pchnął w dół, tak że przywarła policzkiem do jego uda.

– Co ty robisz? – Chciała się wyprostować, ale nie puszczał.

– Moja mama. Wychodzi ze sklepu.

– Nie tylko ja zwariowałam! Kompletnie ci odbiło!

– Przedstawię cię rodzinie, kiedy uznam to za stosowne! – huknął. Trzymał ją mocno. Cholera! Dlaczego rodzice nie wyjechali na dłużej, powiedzmy jeszcze na dwa miesiące? Zdawał sobie sprawę, że musi im przedstawić panią profesor, ale liczył, że uda mu się bardziej odwlec to w czasie. A teraz podstarzała żona wszystko zepsuła.

Zerknął w dół. Policzek Jane rozpłaszczył się na jego udzie. Pod palcami miał miękkie włosy. Zazwyczaj schludna, teraz była wyjątkowo rozczochrana – francuski warkocz rozluźnił się, gumka cudem trzymała się na jednym kosmyku. Jedwabiste loki pieściły jego pałce, muskały wytarte dżinsy. Ma ładne włosy, nawet z tymi gałązkami i suchymi liśćmi. Z trudem powstrzymał ochotę, by rozpleść warkocz do końca.

Wiedział, że zaraz będzie musiał ją puścić, bo była wściekła jak osa i wierciła się coraz bardziej, ale podobała mu się wizja jej głowy na jego łonie. Zauważył, że praktycznie nie używała makijażu, a jednak bez okularów wyglądała słodko. Jak, powiedzmy, dwudziestopięciolatka. Może mógłby przedstawić ją jako…

Akurat mu na to pozwoli. Cholera, ależ z niej uparty babsztyl. Przypomniał sobie, jak kiedyś żałował, że Kelly nie ma więcej ikry. Była śliczna, nigdy jednak nie udawało mu się z nią porządnie pokłócić, czyli nie mógł się odprężyć. Jedno musi przyznać pani profesor – umie się kłócić.

Zmarszczył czoło. Czyżby miękł wobec niej? O, nie. Ma dobrą pamięć, nie zapomni, jak go oszukała. Po prostu przeszedł mu morderczy gniew, który odczuwał na początku. Chyba stało się to wtedy, gdy oparła głowę o drzewo i oznajmiła, że zabiera dzieciaka do Afryki.

Powoli dochodził do wniosku, że poza tym, co mu zrobiła, porządny z niej człowiek. Zbyt poważny i cholernie nudny, ale w porządku. Co więcej, ciężko pracuje; widział to po równaniach rozsypanych po całym domu jak mysie odchody. No i wywalczyła swoje miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Fakt, że chciała pomóc Annie, przemawiał na jej korzyść, choć zarazem komplikował mu życie. Może rzeczywiście trochę zmiękł. Była tak przejęta, gdy się okazało, że nie jest głupkiem, za którego go miała, że aż zrobiło mu się jej żal. Ojciec wyciął jej niezły numer.

Zerknął na nią po raz kolejny i dostrzegł, że jeden srebrzysty kosmyk ułożył się w ósemkę na jego rozporku. Mało brakowało, a jęknąłby głośno. Cholera! Był podniecony, odkąd pchnął ją na dół. Nie, nawet dłużej; zaczęło się, kiedy rzucił ją na ziemię za domkiem Annie. Zamiast ustępować, napięcie narastało. Wystarczy, by odrobinę ruszyła głową i zobaczy, że jego rozporek bynajmniej nie jest płaski, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Walka z panią profesor podnieciła go i chyba czas coś z tym zrobić. Do tej pory małżeństwo niosło same przykrości; pora poszukać w nim przyjemności.

– Au! Cholera! – Puścił ją i rozmasował bolące udo. – Ugryzłaś mnie już drugi raz! Wiesz, że ludzka ślina jest sto razy niebezpieczniejsza od zwierzęcej?

– Pewnie się tego dowiedziałeś, kiedy zakuwałeś, żeby skończyć studia summa cum łaude! - Wyprostowała się, włożyła okulary. – Mam nadzieję, że wda się zakażenie i będą ci musieli amputować nogę. Bez znieczulenia! Piłą!

– Muszę sprawdzić, czy w domu jest strych, na którym można by cię zamknąć. W dawnych czasach tak traktowano szalone żony!

– Idę o zakład, że gdybym miała osiemnaście lat, a nie trzydzieści cztery, nawet by ci to do głowy nie przyszło. O nie, karmiłbyś mnie gumą do żucia i pokazywał wszem wobec. Teraz, kiedy wiem, że nie jesteś idiotą, tym dziwniejszy wydaje mi się twój pociąg do dzieci.

– Nie pociągają mnie dzieci. – Skręcił w drogę do domu.

– W każdym razie nie jesteś w stanie zadowolić dorosłej kobiety.

– Jane, daję słowo… Cholera! – Nacisnął na hamulec. Przygotował się, by ponownie pchnąć ją na dół, ale było już za późno. Jego ojciec ją zobaczył.

Cal zaklął i otworzył okno. Zatrzymał się za czerwonym blazerem i zawołał:

– Co się stało, tato?

– A jak myślisz? Otwieraj tę cholerną bramę i mnie wpuść!

Bomba, pomyślał z niesmakiem. Po prostu bomba, idealne ukoronowanie fatalnego dnia. Wcisnął guzik, skinął ojcu i przemknął przez bramę tak szybko, że staruszek nie zdążył dokładnie obejrzeć Jane.

Cieplejsze uczucia wobec niej zniknęły bez śladu. Nie chciał, żeby poznała jego rodziców, koniec, kropka. Oby ojcu nie przyszło do głowy mówić coś o jego dodatkowych zajęciach. Im mniej Jane dowie się o jego życiu, tym lepiej.

– Rób to co ja – polecił. -1 w żadnym wypadku nie przyznawaj się, że jesteś w ciąży.

– Dowie się prędzej czy później.

– Później. Dużo, dużo później. I zdejmij te cholerne dwuogniskowe! -Dojechali do domu. Cal wepchnął ją do środka i wyszedł na powitanie ojca.

Jane usłyszała trzaśniecie drzwiami i domyśliła się, że jest wściekły. Dobrze mu tak! Pan summa cum laude zasłużył sobie na to! Zagryzła usta i pobiegła do kuchni. Instynktownie dotknęła brzucha. Przepraszam, skarbie. Nie wiedziałam. Przepraszam.

Wyplątywała suche gałązki i liście z włosów. Powinna trochę się ogarnąć, zanim wejdzie tu ojciec Cala, ale siły starczyło jej tylko na to, by włożyć okulary na nos i martwić się, jak wychować małego geniusza.

Usłyszała głos Cała:

– …a ponieważ dzisiaj Jane poczuła się lepiej, pojechaliśmy do Annie.

– Skoro poczuła się lepiej, trzeba było przywieźć ją do nas. Rzuciła wiatrówkę na stołek i poszła w stronę zbliżających się głosów.

– Tato, przecież tłumaczyłem wam wczoraj…

– Nie szkodzi. – Ojciec Cala zatrzymał się w pół kroku na jej widok.

Zanim go zobaczyła, wyobrażała sobie jowialnego starszego pana z brzuszkiem i siwą czupryną. Teraz miała wrażenie, że patrzy na starszą wersję Cala.

Był równie dominujący: potężny, przystojny i twardy. Pasowało do niego ubranie, które nosił: czerwona flanelowa koszula, pogniecione spodnie i skórzane buty. Gęste ciemne włosy, dłuższe niż u syna, gdzieniegdzie srebrzyły się siwizną. Nie wyglądał na więcej niż pięćdziesiąt kilka lat, czyli za mało, by mieć trzydziestosześcioletniego syna.

Przyglądał się jej uważnie i bez pośpiechu; patrzył na nią takim samym bezczelnym wzrokiem jak syn. Odwzajemniła jego spojrzenie i wiedziała już, że musi udowodnić swoją wartość. Jednak gość po witał ją ciepłym uśmiechem i wyciągnął rękę.

– Jim Bonner. Cieszę się, że w końcu się poznaliśmy.

– Jane Darlington.

Jego uśmiech zniknął, brwi ściągnęły się w poziomą kreskę. Puścił jej dłoń.

– W tych okolicach kobiety po ślubie przyjmują nazwisko męża.

– Nie jestem z tych okolic i nazywam się Darlington. I mam trzydzieści cztery lata.

Za plecami usłyszała dziwne kaszlnięcie. Jim Bonner parsknął śmiechem.

– Coś takiego.

– Owszem. Mam trzydzieści cztery lata i starzeję się z każdą chwilą.

– Dosyć tego, Jane. – Ostrzegawcza nutka w głosie Cala powinna powstrzymać ją przed zdradzaniem dalszych sekretów, ale równie dobrze mógł sobie nie strzępić języka.

– Nie wyglądasz na chorą.

– Nie jestem. – Poczuła dotyk na plecach i zdała sobie sprawę, że to Cal ściągnął jej z włosów gumkę.

– Poczuła się lepiej dzisiaj rano – wpadł jej w słowo Cal. – Pewnie to jednak nie była grypa.

Jane odwróciła się lekko i posłała mu spojrzenie pełne litości. Nie będzie uczestniczyła w jego kłamstwach. Udał, że tego nie widzi. Jim wziął komiks ze stołu i przeglądał go podejrzliwie.

– Pasjonująca lektura.

– Jane czytuje je dla rozrywki. Masz ochotę na piwo, tato?

– Nie, jadę do szpitala.

Troska sprawiła, że Jane zapomniała o złośliwej uwadze, którą miała wygłosić na temat komiksu.

– Coś się stało?

– Może kanapkę? Jane, zrób nam coś do jedzenia.

– Z przyjemnością zrobię kanapkę twojemu tacie, ale ty możesz się sam obsłużyć.

Jim uniósł brew, jakby chciał powiedzieć: „Synu, po tylu latach wziąłeś sobie taką żonę?"

Nie da się zapędzić w kozi róg.

– Jedziesz na badania? Mam nadzieję, że to nic poważnego? – ciągnęła.

Cal nie dopuścił ojca do słowa.

– Kochanie, ubrudziłaś się na spacerze. Idź na górę i doprowadź się do porządku.

– To żadna tajemnica – odezwał się Jim. – Jestem lekarzem i muszę zajrzeć do moich pacjentów.

Jego słowa powoli docierały do mózgu Jane; nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Rzuciła się na Cala.

– Twój ojciec jest lekarzem? Jakie jeszcze tajemnice przede mną ukrywasz?

Jej serce pęka, a on najwyraźniej doskonale się bawi.

– Skarbie, wiem, że spodziewałaś się kłusownika albo przemytnika, ale masz pecha. Chociaż, jak o tym pomyślę… tato, czy twój dziadek nie pędził przypadkiem whisky gdzieś w górach?

– Podobno. – Jim uważnie przyglądał się Jane. – Dlaczego cię to interesuje?

Cal nie pozwolił jej dojść do głosu, i dobrze, bo przez ściśnięte gardło nie wykrztusiłaby ani słowa.

– Jane ma fioła na punkcie Południa. Pochodzi z dużego miasta i przepada za wiejskimi klimatami. Była zawiedziona, kiedy się okazało, że nosimy buty.

Jim się uśmiechnął.

– Ja tam nie miałbym nic przeciwko bieganiu na bosaka.

W holu rozległ się kobiecy głos z miękkim południowym akcentem.

– Cal? Gdzie jesteś?

Westchnął.

– W kuchni, mamo.

– Przejeżdżałam obok i zobaczyłam, że brama jest otwarta. – Podobnie jak ojciec Cala, kobieta, która stanęła w drzwiach, wydawała się zbyt młoda, by mieć trzydziestosześcioletniego syna. Wydawała się także zbyt dystyngowana jak na córkę Annie Glide. Ładna, szczupła, miała krótką fryzurkę, podkreślającą błękit oczu. Dyskretna płukanka tuszowała nieliczne siwe pasma. Nosiła doskonale skrojone czarne spodnie i wełniany żakiet ze srebrną broszką w klapie. Przy niej Jane poczuła się jak ulicznica, z rozczochranymi włosami i w brudnym ubraniu.