– Ile za paczkę czekoladowych?

Najchętniej by uciekł, ale było już za późno. Nowi przyjaciele łakomie oglądali ciasteczka, które piekła, gdy on spał. Jeden z nich pochylił się nad wózkiem i połaskotał jego syna w brzuszek. Inny poklepał go po ramieniu.

– Hej, Jimbo, chodź no tutaj. Nie wiesz, co to dobre ciastka, dopóki nie spróbujesz wypieków tej małej.

Amber podniosła na niego wzrok i w oczach błękitnych jak górskie niebo rozbłysł uśmiech. Najwyraźniej czekała, aż on powie, że to jego żona; widać było, że bawi jata sytuacja, tak jak bawiło ją całe życie.

Uśmiechała się promiennie, gdy do niej podchodził. Pamiętał, że tamtego dnia zebrała włosy w koński ogon i spięła je niebieską gumką, że miała na sobie j ego starą koszulę z wilgotną plamą na ramieniu – pewnie Cal j ą opluł.

– Poproszę czekoladowe.

Przechyliła głowę na bok, jakby chciała zapytać: „Ejże, głuptasie, kiedy im powiesz?" – ale nadal się śmiała, nadal czekała na najlepszy moment.

– Czekoladowe – powtórzył.

Nie wątpiła w jego honor. Czekała. Uśmiechała się. Wsadził rękę do kieszeni i wydobył monetę.

Dopiero wtedy zrozumiała. Nie przyzna się do niej. Wydawało się, że ktoś zgasił światło gdzieś w jej wnętrzu. Zniknęły radość i śmiech, znikła duma, ich miejsce zajęły ból i upokorzenie. Przez chwilę patrzyła na niego bez ruchu, a potem sięgnęła do wózka, wyjęła ciasteczko i podała mu drżącą ręką.

Cisnął jej ćwierćdolarówkę, jedną z czterech, które rano sama mu podała. Cisnął jej ćwierćdolarówkę, jakby była uliczną żebraczką, roześmiał się z kawału kolegi i odszedł. Nie patrzył na nią, tylko gniótł ciasteczka, które paliły go jak rozżarzone żelazo.

Minęło ponad trzydzieści lat, a jego nadal gryzło sumienie. Odstawił kubek na stół.

– Postąpiłem niewłaściwie. Nigdy o tym nie zapomniałem, nigdy sobie nie wybaczyłem, i przepraszam.

– Przeprosiny przyjęte. – Odkręciła kran, jakby celowo chciała zakończyć tę rozmowę. Zmieniła temat. – Dlaczego Cal się z nią ożenił? Dlaczego najpierw nie zamieszkali na próbę razem? Wtedy przekonałby się, co to za typ.

Jim nie chciał rozmawiać o Calu i jego nowej żonie.

– Powinnaś była napluć mi wtedy w twarz.

– Żałuję, że nie poznaliśmy Jane wcześniej.

Nie podobało mu się, że tak łatwo mu wybaczyła, zwłaszcza iż przypuszczał, że w głębi duszy nadal nosi urazę.

– Chcę cię odzyskać, Lynn.

– Może pod naszym wpływem zmieniłby zdanie.

– Przestań! Nie chcę rozmawiać o nich, tylko o nas! Chcę cię odzyskać.

W końcu się odwróciła. Patrzyła na niego jasnymi błękitnymi oczami, które niczego nie zdradzały.

– Przecież tu jestem.

– Taką, jaka kiedyś byłaś.

– Jesteś dzisiaj w dziwnym humorze.

Zdziwił się, że ogarnia go wzruszenie, ale i tak nie mógł przestać mówić.

– Chcę, żebyś była taka, jak na początku. Zabawna, głupiutka. Żebyś przedrzeźniała naszą gospodynię i drwiła, że jestem taki poważny. Chcę, żebyś dekorowała stół dzwonkami i smażyła fasolę na smalcu. Chcę, żebyś chichotała bez opamiętania, a kiedy stanę w progu, rzucała mi się na szyję.

Zmartwiona, ściągnęła brwi w wąską kreskę. Podeszła do niego i położyła rękę na ramieniu w geście otuchy, takim samym od niemal czterdziestu lat.

– Jim, nie cofnę czasu. Nie mogę się odmłodzić. I nie mogę przywrócić Jamiego i Cherry do życia, choć bardzo bym chciała.

– Wiem, do cholery! – Odepchnął ją; odtrącił współczucie i duszącą dobroć. – Nie chodzi mi o nich. Zrozumiałem, że nie odpowiada mi obecny stan rzeczy. Nie podoba mi się, że się tak zmieniłaś.

– Masz za sobą ciężki dzień. Pomasuję ci plecy.

. Jak zwykle, wobec jej dobroci czuł się podły i nic niewart. Właśnie podłość kazała mu mówić jej okropne rzeczy; podpowiadała, że kiedy doprowadzi ją do ostateczności, odzyska dziewczynę, którą utracił przed laty. Może jeśli udowodni jej, że nie jest taki zły, ona zmięknie.

– Ani razu cię nie zdradziłem.

– Cieszę się.

To za mało, musi jej powiedzieć całą prawdę, może bardziej to doceni.

– Miałem wiele okazji, ale nigdy nie poszedłem na całość. Raz byłem już w drzwiach motelu…

– Nie chcę tego słuchać.

– Ale się wycofałem. Boże, jaki byłem z siebie dumny przez co najmniej tydzień.

– Nie wiem, po co to robisz, ale masz przestać, i to w tej chwili.

– Chcę, żebyśmy zaczęli od nowa. Myślałem, że może podczas urlopu… ale przecież właściwie się do siebie nie odzywamy. Czemu nie damy sobie jeszcze jednej szansy?

– Bo dzisiaj nie podobałoby ci się to, tak samo jak wtedy.

Była nieosiągalna jak daleka gwiazda, jednak musiał jej dotknąć.

– Kochałem cię, wiesz o tym, prawda? Nawet kiedy uległem rodzicom i zażądałem rozwodu, kochałem cię.

– To już bez znaczenia, Jim. Przyszedł na świat Gabe, potem Ethan, i nie doszło do rozwodu. Minęło tyle czasu. Nie ma sensu rozdrapywać starych ran. Mamy trzech wspaniałych synów i wygodne życie.

– Nie chcę żyć wygodnie! – Frustracja i gniew w końcu doprowadziły do wybuchu. – Do cholery, czy ty nic nie rozumiesz? Boże, jak ja cię nienawidzę! – Przez tyle lat ani razu nie podniósł na nią ręki, a teraz złapał ją za ramiona i potrząsnął z całej siły. – Nie zniosę tego! Zmień się!

– Przestań! – Wbiła palce w jego barki. – Przestań! Co ci jest? Zobaczył jej strach.

Odskoczył jak oparzony, przerażony tym, co zrobił.

Jej lodowata rezerwa ustąpiła wściekłości, uczuciu, którego do tej pory nigdy nie widział w jej oczach.

– Dokuczasz mi od kilku miesięcy! – krzyknęła. – Upokarzasz wobec synów. Ranisz mnie na tysiąc różnych sposobów dzień po dniu! Oddałam ci wszystko, ale tobie ciągle mało! Cóż, koniec z tym! Odchodzę! – Wybiegła.

Ogarnęła go panika. Rzucił się za nią, ale zatrzymał się w progu. Co zrobi? Znowu podniesie na nią rękę? Boże jedyny! A co, jeśli posunął się za daleko?

Odetchnął głęboko i powiedział sobie, że ona nadal jest jego Amber Lynn, słodką i pogodną jak popołudnie w górach. Nie odejdzie od niego, bez względu na to, co powiedziała. Po prostu musi ochłonąć, i tyle.

Słysząc warkot silnika, powtórzył to jeszcze raz.

Nie odejdzie od niego. Nie mogłaby.

Lynn z trudem oddychała, jakby niewidzialna ręka ściskała ją za gardło. Jechała wąską krętą szosą najbardziej zdradliwym, niebezpiecznym odcinkiem, znała ją jednak jak własną kieszeń, toteż kierowała samochodem pewnie, nawet łzy jej nie powstrzymywały. Wiedziała, czego chciał: żeby po raz kolejny otworzyła serce i krwawiła z miłości, jak kiedyś. Krwawiła z miłości, której nigdy nie odwzajemnił.

Zaczerpnęła tchu i przypomniała sobie, że dostała nauczkę jeszcze jako dziecko. Miała wówczas szesnaście łat, była naiwna, wierzyła święcie, że miłość wystarczy, by pokonali dzielące ich bariery. Tylko że naiwność się skończyła. Było to dwa tygodnie po tym, jak powiedziała Jimowi, że spodziewa się Gabe'a. Cal miał wtedy jedenaście miesięcy.

Powinna była się tego spodziewać, ale nic nie zauważyła. Kiedy mu mówiła, że jest w ciąży, tryskała radością, choć Cal miał niecały roczek i nadal z trudem wiązali koniec z końcem. Jim siedział jak wryty, a ona paplała radośnie:

– Pomyśl tylko, Jim! Jeszcze jedne dzieciaczek! Może dziewczynka? Damy jej Rose albo Sharon. Jezu, jakbym chciała córeczkę! Ale chłopiec byłby lepszy, Cal miałby kolegę do zabawy.

Nie ruszył się. Ogarnęły ją obawy.

– Wiem, będzie nam ciężko, ale zobacz, moje ciasteczka dobrze się sprzedają, a Cal jest taki kochany. I będziemy na przyszłość uważać, żeby już więcej nie… Powiedz, że się cieszysz, Jim. Błagam.

Milczał, a potem wyszedł, zostawiając ją samą i przerażoną. W ciemności czekała na jego powrót. Nie odezwał się, tylko zaciągnął ją do łóżka i kochał z takim zapałem, że zapomniała o obawach.

Dwa tygodnie później, gdy Jim był na wykładach, odwiedziła ją teściowa. Mildred Bonner oznajmiła, że Jim jej nie kocha i chce rozwodu. Miał jej o tym powiedzieć tego dnia, gdy poinformowała go o ciąży i teraz honor nie pozwala mu jej zostawić. Mildred uważa, że jeśli Lynn naprawdę go kocha, powinna pozwolić mu odejść.

Lynn nie uwierzyła. Jim nie zrobiłby tego. Kochają. Przecież ma tego dowody co noc.

Tego wieczora opowiedziała mu o niespodziewanej wizycie. Myślała, że potraktuje to jako kawał. Myliła się.

– Nie ma o czym rozmawiać – stwierdził. – Jesteś znowu w ciąży, więc nigdzie nie odejdę.

Bajkowy świat jej marzeń legł w gruzach. Więc to tylko złudzenia? To, że lubi chodzić z nią do łóżka, nie znaczy, że ją kocha? Jak mogła być taka głupia? On jest z Bonnerów, a ona z Glide'ów.

Dwa dni później jego matka odwiedziła ją ponownie. Domagała się, by Lynn zwróciła jej synowi wolność. Lynn jest niewykształcona, prosta, przynosi mu wstyd! Tylko zmarnuje mu życie.

Mildred miała rację, ale Lynn wiedziała, że nie może pozwolić Jimowi odejść, choć bardzo go kocha. Nie chodziło tu o nią; dzieci muszą mieć ojca.

Nie wiadomo skąd czerpała odwagę, by stawić czoło jego matce.

– Skoro nie jestem dla niego dość dobra, weź mnie pani naucz, jaka mam być, bo ani ja, ani moje dzieci się stąd nie ruszymy.

Nie nastąpiło to od razu, ale z czasem zawarły pokój. Słuchała Mildred Bonner we wszystkim: jak mówić, jak chodzić, co gotować. Mildred uznała, że Amber to imię białej hołoty i kazała jej przedstawiać się jako Lynn.

Cal bawił się u jej stóp, a ona pochłaniała książki z listy lektur Jima. Umówiła się z inną młodą matką, że będą na zmianę pilnowały dzieci, i wymykała się na wykłady do co bardziej zatoczonych sal. Tam jej poetycka dusza chłonęła literaturę, sztukę i historię.

Gabe przyszedł na świat i rodzice Jima zmiękli na tyle, że wzięli na siebie koszty jego edukacji. Nadal było im ciężko, ale ich położenie nie było już rozpaczliwe. Mildred nalegała, by się przeprowadzili do lepszego mieszkania, które umeblowała rodzinnymi zabytkami Bonnerów.

Transformacja Lynn następowała tak powoli i niepostrzeżenie, że nie wiedziała nawet, czy Jim ją zauważył. Nadal kochał się z nią prawie co noc. Nie szeptała mu już nic do ucha, nie śmiała się, nie żartowała, ale chyba tego nie widział. Także poza sypialnią okazywała coraz większą rezerwę, co spotykało się z jego uznaniem. Z czasem nauczyła się ukrywać miłość do męża na tyle głęboko, żeby nikomu nie przyniosła wstydu.

Po college'u nadeszły koszmarne łata studiów medycznych. Zajmowała się chłopcami i ciągle pracowała nad sobą. Kiedy Jim zakończył staż, wrócili do Salvation. Przejął praktykę po ojcu.

Mijały lata. Znalazła ukojenie w synach, pracy społecznej i umiłowaniu sztuki. Prowadzili z Jimem osobne życie, a przecież był wobec niej niezmiennie troskliwy. Łączyła ich także namiętność w sypialni. Z czasem chłopcy wyprowadzili się z domu i Lynn odnalazła spokój. Kochała męża całym sercem, ale nie miała do niego pretensji, że nie odwzajemnia jej uczucia.

Potem Jamie i Cherry zginęli i Jim Bonner się załamał.

W ciągu minionych miesięcy ranił ją dotkliwie. Czasami obawiała się, że chce ją zamęczyć. Bolała ją taka niesprawiedliwość. Stała się taka, jak chciał, tyle że teraz już tego nie pragnął. Chciał czegoś, czego już nie umie mu dać.

Rozdział dwunasty

Annie zadzwoniła do Jane przed ósmą w poniedziałkowy ranek i oznajmiła, że na razie nie ma ochoty na pracę w ogrodzie, zresztą jej zdaniem nowożeńcy mają chyba coś lepszego do roboty niż zawracanie głowy biednej staruszce.

Jane z uśmiechem odłożyła słuchawkę i skupiła się na gotowaniu owsianki. Jeśli w wieku Annie będzie równie żywotna i energiczna, podziękuje Opatrzności.

– Kto dzwonił?

Podskoczyła i upuściła łyżkę słysząc głos Cala. Miał na sobie dżinsy i rozpiętą flanelową koszulę. Był rozczochrany i na bosaka.

– Nie strasz mnie! – Wmawiała sobie, że nieoczekiwane bicie serca to przerażenie, a nie reakcja na jego widok.

– Nie straszę, tylko cichutko chodzę.

– Nie rób tego więcej.

– Marudny z ciebie doktorek.

– Doktorek?

– No, doktorek. My, głupki, tak o was myślimy.

Porwała czystą łyżkę, zamieszała owsiankę.

– A my, doktorki, mówimy o was głupki, co świadczy o naszej wybitnej inteligencji.

Zachichotał. Co on tu właściwie robi? Zazwyczaj nie było go w domu, gdy schodziła na śniadanie. W zeszłym tygodniu, kiedy jeździli do Annie, też jadali osobno. Cały czas siedział w gabinecie.

– Kto dzwonił? – powtórzył.

– Annie. Nie chce, żebyśmy jej dzisiaj zawracali głowę.

– I dobrze.

Wszedł do spiżarni. Po chwili wynurzył się niosąc jedno z licznych opakowań płatków owocowych, torbę chipsów ziemniaczanych i garść batoników. Obserwowała, jak sypie płatki do miski, podchodzi do lodówki, wyjmuje mleko.

– Jak na syna lekarza, odżywiasz się katastrofalnie.

– Podczas wakacji jem co chcę. – Znalazł łyżkę, przysiadł na wysokim barowym stołku i pochylił się nad miską.