– Wiesz, że tu panuje prohibicja? Nie ma barów. „Mountaineer" to klub butelkowy, tak zdaje się go nazywają. Musiałem wykupić kartę członkowską, żeby móc wejść do środka. Nie wydaje ci się, że to pic na wodę? Żeby pić, musisz mieć kartę członkowską.

Weszli po schodkach, minęli drewniany ganek i zatrzymali się przy młodej kobiecie, która z poważną miną przeglądała kartę dań.

– Witaj, skarbie, prosimy stolik na dwie osoby. W jakimś przytulnym kąciku. – Kevin machnął kartą członkowską.

Hostessa uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Ruszyli za nią. Jane rozglądała się uważnie. Weszli do niedużego pomieszczenia, kiedyś zapewne saloniku, dzisiaj sali restauracyjnej. Znajdowało się tam sześć stolików -wszystkie wolne. Po pokonaniu dwóch stopni znaleźli się na dawnej werandzie. Na bocznej ścianie królował kominek, naprzeciw niego bar. W tle rozbrzmiewały dźwięki muzyki country. Przy małych stoliczkach i na wysokich barowych stołkach siedzieli miejscowi i z apetytem zajadali obiad. Hostessa posadziła ich niedaleko kominka.

Jane nigdy nie przepadała za barami, musiała jednak przyznać, że ten jest bardzo przytulny. Na ścianach wisiały stare plakaty reklamowe, wzbudzające nostalgię, pożółkłe wycinki z gazet i rozmaite pamiątki związane z futbolem, między innymi złoto-granatowa koszulka Gwiazd z numerem osiemnaście. Obok koszulki zaś widniała kolekcja oprawionych zdjęć z magazynów sportowych – na wszystkich dostrzegła swojego męża.

Kevin ledwie rzucił na nie okiem. Odsunął jej krzesło.

– Jedzenie co prawda jest znakomite, ale widok może każdemu odebrać apetyt.

– Gdybyś nie chciał takich widoków, nie przyjechałbyś do Salvation. Prychnął pogardliwie.

– Cała populacja miasteczka przeszła pranie mózgu.

– Daj spokój, Kevin.

– Powinienem był się spodziewać, że będziesz trzymała jego stronę. Rozbawiła ją jego zmartwiona mina.

– Jestem jego żoną! Czego się spodziewałeś?

– No i co z tego? Podobno jesteś genialna. Liczyłem, że również sprawiedliwa.

Przybycie kelnerki uratowało ją od odpowiedzi. Kelnerka wręcz pochłaniała Kevina wzrokiem, on jednak niczego nie zauważył, do tego stopnia zaabsorbowała go karta dań.

– Weźmiemy hamburgery, frytki i piwo.

– Doskonale.

– I sałatkę z białej kapusty.

Jane z trudem powstrzymała się, by nie przewrócić oczami, słysząc jego despotyczne zamówienie.

– Dla mnie proszę sałatkę, bez bekonu, z serem i sosem, i odtłuszczone mleko.

Kevin skrzywił się zabawnie.

– Żartujesz chyba!

– To jedzenie na umysł.

– Jak chcesz.

Kelnerka odeszła. Jane słuchała monologu na jeden temat: Kevin Tucker. Poczekała, aż podano im jedzenie, po czym przeszła do rzeczy.

– O co ci chodzi?

– Jak to?

– Czemu przyjechałeś do Salvation?

– Ładnie tu.

– Ładnie jest w wielu miejscach. – Świdrowała go najsurowszym belferskim wzrokiem. – Kevin, zostaw te frytki i wytłumacz mi, co cię tu sprowadza. – Nagle do niej dotarło, że chce chronić Cala. Dziwne, zwłaszcza że ciągle jest na niego zła.

– Nic. – Wzruszył ramionami i odłożył frytki do niebieskiego plastikowego koszyczka. – Chcę się trochę zabawić, i tyle.

– Czego od niego chcesz, poza jego miejscem w drużynie?

– A czemu niby miałbym czegokolwiek od niego chcieć?

– W innym wypadku nie byłoby cię tutaj. – Machinalnie gładziła zimną szklankę. – Prędzej czy później Cal zrezygnuje i zajmiesz jego miejsce. Nie możesz po prostu jeszcze trochę poczekać?

– Powinienem już grać!

– Najwyraźniej trenerzy są innego zdania.

– To durnie!

– Zadajesz sobie wiele trudu, by uprzykrzyć mu życie. Dlaczego? Fakt, że ze sobą rywalizujecie, nie musi od razu czynić z was wrogów.

Naburmuszył się, przez co wyglądał jeszcze młodziej niż w rzeczywistości.

– Nienawidzę go.

– Gdybym nienawidziła kogoś tak bardzo jak ty Cala, starałabym się trzymać jak najdalej od niego.

– Nie rozumiesz.

– Więc mi wytłumacz.

– Ja… jest wredny i tyle.

– I?

– On… sam nie wiem. – Opuścił wzrok. Poruszył się niespokojnie. – Jest niezłym trenerem.

– Aha!

– Co to miało znaczyć?

– Nic. Tylko „aha".

– Powiedziałaś, jakby to coś znaczyło.

– Naprawdę?

– Naprawdę ci się wydaje, że chciałbym, żeby mnie szkolił, żeby w kółko wrzeszczał, że cała moja zręczność na nic, skoro nie używam przy tym mózgu? Uwierz mi, to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę. Jestem świetny i bez jego pomocy.

Ale byłbyś lepszy, gdyby cię trenował, dodała Jane w myśli. Więc dlatego Kevin przyjechał do Salvation. Nie chodzi mu tylko o miejsce Cala w drużynie; chciałby także, by udzielał mu lekcji. Może się myli, ale jej zdaniem Kevin jest w kropce: nie ma pojęcia, jak poprosić o pomoc, nie narażając swojej dumy na szwank. Na wszelki wypadek zapisała tę informację w pamięci.

Kevin najwyraźniej palił się do zmiany tematu.

– Przepraszam za tamto w hotelu. Myślałem, że jesteś fanką, nie miałem pojęcia, że coś was łączy.

– Nie ma sprawy.

– Bardzo się ukrywaliście.

Nie po raz pierwszy pomyślała o Juniorze i innych, którzy organizowali urodzinowy prezent dla Cala. Ciekawe, co o tym wszystkim sądzą? I, co ważniejsze, czy dotrzymali tajemnicy?

Postanowiła delikatnie to wybadać.

– Kilka osób wiedziało, że się spotykamy.

– Chłopcy z drużyny? -Kilku.

– Nic nie powiedzieli.

Więc przyjaciele Cala trzymali języki za zębami.

– Nie jesteś w jego typie, to pewne.

– Nie znasz Cala tak dobrze jak ci się wydaje, to pewne.

– Może wcale nie chcę. – Wbił zęby w hamburgera, odrywając kawał tak duży, że urągał wszelkim zasadom dobrego wychowania. Jego apetyt był jednak zaraźliwy do tego stopnia, iż nagle uświadomiła sobie, że jest głodna.

Podczas posiłku zabawiał ją pikantnymi anegdotami, których bohaterem, w przeważającej większości, był on sam. Powinno jato drażnić, ale tak nie było. Odnosiła wrażenie, że przesadna pewność siebie Kevina miała ukryć przed całym światem jego kompleksy. Było tysiąc powodów, dla których nie powinna go lubić, jednak nie mogła nic poradzić na to, że darzyła Kevina Tuckera szczera sympatią.

Dopił piwo i uśmiechnął się szeroko.

– Masz ochotę zdradzić Bombera? Bo jeśli tak, moglibyśmy… no wiesz, nieźle zaszaleć.

– Jesteś nieznośny.

Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały poważne.

– Wiem, że na pierwszy rzut oka wydaje się, że mamy niewiele wspólnego, poza tym jesteś trochę ode mnie starsza, ale odpowiada mi twoje towarzystwo. Dużo rozumiesz. I umiesz słuchać.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się wbrew sobie. – Mnie także odpowiada twoje towarzystwo.

– Ale pewnie nie masz ochoty na romans? No bo wzięliście ślub zaledwie parę tygodni temu…

– Coś takiego. – Choć nie powinno jej to sprawiać przyjemności, ostatniej nocy jej poczucie własnej wartości znacznie ucierpiało, a Kevin był uroczy. Uznała jednak, że mając tyle grzechów na sumieniu nie powinna poprawiać sobie humoru jego" kosztem. – Ile masz lat?


– Dwadzieścia pięć. -A ja trzydzieści cztery. Jestem od ciebie o dziewięć lat starsza.

– Nie do wiary. Jesteś prawie w wieku Bombera.

– Niestety.

– Nie przeszkadza mi to. – Zacisnął usta w wąską linię. – Może Bomber przejmuje się wiekiem, ja nie. Gorzej tylko… – zasmucił się lekko. – Co prawda nienawidzę Bombera, ale postanowiłem sobie, że nie będę romansował z mężatkami.

– To bardzo dobrze.

– Naprawdę?

– To dobrze o tobie świadczy.

– Cóż, chyba tak. – Zadowolony, wziął ją za rękę. – Obiecaj mi coś, Jane. Gdybyś rozstała się z Bomberem, zaraz do mnie zadzwoń.

– Och, Kevin, nie uważam…

– No, no, no, cóż za romantyczna scena.

Niski, ponury głos wpadł jej w słowo. Gwałtownie podniosła głowę i zobaczyła, że Calvin James Bonner zmierza ku nim jak tornado. Niemal oczekiwała, że sąsiednie stoliki uniosą się w powietrze. Chciała wyrwać dłoń z rąk Kevina, on jednak trzymał mocno. Powinna była się domyślić, że nie przepuści takiej wspaniałej okazji, by dokuczyć jej mężowi.

– Witaj, staruszku. Właśnie sobie uciąłem pogawędkę z twoją damą. Przystaw sobie krzesło i dosiądź się do nas.

Cal puścił jego słowa mimo uszu i posłał Jane spojrzenie mogące zatrząść połową Karoliny.

– Idziemy stąd.

– Jeszcze nie skończyłam. – Wskazała nie dojedzoną sałatkę.

– Owszem, skończyłaś. – Porwał talerz i wysypał jego zawartość na nakrycie Kevina.

Jane nie wierzyła własnym oczom. Czyżby była świadkiem autentycznego ataku zazdrości? Jej humor uległ znacznej poprawie. Jednocześnie zastanowiła się, co zrobić. Urządzić scenę w domu czy tutaj?

Kevin podjął decyzję za nią. Zerwał się na równe nogi.

– Ty sukinsynu!

Wielka pięść przecięła powietrze i ledwie się zorientowała, Kevin leżał na podłodze. Poderwała się z krzesła, podbiegła do niego.

– Nic ci nie jest? – Posłała mężowi mordercze spojrzenie. – Kretyn!

– To mięczak. Ledwie go dotknąłem.

Kevin zaklął siarczyście i wstał, a Jane przypomniała sobie, że ma do czynienia z dwójką dużych chłopców, do tego w gorącej wodzie kąpanych.

– Przestańcie natychmiast! – krzyknęła. – Koniec!

– Chcesz załatwić to na zewnątrz? – syknął Cal do Kevina.

– Nie! Skopię ci tyłek tutaj!

Kevin uderzył go w pierś; Cal zatoczył się, ale nie upadł.

Jane uniosła dłonie do twarzy. Urządzają publiczną awanturę i, jeśli się nie myli, ona jest jednym z powodów. Zdławiła szybko satysfakcję, przypomniawszy sobie, że jest przeciwna wszelkiej przemocy. Musi ich powstrzymać.

– Żadnego kopania tyłków! – powiedziała surowo, jak do swoich trzecioklasistów. Tylko że ci chłopcy nie zwrócili na nią uwagi. Cal pchnął Kevina na wysoki stołek barowy, Kevin cisnął jej mężem o ścianę. Zdjęcie Cala spadło z hukiem na ziemię.

Jane zdawała sobie sprawę, że nie da sobie z nimi rady fizycznie, więc postanowiła spróbować innej taktyki. Sięgnęła za bar, złapała szlauch i skierowała na walczących strumień wody. Niestety, byli zbyt daleko, by prysznic przyniósł pożądane efekty.

Zwróciła się do gapiów, którzy wstali z miejsc, żeby lepiej widzieć:

– Zróbcie coś! Słyszycie? Rozdzielcie ich!

Puścili jej słowa mimo uszu.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie pozwolić, by się pozabijali, jednak nie miała tyle odwagi. Porwała z baru pełny dzban piwa, podbiegła do walczących i wylała im na głowy.

Wzdrygnęli się, wstrząsnęli i stanęli do dalszej walki, jak gdyby nigdy nic.

Kevin walnął Cala w żołądek, Cal wymierzył mu cios w szczękę. Żaden z gapiów nie przejawiał najmniejszej ochoty, by interweniować, wiedziała więc, że jest zdana na własne siły. Jedyny pomysł, który przychodził jej do głowy, był wbrew jej zasadom, jednak uznała, że nie ma innego wyjścia. Nabrała wielki haust powietrza, przysiadła na stołku barowym i wrzasnęła co sił w płucach.

Dźwięk był denerwujący, nawet dla niej, ale nie przestawała. Gapie natychmiast przenieśli uwagę z walczących na szaloną blondynkę, wrzeszczącą jakby ją obdzierano ze skóry. Cal się zagapił i Kevin walnął go w skroń. Kevin pozwolił sobie na chwilę nieuwagi i wylądował na podłodze.

Nabrała jeszcze więcej powietrza i wrzeszczała dalej.

– Przestań! – wrzasnął Cal.

Kręciło jej się w głowie, ale krzyczała dzielnie. Kevin gramolił się z podłogi, dysząc ciężko.

– Co jej jest?

– Atak histerii. – Cal otarł piwo z twarzy wierzchem dłoni, odetchnął głęboko i podszedł do niej. – Muszę dać jej w twarz.

– Nie waż się – burknęła.

– Muszę. – W jego oku pojawił się diabelski błysk.

– Jeśli mnie tkniesz, będę krzyczeć!

– Zostaw ją! – krzyknęło natychmiast troje gapiów.

Założyła ręce na piersi i posłała im wrogie spojrzenie.

– Gdybyście mi pomogli, to byłoby niepotrzebne.

– To tylko bójka – mruknął Kevin. – Po co tyle zamieszania? Cal złapał ją za ramię i ściągnął ze stołka.

– Jest troszkę spięta.

– Delikatnie mówiąc. – Kevin wytarł twarz połą koszuli. Miał podbite oko i spuchnięta wargę.

Mężczyzna w średnim wieku, w białej koszuli i czarnym krawacie przyglądał się Jane ciekawie. -Kim ona jest? Cal udał, że nie słyszy.

– Darlington – przedstawiła się wyciągając rękę. – Jane Darlington.

– Moja żona – burknął Cal.

– Twoja żona? – Mężczyzna nie wierzył własnym uszom.

– Tak jest – potwierdziła.

– To Harley Crisp, właściciel sklepu żelaznego – wyjaśnił Cal. Jane nigdy nie słyszała równie opryskliwego tonu.

Harley puścił rękę Jane i zwrócił się do Cala:

– Dlaczego, kiedy w końcu tu przyszła, zjawiła się z Tuckerem, a nie z tobą?

Cal zacisnął zęby.

– To starzy znajomi.

Jane poczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych. Nie były to przyjazne spojrzenia.