– Miło, że w końcu zechciała pani poświęcić nam, wieśniakom, chwilę czasu, pani Bonner – mruknął Harley.

Wtedy zrozumiała, że wiadomość, iż Cal ożenił się z wyniosłą, dumną profesorką, obiegła już całe miasteczko.

Cal zwrócił na siebie uwagę, każąc dopisać szkody do rachunku Kevina. Młodszy mężczyzna naburmuszył się jak chłopiec, którego odsyła się do jego pokoju.

– Przecież ty mnie pierwszy uderzyłeś.

Cal nie słuchał. Złapał Jane za rękę i pociągnął do drzwi.

– Cieszę się, że was poznałam – krzyknęła przez ramię pod adresem wrogiej gromadki. – Chociaż szkoda, że mi nie pomogliście.

– Zamknij się wreszcie! – syknął.

Wyszli na dwór. Prowadził ją do dżipa, co jej przypomniało, że czeka ich jeszcze jedna walka. Małżeństwo z Calem Bonnerem okazywało się coraz bardziej skomplikowane.

– Mam własny samochód.

– Akurat. – Krwawił z rany na wardze, spuchła mu szczęka.

– Właśnie że tak. -Nie.

– Stoi przed drogerią. – Otworzyła torebkę, wyjęła chusteczkę i przytknęła do jego krwawiących ust.

Nie zwracał na to uwagi.

– Kupiłaś samochód?

– Mówiłam, że to zrobię.

Zatrzymał się gwałtownie. Delikatnie wycierała mu krew, ale odepchnął ją energicznie.

– Zabroniłem ci.

– Cóż, jestem trochę za stara na takie zakazy.

– Pokaż – parsknął gniewnie.

Przypomniała sobie niepochlebne uwagi Kevina na temat jej samochodu i nagle poczuła się nieswojo.

– Może spotkamy się w domu?

– Pokaż!

Zrezygnowana, szła w kierunku centrum. Towarzyszył jej w milczeniu. Wydawało się, że spod jego nóg lecą iskry.

Niestety, wygląd escorta nie uległ szczególnej poprawie podczas jej nieobecności. Cal wyglądał, jakby chciał przetrzeć oczy ze zdumienia:

– Powiedz, że to nie ten.

– Potrzebny mi tylko czasowy środek transportu. W domu czeka na mnie saturn w doskonałym stanie.

Mówił, jakby dławiły go wypowiadane słowa.

– Czy ktoś cię w tym widział?

– Prawie nikt.

– To znaczy?

– Kevin.

– Cholera!

– Doprawdy, Cal, uważaj na słowa i na ciśnienie krwi. W twoim wieku… – Zorientowała się, że weszła na grząski grunt i szybko zmieniła temat. – Wystarcza mi w zupełności.

– Oddaj kluczyki.

– Nie.

– Wygrałaś, pani profesor. Kupię ci samochód. A teraz oddawaj kluczyki.

– Mam samochód.

– Prawdziwy. Mercedesa, bmw, co tylko chcesz.

– Nie chcę mercedesa ani bmw.

– Tak ci się tylko wydaje.

– Nie strasz mnie.

Powoli gromadzili się wokół nich gapie, co zresztą nie było niczym dziwnym. Bo przecież jak często mieszkańcy Salvation w Północnej Karolinie mają okazję zobaczyć lokalnego gwiazdora ociekającego krwią i piwem w samym centrum miasteczka?

– Oddawaj kluczyki – syknął.

– Figę!

Na jej szczęście wobec tylu gapiów nie mógł ich zabrać siłą, jak tego pragnął. Wykorzystała okazję, by minąć go, wsiąść do samochodu i zatrzasnąć drzwiczki.

Wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.

– Ostrzegam cię, pani profesor. Po raz ostatni jedziesz tym gruchotem, więc rozkoszuj się każdą chwilą.

Tym razem nie rozbawiła jej wyniosłość Cala. Najwyraźniej płatki owocowe niczego go nie nauczyły i czas na nową lekcję. Pan Calvin Bonner musi się nauczyć raz na zawsze, że małżeństwo to nie to samo co mecz i że nie będzie jej rozkazywał.

Zazgrzytała zębami.

– Wiesz, co możesz zrobić z twoimi pogróżkami, dupku? Możesz je sobie…

– Porozmawiamy o tym w domu. – Posłał jej lodowate spojrzenie jasnych oczu. – Jedź już!

Wściekła, nacisnęła pedał gazu. Samochód, na szczęście, nie sprzeciwił się. Zacisnęła usta i ruszyła w stronę domu.

Już ona mu pokaże.

Rozdział piętnasty

Jane zablokowała automatyczne otwieranie bramy małym śrubokrętem, który zawsze miała przy sobie, a zajęło jej to niecałe dwie minuty. Doskonale, teraz się nie otworzą. Dojechała do domu, zaparkowała escorta, wpadła do środka i zastawiła drzwi wejściowe. Tylne wejście zablokowała prowizoryczną sztabą.

Zabezpieczała właśnie drzwi na taras, gdy rozległ się dzwonek interkomu. Wróciła do kuchni. Zaciągnęła wszystkie zasłony w oknach, wyłączyła telefon. Dopiero wtedy sięgnęła po słuchawkę interkomu. Cały czas miała przy sobie swój mały śrubokręt.

– Cal?

– Tak. Słuchaj, Jane, coś jest nie tak z bramą.

– Coś jest nie tak, a jakże, ale nie z bramą! – Jednym ruchem wyrwała kabel ze ściany. Następnie wróciła na górę, włączyła komputer i zabrała się do pracy.

Niewiele czasu upłynęło, gdy jej skupienie zakłóciło łomotanie w drzwi i szarpanie klamki. Hałas jej przeszkadzał, więc przedarła chusteczkę na pól i zatkała sobie uszy.

Błogosławiona cisza.

Escort! Cal podciągnął się i po chwili stał na niższej części dachu, nad gabinetem. Najpierw popsuła mu śniadanie, sabotując płatki, a potem narobiła mu wstydu na oczach całego miasteczka, jeżdżąc starym escortem! Nie pojmował, dlaczego te akurat przestępstwa wydają mu się o wiele gorsze niż choćby to, że nie wpuszcza go do jego własnego domu. Może dlatego, że podoba mu się wyzwanie, jakie przed nim postawiła, i że musi jakoś dostać się do środka. Już nie wspomni o awanturze, którą jej zrobi, ledwie postawi nogę w domu.

Szedł najdelikatniej jak umiał; nie chciał, żeby dach zaczął przeciekać przy najbliższym deszczu. Wystarczyło jedno spojrzenie na pociemniałe niebo, by się domyślić, że lunie lada chwila.

Doszedł do końca. Rozczarował się odrobinę widząc, jak niewielki odstęp dzieli dach od balkonu. Mimo wszystko, balustradka z kutego żelaza nie utrzyma jego ciężaru, więc musi wymyślić coś innego.

Podskoczył, złapał się podłogi balkonu i przesuwał krok po kroku, wisząc na rękach, aż dotarł do kolumny. Nad jego głową zagrzmiało; zaczął padać deszcz. Cal oplótł kolumnę nogami, złapał się jedną ręką cienkiej balustradki i podciągnął na tyle, że wskoczył na balkon.

Zamek w drzwiach jego sypialni był kiepski; zdenerwowało go, że pani Mądralińska nie pomyślała, by zastawić je chociaż krzesłem. Pewnie uznała, że jest za stary, by się tędy dostać. Fakt, że piecze go warga, bolą żebra, a kontuzjowana łopatka dokucza jak sto diabłów, tylko potęgował jego irytację. Otworzył drzwi, na nowo rozjuszony. Co za brak szacunku! Nawet nie zastawiła drzwi zwykłym krzesłem!

Wyszedł z ciemnej sypialni i skierował siew stronę światła z jej pokoju. Siedziała tyłem do drzwi, skupiona na kolumnach niezrozumiałych cyfr migających na monitorze. Z jej uszu sterczały kawałki niebieskiej chusteczki do nosa. Wyglądała jak królik z kreskówek. Najchętniej podszedłby do niej cichutko i nastraszył, wyjmując te prowizoryczne zatyczki, jednak zmienił plan ze względu na jej ciążę. Nie żeby wierzył w ostrzeżenia Annie na temat znamion i duszących pępowin, ale wolał nie ryzykować.

Smród piwa towarzyszył mu przez cały czas. Był przemoczony, zły i obolały, a to wszystko jej wina! Cichutko zszedł na dół. Serce zabiło mu szybciej, gdy odrzucił głowę do tyłu i ryknął na całe gardło:

– Jane Darlington Bonner! Chodź tu natychmiast!

Jane gwałtownie podniosła głowę. Usłyszała go przez cienką chusteczkę. Więc jakoś się dostał do środka. Wyjęła zatyczki z uszu. Zastanawiała się, jak to zrobił. Bez wątpienia dokonał tego w spektakularny sposób; nie zniżyłby się do czegoś tak prostackiego jak wybicie szyby. Mimo złości, była z niego dumna.

Wstała, zdjęła okulary i pomyślała, że mogłaby zabarykadować się w swoim pokoju. Nigdy nie lubiła konfliktów i nie umiała sobie radzić w takich sytuacjach – weźmy na przykład jej żałosne rozmowy z Jerrym Milesem. Może tym razem nie dąży do uniknięcia konfrontacji, bo jej przeciwnikiem będzie Cal. Przez całe życie starała się być miła, uprzejma, nikogo nie urazić. Przy Calu jest inaczej – Cala drażnią uprzejmości, godność nie robi na nim wrażenia, urazy spływają po nim jak po psie. Przy nim nie musi uważać na każde słowo, może być sobą. Wychodząc z pokoju czuła, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. Czuła, że żyje i rozkoszowała się tym wrażeniem.

Cal obserwował z dołu, jak schodzi, kołysząc tyłeczkiem. Zielona koszulka podkreślała piersi tak małe, że nie pojmował, czemu w ogóle zwraca na nie uwagę. Włosy, spięte spinkami jak u licealistki, podobały mu się tak samo jak kuszące usta.

Patrzyła na niego z góry. Nie bała się, chociaż powinna; nie, mógłby za to przysiąc, że w jej oczach błysnęła psotna iskierka.

– Czyżby ktoś się zdenerwował? – zapytała zadziornie.

– Ty… – oparł dłonie na biodrach. – Zapłacisz mi za to.

– A co mi zrobisz? Spuścisz lanie?

Nabrzmiał, ot tak, od razu. Cholera! Dlaczego mu to robi? I co to za słowa w ustach szanownej pani profesor?

Nie wiadomo kiedy stanęła mu przed oczami wizja jej tyłeczka w jego dłoniach. Zacisnął zęby, zmrużył oczy i posłał jej wyjątkowo wredne spojrzenie; aż miał do siebie pretensję, że starszy nim biedną, bezbronną ciężarną kobietę.

– Może właśnie tego ci trzeba.

– Doprawdy? – Zamiast zemdleć ze strachu, jak zrobiłaby każda rozsądna kobieta, spojrzała na niego badawczo. – Może to i dobry pomysł. Muszę to przemyśleć.

Z tymi słowami najzwyczajniej w świecie obróciła się na pięcie i wyszła, a on jak głupi został u stóp schodów. Zabrakło mu słów. Jakim cudem to uchodzi jej na sucho? Musi to przemyśleć? O co jej chodzi, u licha?

Przypomniał sobie, że na środku podjazdu stoi jej sfatygowany escort, i ruszył za nią. Nie skończył z nią jeszcze, o nie!

Jane słyszała jego kroki. Wstydziła się dreszczu emocji, który ją przeszedł na myśl o dalszej walce. Do niedawna nie zdawała sobie sprawy, jak wielkim ciężarem może się okazać zachowanie godności. Ale Calowi godność zdałaby się jak psu rajstopy.

Wpadł jak burza do jej pokoju, wymachując groźnie palcem wskazującym.

– Wyjaśnimy sobie pewne rzeczy teraz, w tej chwili. Jestem głową tej rodziny i oczekuję szacunku! Ani słowa więcej! Rozumiemy się?

Nie wątpiła, że taki sposób rozwiązywania konfliktów sprawdza się doskonale w przypadku mężczyzn, jednak ogarnęło ją współczucie dla biednych młodziutkich dziewczynek, z którymi zwykł się spotykać. Nieszczęsne istotki pewnie umierały ze strachu.

Jednak jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, że Cal wrzeszczy na bezbronną dwudziestolatkę, i szybko zrozumiała dlaczego. Nie zrobiłby tego. Cal nie okazałby gniewu wobec osoby, którą uważał za słabszą od siebie. Poczuła, że jest z niego dumna.

– Warga ci krwawi – powiedziała. – Chodźmy do łazienki, opatrzę cię.

– Nigdzie nie pójdę, póki tego nie skończymy.

– Bardzo, bardzo proszę. Zawsze sobie wyobrażałam, że leczę obrażenia rannego wojownika.

Zamyślił się nad tymi słowami. W jego oczach pojawił się ten niebezpieczny błysk, który sprawiał, że uginały się pod nią nogi. Cal to dziewięćdziesiąt kilogramów dynamitu z zapalonym lontem. Dlaczego się go nie boi?

Wsadził dłonie do kieszeni dżinsów.

– Dobrze, ale pod jednym warunkiem.

– Czyli?

– Kiedy skończysz mnie łatać, będziesz siedziała cicho, czyli nie zaczniesz wrzeszczeć. Ja tymczasem zajmę się tobą.

– W porządku.

– W porządku?! – Myślała, że pękną jej bębenki, tak głośno ryknął. -Tyle masz mi do powiedzenia? Kobieto, chyba nie wiesz, co mam na myśli, w innym wypadku nie mówiłabyś, że to w porządku!

Uśmiechnęła się wiedząc, że to zdenerwuje go jeszcze bardziej.

– Moim zdaniem umiejętność komunikacji międzyludzkiej to kluczowa kwestia w małżeństwie.

– Nie rozmawiamy o komunikacji międzyludzkiej, tylko o tym, że cię spiorę na kwaśne jabłko. – Zawiesił głos i wysunął podbródek do przodu. -Przyłożę ci na goły tyłek.

– Wszystko jedno. – Machnęła lekceważąco ręką i poszła do łazienki.

Prawie mu współczuła. Silnie rozwinięty kodeks moralny nie pozwalał mu uderzyć kobiety, przez co satysfakcjonująca potyczka z przedstawicielką płci przeciwnej była dla niego niemal nie do pomyślenia. Dopiero teraz zrozumiała, czemu Cal tak kocha sport. Połączenie siły fizycznej i przemocy ze sztywnymi zasadami to coś dla niego.

Co zarazem oznaczało, że po prostu nie mógł uniknąć problemów z kobietami.

Przeszła przez ponurą łazienkę, otworzyła apteczkę.

– Mam nadzieję, że znajdę tu coś piekącego.

Nie odpowiedział. Odwróciła się. Głośno przełknęła ślinę, widząc, że ściąga koszule przez głowę. Pod opaloną skórą zagrały mięśnie.

– Co ty robisz?

Cisnął koszulkę na bok, rozpiął guzik w dżinsach.

– A jak myślisz? Biorę prysznic. Zapomniałaś już, że wylałaś mi na głowę dzbanek piwa, a potem zamknęła drzwi przed nosem w środku ulewy? Aha, jeśli jutro brama nie będzie działała normalnie, wystawię ci słony rachunek. – Rozpiął rozporek.

Odwróciła się, starając się zrobić to tak nonszalancko jak tylko umiała. Na szczęście w łazience było tyle luster, że wystarczyło lekko przechylić głowę i wszystko widziała. Niestety, stał tyłem. Mimo wszystko widok był imponujący. Szerokie ramiona przechodziły w wąskie biodra i jędrne, twarde pośladki. Koło kręgosłupa widniał siniak – pamiątka po walce z Kevinem. Zmarszczyła brwi patrząc na liczne blizny, pokrywające ciało wojownika.