Dlaczego perspektywa stabilizacji wprawia Cala w panikę? Przecież wychował się w kochającej rodzinie. Dlaczego tak się broni przed założeniem własnej?

Od dziecka najbardziej liczyło się dla niego współzawodnictwo. Pamiętała, jak uczyła go grać w klasy – ledwie umiał chodzić, a co dopiero skakać na jednej nodze. Sama była wówczas dzieckiem i najstarszy syn był dla niej także towarzyszem zabaw. Rysowała klasy na chodniku przed domem. Nigdy nie zapomni, z jakim skupieniem i determinacją starał się jej dorównać. Podejrzewała, że żona i dziecko symbolizowały w jego oczach koniec najważniejszej części jego życia, po której nic go nie czeka.

Pewnie zaraz po rozmowie z nią zadzwonił do ojca i powiedział mu o dziecku. Znała Jima doskonale, wiedziała, że ucieszy się na wieść o nowym członku rodziny i że jak ona będzie się martwił o Cala. W przeciwieństwie do niej nie pomyśli jednak o kobiecie śpiącej w gościnnym pokoju.

Lynn zerknęła na matkę.

– Calowi chyba zależy na Jane, w innym wypadku nie okłamałby mnie,

– Calvin ją kocha, tylko sam jeszcze o tym nie wie.

– Ty też nie. Nie na pewno. – Choć sama to sprowokowała, drażniła ją wszystkowiedząca mina matki. A może po prostu nadal jest zła, że Annie zna Jane lepiej niż ona?

– Myśl sobie co chcesz – prychnęła Annie. – Ja i tak wiem swoje.

– Na przykład?

– Po pierwsze, ona nie da sobie w kaszę dmuchać i to się Calowi podoba. I nie boi się z nim kłócić. Drugiej takiej jak Janie Bonner ze świecą nie znajdziesz.

– Więc dlaczego od niego odeszła?

– Chyba nie może się uporać ze swoją miłością. Bo bardzo go kocha, tego twojego syna. Żałuj, że nie widziałaś, jak na siebie patrzą, kiedy im się wydaje, że nikt nie widzi. Dobrze, że nie spalili mi domu.

Lynn przypomniała sobie, jaki Cal był ostatnio szczęśliwy, a także łzy Jane, i musiała przyznać, że matka chyba ma rację. Annie obserwowała ją chytrze.

– Będą mieli mądrego dzieciaka.

– Na to wygląda.

– Moim zdaniem taki dzieciak nie powinien dorastać sam. Popatrz tylko, biedna Janie Bonner była taka nieszczęśliwa, że aż się wpakowała w tę kabałę.

– Masz rację.

– Mówiła, że jako dziecko czuła się jak dziwadło.

– Rozumiem ją.

– Taki dzieciak musi mieć rodzeństwo.

– Tak, ale do tego trzeba rodziców pod jednym dachem.

– A jakże. – Annie poprawiła się w fotelu i westchnęła. – Chyba nie mamy wyboru, Amber Lynn, i musimy upolować następnego Bonnera.

Lynn uśmiechnęła się pod nosem. Wyszła na werandę, kiedy matka poszła spać. Annie powtarzała uparcie, że wtedy celowo zastawiły sidła na Jima. Nie była to prawda, ale Lynn już dawno przestała starać się jej cokolwiek wytłumaczyć. Annie wierzyła w to, co chciała.

Dochodziła północ. Chłodne nocne powietrze przenikało cienką koszulę, więc zapięła suwak starej bluzy Cala. Zapatrzona w gwiazdy pomyślała, o ileż lepiej je widać ze szczytu Heartache Mountain niż z jej domu w mieście.

Warkot silnika wyrwał ją z zadumy. To na pewno Cal albo Ethan. Miała nadzieję, że to najstarszy syn jedzie po żonę. Zaraz jednak przypomniała sobie swoją obietnicę, że postara się trzymać go z dala od niej. Zmarszczyła brwi.

Jak się okazało, samochód nie należał ani do Cala, ani do Ethana, tylko do jej męża. Nie wierzyła własnym oczom. Odkąd wyprowadziła się z domu, Jim nie przyjechał do niej ani razu.

Pomyślała o ich gorzkim rozstaniu w piątek. Czyżby przywiózł wizytówkę swojego prawnika i pozew rozwodowy? Nie miała pojęcia, jak się załatwia rozwód. Wiedziała tylko, że trzeba się skontaktować z prawnikiem. Czy to wszystko? Umawiasz się z prawnikiem i zanim się obejrzysz, małżeństwo należy do przeszłości?

Jim wysiadł z samochodu i szedł ku niej tym długim, powolnym krokiem, który przyprawiał ją o szybsze bicie serca, odkąd sięgała pamięcią. Właściwie mogła się tego spodziewać. Cal już go zawiadomił i perspektywa narodzin wnuka dała mu kolejny pretekst, by ją namawiać do powrotu. Oparła się o świeżo pomalowaną kolumienkę.

Zatrzymał się przy schodach i podniósł na nią oczy. Milczał przez długą chwilę i tylko na nią patrzył, a gdy w końcu się odezwał, w jego głosie była dziwna, obca nuta.

– Mam nadzieję, że nie przestraszyłem pani tak późną wizytą?

– Nic nie szkodzi, jeszcze nie spałam.

Opuścił wzrok i nagle Lynn doznała wrażenia, że chciałby uciec gdzie pieprz rośnie, ale to niemożliwe. Jim nigdy nie ucieka. Popatrzył na nią z jakże znajomym błyskiem uporu.

– Jestem Jim Bonner. Gapiła się bez słowa.

– Lekarz z Salvation. Czyżby postradał rozum?

– Jim, co z tobą?

Wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć; ale przecież to mu się zdarzyło tylko raz, po śmierci Cherry i Jamiego. Zacisnął ręce, ale zaraz je opuścił.

– Będę z panią szczery: jestem żonaty od trzydziestu siedmiu lat, ale moje małżeństwo wisi na włosku. Jestem z tego powodu w depresji i ciągnęło mnie, żeby zajrzeć do butelki, aż pomyślałem, że może poszukam kobiecego towarzystwa. – Głęboko zaczerpnął tchu. – Słyszałem, że tu na górze mieszka bardzo miła dama ze starą szaloną matką, i tak mi przyszło do głowy, że może da się zaprosić na kolację albo do kina. – Uśmiechnął się lekko. – Jeśli nie ma pani nic przeciwko romansowi z żonatym mężczyzną, ma się rozumieć.

– Zapraszasz mnie na randkę?

– Tak, szanowna pani. Dawno tego nie robiłem, ale chyba jeszcze nie wszystko zapomniałem.

Uniosła dłoń do ust. Jej serce wezbrało uczuciem. W piątek powiedziała, że chciałaby, by zaczęli od nowa, jak obcy sobie ludzie, ale Jim był wówczas taki zły, że myślała, iż w ogóle jej nie słyszał. Po tylu latach nie sądziła, by zdołał ją czymkolwiek zaskoczyć, a jednak…

Z trudem opanowała ochotę, by rzucić mu się na szyję i wszystko wybaczyć. Nie wybaczy mu tylko dlatego, że zdobył się na mały wysiłek. Przecież to nie wynagrodzi jej lat zaniedbania. Ciekawe, jak wiele wytrzyma.

– Może do siebie nie pasujemy – rzuciła ostrożnie.

– Może nie, ale nie przekonamy się o tym, dopóki nie spróbujemy.

– Sama nie wiem. Mojej mamie to się nie spodoba.

– Matkę proszę zostawić mnie. Doskonale sobie radzę ze staruszkami, nawet jeśli mają nierówno pod sufitem.

Mało brakowało, a roześmiałaby się na głos. Pomyśleć tylko, uparty Jim Bonner w tak romantycznej sytuacji! Była zachwycona i wzruszona, ale coś jej przeszkadzało. Nagle zrozumiała i posmutniała. Przez całe życie miała wrażenie, że żebrze o jego uwagę i uczucie; zawsze była gotowa iść na ustępstwa. On nigdy z niczego dla niej nie rezygnował, bo niczego nie żądała. Nigdy nie rzucała mu kłód pod nogi, a teraz jest gotowa wracać w podskokach tylko dlatego, że zdobył się na mały gest.

Pamiętała go jako napalonego nastolatka. Początkowo nie podobało jej się, jak się kochali, ale nawet przez myśl jej nie przeszło mu odmówić, choć wolałaby siedzieć z nim w kawiarni i plotkować o kolegach z klasy. Nagle ją to rozzłościło. Zranił ją, odbierając jej dziewictwo. Nie naumyślnie, ale jednak ją zranił.

– Pomyślę o tym – powiedziała spokojnie, otuliła się bluzą i weszła do domu.

Odjechał wzniecając tuman kurzu, zupełnie jak wkurzony nastolatek.

Rozdział dwudziesty

Cal zdołał trzymać się z dala od Heartache Mountain przez dwa tygodnie. W pierwszym upił się trzy razy i uderzył Kevina Tuckera, który nie posłuchał go i nie wyjechał gdzie pieprz rośnie. W drugim co chwila wybierał się do Jane, ale duma powstrzymywała go w ostatnim momencie. Przecież to ona odeszła! To nie on wszystko zepsuł idiotycznymi żądaniami. Co gorsza, nie wiadomo, czy te głupie kobiety w ogóle wpuściłyby go do domu. Najwyraźniej jedyni mężczyźni, którzy mieli wstęp na Heartache Mountain, to Ethan, który się nie liczy, bo to Ethan, i Kevin Tucker, który się liczy jak cholera. Cal pienił się ze złości na myśl, że Kevin jeździ do nich, kiedy tylko przyjdzie mu ochota, a one żartują z nim, karmią go i rozpieszczają! Tuckera, który, na domiar złego, nie wiadomo kiedy wprowadził się do Cala!

Pierwszego wieczoru, gdy upił się w sztok w klubie Mountaineer, Tucker odebrał mu kluczyki, jakby Cal był na tyle głupi, żeby jeździć po pijanemu. Wtedy chciał mu dołożyć, ale nie robił tego z przekonaniem i nie trafił. Pamiętał tylko, że siedział w mitsubishi Kevina za siedemdziesiąt tysięcy dolarów i jechali do domu. Od tej pory nie mógł się pozbyć szczeniaka.

Dałby sobie rękę uciąć, że go nie zapraszał, ba, pamiętał, że pokazał mu drzwi, ale Kevin Tucker łaził za nim krok w krok, jak ogar, choć przecież wynajął sobie ładny domek, że już nie wspomni o Sally Terryman. I nagle, nie wiadomo jakim cudem, oglądali w najlepsze stare mecze na wideo i Cal tłumaczył mu, na czym polega naprawdę dobry atak.

Przynajmniej dzięki temu nie rozmyślał o pani profesor, aż go głowa bolała, ale i tak nie miał pojęcia, co dalej z tym fantem zrobić. Nie był gotów do małżeństwa po wsze czasy, nie teraz, kiedy musi grać w piłkę, i nie później, gdy będzie miał przed sobą puste, jałowe życie. Ale nie może także utracić Jane. Dlaczego wszystko zagmatwała? Było im tak dobrze.

Mowy nie ma, żeby na kolanach poczołgał się na Heartache Mountain i błagał ją o przebaczenie. On takich rzeczy nie robi. Potrzebował pretekstu, żeby tam pojechać, ale nic nie przychodziło mu do głowy, w każdym razie nic, co mógłby powiedzieć na głos.

Nadal nie rozumiał, czemu Jane od razu nie wróciła do Chicago, ale i cieszył się, bo tym sposobem może jeszcze odzyska rozum i do niego wróci. Powiedziała, że go kocha, a Jane nie rzuca słów na wiatr. Może właśnie dzisiaj zrozumiała, że popełniła błąd, i zaraz przyjedzie?

Zadzwonił dzwonek do drzwi, ale Cal nie był w humorze, więc nie zwrócił na to uwagi. Ostatnio źle sypiał, odżywiał się przeważnie kanapkami. Nawet płatki owocowe straciły swój urok, zbyt wiele wspomnień się z nimi wiązało, więc zamiast śniadania pił kawę. Potarł zarośnięty policzek; kiedy ostatnio się golił? Nie pamięta, ale nie ma ochoty na golenie. Nie ma ochoty na nic poza oglądaniem nagrań meczów i wrzeszczeniem na Kevina.

Dzwonek zabrzmiał ponownie. Cal zmarszczył brwi. To nie Tucker, sukinsyn zdobył klucz, nie wiadomo skąd. Może to…

Serce fiknęło mu w piersi koziołka, gdy jak wariat biegł do drzwi. Niestety, na progu stała nie pani profesor, tylko jego ojciec.

Jim wpadł jak burza, wywijając brukowcem.

– Widziałeś? Maggie Lowelll podsunęła mi to pod nos, akurat kiedy skończyłem badać jej dzieciaka. Na Boga, na twoim miejscu pozwałbym te babę do sądu i zdarł z niej ostatnią koszulę, a jeśli ty tego nie zrobisz, możesz na mnie liczyć! Nie obchodzi mnie, co o niej powiesz! Od początku mi się nie podobała, ale ty byłeś zaślepiony! – Urwał, gdy uważniej przyjrzał się synowi. – Coś ty z siebie zrobił? Wyglądasz okropnie.

Cal wyrwał mu gazetę. Pierwsze, co zobaczył, to zdjęcie jego i pani profesor. Zrobiono je na lotnisku w Chicago, zanim odlecieli do Karoliny Północnej. Była smutna, on zły. Jednak to nie zdjęcie przyprawiło go o zimny dreszcz, tylko podpis:

Złapałam najlepszego i najgłupszego piłkarza w lidze NFL – opowiada doktor Jane Darlington Bonner.

– Cholera.

– Będziesz przeklinał o wiele gorzej, kiedy to przeczytasz! – wrzasnął Jim. -Nie obchodzi mnie, czy jest w ciąży, czy nie, kłamie jak najęta! Twierdzi, że była twoim prezentem urodzinowym, że udawała prostytutkę, żeby zajść w ciążę. Skąd tyją wytrzasnąłeś?

– Już ci mówiłem, tato. Mieliśmy romans i zaszła w ciążę. Pech.

– Cóż, najwyraźniej prawda okazała się zbyt pospolita, więc wymyśliła tę bajeczkę. I wiesz co? Czytelnicy w to uwierzą.

Cal zgniótł gazetę. Szukał pretekstu, by pojechać na Heartache Mountain. Wreszcie go znalazł.

Życie bez mężczyzn było cudowne, tak sobie przynajmniej wmawiały. Jane i Lynn jak kotki wygrzewały się w słońcu, czesały się dopiero po południu. Wieczorami podawały Annie ziemniaki z mięsem, a same zajadały gruszki z twarożkiem i nazywały to kolacją. Nie odbierały telefonów, nie nosiły staników, Lynn nawet powiesiła plakat przystojnego młodzieńca w kąpielówkach na ścianie w kuchni. Ilekroć w radiu śpiewał Rod Stewart, tańczyły. Jane pozbyła się dawnych obiekcji, jej stopy tylko śmigały po podłodze.

Stary mały domek stał się dla niej prawdziwym domem. Łuskała groszek, zbierała polne kwiaty, którymi dekorowała stół. Wkładała je do szklanek, słoików, nawet do poobijanego kubka, który Lynn znalazła na górnej półce. Nie pojmowała, czemu tak bardzo zbliżyły się z Lynn; może przyczyniło się do tego podobieństwo ich mężów? Przecież nie potrzebowały słów, by zrozumieć swój ból.

Dopuszczały Kevina do swojego grona, bo je bawił. Potrafił wywołać śmiech, sprawiał, że czuły się piękne i godne pożądania, nawet z gałązkami we włosach i sokiem na ustach. Dopuszczały także Ethana, bo nie miały serca go wyrzucić, ale oddychały z ulgą, gdy się żegnał, bowiem nie potrafił ukryć troski.