Doktor Jane zbladła tak, że wyglądała jak mała dziewczynka z filmu o wampirach z Bradem Pittem.

– Czyli… czyli miałabym udawać prostytutkę?

– Taką z klasą, bo Bomber nie lubi dziwek.

Podniosła się z fotela i nerwowo krążyła po pokoju. Jodie niemal widziała jej mózg, który pracuje jak kalkulator; dodaje i odejmuje, dzieli i mnoży. W jej oczach na chwilę rozbłysła nadzieja, by zaraz zgasnąć. Ciężko oparła się o gzyms nad kominkiem.

– Karta chorobowa… – Westchnęła głęboko, boleśnie. – Przez moment wydawało mi się, że to możliwe, ale co z jego kartą chorobową? Piłkarze często zażywają sterydy, prawda? I jeszcze AIDS…

– Bomber nie bierze narkotyków. Nigdy nie uganiał się za panienkami i dlatego chłopcy mu to organizują. Chyba z nikim nie spał, odkąd zerwał ze swoją dziewczyną zeszłej zimy.

– 1 tak musiałabym zobaczyć jego kartę chorobową. Jodie pomyślała, że albo Willie, albo Junior na tyle zbałamucą sekretarkę, że da im co trzeba.

– We wtorek, najpóźniej w środę będę ją miała.

– Nie wiem, co powiedzieć…

– Jego urodziny są za dziesięć dni – poinformowała Jodie, – Wszystko sprowadza się do tego, czy ma pani dość odwagi, żeby to zrobić.

Rozdział drugi

Co ona najlepszego zrobiła? Żołądek Jane Darlington wywinął potężnego kozła, gdy szła do damskiej toalety w barze Zebra. Przyprowadziła ją tu Jodie Pulanski. W barze miał czekać piłkarz, który zawiezie ją do mieszkania Cala Bonnera. Nie zwracając uwagi na kobiety paplające przy umywalkach, weszła do kabiny, zamknęła zasuwkę i przywarła policzkiem do zimnej ścianki działowej.

Naprawdę dopiero dziesięć dni minęło od chwili, gdy za sprawą Jodie jej życie stanęło na głowie? Dlaczego w przypływie szaleństwa zgodziła się na ten wariacki plan? Co, po latach racjonalnego myślenia, skłoniło ją do takiego idiotyzmu? Było już za późno; niestety, dopiero teraz uświadomiła sobie, że popełniła szczeniacki błąd i zapomniała o podstawowej zasadzie termodynamiki: porządek nieuchronnie przeradza się w chaos.

Może to forma regresji? Jako dziecko wiecznie pakowała się w kłopoty. Matka umarła kilka miesięcy po jej narodzinach, więc wychowywał ją oschły, zamknięty w sobie ojciec. Wydawało się, że zwraca na nią uwagę jedynie wówczas, gdy psoci. Jego podejście, a także zabójcza nuda w szkole, zaowocowały więc serią psot i dowcipów. Punkt kulminacyjny osiągnęła, gdy doprowadziła do tego, że lokalny przedsiębiorca budowlany pomalował dom dyrektora szkoły jasnoróżową farbą.

To wspomnienie do dziś poprawiało jej humor. Dyrektor jak najbardziej na to zasłużył; był okrutnym sadystą i nie znosił dzieci. Co więcej, incydent otworzył oczy władzom szkolnym. Pozwolili jej na indywidualny tok nauczania, tak że nie miała już czasu na psoty. Nauka wciągnęła ją do tego stopnia, że coraz bardziej odsuwała się od rówieśników, więc z czasem zaczęli w niej widzieć tylko dziwaczkę i kujona. Chwilami wydawało jej się, że sama wolała rozbrykanego dzieciaka, którym kiedyś była, niż przemądrzałą panią profesor, którą się stała, ale uznała, że jest to cena, jaką przychodzi jej zapłacić za to, że urodziła się inna niż wszyscy.

I nagle okazało się, że rozbrykany dzieciak żyje nadal. A może to przeznaczenie? Co prawda nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do wróżb i przepowiedni, ale czy można tak po prostu zignorować fakt, że urodziny Cala Bonnera przypadają akurat w najbardziej płodnym momencie jej cyklu? Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do Jodie Pulanski, zanim opuściły ją resztki odwagi.

Jutro, być może, będzie już w ciąży. Owszem, to mało prawdopodobne, ale jej cykl był zawsze idealnie regularny, no i tak bardzo pragnęła dziecka. Niektórzy zapewne uznaliby jej pragnienie za egoizm, ona jednak wcale tak nie uważała. Tak będzie dobrze. Inni widzieli w niej osobę godną szacunku i podziwu. Skupiali się na jej umyśle, tyle że przy tym nikt nie dostrzegał, jak bardzo potrzebuje miłości. Nie widział tego ani jej ojciec, ani Craig.

Czasami wyobrażała sobie, jak siedzi przed ekranem komputera, wpatrzona w skomplikowane wykresy i obliczenia, które, być może, pomogą jej zrozumieć tajemnicę wszechświata. Nagle z zadumy wyrywają głosik dziecka, które wchodzi do gabinetu.

Podniesie wtedy głowę, dotknie miękkiego policzka.

– Mamusiu, pójdziemy dzisiaj puszczać latawce?

Roześmieje się, wstanie od komputera, porzuci obliczenia i tajemnice kosmosu, i wybierze bardziej dosłowną penetrację przestworzy.

Szum spuszczanej wody w sąsiedniej kabinie sprowadził ją na ziemię. Zanim będzie puszczała latawce, musi przeżyć dzisiejszy wieczór. A to oznacza uwiedzenie nieznajomego, i to na dodatek takiego, który ma w tym względzie dużo większe doświadczenie od niej. Dotychczas miała tylko jednego kochanka.

Oczyma wyobraźni zobaczyła długie, chude ciało Craiga, nagie, jeśli nie liczyć czarnych skarpetek – nosił je zawsze ze względu na kłopoty z krążeniem. Jeżeli nie miała okresu, a jego nie męczyła migrena, kochali się co sobota, szybko i niezbyt ekscytująco. Teraz żałowała, że tak długo tkwiła w nudnym związku, zdawała sobie jednak sprawę, że skłoniła ją do tego samotność.

Zawsze miała kłopoty z męskim towarzystwem. W szkole koledzy z klasy byli dla niej za starzy, podobnie jak później na uczelni. Nie była brzydka i wielu znajomych z pracy chciało się z nią umówić, tyle że byli od niej średnio o dwadzieścia lat starsi. To budziło w niej niesmak. Ci, którzy ją pociągali, rówieśnicy, byli jej studentami. Umawianie się z nimi było sprzeczne z jej kodeksem moralnym. W rezultacie zdobyła sobie opinię osoby chłodnej i nudnej, i powoli przestano zapraszać ją na randki.

To się zmieniło, gdy zaproszono ją do pracy w Laboratorium Preeze. Badała kwarki marząc, jak każdy fizyk, że właśnie ona odkryje równanie równie proste jak einsteinowskie E=mc2, dające odpowiedź na wszystkie tajemnice wszechświata. Jednym z naukowców, których poznała na seminarium w Chicago, był Craig.

Początkowo wydawało jej się, że spotkała mężczyznę swojego życia. Z czasem jednak, okazało się, że chociaż mogą godzinami dyskutować o eksperymentach Einsteina, nigdy razem nie żartują i nie ma między nimi tego poczucia wspólnoty, które, jak sobie wyobrażała, łączy zakochanych. Z czasem zaakceptowała fakt, że są razem raczej z wygody niż z potrzeby emocjonalnej.

Szkoda tylko, że związek z Craigiem nie przygotował jej w żaden sposób do uwiedzenia Cala Bonnera. Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni nie uważają jej za kobietę pociągającą. Zatem cała nadzieja w tym, że piłkarz okaże się jednym z tych okropnych facetów, którym właściwie wszystko jedno, z kim idą do łóżka, byle to była chętna kobieta. Obawiała się, że przejrzy ją na wylot, zorientuje się, jaka z niej oszustka, ale trudno… musi spróbować, dać losowi szansę. Nie ma wyjścia. Nie skorzysta z banku spermy, nie narazi swojego dziecka na ryzyko takiego dzieciństwa, jak jej.

W miarę jak kobiety się oddalały, cichły ich głosy. Zdawała sobie sprawę, że nie może ukrywać się bez końca. Nie podobała jej się też świadomość, że się czai i kryje, więc z rezygnacją otworzyła drzwi. Wychodząc, odruchowo zerknęła w lustro na przeciwległej ścianie i przez chwilę wydawało jej się, że patrzy na obcą osobę.

Jodie nalegała, by rozpuściła włosy, ba, nawet przyniosła swoje wałki i zakręciła loki, które teraz miękko spływały na ramiona. Zdaniem Jane wyglądało to troszkę nieporządnie, ale postanowiła uwierzyć w zapewnienia Jodie, że mężczyznom się podoba. Zdała się także na Jodie w kwestii makijażu, pozwoliła, by dziewczyna nałożyła grubą warstwę kolorowych kosmetyków. Jane nie protestowała, przekonana, że jasnoróżowa szminka i dyskretny brązowy tusz do rzęs nie pasują do prostytutki, nawet takiej z klasą.

Krytycznym spojrzeniem obrzuciła natomiast swój strój. Szukały go razem z Jodie. W ciągu minionych dziesięciu dni poznała Jodie Pulanski zdecydowanie lepiej niż miała na to ochotę. Dziewczyna była próżna, skupiona tylko na sobie: jej zainteresowania ograniczały się do ciuchów, imprez i randek z piłkarzami. Była także uparta i, z powodów dla Jane niezrozumiałych, bardzo jej zależało, żeby wszystko się udało.

Jane wyperswadowała jej czarną skórę i wysokie botki na rzecz obcisłego kostiumu z jedwabiu w kolorze ecru. Krótka spódniczka ściśle przylegała do ciała. Doskonale skrojony żakiet, zapinany na jeden guzik, podkreślał nikły biust Jane. Stroju dopełniał biały pas do pończoch, cieniutkie pończochy i wysokie szpilki. Jane co prawda wspomniała coś o bieliźnie, ale Jodie zaprotestowała:

– Prostytutki nie noszą bielizny. Zresztą tylko by ci przeszkadzała.

Jane z trudem opanowała przypływ paniki. Co jej przyszło do głowy? Przecież to szaleństwo. W przypływie obłędu uwierzyła, że się uda. Co innego opracować wszystko teoretycznie, a co innego plan zrealizować. Jodie wpadła do łazienki jak burza.

– Co się z tobą dzieje, u licha? Junior po ciebie przyjechał. Żołądek Jane fiknął salto.

– Ja… zmieniłam zdanie.

– Bzdura. Nie zrobisz mi tego. Cholera, wiedziałam, że tak się to skończy. Poczekaj tu.

Jodie wybiegła. Jane nie zdążyła zaprotestować. Było jej gorąco i zimno jednocześnie. Jakim cudem wpakowała się w takie tarapaty? Ona, powszechnie szanowany naukowiec, autorytet w swojej dziedzinie. To czysty obłęd.

Rzuciła się do drzwi i zderzyła z Jodie, która wróciła równie szybko jak wyszła. Przyniosła butelkę piwa. Otworzyła dłoń i podała Jane niebieskie tabletki.

– Połknij.

– Co to jest?

– Jak to, co? Lekarstwo. Nie widzisz?

– Mówiłam ci, że jestem dalekowidzem. Bez okularów mam kłopoty.

– Połknij. Pomoże ci się wyluzować.

– Sama nie wiem…

– Zaufaj mi. Pomogą ci.

– Nie uważam, by zażywanie leków niewiadomego pochodzenia…

– Dobrze, dobrze. Chcesz mieć dziecko czy nie?

Zrobiło jej się przykro.

– Przecież wiesz, że tak.

– Więc połknij te cholerne tabletki!

Jane usłuchała, popiła piwem i wzdrygnęła się; nie znosiła piwa. Znowu stanęła okoniem, gdy Jodie wyprowadziła ją z toalety i zimny powiew powietrza uświadomił jej, że nie ma na sobie bielizny.

– Nie mogę.

– Słuchaj, to nic takiego. Chłopcy już upili Cala. Wyniosą się zaraz po twoim przyjściu. Jedyne, co masz robić, to trzymać buzię na kłódkę i się nim zająć. Ledwie się obejrzysz, a już będzie po wszystkim.

– To nie takie proste…

– Sama zobaczysz.

Jane poczuła na sobie wzrok mężczyzn. W pierwszej chwili wydawało jej się, że coś jest nie tak, że ciągnie za sobą rolkę papieru toaletowego albo coś podobnego, ale zaraz zrozumiała, że patrzą na nią nie krytycznie, ale z pożądaniem, i jej przerażenie wzrosło.

Jodie zaprowadziła ją do ciemnowłosego potwora bez szyi. Siedział za barem. Miał czarne krzaczaste brwi, zrośnięte nad nosem. Wyglądały jak gigantyczna gąsienica.

– Oto ona, Junior. I nie waż się powiedzieć, że na Jodie Pulanski nie można polegać.

Potwór otaksował Jane wzrokiem i uśmiechnął się.

– Dobrze się spisałaś, Jodie. Ma klasę. Jak masz na imię, kochanie?

Jane była tak przerażona, że nie mogła myśleć. Dlaczego się na to nie przygotowała? Nagle zobaczyła neonowy napis, jedyny, który była w stanie przeczytać bez okularów. -Bud.

– Nazywasz się Bud?

– Tak. – Zaniosła się kaszlem, grając na zwłokę. Przez całe dorosłe życie poszukiwała prawdy, kłamstwo przychodziło jej z trudem. – Bud. Rose Bud [1].

Jodie tylko przewróciła oczami.

– Brzmi raczej jak striptizerka – skomentował Junior.

Jane posłała mu nerwowe spojrzenie.

– To nazwisko rodowe. Budowie przypłynęli do Ameryki na „Mayflower".

– Coś takiego.

Zmyślała dalej, chcąc być bardziej przekonująca, ale ze zdenerwowania nie mogła się skupić.

– Walczyli we wszystkich amerykańskich wojnach, we wszystkich ważnych bitwach: Lexington, Gettysburg… Jedna z moich przodkiń pomagała przy organizacji pierwszej kolei.

– Coś takiego. Mój wujek pracował na kolei w Santa Fe. – Przechylił głowę i zapytał z nagłą podejrzliwością: – A tak właściwie ile masz lat?


– Dwadzieścia sześć – Jodie nie dopuściła jej do głosu. Jane spojrzała na nią ze zdumieniem.

– Wygląda na więcej – stwierdził Junior.

– Ale ma tyle.

– Muszę ci to przyznać, Jodie: w niczym nie przypomina Kelly. Może to mu dobrze zrobi. Mam tylko nadzieję, że nie przerazi go fakt, że jest taka stara.

Stara! W jakim świecie oni żyją, uważając kobietę pod trzydziestkę za starą! Gdyby się dowiedział, że naprawdę ma trzydzieści cztery lata, uznałby ją za antyk.

Junior ściągnął pas oliwkowego prochowca.

– Chodź, mała. Spadamy stąd. Pojedziesz za mną swoim samochodem.

Ruszył do drzwi, ale nagle zatrzymał się tak niespodziewanie, że mało brakowało, a wpadłaby na niego.

– Jezu, na śmierć zapomniałem. Wille chciał, żebyś to włożyła. Wsadził rękę do kieszeni. Znieruchomiała, gdy zobaczyła, co z niej wyjął.