W tym momencie jednak Cala nie interesowała kariera Jane, tylko zdrowie, więc robiła co w jej mocy, by go uspokoić.

– Pomyśl logicznie, Cal. Dzisiaj rano rozmawiałam z doktor Vogler. Przecież prowadzi mnie od początku.

– Mimo wszystko mogłaś o tym pomyśleć trochę wcześniej.

Im bardziej zaawansowana była ciąża, tym silniejsze pragnienie, by dziecko przyszło na świat w Salvation. Nie mogła jednak zostawić Cala w Chicago. Kontuzja umożliwiła błyskawiczną zmianę planów.

Dziecko się poruszyło, a Jane odniosła wrażenie, że ogromne szczypce ściskają jej kręgosłup. Cal wpadnie w szał, gdy się dowie, wiec stłumiła jęk.

Właściwie miał rację, podróż samolotem była głupotą. Ale przecież pierwiastki rodzą bez końca, a Jim i Lynn na nią czekają. Teść zadzwoni po doktor Vogler we właściwym momencie.

Na szczęście Cal był tak pogrążony w myślach, że niczego nie zauważył.

– Co ci się stało w rękę? – Dotknął jej nadgarstka.

Oddychała z trudem.

– To… nic takiego. – Nie puszczał, choć się wyrywała. – Chyba niechcący ubrudziłam się długopisem.

– Dziwne, bo mi to przypomina równanie.

– Och, podchodziliśmy do lądowania – naburmuszyła się – i nie mogłam się dostać do notesu. – Wstrzymała oddech, gdy dziecko skoczyło czystego potrójnego aksela z podwójnym toolopem. Kręgosłup płonął żywym ogniem, ale to przecież tylko skurcze Braxton-Hicksa. Stłumiła jęk i postanowiła zapomnieć o bólu dzięki kłótni.

– Nie kłócisz się ze mną.

– Jak to nie? Kłócimy się cały czas o tę podróż.

– Sprzeczamy, nie kłócimy. Już nie wrzeszczysz.

– Przykro mi, ale jakoś nie mogę się na ciebie porządnie wkurzyć.

– Dlaczego? Przecież ja sama siebie nie znoszę!

– To szaleństwo, prawda? Sam tego nie rozumiem.

Łypnęła na niego.

– I znowu to robisz. -Co?

– To, co mnie wkurza.

– Uśmiecham się?

– Tak.

– Przykro mi. – Położył dłoń na jej twardym brzuchu. – Jestem taki szczęśliwy. Nie mogę przestać.

– To się postaraj!

Z trudem powstrzymała się od śmiechu. Kto by się spodziewał, że wojownik pokroju Cala Bonnera polubi takie głupstwa? Może zrozumiał, jak dobrze jest się wygłupiać i patrzeć w oczy pełne bezbrzeżnej miłości. Jak mogła kiedykolwiek wątpić w jego uczucie?

Kiedy Cal Bonner twierdził, że kogoś kocha, nie rzucał nigdy słów na wiatr.

Wybił jej z głowy obawy, że dziecko będzie genialne, tłumacząc, że powodem jej nieszczęśliwego dzieciństwa była nie inteligencja, ale oziębły ojciec. Ich dziecko będzie miało inną rodzinę.

Wyjrzał przez okno.

– Cholera!

– Co?

– Zobacz! Zaczyna padać! – Denerwował się coraz bardziej. – A co, jeśli uznasz, że pora urodzić, na szczycie tej cholernej góry, a drogi będą zalane i nie zdążymy do szpitala? Co wtedy?

– Takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach.

– Odjęło mi rozum, gdy się na to zgodziłem.

– Musieliśmy, już ci tłumaczyłam. Chcę urodzić tutaj. I śniło mi się, że Annie leży na łożu śmierci.

– Dzwoniłaś do niej rano. U niej wszystko w porządku.

– Była zmęczona. Pewnie się nie kładła, do świtu spiskując przeciwko naszym rodzicom.

Uśmiechnęła się. Zawsze mówił o nich „nasi rodzice"; dał jej nie tylko miłość, ale i rodzinę.

Nie mogła dłużej tłumić uczuć. Rozpłakała się.

– Jesteś najwspanialszym mężem na ziemi. Nie zasłużyłam na ciebie!

Wydawało jej się, że usłyszała westchnienie, ale może to tylko szum wiatru?

– Czy poczujesz się lepiej, jeśli obiecam, że spiszę wszystkie bzdury, które wygadywałaś przez ostatni miesiąc, i zapewnię, że odbiję to sobie, kiedy tylko wrócisz do zdrowia?

Skinęła głową.

Parsknął śmiechem i ją pocałował. Limuzyna wspinała się na Heartache Mountain.

– Kocham cię, Janie Bonner, kocham cię całym sercem. Tamten wieczór, gdy weszłaś z różową kokardą na szyi, to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

– Moim też – chlipnęła.

W domku Annie paliły się wszystkie światła, czerwony samochód Jima stał na podwórzu. Jane ostatnio widziała teściów w Chicago, dwa tygodnie temu. Przyjechali na mecz Cala. Cały czas zachowywali się jak nowożeńcy. Tamtej nocy Cal oznajmił, że trzeba kupić nowe łóżko do pokoju gościnnego. Takie, które nie skrzypi!

Nie mogła się doczekać spotkania z Lynn i Jimem, więc sama otworzyła sobie drzwiczki.

– Poczekaj, Jane, leje jak…

Już szła na werandę. Cal utykał lekko, ale dogonił ją, zanim zapukała do drzwi. Lynn otworzyła błyskawicznie.

– Cal, jak mogłeś? Dlaczego jej na to pozwoliłeś? Jane zalała się łzami.

– Chcę urodzić tutaj!

Lynn i Cal wymienili spojrzenia.

– Im mądrzejsza baba – mruknął – tym bardziej szaleją hormony.

Jim uściskał serdecznie Jane akurat gdy dopadł ją kolejny skurcz. Jęknęła głośno.

Złapał ją za ramię.

– Masz skurcze?

– Nie, boli mnie kręgosłup. Czasami skurcze Braxtona-Hicksa, i tyle.

– Annie odezwała się z fotela przed telewizorem, Jane chciała ją objąć, ale brzuch na to nie pozwalał. Staruszka poklepała jej dłoń.

– Był najwyższy czas, żebyś mnie odwiedziła.

– Jak często masz te skurcze? – zapytał Jim.

– Co kilka minut. – Jęknęła i przycisnęła dłoń do pleców. – O Jezu!

Cal pokuśtykał przez dywan.

– Chcesz powiedzieć, że ona rodzi?

– Nie zdziwiłbym się. – Jim podprowadził ją do kanapy, położył dłoń na brzuchu i zerknął na zegarek.

Cal wpadł w panikę.

– Przecież szpital jest piętnaście kilometrów stąd! Na tych drogach to nam zajmie dwadzieścia minut! Dlaczego nic nie mówiłaś, skarbie? Dlaczego nie powiedziałaś, że masz skurcze?

– Bo zawiózłbyś mnie do szpitala, a oni odesłaliby mnie do domu. Zresztą plecy mnie bolą po samolocie. Au!

Jim zerknął na zegarek. Cal stracił głowę.

– Tato, musimy ją zawieźć do szpitala, zanim zaleje szosę!

– Przecież ledwie kropi – zauważyła Lynn – a drogi nie zalało od dziesięciu lat. A poza tym pierwsze dziecko nie spieszy się na świat.

Nie słuchał jej, biegł do drzwi.

– Limuzyna już odjechała! Weźmiemy blazera! Ty prowadzisz, tato. Usiądę z nią na tylnym siedzeniu.

– Nie! Chcę urodzić tutaj! -jęknęła Jane.

Cal spojrzał na nią z przerażeniem.

– Tutaj?

Skinęła głową.

– Chwileczkę. – Obniżył głos do złowieszczego pomruku, który sprawił jej przyjemność mimo bólu. – Kiedy się upierałaś, że chcesz urodzić tutaj, myślałem, że chodzi ci o te okolice, a dokładnie rzecz biorąc, tutejszy szpital!

– Nie! Tutaj! W domku Annie! – Wcale tego nie planowała, ale w tej chwili zrozumiała, że to idealne miejsce.

Cal miał w czach strach i gniew. Zwrócił się do ojca:

– Boże! Jest na najlepszej drodze, by zostać najbardziej znanym fizykiem w tym kraju, a durna jak but! Nie urodzisz tutaj! Urodzisz w szpitalu, i koniec!

– O, jak dobrze – uśmiechnęła się przez łzy – wrzeszczysz na mnie.

Jęknął.

Jim poklepał jej dłoń.

– Na wszelki wypadek pozwól, że cię zbadam, dobrze? Chodźmy do sypialni, muszę wiedzieć, w jakiej jesteśmy fazie.

– Czy Cal może iść z nami?

– Oczywiście.

– A Lynn? Niech Lynn też pójdzie.

– Dobrze, Lynn też.

– I Annie.

Jim westchnął.

– No to chodźmy.

Cal objął ją ramieniem i zaprowadził do dawnego pokoju Lynn. W progu złapał ją skurcz tak silny, że musiała chwycić się framugi. Trwał bardzo, bardzo długo, tak że dopiero po chwili zauważyła, co się stało.

– Cal?

– Tak, skarbie?

– Czy mam mokre stopy?

– Stopy? Boże! – powtórzył bezmyślnie. – Odeszły ci wody! Tato! Jane odeszły wody!

Jim poszedł do łazienki umyć ręce, ale usłyszał ryk syna.

– W porządku, Cal, już idę. Na pewno zdążymy do szpitala.

– Skoro jesteś taki pewien, to po co badanie?

– Na wszelki wypadek. Ma częste skurcze.

Cal zesztywniał. Podprowadził żonę do podwójnego łoża. Lynn przyniosła ręczniki, a Annie ściągnęła ozdobną kapę. Jane nie chciała usiąść, dopóki Lynn nie wyścieli posłania ręcznikami, więc Cal sięgnął pod obszerną sukienkę i zdjął rajstopy, które rano włożyła przy jego pomocy. Lynn zdążyła już przygotować łóżko. Pomógł żonie się położyć.

Annie ustawiła stare krzesło w kąciku i obserwowała wszystko uważnie. Jim wrócił do pokoju. Do Jane dotarło, że będzie ją badał, i ogarnął ją wstyd. Może i jest lekarzem, ale przede wszystkim jej teściem.

Nie mogła dłużej myśleć, bo następny skurcz pozbawił ją oddechu. Krzyknęła. Nagle nabrała pewności, że coś jest nie tak.

Jim szeptał do syna. Cal przytrzymywał jej kolana, szeroko rozwarte podczas badania. Lynn nuciła coś pod nosem.

– Cholera, czuję stopę – powiedział Jim. – Dziecko jest źle ułożone.

Jane przeraziła się, ale nadszedł kolejny skurcz.

– Cal, posadź ją sobie na kolanach – polecił Jim. – Jane, nie przyj! Lynn, biegnij do samochodu po moją torbę.

Zewsząd otaczał ją ból i strach. Nic nie rozumiała. Dlaczego Jim poczuł stopę? Jaką stopę? Spojrzała na niego w panice.

– Co się dzieje? Przecież nie rodzę. To za szybko. Coś jest nie w porządku, tak?

– Dziecko jest niewłaściwie ułożone – usłyszała.

Jęknęła z bólu i przerażenia. Porody, podczas których dziecko jest źle ułożone to porody bardzo wysokiego ryzyka. Takie dzieci zazwyczaj przychodziły na świat w sterylnych salach szpitalnych, a nie w górskich chatkach. Dlaczego nie chciała pojechać do szpitala? Naraziła życie dziecka na szwank.

– W środę było dobrze – odezwał się Cal. Nie zwracając uwagi na bolącą nogę, wziął Jane na kolana.

– Czasami się odwracają – mruknął Jim. – Rzadko, ale to się zdarza.

Cal rozsunął kolana żony i przytulił ją.

Jej dziecko jest w niebezpieczeństwie. Zapomniała o skrępowaniu. Mając za plecami swojego wojownika, może walczyć do końca świata. Jim poklepał jej dłoń.

– Posłuchaj, skarbie, to pójdzie bardzo szybko. Nie tak, jak się spodziewałaś. Nie przyj teraz. Cal, musimy uważać, pępowina może się zaplątać wokół szyi. Pilnuj, żeby nie parła.

– Oddychaj, skarbie, oddychaj! O, tak. Tak jak ćwiczyliśmy. Doskonale ci idzie.

Ból odbierał jej rozum. Wydawało jej się, że pożerają straszna bestia, ale Cal oddychał razem z nią, szeptał słowa otuchy i miłości.

Odruch, by przeć, stawał sienie do wytrzymania. Musi!

Ale Cal jej nie pozwalał. Groził i kusił. Słuchała go, bo nie miała innego wyjścia. Oddychała, dyszała, sapała i dzielnie walczyła z naturalnym odruchem.

– O, tak! – krzyknął Jim. – Tak, skarbie! Doskonale sobie radzisz!

Nie rozróżniała już skurczów. Wcale nie było tak jak na filmach, które oglądali, gdzie przyszli rodzice spacerują, grają w karty i odpoczywają między kolejnymi skurczami.

Minuty mijały. Jej świat ograniczał się do głosu Cala i do mgły bólu. Słuchała go ślepo.

– Oddychaj! Tak, skarbie! Idzie ci doskonale. – Wydawało się, że jego siła przenika jej ciało.

Ochrypł nagle.

– Oddychaj, skarbie. I otwórz oczy, żebyś mogła to zobaczyć.

Opuściła wzrok i zobaczyła, jak Jim wyjmuje dziecko z jej wnętrza. Ona i Cal krzyknęli jednocześnie, gdy pojawiła się główka. Jane wpadła w ekstazę na widok maleństwa w silnych dłoniach dziadka. Jim opróżnił mu buzię i nozdrza strzykawką, którą podała mu Lynn, i położył niemowlę na brzuchu Jane.

– Dziewczynka!

Maleństwo kwiliło cichutko. Pochylili się nad mokrym, zakrwawionym noworodkiem. Jim przeciął pępowinę. -Cal!

– To nasza dziewczynka, skarbie.

– Och, Cal…

– Boże, jest piękna.

– Ty też. Kocham cię.

– Kocham cię, Cal.

Mówili coś bez sensu, całowali się, płakali. Lynn także płakała, owijając maleństwo w ręcznik. Jane była tak zaabsorbowana dzieckiem, że nawet nie zauważyła, kiedy urodziła łożysko.

Annie Glide z dumą patrzyła na prawnuczkę.

– Będzie z niej niezłe ziółko. Poczekajcie tylko, a sami zobaczycie. Ma w sobie krew Glide'ów.

Lynn roześmiała się cicho i podała dziecko Jane, ale to Cal wziął małą pierwszy.

– Chodź tu, skarbie. Pokaż się.

Przytrzymał ją tak, że oboje z Jane mogli się do woli napatrzeć na małą pomarszczoną twarzyczkę. Przywarł ustami do czółka.

– Witaj na świecie, kochanie.

Rozbawiona i spokojna Jane obserwowała, jak ojciec i córka się poznają. Przypomniała sobie, jak dawno, dawno temu krzyknęła do Cala, że to tylko jej dziecko. Dopiero teraz, patrząc na dziadków, szczęśliwych, jakby dostali gwiazdkę z nieba, prababkę i ojca, który już stracił dla córeczki głowę, zrozumiała, jak bardzo się wówczas myliła.

I wtedy zrozumiała. Pojęła Teorię Wszystkiego.

Cal gwałtownie podniósł głowę.

– Wiem! – zawołał. Jego donośny śmiech sprawił, że maleństwo otworzyło oczy, ale nie rozpłakało się. Znała go już. Już go sobie owinęła dookoła palca.

– Jane! Mamo! Tato! Wiem, co będę robił w przyszłości! Jane poruszyła się ciekawie.