– Co? Powiedz!

– Nie do wiary! – krzyknął. – Tyle się gryzłem, a odpowiedź była w zasięgu ręki!

– Czemuś nie mówił, że cię coś gryzie, Calvin? – zapytał starczy głos z kącika. – Powiedziałabym ci to dawno temu.

Wszyscy zwrócili się w tamtą stronę. Babka łypnęła na nich wrogo.

– Każdy głupi by się domyślił, że przeznaczeniem Calvina jest leczyć ludzi w tych górach, tak jak jego tata i dziadek. To Bonner z krwi i kości.

– Lekarz? – Jane nie mogła wierzyć własnym uszom. – Chcesz być lekarzem?

Cal się nastroszył.

– Nie sądzisz, że mogłaś mi to powiedzieć już dawno temu? – warknął na Annie.

Prychnęła gniewnie.

– Nikt mnie o to nie pytał.

Jane zaniosła się śmiechem.

– Będziesz lekarzem? Wspaniale!

– Zanim skończę medycynę, będę starym lekarzem. Myślisz, że zniesiesz męża-studenta?

– Bardzo mnie to cieszy.

W tym momencie Rosie Darlington Bonner uznała, że ignorowali ją wystarczająco długo. W końcu to jej wielki dzień i należy jej się trochę uwagi, może nie? Bądź co bądź, czekają wiele pracy. Trzeba będzie powitać na świecie małych braciszków, zawrzeć wiele przyjaźni, wspinać się na drzewa, denerwować rodziców i przede wszystkim pisać powieści.

Czekają także wiele testów z matmy, które będzie oblewała z zadziwiającą regularnością, i to nieszczęście w laboratorium chemicznym, ale to wina kretyna nauczyciela, który nie zna się na prawdziwej literaturze. Może to i lepiej, że ci dwoje, którzy patrzą na nią z głupimi minami, nie wiedzą jeszcze o tym laboratorium…

Rosie Darlington Bonner zaczęła wrzeszczeć na całe gardło.

Witaj, świecie! Oto jestem!

Susan Elizabeth Phillips


***
  • 1
  • 38
  • 39
  • 40
  • 41
  • 42