– Proszę, nie rób tego.
– Boże, mam wrażenie, że znowu mam szesnaście lat i robię to w ciemnej uliczce za apteką Delafielda – mruknął z lekką chrypką w głosie, która sugerowała, że nie jest to przykra fantazja.
Ciekawe, jak by to było, zastanowiła się, kochać się jako nastolatka ze szkolnym bohaterem, gdzieś w alejce za apteką? Kiedy miała szesnaście lat, chodziła do college'u. Koledzy z klasy w najlepszym wypadku traktowali ją jak młodszą siostrę. W najgorszym uważali za cholernego kujona, który niepotrzebnie zawyża średnią ocen.
Usta Cala błądziły po jej dekolcie. Czuła jego gorący oddech. Kiedy dotknął brodawki, myślała, że zerwie się na równe nogi.
Ogarnął ją płomień pożądania, tyleż potężny co nieoczekiwany. Zamknął usta na małym wzgórku, pieścił przez cienki jedwab. Jej ciałem wstrząsały fale rozkoszy.
Walczyła z nimi. Jeśli pozwoli, by jego pieszczoty choć przez chwilę sprawiały jej przyjemność, będzie nie lepsza niż prostytutka, którą udawała. Musi się poświęcić, inaczej nigdy nie pogodzi się z tym, co zrobiła.
Tylko że Craig zawsze ignorował jej piersi, a to takie przyjemne.
– Och, błagam… błagam, nie rób tego. – Rozpaczliwie usiłowała go przyciągnąć do siebie.
– Niełatwo cię zaspokoić, Różyczko.
– Zrób to, dobrze? Po prostu to zrób!
W jego głosie pojawił się gniew.
– Jak pani sobie życzy.
Otworzył ją palcami, potem poczuła bolesny ucisk, gdy w nią wchodził. Odwróciła twarz i starała się nie płakać. Zaklął, wycofał się.
– Nie! – Wbiła paznokcie w twarde pośladki. – Nie, błagam! Znieruchomiał.
– Obejmij mnie nogami. Zrobiła to.
– Mocniej, do cholery!
Posłuchała. Zacisnęła oczy, gdy zaczął się w niej poruszać.
Bolało, ale też spodziewała się, że brutalny wojownik zada jej ból. Nie spodziewała się natomiast, że ból tak szybko przerodzi się w ciepło. Nie spieszył się, jego ruchy przywodziły na myśl stal i jedwab zarazem, i budziły ukryte emocje.
Jego pot wsiąkał w cienkie ubranie. Wsunął dłonie pod nią, zacisnął na jej pośladkach, uniósł lekko, aż ogarnęły ją gorące spazmy. Jej podniecenie rosło, choć robiła co w jej mocy, by je zdławić. Dlaczego Craig nie kochał się z nią w ten sposób chociaż jeden jedyny raz?
Fakt, że seks z nieznajomym sprawia jej przyjemność, zawstydzał ją. W miarę jak te uczucia się potęgowały, starała się skupić na rozważaniu o kwarkach. Tylko że nie była w stanie myśleć o fizyce jądrowej. Wiedziała, że musi coś zrobić, w przeciwnym wypadku on doprowadzi ją do orgazmu, czego nigdy by sobie nie wybaczyła. Zebrała się na odwagę, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie powinna drażnić wojownika.
– Długo jeszcze?
Znieruchomiał.
– Co powiedziałaś?
Przełknęła ślinę.
– Słyszałeś. Myślałam, że jesteś doskonałym kochankiem. Dlaczego to tak długo trwa?
– Długo? – Odsunął się na tyle, by na nią gniewnie spojrzeć. – Wiesz co? Jesteś szurnięta! – A potem pchnął.
Zagryzła usta, żeby nie płakać, gdy wnikał w nią coraz głębiej i mocniej.
Otoczyła go udami i ramionami. Przyjmowała brutalne pchnięcia z rozpaczliwą determinacją. Wytrwa do końca i nie pozwoli sobie na rozkosz.
Tylko że jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Cholerne fale rozkoszy narastały. Jęknęła.
I wtedy zesztywniał. Znieruchomiał, a po chwili poczuła, że szczytuje.
Zacisnęła pięści i w jednej chwili zapomniała o własnej rozkoszy. Płyńcie! Płyńcie, maleństwa! Z wdzięczności za bezcenny dar przywarła ustami do jego ramienia.
Ciężko na nią opadł.
Nadal otaczała go ramionami, choć czuła, że chce się odsunąć. Jeszcze chwileczkę. Jeszcze nie teraz.
Nie mogła go jednak powstrzymać. Odsunął się od niej i usiadł na skraju łóżka. Oparł łokcie na kolanach i przez długą chwilę wpatrywał się w przestrzeń. Kokarda się rozwiązała; gdy wstała, zostawiła ją na posłaniu.
Księżyc wydobywał z mroku plecy Cala. Nagle przyszło jej do głowy, że nigdy nie widziała równie samotnego człowieka. Chciała go dotknąć, pocieszyć, ale nie mogła zakłócać jego spokoju. Dotarło do niej, co mu zrobiła. Jest kłamczucha i złodziejką.
Wstał i skierował się do łazienki.
– Kiedy wyjdę, ma cię tu nie być.
Rozdział czwarty
Cal stał pod prysznicem w szatni klubu. Przyłapał się, na tym, że zamiast o koszmarnym treningu, który właśnie skończył, rozmyśla o Różyczce. Zignorował fakt, że boli go ramię, kostka napuchła, że w ogóle nie dochodzi do siebie tak szybko jak dawniej. Nie po raz pierwszy myślał o niej od tamtych urodzin przed dwoma tygodniami, ale nadal nie pojmował, dlaczego tak często wraca myślami do tamtego spotkania ani dlaczego błyskawicznie poczuł pociąg do tej dziewczyny. Wiedział tylko, że pragnął jej od pierwszej chwili, gdy weszła do jego salonu z różową kokardą na szyi.
Dziwiło go to tym bardziej, że nie była w jego typie. Choć atrakcyjna, z jasnymi włosami i zielonymi oczami, nie grała w tej samej lidze co jego dotychczasowe przyjaciółki. Miała fantastyczną skórę, musiał jej to przyznać; jak lody waniliowe, ale poza tym była za wysoka, za płaska i przede wszystkim za stara.
Schylił głowę, pozwolił, by woda zmoczyła mu włosy. Może pociągały go przeciwieństwa: inteligencja w jej oczach przeczyła głupiej historyjce, którą usiłowała mu sprzedać, podobnie jak dziwny dystans niweczył niezdarne próby uwiedzenia go.
Szybko wywnioskował, że to kobieta z towarzystwa. Szukała pewnie taniej podniety udając prostytutkę. A jemu nie spodobało się, że go podnieca, więc kazał jej się wynosić. Nie starał się jednak tak jak powinien. Zamiast irytacji, jej kłamstwa budziły w nim rozbawienie, gdy rozpaczliwie fabrykowała jedną bajeczkę po drugiej.
Przede wszystkim jednak nie mógł zapomnieć tego, co się działo w jego sypialni. Coś było nie tak. Dlaczego nie chciała się rozebrać? Nawet kiedy zabrali się do akcji, nie pozwoliła mu zobaczyć się nago. Było to dziwne i tak cholernie podniecające, że wolał o tym nie myśleć.
Zmarszczył czoło przypominając sobie, że nie chciała, by doprowadził ją do orgazmu. To również go męczyło. Uważał, że zna się na ludziach. Wiedział, że kłamała, ale wydawała mu się nieszkodliwa. Teraz jednak nie był już taki pewien. Miał wrażenie, że postępowała według jakiegoś planu, tyle że nie wyobrażał sobie, co chciałaby osiągnąć, oprócz, ma się rozumieć, znaczka przy jego nazwisku przed polowaniem na następnego piłkarza.
Właśnie spłukiwał szampon z włosów, gdy do szatni wpadł Junior.
– Hej, Bomber, dzwoni Bobby Tom. Chciałby z tobą porozmawiać.
Cal owinął biodra ręcznikiem i pospieszył do telefonu. Gdyby dzwonił ktokolwiek inny, powiedziałby, że potem oddzwoni, ale nie Bobby Tom Den-ton. Nie grali długo razem, zaledwie kilka ostatnich lat kariery B.T., ale to bez znaczenia. Gdyby B.T. poprosił go o prawą rękę, Cal oddałby mu ją bez wahania. Tak wielkim szacunkiem darzył byłego gracza Gwiazd. Był, jego zdaniem, najlepszym piłkarzem wszechczasów.
Uśmiechnął się, słysząc w słuchawce znajomy teksański akcent.
– Hej, Cal, przyjedziesz do Telarosy na golfowy turniej dobroczynny? W maju. Zapraszam. Będzie niezłe przyjęcie i więcej pięknych kobiet niż możesz to sobie wyobrazić. Oczywiście, na tobie będzie spoczywał obowiązek zabawiania ich, bo Gracie nie spuszcza mnie z oczu. Trzyma mnie na krótkiej smyczy, mówię ci.
Kontuzje sprawiły, że Cal nie grał podczas kilku ostatnich meczy B.T. w drużynie, dlatego nie poznał Gracie Denton. Na tyle jednak znał Bobby'ego Toma, by wiedzieć, że żadna kobieta nie zdoła utrzymać go na smyczy.
– Zrobię, co w mojej mocy, B.T.
– Gracie będzie szczęśliwa. Mówiłem ci już, że tuż przed narodzinami Wendy wybrali ją burmistrzem Telarosy?
– Coś słyszałem.
Bobby Tom rozprawiał dalej o żonie i malutkiej córeczce. Cala nie interesowała ani jedna, ani druga, ale udawał, że słucha z ciekawością, bo wiedział, że B.T. musi udawać, że rodzina jest dla niego równie ważna jak kiedyś futbol. Bobby Tom nigdy się nie skarżył, że musiał odejść po poważnej kontuzji kolana, ale Cal wiedział, że to mu złamało serce. Futbol był całym życiem B.T., tak samo jak jego, Cala. Bez gier i treningów życie przyjaciela było puste jak stadion we wtorkowy wieczór.
Biedny B.T. Cal był pełen podziwu, że nie skarży się na niesprawiedliwość losu, która kazała mu odejść z boiska. Przysiągł sobie, że nie zejdzie z murawy, póki nie będzie do tego gotów. Piłka to całe jego życie i nic nigdy tego nie zmieni. Ani wiek, ani kontuzje, ani w ogóle nic.
Skończył rozmowę. Podszedł do szafki. Kiedy się ubierał, wrócił myślami do swoich urodzin. Kim była, do cholery? I czemu nie może przestać o niej myśleć?
– Kazałeś mi tu przyjść tylko po to, żeby zapytać o koszty wyjazdu na konferencję w Denver? – Jane nigdy nie traciła panowania nad sobą w sytuacjach zawodowych, ale gdy stanęła naprzeciwko przełożonego w Laboratorium Preeze, miała ochotę wrzeszczeć.
Doktor Jeny Miles oderwał wzrok od dokumentów, które z uwagą studiował.
– Może uznasz to za małostkowe, Jane, ale jako dyrektor…
Przeczesał dłonią cienkie, przydługie siwe włosy, jakby doprowadzała go do ostateczności. Gest był tak samo wystudiowany jak jego wygląd. Tego dnia Jerry miał na sobie żółty golf ze sztucznego włókna, podniszczoną granatową marynarkę upstrzoną białymi plamkami łupieżu i rdzawe sztruksy, teraz na szczęście niewidoczne pod biurkiem.
Jane zazwyczaj nie oceniała ludzi po wyglądzie – najczęściej była zbyt zamyślona, by zwracać na to uwagę, ale podejrzewała, że Jerry robił wszystko, by wyglądać jak przysłowiowy roztargniony naukowiec, który to stereotyp umarł śmiercią naturalną dobrą dekadę wcześniej. Jerry jednak miał nadzieję, że przynajmniej zewnętrznie dopasuje się do wizerunku geniusza, bowiem umysłowo nie był w stanie dotrzymać kroku kolegom z laboratorium.
Przerażały go nowe teorie, gubił się w skomplikowanych wzorach i w przeciwieństwie do Jane, nie radził sobie z nową wyższą matematyką, którą naukowcy praktycznie tworzyli na co dzień. Mimo wszystkich tych wad, został dyrektorem placówki dwa lata temu. Doprowadziło do tego lobby starych, konserwatywnych naukowców, którzy chcieli, by ich zwierzchnikiem został człowiek podobny do nich. Od tego czasu współpracę Jane z Laboratorium Preeze cechował nadmiar biurokracji. Jakby dla przeciwwagi, praca na w college'u Newberry wydawała się prosta i nieskomplikowana.
– W przyszłości – oznajmił Jerry – żądam dokładniejszej dokumentacji, tłumaczącej tego rodzaju wydatki. Weźmy rachunek za taksówkę z lotniska. Przecież to skandal.
Denerwowało ją, że człowiek na jego stanowisku czepia się rzeczy tak nieistotnej.
– Lotnisko w Denver jest dosyć daleko od centrum.
– Trzeba było zadzwonić po samochód hotelowy.
Z trudem opanowała gniew. Nie dość, że nie ma pojęcia o fizyce, na dodatek jest męskim szowinistą; jej koledzy nigdy nie byli poddawani takim przesłuchaniom. Tylko że oni nie zrobili z Jerry'ego idioty.
Gdy miała niewiele ponad dwadzieścia lat i ciągle żywiła idealistyczne przekonania co do tego świata, napisała artykuł, w którym bezlitośnie skrytykowała głupiutką teoryjkę Jerry'ego, teoryjkę, która przyniosła mu pewien rozgłos. Od tego czasu nigdy nie odzyskał szacunku grona naukowego; nigdy też jej nie wybaczył.
Teraz ze zmarszczonymi brwiami zabierał się do krytykowania jej osiągnięć. Niełatwe to zdanie, zważywszy, że niewiele pojmował z jej wywodów. Mówił i mówił, a zły humor Jane pogarszał się z każdą chwilą. Tak było, odkąd dwa miesiące wcześniej usiłowała zajść w ciążę i poniosła sromotną klęskę. Gdyby spodziewała się dziecka, byłoby jej o wiele łatwiej.
Żarliwa miłośniczka prawdy, zdawała sobie sprawę, że to, co zrobiła, było niewłaściwe z moralnego punktu widzenia. Mimo to jednak żywiła głębokie przekonanie, że dokonała właściwego wyboru i że nigdy nie znajdzie lepszego kandydata na ojca swojego dziecka. Cal Bonner to wojownik, silny i prymitywny, dokładnie taki, jakiego potrzebowała. Było jednak coś jeszcze, coś, czego nie umiała wytłumaczyć, coś, co utwierdzało ją w przekonaniu, że jest idealnym kandydatem. Wewnętrzny głos, stary jak ludzkość, podpowiadał to, czego logika nie umiała uzasadnić. Albo Cal Bonner, albo żaden.
Niestety, wewnętrzny głos nie podpowiadał, skąd wziąć odwagę do ponownego zbliżenia. Minęło Boże Narodzenie, a ona, choć nadal pragnęła dziecka, nie wpadła na żaden pomysł.
Fałszywy uśmiech Jeny'ego Milesa ściągnął ją na ziemię.
– Robiłem co w mojej mocy, by tego uniknąć, Jane, ale wobec kłopotów, jakie nam sprawiałaś przez ostatnie lata, nie mam wyboru. Tymczasem życzę sobie, żebyś co miesiąc składała pisemny raport ze szczegółowym opisem twojej pracy.
– Raport? Nie rozumiem.
Wyjaśnił dokładnie, czego od niej oczekuje. Nie wierzyła własnym uszom. Czegoś takiego nie wymagano od innych pracowników. Była to czysta biurokracja, dokładne przeciwieństwo wszystkiego tego, co symbolizowało Laboratorium Preeze.
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.