– Nie zgadzam się. To niesprawiedliwe.
Popatrzył na nią z litością.
– Rada zapewne nie będzie zachwycona, kiedy to opowiem, zwłaszcza że twoje członkostwo kończy się w tym roku.
Była tak wściekła, że z trudem wydobywała słowa.
– Moja praca jest bez zarzutu, Jerry.
– Więc nie będziesz miała kłopotów ze sporządzaniem miesięcznych raportów.
– Nikt inny nie musi.
– Jesteś jeszcze młoda, Jane, twoja pozycja nie jest tak ustabilizowana.
Jest także kobietą, a on męską szowinistyczną świnią. Tylko lata samodyscypliny powstrzymały ją od powiedzenia tego na głos. Zdawała sobie sprawę, że bardziej zaszkodziłaby sobie niż jemu. Wstała i bez słowa wyszła z gabinetu.
Nadał wściekła, wsiadła do windy i zjechała na dół. Jak długo jeszcze będzie musiała to znosić? Po raz kolejny żałowała, że jej przyjaciółki Caroline nie ma w kraju. Musi z kimś porozmawiać.
Szare styczniowe popołudnie nie wróżyło rychłej zmiany pogody, jak zawsze w Illinois o tej porze roku. Wzdrygnęła się wsiadając do samochodu. Jechała do szkoły podstawowej w Aurora. Uczyła tam fizyki.
Koledzy żartowali z niej, że pracuje za darmo, jako wolontariuszka. Ich zdaniem światowej sławy fizyk uczący maluchy w podstawówce, to tak jakby Yehudi Menuhin uczył podstaw gry na skrzypcach. Jane jednak była przerażona niskim poziomem nauczania w szkołach i robiła co w jej mocy, by to zmienić.
Biegła do klasy, ściskając pod pachą przedmioty niezbędne do eksperymentów i starała się nie myśleć o Jerrym.
Uśmiechnęła się do radosnych dziecinnych pyszczków. Jednocześnie poczuła ból w sercu. Tak bardzo pragnie dziecka.
Nie wiadomo skąd przyszła fala niechęci do samej siebie. Czy do końca życia będzie się nad sobą użalała, że nie ma dzieci, nie robiąc nic, by to zmienić?
Nic dziwnego, że nie poczęła dziecka wojownika, skoro nie ma za grosz odwagi!
Podczas pierwszego eksperymentu podjęła decyzję. Od początku wiedziała, że szanse, iż zajdzie w ciążę za pierwszym razem, są niewielkie. Nadszedł czas, by spróbować ponownie. W weekend, kiedy nadejdą płodne dni.
Wiedziała, bo z uwagą studiowała dział sportowy gazety, że w ten weekend Gwiazdy zagrają w ćwierćfinałach w Indianapolis. Jodie twierdziła, że po sezonie Cal wraca do domu, do Karoliny Północnej, więc nie może dłużej zwlekać.
Akurat w tej chwili sumienie przypomniało, że to, co planuje, jest niewłaściwe, ale uciszyła je stanowczo. W sobotę zbierze się na odwagę i poleci do Indianapolis. Może tym razem legendarny napastnik strzeli gola u niej.
W Indianapolis lało od rana, więc drużyna wyleciała z Chicago później niż planowano. Gdy Cal wyszedł z hotelowego baru i wsiadł do windy, minęła północ; zazwyczaj zawodnicy spali już od godziny. Po drodze minął Kevina Tuckera, ale obaj zachowali milczenie. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia, padło na konferencji prasowej kilka godzin wcześniej. Obaj nie znosili podlizywania się publiczności, ale takie są zasady gry.
Na każdej konferencji prasowej Cal patrzył dziennikarzom prosto w oczy i wychwalał pod niebiosa talent Kevina, zapewniał, że cieszy go jego obecność w drużynie i że dla obu najważniejsze jest dobro Gwiazd. A potem Kevin opowiadał, jak bardzo szanuje Cala i jaki to dla niego zaszczyt należeć w ogóle do takiej drużyny. Wszystko to bzdury. Wiedzieli o tym dziennikarze, wiedzieli fani, wiedzieli Kevin i Cal, ale i tak musieli udawać.
Wszedł do pokoju i włączył kasetę wideo z ostatniego meczu Coltów. Zrzucił buty, ułożył się wygodnie i starał się nie myśleć o Kevinie, tylko koncentrować na grze przeciwników. Cofnął kasetę, zatrzymał, oglądał w przyspieszonym tempie, aż znalazł to, czego szukał. Zatrzymał, cofnął, obejrzał jeszcze raz.
Nie odrywając oczu od ekranu, rozwinął miętusa z papierka i wsadził do ust. Jeśli go wzrok nie myli, ich napastnik ma fatalny nawyk dwukrotnego zerkania w lewo przed atakiem. Cal z uśmiechem zapamiętał tę ważną informację.
Jane, ubrana w kostium z jedwabiu w kolorze ecru, stała przed drzwiami pokoju Cala Bonnera i starała się uspokoić oddech. Jeśli dzisiaj się nie uda, do końca życia będzie się użalała nad sobą, bo po raz trzeci nie zdobędzie się na odwagę.
Przypomniała sobie, że nie zdjęła okularów, więc pospiesznie wepchnęła je do torebki. Poprawiła złoty pasek na ramieniu. Szkoda, że nie ma niebieskich tabletek Jodie, wtedy poszłoby łatwiej, ale dzisiaj jest zdana na siebie. Zmobilizowała się i zapukała do drzwi.
Otworzyły się. Zobaczyła nagą klatkę piersiową porośniętą jasnymi włosami. Zielone oczy.
– Och… przepraszam. Pomyliłam pokoje.
– Zależy, czego szukasz, słoneczko.
Był młody, miał nie więcej niż dwadzieścia pięć, sześć lat, i arogancki.
– Szukam pana Bonnera.
– No to szczęściara z ciebie, bo znalazłaś kogoś o wiele lepszego. Kevin Tucker – przedstawił się.
Teraz go poznała. Widziała go w telewizji, podczas transmisji z meczów. Bez kasku wyglądał o wiele młodziej.
– Powiedziano mi, że pan Bonner mieszka w pokoju pięćset czterdzieści dwa. – Po Jodie można się było spodziewać, że wszystko pokręci.
– A więc źle ci powiedziano. – Naburmuszył się, pewnie dlatego, że go nie poznała od razu.
– Wie pan może, gdzie go znajdę?
– Owszem. Po co ci ten staruszek?
Rzeczywiście, po co?
– To sprawa osobista.
– Domyślam się.
Zdenerwował ją jego obleśny uśmieszek. Młody człowiek musi się dowiedzieć, gdzie jego miejsce.
– Tak się składa, że jestem jego doradcą duchowym.
Tucker odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem.
– Od kiedy tak to się nazywa? W każdym razie jestem przekonany, że pomożesz mu się uporać ze wszystkimi problemami starczego wieku.
– Moje rozmowy z klientem są objęte tajemnicą. Może mi pan powiedzieć, gdzie go znajdę?
– Nie tylko. Zaprowadzę cię tam.
Dostrzegła inteligentny błysk w jego oku i uznała, że mimo urody i zdrowia jest za mądry na ojca jej dziecka.
– Nie musi się pan fatygować.
– Och, nie przegapiłbym tego za skarby świata. Tylko wezmę klucz. Zabrał klucz od swojego pokoju, ale nie zawracał sobie głowy ani koszulą, ani butami. Skręcili i zatrzymali się przed pokojem pięćset jeden.
Wystarczająco trudne będzie spotkanie z Calem bez świadków. Energicznie uścisnęła jego dłoń.
– Bardzo dziękuję, panie Tucker.
– Nie ma za co. – Puścił jej dłoń i z całej siły zapukał do drzwi.
– Poradzę sobie sama. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
– Proszę bardzo. – Nie miał zamiaru odejść.
Drzwi się otworzyły i Jane po raz drugi stanęła twarzą w twarz z Calem Bonnerem. Przy Kevinie wydawał się bardziej dojrzały, zahartowany i, o ile to możliwe, jeszcze wspanialszy niż zapamiętała; król Artur wobec Lancelota. Zapomniała także, jak bardzo jest dominujący, i w ostatniej chwili powstrzymała odruch, by się cofnąć.
Tucker odezwał się z obłudną słodyczą:
– Zobacz, kogo znalazłem, Calvin. Twojego doradę duchowego.
– Kogo?
– Niechcący podano mi numer pokoju pana Tuckera – wyjaśniła pospiesznie. – Był tak uprzejmy, że zaofiarował się mnie tu przyprowadzić.
Tucker uśmiechnął się do niej.
– Czy ktoś ci już powiedział, że śmiesznie mówisz? Jakbyś czytała tekst do filmów przyrodniczych.
– Albo była czyimś lokajem – dorzucił Cal. Czuła na sobie jego jasne oczy. – Co ty tu robisz?
Tucker splótł ręce na piersi, oparł się o framugę i obserwował całą scenę. Jane nie miała pojęcia, co jest między dwoma mężczyznami, ale widać było, że nie darzą się sympatią.
– Przyszła, żeby podtrzymać cię na duchu w obliczu starości, Calvin. Na szczęce Cala pulsowała mała żyłka.
– Tucker, nie musisz czasem oglądać nagrań? -Nie. Wiem już wszystko o strategii Coltów.
– Doprawdy? – Popatrzył na niego wzrokiem żołnierza zahartowanego w boju. – A zauważyłeś, co robi napastnik przed atakiem?
Tucker znieruchomiał.
– Tak myślałem. Zabieraj się do lekcji, mały. Celne rzuty są niewiele warte, jeśli nie umiesz przewidywać ruchów obrony.
Jane nie miała pojęcia, o czym rozmawiają, ale wyczuła, że jakimś sposobem Cal pokazał Kevinowi, gdzie jego miejsce.
Tucker odsunął się od framugi i puścił oko do Jane.
– Nie siedź zbyt długo. Staruszkowie w wieku Calvina muszą się wysypiać. Jeśli masz ochotę, zajrzyj potem do mnie. Jestem przekonany, że Calvin nie pozbawi cię energii.
Bawił ją, ale i tak trzeba go utemperować.
– Potrzebuje pan wsparcia duchowego, panie Tucker? -I to jak.
– Więc będę się za pana modliła.
Roześmiał się i odszedł. Uosobienie beztroskiej młodości. Uśmiechnęła się wbrew sobie.
– Wiesz co, Różyczko, idź z nim, skoro tak bardzo cię bawi. Ponownie skupiła się na Calu.
– Czy w młodości byłeś równie zadziorny?
– Dlaczego wszyscy traktują mnie jak starca z jedną nogą w grobie? Dwie kobiety wyszły zza rogu. Na jego widok stanęły jak wryte. Złapał ją za ramię i wciągnął do pokoju.
– Chodź.
Przekręcał klucz w drzwiach, więc rozejrzała się po pokoju. Na łóżku piętrzyły się poduszki, telewizor migał niemo.
– Co robisz w Indianapolis? Przełknęła ślinę.
– Chyba sam wiesz. – Z odwagą, o którą się nie posądzała, zgasiła światło. Pokój pogrążył siew ciemności rozjaśnionej tylko przez migający ekran telewizora.
– Nie marnujesz czasu, co, Różyczko?
Odwaga opuszczała ją gwałtownie. Drugi raz okaże się jeszcze gorszy niż pierwszy. Pozwoliła torebce opaść na podłogę.
– O co ci chodzi? Oboje wiemy, po co tu jestem.
Z szaleńczym biciem serca wsunęła palce w szlufki jego dżinsów i przyciągnęła go do siebie. Czuła, jak on twardnieje i jednocześnie miała wrażenie, że każda komórka w jej ciele budzi się do życia.
Dla kogoś, kto zawsze zachowywał się powściągliwie wobec płci przeciwnej, odgrywanie femme fatale okazało się nader trudne. Zacisnęła dłonie na pośladkach Cala, przywarła do piersi. Muskała palcami jego boki, poruszała się zmysłowo.
Krótko jednak cieszyła się władzą. Przycisnął ją do ściany i brutalnie uniósł podbródek:
– Czy istnieje pan Różyczka?
– Nie.
Zacisnął dłonie.
– Nie żartuj sobie. Chcę znać prawdę.
Śmiało patrzyła mu w oczy. Przynajmniej w tej kwestii nie mija się z prawdą.
– Nie jestem mężatką, przysięgam.
Chyba uwierzył, bo puścił jej podbródek. Zanim zadał następne pytanie, odnalazła jego rozporek i rozpięła guzik.
Mocowała się z zamkiem, on tymczasem szukał zapięcia jej żakietu. Otworzyła usta, by zaprotestować, gdy go rozpiął.
– Nie! – Złapała jedwabne poły tak energicznie, aż rozerwała kieszeń. Cofnął się.
– Wynoś się.
Okryła się połami żakietu. Był wściekły. Zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd, ale tylko w ubraniu była w stanie przez to przejść. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Tak jest bardziej podniecająco. Proszę, nie psuj tego.
– Przez ciebie czuję się jak gwałciciel i wcale mi się to nie podoba. To ty się za mną uganiasz.
– To moja fantazja. Przyjechałam taki kawał drogi, żebyś mnie… no, prawie zgwałcił. W ubraniu.
– Zgwałcił?
Ciaśniej otuliła się żakietem.
– W ubraniu.
Zastanawiał się. Czemu nie może czytać w jego myślach?
– Robiłaś to kiedyś przy ścianie? – zapytał.
Podniecała ją ta myśl, ale tego akurat nie chciała. Tu chodzi o prokreację, nie o pożądanie. Zresztą to może utrudnić zajście w ciążę.
– Wolałabym na łóżku.
– Decyzja należy do gwałciciela, może nie?
Zanim się zorientowała, pchnął ją na ścianę i zadarł spódniczkę. Rozsunął jej uda, uniósł ją.
Powinna była się przestraszyć, ale to nie nastąpiło. Odruchowo otoczyła go ramionami.
– Obejmij mnie nogami -polecił ochryple. Usłuchała.
Poczuła, że się rozbiera. Czekała, aż wejdzie w nią brutalnie, on tymczasem delikatnie dotknął jej palcem.
Ukryła twarz na jego szyi i zagryzła usta, żeby nie krzyczeć. Chciała się skoncentrować na upokarzającym fakcie, że oddaje się nieznajomemu, a nie na rozkoszy, jaką jej dawał. Jest dziwką, tylko tyle dla niego znaczy; której użyje i o której zapomni. Powtarzała to w kółko, byle nie ulec podnieceniu.
Jego palce muskały ją delikatnie. Zadrżała i skupiła się na niewygodnej pozycji, na czymkolwiek, byle nie na pieszczotliwym dotyku. Tyle że to okazało się niemożliwe. Było jej zbyt dobrze, więc wbiła paznokcie w jego plecy i szarpnęła się niecierpliwie.
– Zgwałć mnie, do cholery!
Zaklął tak wściekle, że zadrżała.
– Coś z tobą nie tak?
– Zrób to!
Jęknął gardłowo, uniósł jej biodra.
– Niech cię diabli!
Zagryzła usta, gdy w nią wchodził i zacisnęła dłonie na jego barkach. Teraz musi wytrzymać.
Gorąco jego ciała przenikało cienki jedwab. Ściana boleśnie raniła plecy, rozsunięte uda pulsowały boleśnie. Nie musiała już się martwić rozkoszą. Teraz chciała tylko, by było po wszystkim.
"Kandydat na ojca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kandydat na ojca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kandydat na ojca" друзьям в соцсетях.