Jego strój, obszyty futrem z popielic oraz lekkim, srebrnym haftem, wykazywał się pewną elegancją, lecz biła z niego nieprzyjemna woń potu, co spowodowało, że Katarzyna się odsunęła. Natomiast Mateusz, niewiele sobie z tego robiąc, wdał się z nieznajomym w rozmowę. Był to kuśnierz przybyły z Gandawy z zamiarem zaopatrzenia się w faktoriach niemieckiej Hanzy w futra z Rosji i z Bułgarii. Mówił nieskładnie. Najwidoczniej rozpraszał go widok młodej dziewczyny, na którą patrzył z niemym uporem. Nieprzyjemne uczucie, jakie wzbudziło w Katarzynie to zbyt natrętne spojrzenie, spowodowało, że postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Kolorowy tłum zalegający plac dostarczał wielu atrakcji, gdyż spotkali się tu kupcy z siedemnastu krajów. Brudne, lecz obszyte bezcennymi futrami kaftany Rosjan sąsiadowały ze sztywnymi od haftów sukniami Bizantyjczyków.

Bogate, surowe stroje Anglików przeplatały się z wytłaczanymi aksamitami i błyszczącymi brokatami kupców z Wenecji czy Florencji sprawiającymi wrażenie nowobogackich i przyciągającymi złodziei jak miód pszczoły. Tu i ówdzie ponad głowami tłumu kołysał się wielki turban z żółtej satyny, okrągły jak dynia i ozdobiony białą kitką, zdradzający obecność Turka. W głębi placu, na wysokości pierwszego piętra, akrobaci rozciągnęli linę, po której przechadzał się nonszalancko chłopak obleczony w krwistoczerwony kostium z długim balansjerem w ręku. Katarzyna pomyślała, że linoskoczek ma najlepsze miejsce do oglądania widowiska.

Dźwięk srebrnych trąbek oznajmił początek procesji. Równocześnie zabrzmiały wszystkie dzwony Brugii i Katarzyna, śmiejąc się, zatkała sobie uszy, gdyż potężny dzwon alarmowy grzmiał tuż ponad jej głową.

- Coraz trudniej jest kupić tanio angielskie wełny - narzekał Mateusz, nachylając się w stronę nieznajomego. - Florentczycy zagarniają wszystko, a R S potem przyjeżdżają sprzedawać swoje sukna za niebotyczną cenę. Przyznaję, że te materiały są piękne, kolory olśniewające, no, ale jednak! Tym bardziej że mają pod nosem ałun z kopalni w Tolfie, którym zaprawiają swoje tkaniny za bezcen.

- No cóż - wtrącił jego rozmówca - my, kuśnierze, mamy podobne kłopoty. Ludzie z Nowgorodu żądają teraz zapłaty w dukatach weneckich.

Tak jakby nasze poczciwe złoto flamandzkie było mniej warte!

- Psst! - przerwała Katarzyna, którą denerwowały te merkantylne pogawędki. - Nadchodzi procesja!

Mężczyźni zamilkli, a kupiec z Gandawy skorzystał z tego, że dziewczyna była zajęta widowiskiem, i przysunął się do niej nieznacznie.

Musiał wygiąć szyję w jedną stronę, gdyż koronkowe czubki jej wysokiego czepka wchodziły mu do oczu. Katarzyna rozglądała się z zaciekawieniem i nie myślała o nim wcale. Procesja stanowiła naprawdę piękne widowisko.

Przedstawiciele wszystkich korporacji szli z chorągwiami. Na głowach mieli wianki z róż, fiołków i majeranku, co w zestawieniu z ich pełnymi twarzami dawało niejednokrotnie zaskakujący efekt. Gromada mnichów i zastępy młodych dziewcząt w białych habitach poprzedzały bezpośrednio Świętą Krew, której nadejście rzucało ludzi na kolana.

Olśnionej Katarzynie wydawało się, że widzi zbliżające się słońce.

Czterech diakonów niosło nad głową biskupa wielki, wyszywany złotem baldachim. Kapa prałata był uszyta ze złotej materii ozdobionej diamentami.

Obok niego, drobnym truchtem, podążała biała mulica w uprzęży inkru- stowanej złotem. Prałat trzymał w dłoniach odzianych w purpurowe rękawiczki połyskujący relikwiarz, przyciskając go do piersi. Wieczko naczynia ozdabiały figurki klęczących aniołów o skrzydłach pokrytych szafirami i perłami. Przez szklane szybki miniaturowej kapliczki można było dojrzeć malutką fiolkę z czerwonobrunatną zawartością: krwią Pana Jezusa.

Znajdowało się w niej kilka kropel zebranych ongiś na Golgocie przez Józefa z Arymatei. Thierry, książę Alzacji i Flandrii, któremu w 1149 roku przekazał je patriarcha Jerozolimy, przywiózł cudowną fiolkę z Ziemi Świętej do Brugii.

Zaledwie Katarzyna podniosła się z klęczek, znowu musiała się schylić w głębokim ukłonie.

- Nadchodzi księżna! - rozległy się szmery wśród tłumu.

Istotnie, tuż za baldachimem szła grupa młodych kobiet w bogatych sukniach z bladoniebieskiego brokatu oszronionego srebrem i perłami; wszystkie miały na głowach wysokie, stożkowate czepki z przypiętymi do nich mgiełkami niebieskiego muślinu. Otaczały one młodą i wdzięczną ko- bietę o jasnych włosach i smutnej, łagodnej twarzy. Długi tren książęcej sukni z niebieskiego brokatu w duże złote kwiaty, podszyty gronostajami, zmiatał z drogi kwiatki i liście. Jej czepek usiany szafirami wyglądał jak strzelista wieża z cienkiego złota. Drobną pierś i nadgarstki kobiety pokrywały błyszczące klejnoty.

Katarzyna po raz pierwszy w życiu ujrzała księżną Burgundii. W istocie władczyni nigdy nie przyjeżdżała do Dijon. Przez cały rok mieszkała ze swymi dworkami w surowym i wykwintnym pałacu książąt Flandrii w Gandawie, ponieważ jej małżonek źle znosił jej towarzystwo.

Michalina Francuska była córką nieszczęsnego, obłąkanego Karola VI i siostrą delfina Karola, którego opinia publiczna oskarżała o uśmiercenie księcia Jana bez Trwogi, trzy lata wcześniej na moście Montereau. Od momentu otrzymania wieści o zamordowaniu ukochanego ojca nikłe uczucie Filipa Burgundzkiego do żony zgasło tylko dlatego,że była siostrą jego wroga. Odtąd Michalina żyła wyłącznie dla Najwyższego i pomagała biednym. Mieszkańcy Gandawy uwielbiali ją i chowali urazę do ich prawowitego władcy za niechęć do kobiety tak dobrej i łagodnej. Uważali, że R S jest niesprawiedliwy i zbyt surowy.

Rzuciwszy okiem na łagodną twarz Michaliny, Katarzyna natychmiast podzieliła opinię mieszkańców Gandawy i pomyślała, że książę Filip jest głupi. Za jej plecami kuśnierz gandawski szeptał do wuja Mateusza: - Życie naszej biednej księżniczki jest pasmem cierpień. Czyż przeszłego roku książę nie świętował hucznie narodzin bastarda, którego spłodził w związku z panią de Presles? Nasza dobra pani, która nie ma dzieci z wiadomej przyczyny, płakała z tego powodu całymi tygodniami. Lecz on, nieczuły na jej łzy, ogłosił dziecko Wielkim Bastardem Burgundii... jakby miał z czego być dumny!

Szczere serce Katarzyny wezbrało gniewem. Miała ochotę pobiec na ratunek małej księżnej, tak niesłusznie wzgardzonej przez męża!

Tymczasem konno zbliżał się książę Filip we własnej osobie. Jechał w otoczeniu rycerzy w ekwipunku wojennym, mających uczcić pamięć księcia Thierry'ego, który sprowadził relikwię. Książę nosił zbroję z minionej epoki.

Jego ciało od ramion do kolan okrywała żelazna kolczuga, a głowę i szyję druciana siatka; na niej miał spiczasty hełm, spod którego blada, o twardych rysach, owalna twarz była ledwo widoczna. U jego boku wisiał szeroki i płaski miecz. W lewej ręce, osłoniętej kolczą plecionką, dzierżył lancę z zatkniętym proporcem Flandrii. W prawej dłoni trzymał tarczę w kształcie wydłużonego migdała. Panowie z jego świty ubrani byli podobnie, dzięki czemu tworzyli imponujący las czarnych, żelaznych postaci, sztywnych i ponurych. Wzrok Filipa, skierowany ponad głowy zgromadzonych, nie zatrzymywał się na nikim. Jakiż wydawał się wyniosły, zamknięty w sobie i pogardliwy! Katarzyna, pochylona na nowo w ukłonie, pomyślała, że jest w istocie mało sympatyczny.

Nagle, kiedy właśnie podnosiła się z ukłonu, poczuła dwie drżące ręce ściskające jej talię. Zrobiła ruch, aby uwolnić się z uścisku. Sądziła, że ktoś, R S poślizgnąwszy się, uczepił się jej, chcąc uniknąć upadku. Lecz natrętne ręce przesunęły się wzdłuż tułowia i zacisnęły na jej piersiach. Katarzyna krzyknęła z oburzenia. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż przekrzywił jej się czepek, i stanęła oko w oko z natrętem, którym okazał się kuśnierz z Gandawy.

- Och! - krzyknęła. - Ty podły wieprzu!

Nie mogąc powstrzymać złości, z całej siły go Spoliczkowała.

Blade lica kupca zaczerwieniły się natychmiast jak maki w sierpniu, a on sam cofnął się, przykładając ręce do twarzy. Lecz Katarzyna nie zamierzała na tym poprzestać. Nie troszcząc się o swe koronkowe nakrycie głowy, które spadło na bruk, uwalniając masę lśniących włosów, rzuciła się w ślad za zuchwalcem pomimo wysiłków Mateusza mitygującego te zapędy.

- Ależ, droga siostrzenico, postradałaś zmysły, czy co? - krzyczał.

- Zmysły, wuju? No więc dobrze! Spytaj tego nikczemnika, śmierdzącego handlarza skór, co zrobił. Ciekawe, czy odważy się przyznać!

Tymczasem kuśnierz przemykał w kierunku ciemnych Hal, chcą ukryć się w ich mrocznym wnętrzu, lecz nie zdołał przebrnąć przez tłum. Ubawieni tym zajściem gapie podzielili się na stronników mężczyzny i na tych, którzy przyznawali rację dziewczynie.

- Cóż to! - parsknął kupiec korzenny o zwalistej sylwetce. - Żeby już nawet nie można było uszczypnąć dziewczyny, nie wywołując skandalu!

Młoda kobieta o świeżej cerze, okrągłej twarzy i bystrym spojrzeniu odparła na to: - Ja również chciałabym widzieć minę tego, który odważyłby się ścisnąć mnie w tłoku. Dziewczyna dobrze zrobiła, ja takiemu nicponiowi wydrapałabym oczy!Katarzyna najwyraźniej miała podobny zamiar. W rogu Hal rozgorzała ostra bitwa, która zwróciła uwagę wszystkich. Przeciwnicy nie spostrzegli nawet, że procesja stanęła. Przez zgiełk przedarł się donośny, R S surowy głos.

- Hej, straże!... Zatrzymać mi tych ludzi, którzy zakłócają procesję!

Był to głos samego księcia, który zatrzymał się w pobliżu Hal, sztywny w swojej żelaznej kolczudze, i czekał. Natychmiast czterech łuczników z jego straży osobistej otoczyło zapaśników. Katarzynę odciągnięto od broniącego się zajadle przeciwnika; pojmana przez dwóch łuczników, została doprowadzona przed oblicze Filipa Burgundzkiego, pomimo błagań przerażonego wuja, by ją puszczono. Dziewczyna ciągle nie mogła się uspokoić. Broniła się rękami i nogami; kiedy w końcu udało się ją obezwładnić, złociste włosy spływały z jej okrągłych ramion, które błysnęły spod rozerwanego w czasie szamotaniny kołnierza. Podniosła na księcia dziko błyszczące oczy. Ich spojrzenia skrzyżowały się niczym miecze.

Krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, jak to robią przeciwnicy przed pojedynkiem, on surowy i wyniosły na swoim koniu, ona nastroszona jak kogut gotowy do walki na śmierć i życie. Wokół nich zapanowała śmiertelna cisza, przerywana jedynie lamentami Mateusza.

- Co tu się dzieje? - spytał sucho książę.

Odpowiedział mu jeden z łuczników tarmoszący ledwie zipiącego gandawianina.

- Ten człowiek skorzystał ze ścisku, aby spoufalić się nieco z dziewczyną, panie. A ona skoczyła mu do oczu.

Filip rzucił twarde spojrzenie, pełne bezlitosnej pogardy, na rozkwaszoną twarz kuśnierza, potem skierował wzrok na Katarzynę. Ta - pewna swoich racji i zbyt dumna, aby się usprawiedliwiać czy prosić o łaskę - czekała bez słowa. Książę rozkazał: - Zabierzcie ich! Zajmę się tym później!

Przez chwilę mówił cicho, nachylony w stronę dowódcy straży, kapitana Jakuba de Roussaya, po czym zawróciwszy swego konia, zajął poprzednie miejsce w orszaku. Procesja ruszyła dalej wśród pieśni kościelnych i zapachu kadzideł.

Kapitan de Roussay musiał poczekać, aż przejdzie orszak złożony z żywych obrazów przedstawiających sceny ze Starego i Nowego Testamentu.

Dopiero teraz mógł zabrać aresztowanych, by zgodnie z rozkazem księcia zaprowadzić ich do pałacu.

Wuj Mateusz rwał włosy z głowy, a młoda kobieta, która wzięła Katarzynę w obronę, próbowała go pocieszyć. Kupiec wyobrażał już sobie serię nieszczęść, jaka miała nastąpić. Z pewnością Katarzynę wrzucą do lochu, potem osądzą i powieszą albo spalą jako świętokradczynię... Jemu spalą dom, wyrzucą go z miasta i będzie się odtąd tułał po świecie, żebrząc o chleb, zewsząd szczuty jak pies, aż Pan Bóg zlituje się nad nim i wezwie go do siebie...

Natomiast Katarzyna uspokoiła się już i zachowywała kamienny spokój. Łucznicy związali jej ręce, lecz ona stała dumnie wyprostowana w swojej podartej sukience, z rozpuszczonymi włosami, gardząc zarówno pochlebnymi, jak i rubasznymi czy wprost sprośnymi docinkami na temat swojej urody. Nie przeszkadzały jej też wszystkie łakome spojrzenia, a nawet wydawało się jej śmieszne, że kapitan de Roussay odwracał oczy, speszony, jeżeli przez przypadek ich wzrok się spotykał. Roussay był młody i było widoczne, że aparycja pojmanej podnieca go niezmiernie.

Przedzierając się z trudnością przez tłum, kapitan przeprowadził więźniów przez plac i stanął u wejścia do pałacu. Przed Mateuszem, który ledwo dysząc, biegł za nimi, skrzyżowały się lance strażników i biedaczysko musiał zrezygnować ze śledzenia dalszych losów siostrzenicy. Pogrążony w rozpaczy, usiadł na kamieniu, roniąc rzewne łzy, był bowiem przekonany, że nigdy więcej nie ujrzy swej ulubienicy, chyba że dopiero na szafocie.