Przed jej oczami przesuwały się obrazy z minionych lat. Paryskie przygody, gdy otarła się o śmierć, ożyły na nowo z przerażającą wyrazistością. Michał walczący z rzeźnikami w pałacu Gujenny, Michał związany, kroczący drogą boleści, Michał ukryty w piwnicy w rodzinnym domu. Ze wszystkich sił chciała odepchnąć dalsze okrutne obrazy, a zwłaszcza wspomnienie zmasakrowanej twarzy chłopaka...
Katarzyna nachyliła się nad leżącym, żeby się przekonać, czy to nie sen. Lecz nie, ta twarz była tutaj, blada i nieruchoma, z powiekami o gęstych rzęsach, przykrywającymi oczy, których koloru można było się tylko domyślać.
Wąska strużka krwi przecinała czoło i spływała po policzku, aż do kącika zaciśniętych warg. Chwilami jego rysy kurczyły się z bólu.
- Michale... - szepnęła Katarzyna mimo woli. - To nie ty, prawda?... To nie możesz być ty...
W rzeczy samej to nie był Michał. Lecz podobieństwo było tak uderzające, że uwierzyła w pomyłkę dopiero wtedy, kiedy Mateuszowi udało się wreszcie zdjąć hełm. Zamiast płowych włosów, spod hełmu wyłoniła się czupryna czarna jak noc, chociaż, rzecz dziwna, podobieństwo między dwoma młodzieńcami nadal istniało. Twarz leżącego była jeszcze piękniejsza niż twarz Michała, bardziej wyrazista i męska.
- Nie możemy go tu zostawić! Jesteśmy już całkiem przemoczeni, a panienka nie czuje się zbyt dobrze - rzekł Piotr, słysząc, jak Katarzyna szczęka zębami. - We czterech zaniesiemy go do oberży.
- W tej kupie żelastwa nie uniesiemy go daleko - stwierdził sceptycznie wuj Mateusz.
We czterech szybko uporali się z żelazną skorupą. Następnie owinęli bezwładne ciało płaszczami, a z kijów i sznurów sklecili nosze i ułożyli na nich młodzieńca. Katarzyna zdołała się już opanować i opatrzyła mu ranę na głowie, używając do tego swojej chustki. Podczas tych czynności ranny nie otworzył oczu. Jedynie kiedy zdejmowano z niego zbroję, z jego gardła wyrwała się skarga, a potem druga, gdy przekładano go na nosze.
- Musi mieć złamaną nogę - oznajmił Piotr, obmacując starymi, lecz wprawnymi palcami spuchniętą kończynę.
W końcu ruszyli w drogę. Katarzyna nie zgodziła się wsiąść na mulicę.
Chciała iść obok noszy. Spod płaszczy przykrywających rannego wysunęła się duża, męska dłoń,która przyciągała ją jak magnes, toteż nie opierała się długo chęci, aby wziąć ją w swoje ręce. Dłoń okazała się zimna i wilgotna.
Kilka kropel krwi perliło się w głębokich załamaniach skóry. Katarzyna wytarła je chusteczką. Po jakimś czasie dłoń rozgrzała się w jej ciepłych rękach.
Noc była ciemna i głucha, a wszyscy przemoczeni do suchej nitki, kiedy wreszcie w ciemnościach zabłysnęło światło latarni, zawieszonej u wrót gospody U Karola Wielkiego.
Godzinę później każdy był w swoim pokoju, a ranny spoczywał w dużym łóżku z zasłonami z czerwonej serży, tkaniny o skośnym splocie.
Oberża znajdowała się na skrzyżowaniu dróg i, na szczęście, była jedną z najlepszych w tej okolicy.
* * * Przybycie rannego rycerza i jego eskorty wywołało zamieszanie, ponieważ wszystkie miejsca były już zajęte przez karawanę kupców jadących do Brugii. W końcu jednak znalazł się pokój dla rannego, a Katarzynę ulokowano w niewielkim pokoiku, gdzie szybko przygotowano jej łóżko. Poczciwy Mateusz oraz służba musieli się zadowolić wiązką słomy w stajni.
- Nie pierwszy to i nie ostatni raz - skwitował całą rzecz filozoficznie.
Stan nieznajomego, który ciągle nie odzyskiwał przytomności, bardzo go niepokoił. Rana głowy, spowodowana bez wątpienia mocnym pchnięciem, które wgięło blachę hełmu, nadal krwawiła.
Ich wejście do oberży zostało zauważone przez podróżnych siedzących w dużej sali przy kolacji. Do Mateusza i Katarzyny zbliżyła się oryginalna postać. Sukiennik często spotykał muzułmanów w Brugii i na innych słynnych targach, toteż widok turbanu nie był dla niego zaskoczeniem. Ale ten osobnik odbiegał od przeciętności.
Był to chudy i mały człowieczek, tak mały, że ginął nieomal pod olbrzymim, czerwonym turbanem. Stopy odziane miał w niebieskie skarpetki i czerwone pantofle. Długa suknia z grubego adamaszku okrywała go do kolan. W talii ściśnięty był zwojem cienkiego płótna, zza którego wystawała złocona rękojeść puginału. Ten strój, choć tak rzucający się w oczy, był niczym w porównaniu z samą osobą. Jego chuda, niewątpliwie młoda twarz ozdobiona była niezwykle długą, śnieżnobiałą brodą, nad którą wznosił się mały, delikatny nos. Za nieznajomym szło dwóch służących Murzynów, któ- rych potężny wzrost kontrastował z ich niepozornym panem. Tenże skłonił się uniżenie przed kupcem i jego siostrzenicą, krzyżując na piersi delikatne dłonie.
- Niech Allach ma was w opiece! - rzekł płynnie po francusku, lekko sepleniąc. - Doniesiono mi, że jest wśród was ranny, więc jestem! Nazywam się Abu-al-Khayr, przybywam z Kordoby i jestem największym medykiem świata islamu.
Na słowo „medyk" Katarzyna nie mogła powstrzymać śmiechu.
Niezwykła godność małego człowieczka w turbanie, który nie mógłby się poszczycić skromnością, miała w sobie coś nieodparcie komicznego.
- Rzeczywiście, mamy rannego... - zaczęła, lecz medyk ruchem ręki nakazał jej ciszę, oświadczając surowo: - Zwracam się do tego szacownego starca. Kobiety u nas nie mają prawa głosu!
Speszona Katarzyna poczerwieniała aż po uszy, a Mateusz widząc to, z wielkim trudem powstrzymywał się od śmiechu, chociaż nie była to odpowiednia chwila, aby zniechęcać mającego dobre zamiary medyka.
- Istotnie, mamy tu rannego - odpowiedział, odwzajemniając ukłon. - To młody rycerz; znaleźliśmy go nad brzegiem rzeki. Jest w nie najlepszym stanie.
- Muszę go zbadać - rzekł Abu-al-Khayr i wszedł do pokoju, gdzie znajdował się ranny.
Za nim podążyli jego dwaj Murzyni, z których jeden niósł duży, malowany kufer z drewna cedrowego, a drugi naczynko z cyzelowanego srebra. W dużym łóżku, które wraz z kominkiem zajmowało prawie cały pokój, ranny rycerz wydawał się jeszcze bledszy niż przed chwilą. U jego wezgłowia stał Piotr i tamponem z szarpi próbował zatrzymać strużkę krwi spływającą ze skroni rannego.
- Przyprowadziliśmy medyka - wyjaśnił Mateusz, widząc zdziwienie starego sługi.
- Dzięki Bogu! Najwyższy czas! On ciągle krwawi!
- Zaraz się nim zajmę - oświadczył Arab, dając znak sługom, aby złożyli ciężary obok łóżka. Podniósł ręce do góry, odrzucając szerokie rękawy aż na ramiona i wprawnym ruchem dotknął czoła rannego.
- Nie ma złamania - stwierdził - tylko żyłka pękła. Niech no ktoś mi przyniesie w naczynku żaru z paleniska!
Piotr zerwał się z miejsca, a Katarzyna stanęła u wezgłowia łóżka.
Mały medyk popatrzył na nią z wyrazem dezaprobaty.
- Czy jesteś żoną tego młodzieńca? - spytał nieufnie.
- Ależ nie! Nawet go nie znam. Pomimo to zostanę przy nim! - oświadczyła stanowczo dziewczyna.
Mały człowieczek najwidoczniej nie lubił kobiet, nie zdołał jednak usunąć Katarzyny. Westchnął pogardliwie, po czym zaczął grzebać w swoim kufrze w stercie błyszczących stalowych narzędzi, niezliczonej liczbie fiolek, małych fajansowych pojemniczków, czarnych, czerwonych, zielonych i białych. Delikatnie wyjął spośród tych przedmiotów coś, co przypominało małą pieczątkę. Miało rączkę zdobioną cyzelowanymi ptakami i liśćmi.
Dokładnie wytarł instrument małym tamponem, uprzednio nasączonym tajemniczym płynem, a następnie włożył go do naczynia wypełnionego żarem, które przyniósł Piotr. Katarzyna wytrzeszczała oczy z przerażenia.
- Co mu zrobicie?Mały medyk nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z Katarzyną, lecz nie potrafił trzymać języka za zębami, gdy chodziło o objaśnienie zabiegu.
- Przecież to oczywiste! Wypalę tę ranę, aby zamknąć przerwaną żyłkę. To samo praktykują wasi beznadziejni medycy.
Zdecydowanym ruchem ujął rączkę narzędzia i zbliżył rozżarzone żelazo do oczyszczonej przez siebie rany. Katarzyna zamknęła oczy, a jej paznokcie odruchowo wpiły się w zaciśniętą dłoń. Usłyszała krzyk rannego i poczuła silną woń spalonej skóry i włosów.
- Delikacik z niego! - skomentował Abu-al-Khayr. - Ledwo musnąłem ranę, a ten już krzyczy.
- Gdyby to wam przyłożono rozżarzone żelazo do skroni - krzyknęła Katarzyna, patrząc z przejęciem na wykrzywioną z bólu twarz młodzieńca - co byście powiedzieli?
- Powiedziałbym, że to dobrze, jeżeli ma zatamować krew i uratować mi życie. Wszyscy możecie zobaczyć, że krew przestała płynąć. Teraz posmaruję ranę cudownym balsamem i za kilka dni pozostanie tylko mała blizna, gdyż rana nie jest zbyt głęboka.
Mówiąc to, wyjął z kufra mały, zielony, fajansowy słoik bogato zdobiony kolorowymi kwiatkami, nabrał z niego na czubek igły odrobinę balsamu, który przyłożył do skroni rannego. Za pomocą małego kawałka kwadracika z płótna roztarł balsam na ranie, po czym ze zdumiewającą zręcznością wykonał niezwykły opatrunek, okręcając nim włosy młodzieńca i zaciskając mocno na żuchwach niczym kobiecy czepek. Katarzyna przyglądała się tym czynnościom z wielkim zainteresowaniem. Ranny pod wpływem balsamu przestał jęczeć, a pokój napełnił się ostrą, lecz przyjemną wonią.
- Co to za balsam? - spytała Katarzyna.
- Nazywamy go balsamem Matarea - odpowiedział obojętnie medyk, nie uważając za stosowne udzielić bliższych wyjaśnień. - Pochodzi z Egiptu... Czy ten człowiek ma więcej ran?
- Obawiam się, że ma złamaną nogę - powiedział milczący dotąd Mateusz.
- Zobaczmy ją! - rzucił medyk.
Nie przejmując się obecnością dziewczyny, odrzucił koce i pościel z rannego, odkrywając ciało młodzieńca, którego Mateusz przy pomocy Piotra rozebrał przed położeniem do łóżka. To nagłe ukazanie się męskiej nagości spowodowało, że sukiennik zaczerwienił się aż po uszy.
- Wyjdź stąd, Katarzyno! - rozkazał groźnie, chwytając siostrzenicę za ramię i próbując wyciągnąć ją z pokoju.
Mały doktor zatrzymał go surowym spojrzeniem.
- Oto śmieszna pruderia chrześcijańska! Ciało mężczyzny jest najwspanialszym dziełem Allacha, podobnie jak ciało konia! Ta kobieta da kiedyś życie mężczyznom takim jak on, dlaczego więc widok ciała miałby obrażać jej oczy? Starożytni Grecy rzeźbili nagie posągi, które zdobiły świą- tynie ich bogów.
- Moja siostrzenica jest jeszcze młodą dziewczyną - zaprotestował Mateusz, nie puszczając ręki Katarzyny.
- Nie będzie nią długo. Jest na to zbyt piękna!... Nie lubię kobiet. Są głupie, krzykliwe i płytkie, ale potrafię ocenić ich urodę... Ta dziewczyna jest arcydziełem w swoim rodzaju... Podobnie jak nasz ranny. Czy widzieliście kiedykolwiek coś bardziej doskonałego niż kształty tego rycerza?
Estetyczny entuzjazm Abu-al-Khayra, którego Mateusz nie był skłonny podzielać, nie przeszkadzał medykowi w zajmowaniu się chorym. Przez cały czas swej wypowiedzi badał delikatnie złamaną nogę rycerza. Mateusz mimo woli wypuścił rękę Katarzyny, podziwiając to opalone ciało, które lśniło lekko w blasku świec. Dziewczyna wróciła na swoje miejsce u wezgłowia chorego i patrzyła uważnie. Mały doktor powiedział prawdę. Ranny rycerz był istotnie wspaniale zbudowany. Pod jego opaloną skórą rysowały się długie muskuły, a na białym prześcieradle rzeźbiły się jego szerokie ramiona, tułów wąski i umięśniony oraz płaski brzuch. Przejęta Katarzyna poczuła, że jej ręce lodowacieją, a policzki zabarwił rumieniec.
Abu-al-Khayr z pomocą swoich niewolników naciągnął nogę, aby wyprostować złamanie.
Nagle z ust rycerza wydobył się cichy szept: - Gdyby ten potwór nie znęcał się tak nade mną, sądziłbym, że znalazłem się w raju, gdyż jesteś z pewnością aniołem!... A może jesteś Różą i wyszłaś prosto z kart powieści starego Lorrisa?
Katarzyna spostrzegła, że dwoje oczu, czarnych jak węgle i błyszczących gorączką, spogląda wprost na nią. Teraz, po odzyskaniu przytomności, z otwartymi oczami, rycerz był uderzająco podobny do Michała.
- Na Boga! Panie... jak się nazywasz? - błagalnym głosem wyszeptała dziewczyna.
Na wykrzywionej z bólu twarzy, zroszonej kroplami potu, zarysował się uśmiech, by szybko ustąpić miejsca potwornemu grymasowi, który na krótko ukazał olśniewająco białe zęby.
- Chciałbym najpierw poznać twoje imię - z trudem powiedział rycerz - lecz byłoby nieprzystojnie pozwolić czekać tak pięknej panience. Nazywam się Arnold de Montsalvy, pan Lasu Kasztanowego w Owernii. Jestem kapitanem Jego Wysokości delfina Karola.
Chcąc lepiej widzieć dziewczynę, ranny próbował podnieść się na łokciu, co spowodowało natychmiastowy sprzeciw małego medyka.
- Jeżeli nie będziesz, panie, leżeć spokojnie, zostaniesz kulawy na całe życie.
Czarne oczy Arnolda, utkwione w Katarzynie, skierowały się ze zdziwieniem na turban medyka i jego niezwykłych pomocników. Przeżegnał się szybko, próbując wyrwać nogę z przytrzymujących ją rąk.
"Katarzyna Tom 1" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 1". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 1" друзьям в соцсетях.