- A któż to taki?! - krzyknął ze złością. - Maur! Niewierny pies! Jakim to prawem odważasz się tknąć chrześcijanina, nie bojąc się, że zostaniesz rozerwany na strzępy?

Abu-al-Khayr westchnął zmęczony. Wsunął ręce do rękawów; skłonił się uprzejmie.

- Szlachetny rycerz woli z pewnością stracić nogę w najbliższym terminie? Nie sądzę, żeby był tutaj inny doktor. No cóż, żałuję bardzo, że ośmieliłem się zatamować jego cenną krew lejącą się strumieniem. O, ja niegodny! Powinienem pozwolić, żeby się wykrwawił aż do ostatniej kropli!

Gniewny i ironiczny ton medyka uśmierzył rozdrażnienie rycerza.

- Słyszy się wiele - rzekł, zmieniając ton - o zręczności tobie podobnych. Zresztą nie mam wyboru. Kontynuuj swoje dzieło, a wynagrodzę cię po królewsku.

- Ciekawe jak?... - wymamrotał pod nosem Abu, podwijając na powrót rękawy. - Miałeś na sobie tylko zbroję, kiedy czcigodny sukiennik cię znalazł.

Mateusz uznał, że rycerz za bardzo przygląda się jego siostrzenicy, stanął między nimi i zaczął opowiadać, jak to znaleźli go nad brzegiem Escaut, jak uwolnili go ze zbroi i przywieźli do oberży. Młody człowiek posmutniał i spoważniał. On z kolei opowiedział swoją historię. Wysłany z poselstwem przez delfina do księcia Burgundii, w asyście jednego tylko giermka, został brutalnie zaatakowany z drugiej strony rzeki przez grupę rozbójników, w połowie Burgundczyków, w połowie Anglików. Napastnicy zrzucili go z konia, okradli i pobili, po czym wrzucili do wody, gdzie o mało nie utonął. Szczęśliwie, płynąc do brzegu w ciężkiej zbroi, natknął się po drodze na ławicę piasku. Nadludzkim wysiłkiem wydostał się na brzeg, gdzie stracił przytomność. Nie wiedział, co mogło się stać z giermkiem.

- Ci bandyci na pewno go zabili - podsumował ze smutkiem. - Będzie mi go brakowało, to był dzielny chłopak.

Katarzyna patrzyła na rycerza jak w obraz, jakby niebiosa uczyniły dla niej cud, oddając jej tego, którego nigdy nie przestała kochać. Między nią a Arnoldem zadzierzgnęły się niewidzialne więzy, które każda chwila, każde spojrzenie czyniło silniejszymi i głębszymi. Widać było, że rycerz marzy, żeby zostać na chwilę sam na sam z dziewczyną. Nawet nie starał się ukryć, że jej uroda zawładnęła nim całkowicie. Toteż ze wszystkich swych sił zaprotestował, kiedy mały medyk zbliżył do jego ust złotą czarkę z tajemniczą miksturą. Chciał ją odepchnąć.

- Mój młody panie - skarcił go Maur - jeżeli chcesz szybko odzyskać siły, musisz spać, to ci pomoże.

- Spać? Ależ ja muszę ruszyć w dalszą drogę, i to jutro! Wiozę list delfina. Muszę jechać do Brugii!

- Masz złamaną nogę i zostaniesz w łóżku! - stracił cierpliwość Arab.

- Możesz już nie zastać księcia w Brugii. Nie miał tam długo zabawić, gdyż wzywały go sprawy do Dijon... My właśnie jedziemy do Dijon - dodała Katarzyna.

W miarę jak mówiła, ciemne oczy Arnolda rozpromieniały się. Kiedy zamilkła, chciał wyciągnąć do niej rękę, a natrafiwszy na suknie Mateusza, R S zmarszczył brew. Po chwili uśmiechnął się, oświadczając, że nic nie uczyni go szczęśliwszym niż wspólna podróż.

Jego powieki zamykały się pod wpływem działania mocnej, opiumowej mikstury medyka. Wkrótce rycerz, uspokojony, zapadł w głęboki sen. Wszyscy wyszli z pokoju na palcach, z wyjątkiem Murzyna, któremu medyk kazał czuwać nad chorym. Katarzyna, smutno wzdychając, ostatnia opuściła pokój.

* * * Kompania Abu-al-Khayra okazała się weselsza, niż przypuszczała Katarzyna, pomimo białej brody, która była, jak wyjaśnił Mateuszowi, znakiem rozpoznawczym medyków, ludzi wolnych profesji i notabli islamu.

Bogaci mieszczanie mogli nosić krótszą brodę, farbowaną na kolor niebieski lub zielony. Utrzymanie nieskazitelnej bieli tej pięknej brody było przedmiotem stałej troski medyka z Kordoby. Nade wszystko cenił sobie czystość, toteż gorzko ubolewał nad niedoskonałością urządzeń sanitarnych w krajach chrześcijańskich.

- Wasze hammamy, które zwiecie parówkami - mówił pogardliwie - w Kordobie mogłyby służyć co najwyżej niewolnikom!

Wyjąwszy tę niedogodność, przyznał jednak, że świat chrześcijański ma swoje dobre strony i że jest szerokim polem do doświadczeń dla medyków, gdyż tu z okazji wojen wypruwa się więcej flaków niż na ziemiach islamu. W Kordobie panuje godny pożałowania zastój w postępie sztuki medycznej.

- U was - mówił dalej - trupy walają się na każdym rozdrożu.

Pomimo młodego wieku przemierzył prawie cały świat, od Bagdadu po Kair, od źródeł Nilu po Aleksandrię, zawsze w poszukiwaniu wiedzy. Chciał się udać na dwór księcia Burgundii, wielkiego księcia Zachodu, którego sława przekroczyła już morza i góry.

- Dzięki naszemu spotkaniu nie muszę jechać do miasta drogą wodną - powiedział do Mateusza. - Pojadę z rannym i będę miał nad nim pieczę aż do Burgundii. Potrzebuje tego. Wyruszamy dopiero za dwa lub trzy dni. Ta oberża nie jest wcale taka zła.

Mały medyk doceniał miejscową kuchnię. Właśnie zabrał się ochoczo do pulardy z ziołami, popijając obficie winem ze słynnych winnic z Sancerre, zapominając najwidoczniej o zaleceniach Koranu.

- A więc spotkamy się w Dijon - rzekł Mateusz, który też sobie nie żałował jadła.

Katarzyna zadowoliła się kubkiem mleka i kromeczką chleba z miodem, którą skubała w roztargnieniu.

- Byłoby weselej jechać razem - powiedziała, przypomniawszy sobie, że wuj chciał wyruszyć nazajutrz rano.

To niewinne zdanie nieoczekiwanie Mateusza rozzłościło.

- Nie i nie! - krzyknął, waląc pięścią w stół. - Ruszamy bez zwłoki! Nie podobało mi się, że ten rycerz tak na ciebie patrzył, a ty prawie zalecałaś się do niego, na mój parol! Już czas, abyś wyjaśniła mi, skąd go znasz!...

- Nie licz na to, mój wuju - przerwała zimno Katarzyna. - Nie mam nic do powiedzenia ponad to, że nigdy dotąd nie spotkałam tego rycerza. Jest tylko bardzo podobny do kogoś, kogo znałam. Ot i wszystko... A teraz: dobrej nocy!

Dygnąwszy pospiesznie przed Mateuszem i medykiem, przebiegła izbę, ażeby wuj nie miał czasu jej zatrzymać. Wbiegła po drewnianych schodach i zniknęła w ciemnym i wąskim korytarzu prowadzącym do pokoi.

Zawahała się przez chwilę przed drzwiami Arnolda, spod których sączyło się skąpe światło. Miała wielką ochotę wejść i zobaczyć śpiącego. Jej mały pokoik znajdował się przy końcu zewnętrznej galerii po przeciwnej stronie pokoju intrygującego ją rycerza. Przez chwilę stała na wietrze i w deszczu, który zacinał aż pod dach ganku. Zerwała się burza. Wiatr dął gwałtownie, miotając strugami deszczu. Chmury sunęły tak nisko, że wydawało się, iż dotykają ziemi. Drzewa wyginały się, smagane bezlitosną nawałnicą.

Katarzyna pomimo narzuconego na ramiona płaszcza drżała z zimna.

Podobał się jej ten wieczór, ta okropna pogoda i rozszalałe żywioły, tak harmonizujące z jej wewnętrznym niepokojem. Gwałtowność jej świeżo narodzonego uczucia przerażała ją trochę. Nigdy jeszcze nie odczuwała takiej przemożnej potrzeby obecności drugiej osoby, chęci dotknięcia jej, przytulenia się. Dawna Katarzyna, tak obojętna wobec czułych wyznań chłopców, śmiejąca się z nich z zamierzonym okrucieństwem, przekształciła się w zakochaną kobietę. Dla niej drogi jej sercu mężczyzna stał się jedyną racją bytu. Nie była już nawet tamtą Katarzyną, która zapłonęła z rozkoszy pod dotknięciem warg Filipa Burgundzkiego...

Co powiedziałby Mateusz, gdyby ją zastał w pokoju rannego?...

Zapewne zaśnie jak zabity w stajni i nie przyjdzie na górę. Po co miałby to robić!... Nie mogąc się dłużej opierać przemożnemu pragnieniu, pchnęła lekko drzwi i weszła do pokoju Arnolda.


Rozdział czwarty

Meandry miłości

Arnold spał, Murzyn także. Potężne ciało niewolnika z Sudanu, zwiniętego jak duży pies, zasłaniało płomień kominka. Ranny spoczywał sztywno, z głową spowitą bandażami niczym w białym hełmie. Przedziwna konstrukcja z kawałków drewienek i pasemek płótna nasączonego papką z mąki, którą medyk z Kordoby nałożył na złamaną nogę, zmuszała go do leżenia na wznak i to unieruchomienie nadawało mu nieco tragiczny wygląd.

Katarzyna zamarła na moment z wrażenia, wpatrując się w twarz o zamkniętych oczach. Pod ścianą stała drewniana ława wyłożona czerwonymi poduszkami. Katarzyna spróbowała przyciągnąć ją do łóżka, lecz ława okazała się dla niej zbyt ciężka. Zrezygnowana opadła na nią i złożyła ręce na kolanach.

W pokoju słychać było tylko oddech chorego, ciężki i chrapliwy.

Wydawało się, że nie cierpi. Katarzyna patrząc na niego, pomyślała, że istotnie był piękniejszy niż Michał, bardziej męski, dojrzalszy, podczas gdy tamten wchodził dopiero w dorosłe życie. Mógł mieć dwadzieścia trzy lub dwadzieścia cztery lata. Pod zawojem upiętym przez Araba nieskończona doskonałość jego twarzy przypominała piękny sztych na szkatule. Dumny nos, energiczny podbródek z niebieskawym cieniem niezgolonego zarostu.

Jedynie długie rzęsy dodawały łagodności tej twarzy. Katarzyna, ku swemu zdumieniu, poddawała się temu czarowi, nie pojmując niepokoju budzącego się gdzieś w głębi serca.

Nagle z płonącego stosu spadło polano, rozsiewając snop iskier, i potoczyło się przed palenisko. Dziewczyna wstała i szczypcami włożyła je z powrotem do kominka, po czym usiadła na ławie. Murzyn poruszył się nieznacznie, Arnold nawet nie drgnął. Burza oddalała się. Tylko deszcz bębnił jeszcze o dach, ale w ciepłym pokoiku było przyjemnie i bezpiecznie.

Powoli Katarzyna poddała się monotonnemu stukowi kropel wody i głowa opadła jej na piersi; półleżąc, zasnęła na ławie. Nie mogła widzieć R S otwieranych drzwi, w których ukazał się imponujący turban Maura. Jego żywe oczy przebiegły po pokoju i spoczęły na chorym. Widząc, że śpi spo- kojnie, nie zatrzymały się na nim długo. Kiedy zauważył śpiącą na ławie dziewczynę, jego miedziana twarz przybrała dziwny wyraz. W pierwszym odruchu Abu-al-Khayr skierował się prosto ku niej, aby ją zbudzić, lecz zatrzymał się w połowie drogi i tylko wzruszył ramionami. Kąciki jego ust uniosły się w ironicznym uśmiechu, po czym medyk opuścił pokój tak cicho, jak wszedł, zamykając bezszelestnie drzwi za sobą.

Katarzyna nie wiedziała, że mały doktor, spotkawszy Mateusza na ganku, zabronił mu wchodzić do pokoju chorego, aby nie przerywać jego lekkiego snu. Tak więc sukiennik poszedł spać do stajni, nie przypuszczając, że siostrzenica przebywa w pokoju rycerza.

* * * Około czwartej nad ranem Katarzyna uniosła ciężkie powieki. Wstawał dzień i na podwórzu oberży zachrypnięty kogut ogłaszał wschód słońca.

Arnold nawet nie drgnął, a przed wygasłym kominkiem spał nadal Murzyn, chrapiąc zawzięcie. Katarzyna podniosła się z trudem, cała obolała, z Zesztywniałymi plecami. Na palcach podeszła do okna, otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz.

Deszcz przestał padać, zostawiając na ziemi olbrzymie kałuże, w których odbijało się różowe niebo. Drzewa, liście, trawa, wszystko lśniło świeżością. Pachniało ciepłą stodołą i mokrą ziemią, tym swojskim zapachem wsi, który dziewczyna wchłaniała z rozkoszą. Przeciągnęła się jak kotka, ruchami leniwymi i pełnymi wdzięku, ziewnęła, następnie rozplotła warkocze, aby dać włosom trochę swobody. Zanurzyła ręce we włosy, ciesząc się ich miękkim dotykiem, po czym zamknęła okno i podeszła do łóżka.

Rycerz spał mocno z lekkim grymasem zaciśniętych ust i ze zmarszczonym nosem. Był tak młody, taki bezbronny i rozczulający, że poddała się nagłemu odruchowi: przykucnąwszy obok łóżka, oparła policzek na otwartej dłoni leżącej bezwładnie na kołdrze. Dłoń była ciepła, lecz skóra stwardniała od ciągłego władania bronią. Przywarła do niej ustami z żarliwością, która ją samą zaskoczyła. Uczuła ściskanie w gardle. Miała ochotę śmiać się i płakać. Pragnęła, aby ta chwila rozkoszy trwała wiecznie.

Wokół niej świat przestał istnieć. Byli tylko ona i Arnold, zamknięci w magicznym kręgu o niewidocznych ścianach. W tej chwili należał do niej, tylko do niej!

Zatracona w marzeniach, Katarzyna nie poczuła, że pod jej ustami jedna z dłoni poruszyła się, a druga zanurzyła w gęstwinie jej włosów, które rozsypały się po łóżku. Dopiero gdy obie złączone dłonie ujęły jej twarz, zrozumiała, że ranny nie śpi. Patrzył na nią, leżąc na boku i opierając się na łokciu, powoli przyciągał ją do siebie. Krzyknęła, próbując oswobodzić głowę.

- Panie... zostaw mnie. Ja...

- Pssst! - usłyszała tylko. - Zamilcz!

Poddając się brzmieniu jego głosu, umilkła i przestała się opierać. Nie miała na to siły ani ochoty. W jej piersi serce waliło tak mocno, że prawie ją dusiło. Była urzeczona spojrzeniem jego płonących, czarnych oczu, z każdą chwilą coraz bliższych. Ręce młodzieńca uwolniły jej twarz. Zamknął ją teraz w swych ramionach, przyciągając do siebie na łóżko, zachłannie i bez możliwości sprzeciwu...