Nie skończył diatryby, bo Katarzyna jednym susem dopadła go i wymierzyła mocny i głośny policzek.

Zawój na głowie rannego zachwiał się, a z rany na czole pociekła strużka krwi i spłynęła po jego nieogolonym policzku. Nieprzytomna z gniewu, zapomniała, że ma do czynienia z rannym. Widok krwi powstrzymał jej zapędy, nie wzbudzając jednak żadnych wyrzutów sumienia. W głębi duszy poczuła zadowolenie, że mogła sprawić mu ból. Zapragnęła naraz, by cierpiał jeszcze bardziej. Chciała szarpać jego ciało zębami i paznokciami, zgasić to bezczelne spojrzenie pełne pogardy. Arnold machinalnie podniósł dłoń do lewego policzka. Tego rodzaju przygoda spotykała go po raz pierwszy w życiu i nie mógł ochłonąć z wrażenia. Katarzyna popatrzyła na niego z nieukrywanym zadowoleniem.

- Dzięki temu - rzekła grzecznie - lepiej mnie zapamiętasz, panie!

Po czym, skłoniwszy się z przesadną uprzejmością, wyszła z pokoju z godnością obrażonej królowej, pozostawiając Arnolda jego osłupieniu.

Dopiero za drzwiami poczuła, że jest u kresu sił, i, by się trochę uspokoić, oparła się o chłodną ścianę. Spoza drewnianych drzwi dobiegały jej uszu potworne przekleństwa rannego, na które przestała reagować. Czymże była teraz dla niej jego złość? To, co było straszne, to okrutny cios, jaki jej zadał, tak bezwzględny, że chciała krzyczeć. Już nigdy nie będą razem! Będą się zawsze nienawidzić z powodu nieporozumienia, którego ambicja Katarzyny nie pozwoliła więcej wyjaśniać. Ponieważ nie chciał jej wysłuchać dzisiaj, więc niech nigdy nie pozna prawdy!... Ten niewolnik dumy rodowej!

Zamknęła oczy, starając się złapać oddech. Łomoczące serce powoli uspokajało się, burza ustępowała, wracał spokój... Uniósłszy powieki, ujrzała przed sobą małego medyka, który spoglądał na nią poważnie spod olbrzymiego turbanu, podobnego do gigantycznej piwonii. Katarzynę za- skoczył wyraz współczucia, malujący się w oczach Maura.

- „Ścieżka miłości usłana jest cierniami i krwią" - wyrecytował cicho. - „Wy, którzy nią idziecie, zdejmijcie czapki z głów!..." Dziewczyna ukradkiem otarła łzę spływającą po policzku.

- Czyje to słowa?

Abu-al-Khayr wzruszył ramionami, kładąc dłoń na klamce. Był niższy od Katarzyny o pół głowy, nie licząc turbanu, lecz było w nim tyle godności, że wydał się jej olbrzymem.

- Perskiego poety, który żył dawno temu. Nazywał się Hafiz i znał się na ludzkiej duszy... z wyjątkiem może duszy własnej żony, przez którą wiele wycierpiał. Widzę, że i ty cierpisz, moje dziecko. Zadręczasz się przez mężczyznę pięknego, acz niebezpiecznego jak szpada z Toledo. Twe serce krwawi... Cóż, patrząc na was, byłbym przysiągł, że jesteście sobie przeznaczeni i stworzycie jeden z tych rzadko spotykanych, błogosławionych związków, których tak niewiele na świecie.

- Pomyliłeś się, panie - westchnęła ciężko Katarzyna - i ja także.

Uwierzyłam, że mnie kocha, ale on mnie nienawidzi i mną pogardza.

Powiedział, że nigdy więcej nie chce mnie widzieć.

Medyk wybuchnął szczerym śmiechem, nie zważając na urażoną minę dziewczyny.

- Poeta Hafiz powiedział też: „Obawiam się, a przyznam to z ręką na sercu, czy święci, gardzący opilcami, nie zaniosą kiedyś swoich modlitw do gospody". Nienawidzi, lecz pragnie cię! Czego więcej ci trzeba? Kiedy kobieta zabiera ze sobą pożądanie mężczyzny, może być pewna, że go kiedyś odnajdzie. Trzeba ci wiedzieć, że rozgniewany mężczyzna rozpuszcza R S swój język, tę dziką klacz, bez żadnego umiaru. Jego wewnętrzna burza szaleje tak mocno, że zagłusza głos rozsądku. A teraz pędź do wuja, bo się o ciebie martwi i zostaw mnie samego z tym trudnym przypadkiem. Zostanę przy nim i będę mu towarzyszyć w drodze do księcia Burgundii. Spróbuję też wybadać, co mu chodzi po tej zakutej głowie...

Abu-al-Khayr pokłonił się Katarzynie, po czym gestem dłoni wezwał jednego z czarnych służących, stojącego nieopodal nieruchomo jak figura z mahoniu, i wszedł do pokoju. Dziewczyna udała się do swojej izby, aby doprowadzić się do porządku. Z podwórza dobiegł ją znowu głos wuja, który ciągle jej szukał. Wychyliła się przez balustradę ganku i krzyknęła: - Zaraz schodzę, mój wuju! - i weszła do izby.

Kilka chwil potem była już ubrana w brązową, wełnianą sukienkę i płaszcz od księcia Filipa. Ze ściśle splecionymi warkoczami pod przylegającym jedwabnym czepkiem, który nadawał jej wygląd młodego zakonnika, zeszła majestatycznie na dziedziniec, ściągając na siebie na wpół zachwycone, na wpół wściekłe spojrzenie wuja oraz pełen niemego podziwu wzrok kapitana de Roussaya. Podbiegł do niej, aby podać jej rękę i przeprowadzić wśród kałuży.

Z roztargnionym uśmiechem oparła palce na wyciągniętej dłoni i podeszła do wuja, który stał podparty pod boki, w -jak zwykle - niedbale nałożonym czepku.

- Witaj, wuju. Jak się spało?

- Gdzie się podziewałaś? - zżymał się Mateusz, składając szybki pocałunek na jej czole. - Od godziny wypluwam sobie płuca!

- Spacerowałam, lecz trawa była mokra i musiałam pójść się przebrać.

Czy już ruszamy?

- Teraz ci się spieszy? Wydawało mi się, że o wiele bardziej obchodzi cię nasze wczorajsze znalezisko... R S Katarzyna uśmiechnęła się do wuja promiennie i podnosząc głos wystarczająco, aby jej słowa doszły do pewnych uszu, odparła: - Zostawiliśmy go w rękach medyka, a teraz nic tu po nas.

Niepotrzebne mu już nasze miłosierdzie. A więc ruszajmy, spieszy mi się do domu!Zdecydowanym krokiem zbliżyła się do mulic, które czekały przygotowane do drogi. Stary Piotr przytrzymał jej strzemię. Uśmiechając się do kapitana, rzekła: - Dziękuję ci, panie. Dziękuję też Jego Wysokości księciu Filipowi, że przysłał cię do nas. Wielki to zaszczyt, ale i przyjemność podróżować w twojej kompanii.

Promieniejący radością kapitan wsiadł na konia i dał swoimi ludziom sygnał do drogi. Tak pochlebne słowa Katarzyny wzbudziły w jego sercu cichą nadzieję. Względy okazywane dziewczynie przez księcia oznaczały aż nazbyt wyraźnie jego zainteresowanie pięknym stworzeniem z Dijon i Jakub nie wątpił, że Katarzyna przeznaczona jest władcy. Ponieważ jednak kobieta ma prawo wyboru, warto było także spróbować szczęścia w trakcie podróży.

Spiął konia ostro, aby dogonić mulicę Katarzyny i kontynuować tak obiecującą rozmowę. Lecz dziewczyna nagle zamilkła, jakby jej mowę odjęło. Na awanse kapitana ledwo odpowiadała, zachowując prawie nieruchomą twarz i spuszczone powieki. Zrezygnowany Jakub jechał w ciszy, podziwiając jej piękny profil w obramowaniu cennego futra. Mateusz, uspokojony obecnością eskorty, zasnął w siodle, kołysany równym krokiem wierzchowca. Za nimi ciągnęła służba i oddział rycerzy księcia. Pogrążona w myślach Katarzyna przywoływała obraz roznamiętnionego Arnolda.

Wszystko stało się tak nagle... W jej spokojnym dotąd życiu nastąpiły tak gwałtowne zmiany, że czuła oszołomienie jak po wypiciu zbyt dużej ilości słodkiego wina. Aby znów stanąć na ziemi, potrzebowała teraz spokoju domu rodzinnego, obecności czułej matki, rozmów z Luizą i Sarą. O tak!

Zwłaszcza z Sarą! Ona zawsze wszystko zgadywała, potrafiła czytać w duszy Katarzyny jak w otwartej księdze. Umiała też wiele wytłumaczyć, gdyż nikt nie znał mężczyzn równie dobrze, jak ona. Katarzyna poczuła tak przemożną potrzebę rozmowy z Sarą, że byłaby nawet zamęczyła swoją mulicę, byleby dojechać jak najszybciej do Dijon. Tymczasem droga przez Flandrię dłużyła się coraz bardziej.


Część druga Wielki skarbnik

Rozdział piąty

Pan Garin

Poranna msza w kościele Notre Dame w Dijon dobiegała końca. Na zewnątrz gorące lipcowe słońce lśniło na tysiącach wież kościelnych książęcego miasta, lecz w środku było tak mroczno, że prawie nic nie było widać. Ten zwykle słabo oświetlony, gotycki kościół wydawał się jeszcze ciemniejszy z powodu czarnych kirów zwisających od sklepień. Od tygodnia we wszystkich świątyniach i na fasadach wielu domów wisiały podobne przybrania, gdyż Burgundia obchodziła żałobę po stracie swojej księżniczki.

Michalina Francuska zmarła nagle ósmego lipca w swoim pałacu w Gandawie. Tak nagle, że nawet mówiono po cichu o truciźnie.

Chodziły słuchy, że młoda księżniczka czyniła wielkie starania, aby zbliżyć się do swojego brata, delfina Karola, i że królowa Izabela, jej okropna matka, nie chciała zgody między zięciem a znienawidzonym synem.

To królowa mianowała dwórką Michaliny panią de Viesville, którą podej- rzewano, że przyczyniła się do śmierci księżniczki. Książę Filip wyjechał nagle do Gandawy, pozostawiając Dijon pieczy swojej matki, księżniczki Małgorzaty Bawarskiej, kuzynki Izabeli... krewnej, a zarazem wroga.

O tym wszystkim rozmyślała Katarzyna, klęcząc obok Luizy i czekając, aż skończy swe modły, ciągnące się jak zawsze w nieskończoność.

Luiza od czasu zamieszkania w Dijon zapałała przedziwnym uczuciem religijnym do Czarnej Madonny, figurki z ciemnego drewna stojącej od lat w kościele parafialnym, zwanej Naszą Panią Dobrej Nadziei. Luiza spędzała długie godziny w kaplicy, wpatrzona w figurkę o długiej, smutnej twarzy dziewicy romańskiej z Dzieciątkiem Jezus na ręku, ledwo widoczną w rozbłyskach złoceń i płomieniach świec. Katarzyna również modliła się do Czarnej Madonny, lecz źle znosiła długie klęczenie. Ulegała jedynie dlatego, by zrobić przyjemność Luizie i uniknąć wymówek siostry.

Od czasu ucieczki z Paryża Luiza bardzo się zmieniła. W tej zgryźliwej starej pannie, mającej ponad dwadzieścia sześć lat, z trudnością można było R S rozpoznać łagodne ongiś dziewczę z Pont-au-Change, które ojciec nazywał czule „swoją zakonniczką". Pierwsze tygodnie po jej odbiciu z rąk Caboche'a były straszne. Dziewczyna unikała najbliższych, chowała się po kątach, nie pozwalając się dotknąć, nie odpowiadała też na pytania. Rozdzierała ubrania, ciskała garście popiołu do strawy, jeżeli nie była z niej zadowolona. Nosiła zgrzebne suknie, a pod nimi włosiany pas nabijany żelaznymi kolcami, by rozdzierały jej delikatną skórę. Zrozpaczona Jacquetta lękała się, że żarliwe pragnienie odkupienia grzechu pchnie fanatyczkę do pustelni, jak niegdyś Agnieszkę du Rocher, samotnicę z Sainte-Opportune w Paryżu. Ileż bezsennych nocy spędziła nieszczęśliwa matka, szlochając i modląc się. W niespokojnych snach dręczyły ją koszmary, powtarzające się ciągle te same obrazy: córki klęczącej w zgrzebnej sukni, otoczonej murarzami wznoszący-mi wokół niej mur, który na zawsze miał ją odgrodzić od świata żywych, pogrzebać za życia, zamknąć w swych czeluściach, wystawić na zimno i mróz w zimie i nieznośny upał w lecie. Przestrzeń celi była tak mała, że zaledwie można było się położyć. Katarzyna często słyszała w środku nocy krzyki matki. Budziły gwałtownie ją i sąsiadów, którzy czynili znaki krzyża.

Na Luizie odczucia matki nie robiły żadnego wrażenia. Wydawało się, iż dziewczyna nie ma serca lub że postępuje jak zadżumiona. Pogardzała sobą do tego stopnia, że nie odważyłaby się zbliżyć do murów kościoła. Grzech ciążył jej jak kula u nogi. Trwało to około roku...

Pewnego dnia, jesienią 1414 roku, przechodził przez miasto wędrowny kupiec. Szedł z Północy i, zdrożony, zatrzymał się u Mateusza, aby sprzedać białogłowom igły do szycia i robótek. Usiadł, żeby trochę odsapnąć, i opowiedział, jak to Caboche z częścią swoich ludzi uciekł do Bapaume. Na nieszczęście dla nich miasto zostało wkrótce zdobyte przez armaniaków.

Szymon Oprawca wpadł w ich ręce i został powieszony bez ceregieli, podob- ny los spotkał jego ludzi... Handlarz nie mógł pojąć, dlaczego pod koniec R S opowieści wysoka, jasnowłosa dziewczyna wybuchnęła śmiechem... i to jakim! Trzeba było go słyszeć!

Od tej chwili w Luizie nastąpiły zmiany. Zaczęła ubierać się odpowiednio, choć przywdziewała tylko czarne stroje jak wdowa i nadal chodziła we włosiennicy. W piątki pościła cały dzień, po czym udawała się do Notre Dame, gdzie długo i żarliwie modliła się do Czarnej Madonny, zanim podeszła do konfesjonału. Potem już zaczęła prowadzić normalne ży- cie, choć wypełnione pokutami i umartwianiem się.

- Wkrótce wstąpi do klasztoru - przepowiedziała Sara. - Zawsze tego pragnęła.

Nie była to prawda. Luiza nie chciała już wstąpić do klasztoru, ponieważ straciła cnotę, którą pragnęła ofiarować Bogu. Odnalazła drogę do Kościoła, lecz nie czuła się godna żyć wśród dziewcząt bez reszty poświęconych Panu. Swą pogardę dla samej siebie rozszerzyła na całą ludz- kość do tego stopnia, że sąsiedzi, jeśli nawet podziwiali jej zalety i surową pobożność, obawiali się jej szorstkiego charakteru.

* * * Podczas gdy Luiza kończyła modły, Katarzyna ziewała i rozglądała się dokoła. Nagle dostrzegła wysokiego mężczyznę stojącego nieopodal z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Z wyprostowaną dumnie głową i oczami utkwionymi w błyszczącym ołtarzu robił wrażenie, jakby rozmawiał z Panem Bogiem jak równy z równym. W jego postawie nie było odrobiny pokory, jaka przystoi człowiekowi w obliczu Najwyższego Majestatu, ale raczej coś bliskiego wyzwaniu.