Na pierwszy rzut oka Katarzyna zobaczyła jedynie kalejdoskop jaskrawych barw. Wrzask głosów i muzyka oszołomiły ją, ale rejwach uspokoił się nagle, gdyż pojawienie się pięknej, bladej dziewczyny, z włosami w nieładzie, w towarzystwie dwóch złowrogich towarzyszy, wywołało powszechne zdziwienie. Dziewczyna zobaczyła dużą, nisko sklepioną, salę, do której wchodziło się po kilku kamiennych schodach. W głębi, na olbrzymim palenisku, piekły się trzy barany, a wszędzie stały ławy drewniane, zatłuszczone stoły, wszystkie zajęte. Drewniane schody na końcu pomieszczenia prowadziły na poddasze.

Pijący tworzyli różnobarwną grupę; byli wśród nich pijani żołnierze, studenci i terminatorzy, którzy przyszli się zabawić. W pobliżu paleniska dwie staruchy przygotowywały strawę. Na lawach, na kolanach biesiadników i na stolach, między kałużami wina i cynowymi kubkami, siedziały dziewki w porozpinanych gorsetach lub całkiem nagie. Blade ciała tworzyły w zadymionym półmroku jasne plamy. Płomień oliwnych lampek i paleniska odbijał się na ich jasnych i matowych ciałach atłasowym blaskiem, a poczerwieniałe twarze pijaków lśniły niczym rubiny w słońcu.

Katarzyna i jej stróże zeszli po schodach; zdziwienie spowodowane ich wejściem minęło. Orgia rozpoczęła się na nowo. Dały się słyszeć krzyki zachęty: rozpoczęto tańce. Jedna z dziewek o brunatnym ciele i obfitym biuście wskoczyła na stół i wyginała się lubieżnie, przyciągając ku sobie las wyciągniętych rąk. Przerażonej Katarzynie zdawało się, że trafiła do piekła, i zamknęła oczy. Przywoływała w pamięci podobne obrazy, które widziała jeszcze jako dziecko na Wielkim Dziedzińcu Cudów, kiedy ukrywała się w ruderze Barnaby. Ale wtedy była tylko trochę zdziwiona i lekko przestraszona, podczas gdy teraz, co ją zaskoczyło, a nawet oburzyło, odczuwała w głowie dziwnie przyjemny zamęt.

Ta sama co poprzednio pieśniarka zaintonowała inną melodię; niski, ochrypły i tęskny ton jej głosu spowodował, że Katarzyna otworzyła oczy.

Kobieta ubrana była w długą atłasową suknię koloru płomienia. We włosach miała złote cekiny. Siedziała na schodach w głębi sali otoczona grupką mężczyzn. Pochylony nad nią grajek akompaniował jej na lutni. Śpiewała z zamkniętymi oczyma, z rękami splecionymi na kolanach i Katarzyna drgnęła lekko, rozpoznając ją; ta noc naprawdę była pełna niespodzianek - to była Sara.

Cyganka nie zauważyła Katarzyny, a nawet gdyby ją spostrzegła, nie zdałoby się to na nic, ponieważ była pijana. Była w upojeniu, w którym wino stanowiło tylko podporę pozwalającą Cygance zapomnieć o teraźniejszości i R S przenieść się duchem do odległej krainy swego ludu i życia na wolności.

Katarzyna słuchała w osłupieniu. Bardzo często Sara śpiewała wieczorami, aby pomóc jej zasnąć, szczególnie w pierwszym okresie ich wygnania do Burgundii, ale nigdy takim szorstkim i przepojonym pasją głosem, nigdy z takim trudnym do zniesienia bólem. Kobieta w transie tylko z rysów przypominała Katarzynie jej towarzyszkę. Przeobraziła się w dziką dziewczynę, potomka narodzonego w wozie koczownika, gdzieś na szlaku w dalekiej Azji. Nie zaszokowało jej to, że odkryła tajemnicę ucieczek Cyganki, że odnalazła ją w tej podejrzanej oberży, gdzie za sprawą magii swego śpiewu ujarzmiała ludzi Jakuba Marynarza, tych dzikusów o ludzkich twarzach.

Jakiś ludzki kształt stanął między nią a śpiewającą. Był to człowiek wysoki i blady, o cerze tak białej, że wydawała się odbarwiona długim przebywaniem w wodzie. Któregoś dnia, parę lat wcześniej, Katarzyna widziała, jak wyciągnięto z Ouche ciało topielca. Nowo przybyły miał dokładnie taki sam kolor, a jego nieziemski wygląd potęgowały wodniste źrenice koloru wyblakłej zieleni.

Ciężkie powieki, podobne do powiek żółwia, zasłaniały niepokojące oczy prawie przez cały czas. Tajemniczy nieznajomy ubrany był w krótki kaftan z szarego sukna skrywający szkielet pokryty skórą, która przylegała do niego niczym mokre płótno. Do tego, powolne, jakby uśpione ruchy nadawały mu wygląd ducha.

- Kto to? - zapytał, wskazując na Katarzynę długim białym palcem.

Niedzielny Zabijaka nie zyskiwał w świetle lampek oliwnych, odkrywających jego zniszczoną twarz i prawy policzek naznaczony rozpalonym żelazem przez kata. To właśnie on odpowiedział: - Mała, dzika kózka. Znaleźliśmy ją na ulicy. Powiedziała, że idzie się z tobą zobaczyć, Jakubie.

Długie, wąskie i bezbarwne wargi króla żebraków rozciągnęły się jeszcze bardziej w grymasie, który w istocie był uśmiechem. Jego dłoń uniosła lekko brodę Katarzyny: - Ładna! - powiedział. - Czy to wieść o moim wdzięku sprowadza cię tutaj, moja śliczna?

- Nie - odpowiedziała zdecydowanie dziewczyna, która powoli odzyskiwała pewność siebie. - Przyszłam, ponieważ chciałabym zobaczyć się z Barnabą. Powiedział mi, żebym zwróciła się do ciebie, gdybym go potrzebowała.

Błysk podejrzliwości na moment zapalił się w oczach Jakuba i zgasł pod zasłoną powiek, podczas gdy obrzydliwy i szpetny Jehan Pieniążek, zdejmując czerwone łachmany i potargany filcowy kapelusz, rzucał na Katarzynę pożądliwe spojrzenia.

- Wiem teraz, kim jesteś, ślicznotko... Siostrzenicą tego osła Mateusza Gautherina, piękną Katarzyną, najpiękniejszą panną w całej Burgundii. Nie żałuję, że cię oszczędziłem, jesteś przeznaczona dla kogoś lepszego ode mnie.

Wyrazisty gest uzupełnił słowa karła. Katarzyna stwierdziła ze zdziwieniem, że jest młody i mimo nerwowego tiku, który go zeszpecił, jego rysy są delikatne, a oczy piękne.

- Stryczek? - zapytała szczerze zdziwiona. - Dlaczego?

- Bo jeśli książę chce cię mieć dla siebie, to będzie cię miał. Może powinienem był zaspokoić moją chętkę. Zabawić się z tobą, a potem zawisnąć, byłby to miły sposób na zakończenie życia. Jesteś tego warta!

Jakub Marynarz stwierdził, że rozmowa bez wątpienia trwa zbyt długo.

Wolno położył rękę na ramieniu Katarzyny.

- Jeśli chcesz widzieć się z Barnabą, idź na górę do izby na poddaszu.

Leży, bo oberwał trzy dni temu koło Chenove, i chyba będzie ci się trudno z R S nim dogadać, o tej porze jest już zazwyczaj pijany na umór. Jedynym lekarstwem, jakie przyswaja, jest wino.

Pchnięta ręką właściciela oberży Katarzyna weszła na pierwsze stopnie. Przeszła obok Sary. Jej suknia dotknęła nawet sukni śpiewającej, ale Cyganka miała zamknięte oczy. Nuciła nadal, pogrążona w swoim wewnętrznym świecie, oddalona o tysiące mil od spelunki.

* * * Niedbale sklecone z desek drzwi przenikało światło świecy i Katarzyna nie miała żadnego kłopotu z ich otwarciem. Wystarczyło tylko lekkie pchnięcie. Wejście do mansardy było tak niskie, że dziewczyna musiała się pochylić. Znalazła się w ciemnej norze bez okna, w której większość przestrzeni wypełniała olbrzymia belka stropowa. Pod nią, przy łojowej świecy, śmierdzącej i kapiącej do cynowego naczynia, stało nędzne wyrko, na którym leżał Barnaba, trzymając w ręce dzban z winem. Był bardzo czerwony, ale jego spojrzenie było trzeźwe, kiedy popatrzył z osłupieniem na dziewczynę.

- Po co tu przychodzisz, kwiatuszku, i to o tej porze? Oparł się na łokciu i zaczął wstydliwie zasłaniać postrzępioną koszulą siwą pierś.

- Jesteś mi potrzebny, Barnabo. Przychodzę zatem po obiecaną pomoc - odparła z prostotą Katarzyna, siadając na sienniku pełnym dziur, z których wyłaziła słoma. - Czy jesteś ranny? - dodała, wskazując brudny opatrunek na jego głowie, poplamiony maścią i zaschniętą krwią.

Wzruszył beztrosko ramionami.

- To nic takiego! Cios rydlem. Zadał mi je pewien niegodziwiec, gdy zaproponowałem mu grzecznie, że policzę wraz z nim jego oszczędności. Już się prawie zagoiło.

- Więc nigdy się nie zmienisz? - westchnęła Katarzyna.

Nie dziwiła się tym zwierzeniom. Być może z powodu płomyka wesołości, który jarzył się w oczach starego przyjaciela, najgorsze potworności wychodzące z jego ust nabierały niewinnego i prawie zabawnego charakteru. To, że Barnaba był złodziejem, a może nawet gorzej, nie miał dla niej znaczenia. Był jej przyjacielem, a to najważniejsze, a poza tym mógł robić, co chciał. Dla spokoju sumienia uznała, że musi go przestrzec: - Jeśli nie będziesz uważał, znajdziesz się któregoś poranka na Wzgórzu Śmierci, między mistrzem Blaigny a konopnym sznurem. A mnie będzie bardzo smutno.

Niepewnym gestem Barnaba żachnął się, chcąc usunąć z wyobraźni nieprzyjemny obraz, wypił spory łyk wina, odstawił dzban i otarł wargi poszarpanym rękawem. Następnie rozsiadł się wygodnie pośród brudnych szmat.

- No, teraz opowiadaj, co cię sprowadza, chociaż chyba się domyślam.

- Domyślasz się? - zapytała Katarzyna szczerze zdziwiona.

- W każdym razie wiem, że książę Filip rozkazał ci poślubić Garina de Brazeya. Aby zmusić go do ożenku z siostrzenicą Mateusza Gautherina, daje ci duży posag. Książę Filip dobrze wie, co robi...

Oczy dziewczyny stały się zupełnie okrągłe ze zdziwienia. Barnaba miał taki sposób mówienia, jakby pewne sprawy były oczywiste. Jakby nie było niczym nadzwyczajnym, że włóczęga jest tak dobrze poinformowany o tym, co dzieje się w książęcych pałacach.

- Skąd o tym wiesz? - wykrztusiła.

- Wiem, i to powinno ci wystarczyć. Powiem jeszcze więcej, moja mała. Jeśli książę chce cię wydać za mąż, to dlatego, że w naszym mieście mieszczanie są wpływowi, lepiej jest więc mieć za kochankę kobietę zamężną niż pannę. Książę jest ostrożny i chce mieć wszystkie atuty po swojej stronie.

- Więc - powiedziała Katarzyna - nic już z tego nie rozumiem. Nie wydaje się, aby pan de Brazey był ulepiony z gliny, z której robi się płaczliwych mężów.

Logika tego rozumowania zaskoczyła Barnabę; podrapał się po głowie i wykrzywił.

- Przyznaję, że masz rację. Trudno zrozumieć, dlaczego diuk wybrał swego skarbnika zamiast kogoś innego, wyłączając tę zaletę, że nie jest on żonaty. O Garinie de Brazeyu można powiedzieć wszystko, ale nie to, że da się nim łatwo kierować. Może książę nie miał nikogo innego pod ręką wśród swoich popleczników? Bo jest oczywiste, że poprzez ten ślub pragnie wprowadzić cię na swój dwór. Sądzę, że zgodziłaś się na to. Nie odmawia się takiego przywileju.

- Mylisz się. Do tej pory odmawiałam...

I Katarzyna spokojnym głosem opowiedziała staremu przyjacielowi swoją przygodę we Flandrii. Ponieważ czuła, że sekrety nie mają już sensu, opisała wszystko: jak spotkała Arnolda de Montsalvy'ego i przywołując wspomnienie, o którym sądziła, że umarło, zakochała się w nim od pierw- szego wejrzenia, i o tym, jak dalsze wydarzenia wyrwały ją z ramion rannego rycerza.

Mówiła z prostotą i bez żadnego skrępowania. Siedząc w rogu siennika z rękami skrzyżowanymi na kolanach, z oczyma wpatrzonymi w czarny cień belek, zdawała się opowiadać samej sobie piękną historię miłosną. Barnaba wstrzymywał oddech, aby nie przerwać czaru, bo rozumiał, że w tej chwili zapomniała o jego istnieniu. Kiedy głos dziewczyny zamilkł, zapadła cisza.

Katarzyna spojrzała na starego przyjaciela. Barnaba wydawał się bardzo zasępiony.

- Jeśli dobrze rozumiem - powiedział po chwili - nie zgadzasz się na Garina de Brazeya, bo czekasz na młodzieńca, który cię nienawidzi i pogardza tobą. Oszczędził cię tylko dlatego, że jesteś kobietą, lub może dlatego, że działo się to w tej właśnie oberży, a w dodatku był ranny i obawiał się, że z tego nie wyjdzie. Powiedz mi, czy nie jesteś trochę szalona?

- Wierz lub nie - odparła ostro Katarzyna - ale tak właśnie jest. Nie chcę należeć do innego mężczyzny!

- Powiedz to księciu - mruknął Barnaba. - Ciekaw jestem, jak to przyjmie. Jak poradzisz sobie z Garinem? Nie rób sobie nadziei, usłucha księcia, bo jest zbyt wiernym sługą, a ty jesteś zbyt piękna, aby się sprzeciwił. Co więcej, nie masz prawa odmówić, bo sprowadzisz gniew naszego pana na swych bliskich. A książę nie jest zbyt wyrozumiały.

Prawda?

- Dlatego chciałam się z tobą spotkać...Katarzyna wstała i przeciągnęła się, rozprostowując zdrętwiałe członki. Jej smukła sylwetka wydłużyła się w tańczącym czerwonym świetle świecy. Złociste i połyskujące włosy otaczały ją czymś w rodzaju aureoli i żebrak poczuł, jak ściska mu się serce. Uroda dziewczyny była niebezpieczna. Barnaba, będąc do niej przywiązany bardziej, niż mógł przypuszczać, zrozumiał, że należy do kobiet, przez które wybuchają wojny, dla takich mężczyźni zabijają się wzajemnie, a one rzadko przynoszą szczęście swoim panom, tak jak wszelki nadmiar może stać się niebezpieczny. Nie jest dobrze wychylać się zbytnio ponad przyjęty poziom... Wychylił do dna dzbanek z winem i cisnął nim niedbale o ziemię.

Naczynie rozbiło się, a kilka okruchów potoczyło się w kurzu daleko od wyrka.

- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał spokojnie.