Mówiąc to, pochylił swą wysoką postać w głębokim ukłonie, z ręką na sercu, w odpowiedzi na rewerans młodej dziewczyny. Również Champdivers ukłonił się z uśmiechem zadowolenia na twarzy łasicy. Taka piękność mogła długo utrzymać przy sobie niestałe serce Filipa Dobrego. Champdivers oczyma wyobraźni dostrzegał niekończące się korzyści i zaszczyty, jakie na niego spadną w podzięce za oddaną przysługę. Mało brakowało, by zatarł ręce...

Garin energicznym skinieniem wezwał swego służącego, który oczekiwał w rogu sali, trzymając szkatułkę z purpurowego aksamitu.

Skarbnik otworzył puzderko. Całe światło z żelaznych kaganków skupiło się natychmiast na jego zawartości. Długimi, zwinnymi palcami wyciągnął wspaniały złoty naszyjnik, szeroki i długi jak zastęp rycerzy. Ornament w kształcie liści i kwiatów wykonany był z olbrzymich purpurowych ametystów rzadkiego blasku i czystości, a także ze wschodnich pereł bez najmniejszej skazy. Pojawienie się tego cuda wywołało ogólny okrzyk zachwytu, a Garin wyjął natychmiast parę kolczyków dobranych do kompletu.

- Uwielbiam bezgranicznie fiołkowy kolor, gdyż przypomina kolor twoich oczu, Katarzyno. Pasuje do złocistych włosów i jasnej cery. Dlatego zamówiłem dla ciebie, pani, tę ozdobę w Anvers. Kamienie pochodzą z dalekiego łańcucha górskiego na granicy Azji, z gór Uralu. Naszyjnik po- wstał dzięki olbrzymiej odwadze i poświęceniu ludzi nieznających strachu.

Chciałbym, abyś nosiła go, pani, z przyjemnością, gdyż ametyst jest kamieniem mądrości... i niewinności.

Kiedy składał naszyjnik do drżących rąk Katarzyny, obdarowana zaczerwieniła się gwałtownie.

- Będę go nosiła z przyjemnością, gdyż jest darem od ciebie, panie - powiedziała głosem tak zgaszonym, że nikt jej nie usłyszał. - Chciałbyś, panie, zapiąć mi go na szyi?

W gwałtownym geście odmowy wielkiego skarbnika było coś komicznego.

- Do tej różowej sukni? Moja droga, cóż za barbarzyństwo.

Przypilnuję, aby uszyto ci strój odpowiedni do tej biżuterii. A teraz podaj mi dłoń.

Z głębi szkatułki, nad którą znów się pochylił, wyciągnął prosty pierścień ze złotej plecionki i wsunął na palec serdeczny dziewczyny.

- Jest to - powiedział z powagą - dowód naszych zaręczyn. Książę pan polecił, aby nasz ślub odbył się w Boże Narodzenie, tuż po zakończeniu żałoby na dworze. Chce, a to dla nas wielki zaszczyt, uczestniczyć osobiście w ceremonii, a może nawet będzie świadkiem. Tymczasem weź mnie pod ramię i chodźmy do stołu.

Katarzyna dała się prowadzić, nie stawiając oporu. Była zbita z tropu, ale jej poprzednie zażenowanie zniknęło.

Garin miał swój własny sposób wyjaśniania i załatwiania spraw, który odbierał im, przynajmniej częściowo, zatrważający charakter. Można było wyczuć, że dla tego mężczyzny, bogatego i wpływowego, nie było rzeczy niemożliwych. Tym bardziej że ani w jego słowach, ani czynach nie można było odnaleźć żadnej tkliwości. Gdy wręczał kosztowny klejnot lub wsuwał na palec dziewczyny pierścień, łączący ich na całe życie, w jego głosie nie wyczuwało się żadnej zmiany tonu. Jego dłoń nie drżała. Oko pozostawało chłodne i jasne. Przez moment, kiedy siadała obok niego przy stole, gdzie mieli posilać się z tego samego srebrnego naczynia*, Katarzyna przyłapała się na myśli, jakie mogłoby być jej życie w cieniu takiego człowieka.

* W tych czasach naczynia stołowe nie były jeszcze zbyt rozpowszech-nione; należało do dobrego tonu, aby mężczyzna i kobieta jedli z jednego talerza (przyp. tłum.). Był raczej okazały, wydawał się przy tym zrównoważony i spokojny, a jego szczodrość nieograniczona. Katarzyna pomyślała, że takie małżeństwo mogłoby mieć swoje dobre strony, gdyby nie istniała, zresztą jak we wszystkich związkach, ta irytująca i odpychająca kwestia stosunków małżeńskich. A także gdyby nie istniało w głębi jej duszy bolesne wspomnienie z oberży U Karola Wielkiego, tak jeszcze silne, że sama myśl o Arnoldzie wystarczała, by w jej oczach pojawiły się łzy.

- Jesteś pani bardzo wzruszona? - usłyszała obok siebie spokojny głos Garina. - Rozumiem, że młoda dziewczyna nie decyduje się na małżeństwo bez pewnej obawy, ale nie trzeba przesadzać. Życie we dwoje może być rzeczą bardzo prostą... a nawet przyjemną, i nie warto się martwić.

Najwidoczniej starał się ją uspokoić, więc podziękowała mu niepewnym uśmiechem, zawstydzona tą oznaką zainteresowania. Nagle zaczęła myśleć o Barnabie i o znaczeniu jego słów „wszystko przygotowane". Co on wymyślił? Jaką pułapkę przygotował tej nocy dla tego wpływowego człowieka, którego śmierć mogła mieć niebezpieczne następstwa? Katarzyna wyobraziła sobie żebraka ukrytego w cieniu jakichś drzwi, znikającego w ciemnościach, tak jak zrobili to pewnej nocy Niedzielny Zabijaka i Jehan Pieniążek. Zobaczyła w wyobraźni, niczym w kryształowej kuli, jak pojawia się cień ze stalowym sztyletem w dłoni, rzuca się na jeźdźca, który spada z siodła, a potem uderza po wielekroć w nieruchomą postać. By odsunąć ten zbyt wyraźny obraz, usiłowała przysłuchiwać się rozmowie obu mężczyzn. Rozmawiali o polityce i kobiety nie mieszały się do dyskusji. Maria de Champdivers jadła lub raczej skubała potrawy w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w talerzu, gdyż nie dopisywał jej apetyt.

- Jest duże rozbicie wśród szlachty burgundzkiej - mówił jej małżonek.

- Dużo możnych rodzin odrzuca traktat z Troyes i krytykuje Jego Wysokość, że go podpisał. Między innymi książę d'Orange, pan de Saint-Georges, a także potężna rodzina de Chateauvillain odrzucają angielskiego dziedzica i hańbiące dla Francji klauzule traktatu. Ja sam, wyznaję, odczuwam pewną odrazę.

- Któż jej nie odczuwa? - odpowiedział Garin. - Ból wywołany śmiercią ojca spowodował, że książę zapomniał, iż jest, mimo wszystko, spod znaku lilii. Zna moje zdanie w tej sprawie, gdyż wcale nie ukrywam, co myślę o tym traktacie: ten skrawek papieru, który wydziedzicza delfina Karola na korzyść angielskiego zięcia, zwycięzcy, od czasu Azincourt niszczącego kraj, okrywa nas hańbą. Jedynie kobieta tak pełna wad, jak ta nędznica Izabela, którą zepsuły do szpiku kości rozpusta i skąpstwo, mogła upodlić się do tego stopnia, poniżyć, zaprzeć się samej siebie, ogłaszając swego syna bękartem.

- Są chwile - powiedział Champdivers, potrząsając głową - że nie rozumiem Jego Wysokości. Jak pogodzić ten wielki żal, z którym się obnosi przed całą szlachtą Francji z powodu przegranej pod Azincourt, z jego obecnymi poczynaniami, które otwierają kraj Anglikom. Ślub króla Henryka z panią Katarzyną de Valois, siostrą nieboszczki księżnej Michaliny, wystarczył więc, aby zmienił zdanie? Nie wierzę w to...

Garin odwrócił się na chwilę, aby zanurzyć zatłuszczone palce w naczyniu z perfumowaną wodą, którą podał mu służący.

- Ja też nie. Książę nienawidzi Anglika i obawia się wojskowego talentu Henryka V. Jest zbyt walecznym rycerzem, aby nie żałować szczerze swej nieobecności pod Azincourt i swego udziału w tej bitwie, straszliwej i krwawej, ale bohaterskiej. Na nieszczęście lub szczęście dla nas myśli najpierw o Burgundii, a dopiero potem o Francji. Jeśli pamięta o znaku lilii, to dlatego, że sądzi, iż korona Francji bardziej by pasowała jemu aniżeli głowie nieszczęśnika Karola VI. W grze wojny i polityki ma nadzieję na dłuższą metę uporać się z Anglikiem, który jest bardzo bogaty. Posługuje się Henrykiem V, podczas gdy ten sądzi, że jest odwrotnie. Co do delfina Karola, Jego Wysokość Filip nigdy w głębi duszy nie wątpił w jego prawo do dziedziczenia tronu, ale nienawiść i nadzieja księcia znajdują upust w tym zaprzeczaniu.

Wilhelm de Champdivers wychylił duży puchar wina, westchnął z zadowoleniem i rozsiadł się na poduszkach.

- Mówi się, iż delfin czyni starania, aby Burgundia stanęła po jego stronie i że niedawno posłał potajemnie wysłannika w tej sprawie. Ale podobno coś złego zdarzyło się posłańcowi.

- Rzeczywiście, w okolicach Tournai kapitan de Montsalvy został zaatakowany i zraniony przez bandę rabusiów będących najprawdopodobniej na żołdzie Jana Luksemburczyka, naszego przywódcy, wojskowego, który sprzyja Anglikom. Udało mu się jednak stamtąd zbiec dzięki opatrzno- ściowej pomocy lekarza arabskiego, który się tam znalazł, Bóg jeden wie dlaczego, i, jak mówią, bardzo dobrze się nim zajął.

Katarzyna, trochę roztargniona w czasie rozmowy mężczyzn, natychmiast skupiła uwagę. Pochłaniała teraz słowa Garina. Ale on zamilkł, aby zjeść parę śliwek z Damaszku leżących na półmisku.

Nie mogąc się powstrzymać, zapytała: - Czy wiadomo, co stało się z wysłannikiem? Czy udało mu się zobaczyć z księciem?

Garin de Brazey odwrócił się w jej stronę na wpół zdziwiony, a na wpół rozbawiony.

- Twoje, pani, przysłuchiwanie się naszej rozmowie, trochę zbyt poważnej jak dla damy, jest dla mnie miłą niespodzianką. Nie, Arnold de Montsalvy nie widział się z Jego Wysokością Filipem. Z powodu ran stracił dużo czasu, a książę opuścił Flandrię, zanim on wyruszył w dalszą drogę. Co więcej, Jego Wysokość dał mu znać, że nie ma mu nic do powiedzenia.

Ostatnie wieści mówią, że kapitan przybył do zamku w Mehun-Sur-Yevre, gdzie delfin ma swój dwór, aby ostatecznie przyjść do siebie.

Wydawało się, że wielki skarbnik jest tak dobrze poinformowany o ludziach z otoczenia delfina, iż Katarzyna paliła się do zadania nowych pytań. Wyczuła jednak, że byłoby błędem okazanie zbyt dużego zainteresowania młodym armaniakiem, więc skomentowała tylko: - Oby następny wysłannik miał więcej szczęścia.

Koniec wieczerzy wydał jej się długi i nudny. Mężczyźni rozmawiali o finansach i tym razem Katarzyna nie słuchała. Maria de Champdivers drzemała wyprostowana w swoim fotelu. Katarzyna zatopiła się w myślach, z których wyrwał ją dopiero Garin: wstał i chciał się pożegnać. Dziewczyna spojrzała szybko w stronę okien. Było jeszcze dosyć widno; zbyt wcześnie, aby Garin mógł odejść. Barnaba powiedział dokładnie: gdy się ściemni.

Wykrzyknęła pośpiesznie: - Cóż to, panie, już nas opuszczasz?

Garin zaczął się śmiać i, pochylając się w jej stronę, popatrzył na nią z zaciekawieniem.

- To naprawdę wieczór pełen niespodzianek, droga pani. Nie sądziłem, że moje towarzystwo jest ci tak miłe.

Czyżby rzeczywiście był zadowolony, czy też w jego głosie zabrzmiała ironia? Katarzyna zdecydowała, że nie jest to moment na zastanawianie się, więc zrobiła unik.

- Lubię cię słuchać, panie, ot i wszystko! - powiedziała, spuszczając wstydliwie oczy. - Tak mało się znamy. Więc jeśli nie masz, panie, nic innego do roboty, a wieczór ten nie wydaje ci się zbyt długi, to, proszę, zostań jeszcze trochę. Tak wielu rzeczy chciałabym się dowiedzieć. Przecież ja nic nie wiem o dworze, osobach, które go zamieszkują, i jak należy się tam zachowywać.

Zaczęła tracić grunt pod nogami i przeklinała się w duchu za swą niezręczność. Była świadoma spoczywających na niej zaskoczonych spojrzeń i bała się popatrzeć na swą gospodynię, aby nie wyczytać w jej twarzy nagany. Takie domaganie się obecności mężczyzny z pewnością wydało się wielkiej pani szczytem bezwstydu. Nieoczekiwana pomoc przyszła od pana domu, zadowolonego, że małżeństwo, które go tak interesowało, jest na najlepszej drodze.

- Nie odmawiaj, drogi przyjacielu, tak wdzięcznej prośbie! Twój dom jest blisko, a sądzę, że nie boisz się rozbójników.

Uśmiechnąwszy się do narzeczonej, Garin usiadł. Katarzyna westchnęła z ulgą, ale nie ośmieliła się już spojrzeć w stronę człowieka, którego zdradziła swym postępowaniem. Pogardzała sobą z powodu odgrywania dwuznacznej roli, ale miłość była silniejsza od wyrzutów sumienia. Nie może należeć do innego mężczyzny niż Arnold!

Godzinę później, a w trzy kwadranse po zwyczajowych dzwonkach na zaciemnienie, było już całkiem mroczno; Garin pożegnał się z Katarzyną i gospodarzami, a ona patrzyła zimnym okiem, jak zniknął w cieniu, idąc w kierunku czyhającej śmierci. Ponieważ trudno uspokoić wzburzone sumienie, całą noc nie zmrużyła oka.

* * * - Garin de Brazey lekko ranny, a Barnaba pojmany...

Głos Sary wyrwał Katarzynę z półsnu, w który zapadła o świcie.

Zobaczyła, że Cyganka stoi obok niej z poszarzałą twarzą, zgaszonym wzrokiem i drżącymi rękoma. Nie od razu zrozumiała znaczenie słów Sary, tak były one niedorzeczne. Ale Sara powtarzała te same straszne słowa, sto-jąc przed osłupiałą Katarzyną. Garin de Brazey żyje? W rzeczywistości nie miało to większego znaczenia i Katarzyna poczuła lekką ulgę. Ale Barnaba ujęty?

- Kto ci o tym powiedział?

- Jehan Pieniążek! Przyszedł tu na żebry o świcie, ze swoim workiem i miską. Nie mógł powiedzieć nic więcej, bo nadszedł kucharz i zaczął słuchać, o czym mówimy. To wszystko, co wiem.