Rzeczywiście, z głębi pałacu dobiegał głos fanfar ogłaszający przybycie księcia Filipa.
- Idziemy! - powiedział krótko Garin, podając jej ramię.
* * * Wielka Sala wyglądała tak olśniewająco, że nikt nie zwracał uwagi na wspaniałe gobeliny z Arras przedstawiające dwanaście prac Herkulesa, które Filip przywiózł ze sobą, aby przyozdobić mury. Panowie i panie tłoczyli się na czarno-białej posadzce lśniącej jak tafla wodna, w której odbijały się ich połyskujące sylwetki. Wchodząc, Katarzyna dostrzegła tylko księcia, może dlatego, że odcinał się wyraźnie od barwnego tłumu. Podobnie jak ona ubrany był na czarno, gdyż nosił wyniośle nieustającą żałobę, którą poprzysiągł na ciało zamordowanego ojca w kaplicy klasztoru Champmol.
Stał na podwyższeniu, gdzie ustawiono trzy fotele dla książąt panujących.
Fotel księcia Burgundii znajdował się oczywiście pośrodku, Anglika po prawej, a Bretończyka po lewej stronie. Na wysokich oparciach foteli wyhaftowano błyszczącym jedwabiem herby trzech książąt, a podium przykryto złotym płótnem. Na takim tle Filip wydawał się drobny i posępny.
Na piersi zawiesił wspaniały, podkreślający surowość stroju, łańcuch ze złota i rubinów.
Kiedy Katarzyna weszła do sali, wszystkie rozmowy umilkły. Zapadła cisza tak niespodziewana i głęboka, że muzycy znajdujący się na trybunie ponad wejściem odłożyli instrumenty i wychylili się, aby zobaczyć, co się stało. Zaskoczona Katarzyna zawahała się przez moment, ale ręka Garina podtrzymywała ją, jednocześnie popychając. Posuwała się więc ze spuszczonym wzrokiem i zdawała się nie dostrzegać wpatrzonych w nią oczu: zdziwionych i płomiennych u mężczyzn, równie zdziwionych, lecz zazdrosnych u kobiet. Szepty, które słyszała, były dostatecznie krępujące.
Ermengarda miała rację. Tego wieczoru jej piękność wywołała zgorszenie, ponieważ żadna z kobiet nie mogła się z nią porównać...
Katarzyna miała wrażenie, iż przechodzi między dwoma krwiożerczymi i niechętnymi murami, które nie wybaczą jej żadnego fałszywego kroku. W momencie wahania mury rosną, by ją zgnieść i unicestwić. Zamknęła na chwilę oczy, gdyż zakręciło się jej w głowie.
Usłyszała chłodny i wyważony głos Garina: - Pozwól, Wasza Wysokość, że przedstawię ci moją żonę, panią Katarzynę de Brazey, oddaną i wierną sługę.
Otworzyła oczy, popatrzyła prosto przed siebie i zobaczyła długie, czarne nogi Filipa i jego stopy odziane w ciżmy z haftowanego aksamitu.
Stanowcza dłoń Garina zatrzymała ją u stóp podium i dyktowała nadal, co ma robić. Ugięła kolano, opuściła głowę, a suknia rozpostarła się wokół niej.
Ukłon był pełen szarmu. Prostując się, młoda kobieta podniosła wzrok.
Zobaczyła, że Filip zstępuje z tronu, uśmiecha się i ujmuje jej dłoń.
- Tylko Wenus, pani, ma prawo do takiego wdzięku i takiej urody.
Nasz dwór, pełen już pięknych dam, nie znajdzie równego sobie w świecie dzięki twej obecności - powiedział Filip na tyle głośno, aby usłyszeli go wszyscy zgromadzeni goście. - Dziękujemy twemu szlachetnemu małżonkowi, że przyprowadził cię, pani, przed nasze oblicze. Wiemy już, jakim szacunkiem darzy cię nasza dostojna matka, i cieszymy się, że urok twój idzie w parze ze skromnością i mądrością...
Szmer podniósł się w tłumie. Imię księżnej wdowy wywołało efekt, którego oczekiwał Filip. Stworzyło barierę ochronną między Katarzyną a zazdrością, jaką wywołuje każda rodząca się gwiazda. Każdy zrobiłby wszystko, aby upokorzyć przyszłą kochankę księcia, lecz jeśli znajdowała się R S pod ochroną groźnej Małgorzaty, atak stawał się trudniejszy. Blade policzki Filipa trochę się zaróżowiły, a jego oczy błyszczały niczym lód w słońcu, kiedy spoglądał z widocznym oczarowaniem na twarz Katarzyny. Jego dłoń o szczupłych palcach drżała lekko z emocji i - ku wielkiemu zdziwieniu młodej kobiety - pod powieką księcia na krótką chwilę błysnęła łza. Zawsze bardzo szybko się wzruszał. Najmniejsze przeżycie artystyczne, uczuciowe lub inne wywoływało jego łzy, a gdy serce ściskał mu ból, wylewał ich prawdziwe potoki. Ale Katarzyna nie wiedziała jeszcze o tej dziwnej osobliwości księcia.
Dziesiątka heroldów niosących długie, srebrne fanfary, na których powiewały chorągiewki z purpurowego jedwabiu, przekroczyła próg sali, ustawiła się w jednym szeregu i zadęła. Rozległ się hałaśliwy dźwięk, który odbił się od sklepienia i powrócił wśród zgromadzonych radosną nutą. Filip z żalem wypuścił dłoń Katarzyny. Przybyli zaproszeni książęta...
Próg przekroczyli trzej mężczyźni. Na czele maszerowali Jan de Lancaster, książę Bedfordu, i Jan z Bretanii. Anglik miał trzydzieści cztery lata; rudy i szczupły, był piękny jak wszyscy Lancasterowie, ale wyraz wielkiej dumy i wrodzonego okrucieństwa rysujący się na jego twarzy odbierał mu wszelki urok. Miał kamienny wzrok, w którym dało się łatwo wyczytać inteligencję i głęboką umiejętność dowodzenia. Jan z Bretanii był barczysty i równie szeroki, jak wysoki; miał wygląd gbura pomimo wspaniałego stroju podbitego futrem z gronostajów i inteligentnej twarzy.
Trzeci mężczyzna był bez wątpienia najbardziej interesujący. Tak samo barczysty, ale atletycznej budowy i ponadprzeciętnego wzrostu, wydawał się stworzony od urodzenia do noszenia zbroi. Jego jasne, krótko obcięte włosy okalały twarz pokrytą świeżymi ranami i przeciętą głęboką szramą, natomiast oczy, przenikliwe i głęboko osadzone, były niebieskie i naiwne jak oczy dziecka; kiedy na tej zniszczonej twarzy pojawił się uśmiech, nabierała R S ona dziwnego uroku. Artur z Bretanii, książę Richemontu, z pewnością nie był piękny, choć miał zaledwie trzydzieści lat. Straszliwy dzień bitwy pod Azincourt zapisał się na jego poranionej twarzy, a przecież jeszcze miesiąc wcześniej siedział w angielskich lochach, będąc więźniem w Londynie. Był kimś więcej niż dzielnym żołnierzem: człowiekiem walecznym, którego lo- jalność łatwo było odgadnąć. Richemont był bratem księcia Bretanii i jeśli godził się zostać szwagrem Anglika, to z dwóch przyczyn: po pierwsze, zakochał się w Małgorzacie z Gujenny, po drugie, ślub ten był korzystny dla polityki jego brata, całkowicie skierowanej w tej chwili w stronę Burgundii.
Katarzyna patrzyła z zainteresowaniem na bretońskiego księcia, sama nie wiedząc dlaczego. Był człowiekiem, którego od pierwszego wejrzenia chciało się mieć za przyjaciela, gdyż jego uczucia wydawały się głębokie i prawdziwe. Spojrzała natomiast obojętnie na Anglika i członków jego świty.
Trzej książęta, uściskawszy się wylewnie, zajęli miejsca na podium; trupa tancerzy, ubrana we wspaniałe, czerwone i złote stroje, naśladujące ubiory Saracenów, wykonała taniec wojenny, wywijając zakrzywionymi szablami i lancami. W tym samym czasie służący roznosili kubki z winem i smażone owoce, aby zaproszeni goście mogli doczekać uczty, która miała odbyć się trochę później.
Przedstawienie właściwie nie interesowało Katarzyny. Była zmęczona, a w miejscu, gdzie na jej czole spoczywał diament, odczuwała nieokreślony ból, jak gdyby kamień wbijał się jej w ciało. Chciała odejść, jak tylko przybędą księżniczki, co miało nastąpić wkrótce. Siedzący na tronie książę ciągle odwracał ku niej spojrzenie, rozmawiając z Bedfordem, ale złościło ją to bardziej, niż jej pochlebiało. Liczne spojrzenia, nadal kierujące się ku niej, też były uciążliwe. Ponowny dźwięk fanfar ogłosił przybycie księżniczek.
Nadeszły razem, ubrane w identyczne srebrne suknie z długimi trenami z niebieskiego aksamitu i białego jedwabiu, niesionymi przez paziów. Za nimi R S szła Ermengarda, purpurowa i zadowolona. Wielka ochmistrzyni obrzuciła zgromadzonych majestatycznym spojrzeniem; gdy spoczęło ono na Katarzynie, młoda kobieta wyczytała w nim porozumiewawczy uśmiech, który odwzajemniła. W czasie hucznych uroczystości pani Ermengarda ceniła sobie przede wszystkim biesiady i Katarzyna wiedziała, że cieszy się z góry, jak tłusta kotka na posiłek. Książę przedstawił swoje siostry ich przyszłym małżonkom, a mistrz ceremonii zamierzał właśnie utworzyć orszak w kierunku sali biesiadnej, kiedy na progu sali pojawił się herold, zagrał na fanfarze, a następnie oznajmił pogodnym głosem: - Nieznany rycerz, który nie chce wyjawić swego nazwiska, prosi o natychmiastowe przyjęcie przez Jego Wysokość.
Rozmowy ucichły. Dał się słyszeć głos Filipa Dobrego: - Czegóż chce ten rycerz? Czemu przybywa o tej porze i w trakcie uroczystości?
- Nie wiem, panie, ale nalega na rozmowę z tobą i to właśnie w trakcie uroczystości. Przysięga na honor, że jest szlacheckiej krwi, godny wysłuchania.
Sprawa była co najmniej dziwna i stanowiła wyłom w protokole, ale książę lubił zmiany. To było coś dziwnego, nieoczekiwanego, w samym środku balu. Bez wątpienia jakaś miła niespodzianka ze strony poddanego, który chciałby dodatkowo uświetnić uroczystość. Upór, z jakim zatajał tożsamość, krył z pewnością coś przyjemnego. Podniósł dłoń i rozkazał z uśmiechem: - Proszę więc wprowadzić tego tajemniczego rycerza... Idę o zakład, że chodzi tu o uprzejmość ze strony wiernego poddanego, który przygotował przyjemną niespodziankę damom i mnie samemu.
Szmer zadowolenia przywitał ten rozkaz. Tajemniczy przybysz wzbudził żywą ciekawość. Z pewnością ukaże się wspaniały kawaler w zbytkownym stroju, w masce błędnego rycerza, aby zadeklamować miłosne wiersze lub powiedzieć księciu wytworny komplement...
Ale kiedy pojawił się nieznajomy, wrzawa natychmiast ucichła. W obramowaniu otwartych drzwi, w zbroi z czarnej stali, wznosił się niczym posąg żałobny. Czarny był krogulec bijący skrzydłem na jego hełmie, czarna zbroja, którą miał na sobie, a nie była to z pewnością zbroja do zabaw, lecz na wojnę. Z opuszczoną przyłbicą, milczący i złowrogi, spoglądał na zgromadzonych. Podał strażnikowi ciężki miecz, następnie, wolnym krokiem, pośród ogólnego osłupienia, skierował się do tronu. W panującej ciszy żelazne ciżmy zazgrzytały na płytach jak po lodzie. Z warg Filipa znikł uśmiech i wszyscy wstrzymali oddech. Czarny rycerz zbliżał się nadal ciężkim, nieubłaganym jak przeznaczenie krokiem. Zatrzymał się u stóp tronu. Gest, jaki wówczas wykonał, był równie gwałtowny, co nieprzewidziany. Zrywając prawą rękawicę, rzucił ją gwałtownie do stóp Filipa, który zadrżał nagle pobladły ze złości. Zgromadzeni wydali okrzyk trwogi.
- Jak śmiesz? Kim jesteś? Straże, odsłońcie mu twarz! - warknął Filip.
- To niepotrzebne!
Nie spiesząc się, rycerz uniósł dłonie do hełmu. Serce Katarzyny zaczęło bić głośno, chociaż nie wiedziała dlaczego. Krew zaczęła powoli odpływać z jej twarzy i rąk. Ogarniała ją coraz większa trwoga, powodując ucisk w gardle przechodzący w okrzyk, który dziewczyna stłumiła, zaciskając usta dłońmi. Rycerz zdjął hełm. Był to Arnold de Montsalvy.
Z wyniosłą i pełną pogardy miną stał u stóp tronu, trzymając hełm pod lewym ramieniem. Jego posępny wzrok podniósł się zuchwale na Filipa i zatrzymał na nim.
- Ja, Arnold de Montsalvy, pan Lasu Kasztanowego i kapitan króla Karola, niech Bóg ma go w swej opiece, siódmy z rodu, przybyłem do ciebie, księcia Burgundii, aby rzucić ci w twarz tę rękawicę. Jako zdrajcę i wiarołomcę wyzywam cię na pojedynek w dniu i o godzinie wedle twojej woli; sam też wybierz oręż, jakim przyjdzie nam walczyć. Domagam się walki na śmierć i życie!
Posępną wypowiedź Arnolda przywitała prawdziwa wrzawa. Tuż za plecami młodego człowieka utworzył się groźny krąg. Panowie wyciągnęli z pochew lekkie sztylety, z pewnością jednak mało skuteczne przeciwko zbroi.
Serce Katarzyny omdlało z przestrachu. Jednym ruchem wzniesionej ręki Filip Burgundzki rozkazał dworzanom zamilknąć. Złość powoli znikała z jego oblicza, ustępując miejsca ciekawości. Usiadł ponownie i pochylił się do przodu.
- Nie brak ci zuchwałości, panie de Montsalvy. Czemu uważasz mnie za zdrajcę i wiarołomcę. Skąd to wyzwanie?
Arnold wzruszył ramionami, zarozumiały jak kogut bojowy.
- Odpowiedź na te pytania wyryta jest na herbie twego głównego gościa, pana Filipa de Valois. Ta czerwona róża Lancasterów tutaj, u Anglika, którego traktujesz jak brata i oddajesz mu siostrę. I ty, francuski książę, pytasz, dlaczego uważam, że zdradzasz swój kraj, goszcząc nieprzyjaciela pod swoim dachem?
- Nie dyskutuję o mojej polityce z pierwszym lepszym.
- Tutaj nie chodzi o politykę, lecz o honor. Jesteś poddanym króla Francji, wiesz o tym dobrze! Rzuciłem ci wyzwanie, przyjmujesz je, czy mam potraktować cię jak tchórza?
Młody człowiek pochylił się, aby podnieść rękawicę. Książę zatrzymał go jednym ruchem.
- Zostaw! Rękawica została rzucona, więc nie masz prawa jej podnieść.
Na ustach Arnolda błysnął przez chwilę zły uśmiech. Ale książę ciągnął dalej: - Wiesz jednak, że książę panujący nie może stawać w szranki ze zwykłym rycerzem. Mój rycerz podniesie rzuconą rękawicę.
"Katarzyna Tom 1" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 1". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 1" друзьям в соцсетях.