- Ten niedźwiedź owerniacki nie jest godny twojej troski, pani.

Powinnaś przelać ją na kogoś, kto jest tego wart o wiele bardziej. Na honor, mam ochotę pozwolić Rebecque'owi, aby nabił mi parę guzów, jeślibym mógł mieć nadzieję, że te delikatne rączki będą mnie pielęgnować.

Arnold odepchnął giermka jednym ruchem ręki. Od dołu do pasa miał jeszcze na sobie części zbroi, od góry ubrany był w koszulę z białego lnu.

Szeroko rozwarta na piersi pozwalała dojrzeć opatrunek.

- Nic mi nie jest, to tylko zadraśnięcie - powiedział, wstając z wysiłkiem. - Idź bić się, Janie, Rebecque czeka na ciebie. Pamiętaj, jeśli ja jestem owerniackim niedźwiedziem, to ty też nim jesteś...

Xaintrailles zgiął ze dwa, trzy razy kolana, aby sprawdzić, czy złącza pancerza są dobrze nasmarowane, nałożył na zbroję jedwabną tunikę, wziął z rąk pazia hełm zwieńczony wieżą i przystrojony kolorowymi lambrekinami.

- Idę, zabiję Rebecque'a i wracam - powiedział wesoło. - Na miłość boską, nie bierz sobie pani do serca wstrętnego charakteru tego chłopaka i nie odchodź z namiotu przed moim powrotem, abym mógł jeszcze cieszyć się twoim widokiem. Niektórzy ludzie mają więcej szczęścia, niż na to zasługują.

Kłaniając się znowu, wyszedł i rozpoczął piosenkę w miejscu, gdzie wcześniej przerwał: Trudno, jeśli odmówisz mi swej miłości. ..

Arnold i Katarzyna pozostali sami, gdyż obaj giermkowie i paź poszli oglądać walkę. Stali twarzą w twarz, rozdzieleni skrzyneczką z balsamem postawioną na ziemi, lecz może również niewidzialnym antagonizmem, który wyrósł między nimi i rzucił do wrogich obozów. Katarzyna nie wie- działa, co powiedzieć. Tak długo czekała na tę chwilę, tak bardzo chciała znaleźć się z nim sam na sam, że kiedy marzenie spełniło się - była bez sił, R S jak wyczerpany burzą pływak dobijający do brzegu. Patrząc na Arnolda, nie zdawała sobie sprawy, że wargi jej drżą, a oczy ma wilgotne. Całe jej ciało było jednym błaganiem, prośbą, aby nie czynił jej krzywdy. On również spoglądał na nią, tym razem bez złości, z pewnym zainteresowaniem. Z głową lekko opuszczoną kontemplował promienną twarz spowitą delikatną koronką, cudowne różowe usta, krótki zgrabny nos, wielkie oczy, których zewnętrzne kąciki wznosiły się lekko ku skroniom.

- Masz fiołkowe oczy, pani - powiedział łagodnie, jak gdyby do siebie.

- Najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem, i największe. Jan ma rację, jesteś cudownie piękna, budzisz pożądanie... jesteś godna księcia! - dodał z goryczą. Jego twarz zmieniła się gwałtownie, wzrok stał się twardy. - Teraz powiedz mi, pani, po co tutaj przyszłaś...a potem odejdź! Sądziłem, że zrozumiałaś, iż nie mamy sobie nic do powiedzenia.

Katarzynie powróciły mowa i odwaga. Jego uśmiech, słowa, które wypowiedział, wystarczały, aby wyruszyć na podbój niemożliwego. Nie bała się już ani jego, ani innych. Istniało między nimi coś niewidzialnego, czego być może młodzieniec nie odbierał, ale co ona czuła całą swoją istotą.

Cokolwiek by Arnold mówił i robił, nie mógł przeszkodzić temu, że należała do niego na zawsze i całkowicie, jakby uczynił ją swoją w oberży na rozstaju dróg. Łagodnie, bez przestrachu ani wahania, powiedziała: - Przyszłam powiedzieć, że cię kocham.

Wymówiwszy te słowa, poczuła się wolna. Jakież to było łatwe i proste! Arnold nie zaprotestował, nie obrzucił jej obelgami, czego się spodziewała. Cofnął się tylko o krok, podnosząc dłoń do oczu, jak gdyby poraził go zbyt silny blask, i po dłuższej chwili wyszeptał głucho: - Nie wolno! To stracona miłość! Ja również mógłbym pokochać cię, pani, bo jesteś piękna i pragnę cię. Ale jest między nami zbyt wielka przepaść. Nic jej wypełnić nie zdoła i nie umiałbym jej przekroczyć bez odrazy, nawet gdybym przez chwilę pozwolił gorącej krwi zapanować nad mą wolą. Odejdź...

Zamiast usłuchać, Katarzyna zbliżyła się, spowijając go zapachem perfum, zdecydowanym i cudownym, które Sara tak umiejętnie przygotowywała. Słodki zapach płynący z jej ubioru zwyciężył zapach krwi i balsamu, wypełniający olbrzymi namiot. Zrobiła w jego stronę jeszcze jeden krok, pewna siebie i swej mocy. Jak mógłby od niej uciec, skoro widziała jego drżące ręce i wzrok, unikający jej spojrzenia?

- Kocham cię - powtórzyła głosem niskim i namiętnym. - Zawsze cię kochałam, od chwili kiedy cię zobaczyłam. Przypomnij sobie... ten świt, kiedy po przebudzeniu znalazłeś mnie obok siebie. Nic innego nie zaprzątało twego umysłu... prócz tego, że ci się podobam. A ja przyjmowałam twoje pieszczoty i byłam bliska całkowitego oddania, bez wstydu i żalu! W głębi duszy bowiem jestem twoja. Odwracasz głowę? Czemu na mnie nie patrzysz? Czy boisz się mnie, Arnoldzie?

Po raz pierwszy nazwała go po imieniu, ale nie zaprotestował. Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Bać się? Nie. Nie boję się ciebie, pani, ani twoich czarów. Może boję się siebie... nie wiem! Czemu przychodzisz mówić mi o miłości? Sądzisz, że dam się nabrać na twoje słowa? Przychodzą ci z taką łatwością, moja śliczna, że musiałbym być szalony, aby w nie uwierzyć.

W miarę jak mówił, ożywił się, podsycając złość, będącą najlepszą formą obrony.

- Nie wierzysz w moją miłość? - powiedziała z przygnębieniem Katarzyna. - Ale... dlaczego?

- Dlatego, że często powtarzane słowa nie mają żadnej wartości! Ot i wszystko! Chcesz, policzymy wspólnie. Sądzę, że mówiłaś je swemu powabnemu małżonkowi... i księciu Filipowi, ponieważ jest twoim kochankiem? Komu jeszcze? Och! Może temu młodemu i czarującemu oficerowi, który uganiał się za tobą w drodze do Flandrii? To już trzech, dodaj do tego jeszcze tych, o których nie wiem.

Pomimo danej sobie obietnicy, że nie będzie się gniewać, Katarzyna nie wytrzymała. Jego szyderczy ton był nie do przyjęcia, gdy ona przybywała do niego ze słowami miłości. Zaczerwieniła się gwałtownie, tupnęła nogą.

- Przestań mówić, panie, o sprawach, których nie znasz. Powiedziałam, że cię kocham, i powtarzam to. Jestem dziewicą pomimo ślubu, bo mąż nawet mnie nie tknął!

- Ani książę? - zapytał Arnold wyniośle.

- Ani książę! Ubiega się o mnie, ale nie należę do niego ani do nikogo prócz ciebie... jeśli tego chcesz!

- Jak możesz udowodnić, że mówisz prawdę?

Gniew Katarzyny zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Uśmiechnęła się promiennie do młodzieńca.

- Och... mój słodki panie, wydaje mi się, że łatwo można to udowodnić!

Nie powiedziała nic więcej. Zrobił krok w jej kierunku, przyciągany tą twarzą, jaśniejącą łagodnie w błękitnym cieniu namiotu. Na skurczonym obliczu rycerza Katarzyna wyczytała nieprzeparte, takie jak w dniu poznania, pożądanie. Intuicyjnie przeczuwała, że w tej chwili zapomni o wszystkim oprócz cudownych kobiecych kształtów, które miał przed sobą. Wiedziała, że zwyciężyła. Patrząc mu w oczy, przekroczyła skrzynkę z balsamem, oparła się o pierś Arnolda; stojąc na czubkach palców, zarzuciła mu ręce na szyję i podała usta. Zesztywniał. Poczuła, że jego mięśnie napinają się, jakby ciało usiłowało ją instynktownie odepchnąć. Śmiechu warta obrona! Czar wiotkiego przytulonego ciała podziałał na młodzieńca jak czarodziejski napój. Stracił panowanie nad sobą w tej samej chwili, kiedy Katarzyna pozwoliła nieść się namiętności i burzy zmysłów. Wszystko zniknęło!

Błękitne ściany namiotu, godzina, miejsce, nawet hałas dobiegający z pola walki, gdzie tysiąc gardzieli krzyczało z zapałem.

Arnold przycisnął Katarzynę do piersi z dziką brutalnością.

Przepełniony od wielu miesięcy głębokim pragnieniem, którego nie udało mu się zaspokoić, zawładnął świeżymi, różowymi ustami i pokrył je pełnymi pasji pocałunkami. Przyciskał ją tak mocno, że Katarzyna, przepełniona szczęściem, czuła przy swojej piersi szalone bicie jego serca. Dwa oddechy tworzyły teraz jeden i młodej kobiecie wydawało się, że umrze pod tymi wymagającymi ustami, wysysającymi z niej życie. Zagubieni w miłosnym uniesieniu chwiali się na niepewnych nogach, spleceni w uścisku, jak dwa samotne krzewy wstrząsane wichrami pośrodku wrzosowiska.

Nie usłyszeli powrotu Xaintrailles'a, czerwonego i dyszącego jak kowal, z rozciętą wargą. Rycerz zatrzymał się przy wejściu, z hełmem pod pachą. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Nie spiesząc się i nie spuszczając wzroku z obejmującej się pary, nalał sobie pełną szklanicę wina i wypił za jednym zamachem. Następnie, nakazawszy giermkom, aby pozostali na zewnątrz, zaczął, nie spiesząc się, zdejmować części zbroi. Był przy prawym naramienniku, gdy Arnold uniósł lekko głowę, spostrzegł go...

i puścił Katarzynę tak gwałtownie, że musiała złapać go za ramię, aby nie upaść.

- Nie mogłeś powiedzieć, że jesteś tutaj?

- Nie chciałem wam przeszkadzać - powiedział Xaintrailles. - Nie zwracajcie na mnie uwagi. Ściągam to i wychodzę.

Mówiąc to, zdejmował nadal zbroję; był już przy nagolennikach, podczas gdy jego przyjaciel nie zdążył jeszcze zdjąć swoich. Katarzyna, przytulona do piersi Arnolda, patrzyła na niego z uśmiechem. Nie czuła wstydu i zażenowania, że została zaskoczona w ramionach ukochanego mężczyzny. Arnold należał do niej, ona należała do Arnolda; nawet wejście Garina nie zmieniłoby tego! Młodzieniec obejmował ją ramieniem, jakby bał się, że mu umknie, lecz nadal obserwował rozbierającego się de Xaintrailles'a.

- A co z Rebecque'em? - zapytał. - Co z nim zrobiłeś?

- Będzie miał kłopot z siadaniem przez jakiś miesiąc, a na głowie nabiłem mu olbrzymiego guza, ale jest cały.

- Zostawiłeś go przy życiu?

- Dalibóg! Na nic lepszego nie zasługiwał ten żółtodziób. Gdybyś go widział: trzymał topór jak kościelną świecę. Na Boga, wzruszyłem się...

Xaintrailles zakończył ściąganie pancerza. W koszuli i pludrach dokonywał pospiesznej toalety za pomocą perfum, których obfitą strugę wylał na swe rude włosy. Następnie wyjął ze skrzyni krótki kaftan z zielonego aksamitu haftowanego srebrem i włożył długie ciżmy z tego samego materiału. Uczyniwszy to, złożył przed Katarzyną niski i ce- remonialny ukłon.

- Padam do nóg, piękna pani! Odchodzę, aby opłakiwać mą złą gwiazdę... i twój, pani, brak gustu. Chciałbym też odnowić znajomość z dobrym winem z Beaune. Ci przeklęci Burgundczycy mają przynajmniej dobre wino!

Wspaniały i majestatyczny wyszedł, wzdychając z głębi duszy. Arnold zaczął się śmiać, a Katarzyna wraz z nim. Ogromne szczęście, jakie odczuwała w tej chwili, powodowało, że każda istota lub rzecz z otoczenia ukochanego była jej droga. Podobał się jej rudowłosy Xaintrailles. Nawet poczuła do niego pewną sympatię.

Arnold zajął się nią znowu. Łagodnie posadził ją na polowym łożu i ujął czarującą, wzruszoną twarz w obie dłonie, aby lepiej się jej przyjrzeć.

Pochylił się nad nią.

- Jak odgadłaś, że cię przywoływałem - szepnął - że rozpaczliwie cię potrzebowałem? Wtedy, kiedy śmierć była blisko mnie, miałem ochotę skoczyć na trybunę i skraść ci pocałunek, aby przynajmniej opuścić ten świat, zaznawszy smaku twoich ust.

Obsypał znowu jej twarz szybkimi, czułymi pocałunkami; Katarzyna patrzyła na niego z uwielbieniem.

- Więc nie zapomniałeś mnie? - zapytała.

- Zapomnieć o tobie! O nie! Przeklinałem cię, nienawidziłem, ale zapomnieć o tobie? Jakiż mężczyzna, który choć przez chwilę trzymał w ramionach uosobienie piękna, mógłby o nim zapomnieć? Nie wiesz, ile razy śniłem o tobie, ilekroć przytulałem cię do siebie, pieściłem, kochałem. Ale - dodał z westchnieniem - to zawsze był tylko sen, po którym następowało przebudzenie.

- Teraz to nie będzie sen - wykrzyknęła Katarzyna namiętnie - ponieważ jestem prawdziwa i wiesz, że należę do ciebie...

Nie odpowiedział, uśmiechnął się do niej, a dziewczyna nie wytrzymała i ucałowała uśmiechnięte usta. Nikt nie uśmiechał się tak jak on, młodzieńczo i ciepło. Jego wspaniałe zęby rozjaśniały opaloną skórę twarzy.

Nagle Arnold wstał.

- Pozwól mi to zrobić - szepnął.

Zręcznym ruchem wyciągnął jedną ze szpilek, które przytrzymywały nakrycie głowy Katarzyny, zdjął delikatną konstrukcję z jedwabiu i koronek i położył obok swego hełmu. Potem oswobodził włosy dziewczyny, które spłynęły na jej ramiona wspaniałą, złocistą lawą.

- Cóż za cudo! - zachwycał się z dłońmi zatopionymi w strumieniu żywego złota. - Żadna kobieta nie może pochwalić się podobną ozdobą!

Zbliżył się, zamykając ją znowu w ramionach, szukając jej warg, szyi, piersi. Ciężki, wspaniały naszyjnik z purpurowych ametystów przeszkadzał mu. Zdjął go i rzucił na ziemię jak bezwartościową rzecz, następnie zajął się złoconym pasem sukni.

Nagle u wejścia stanął ponownie de Xaintrailles. Już się nie uśmiechał.