- Teraz musicie uważać - wyszeptał. - Znajdujemy się na granicy terytorium żebraków. Czy macie jeszcze dosyć sił, żeby biec?

Landry i Michał potwierdzili jednocześnie swą gotowość, ale Katarzyna czuła, że siły ją opuszczają. Nieprzezwyciężone zmęczenie opadało na jej powieki i czyniło trudnym każdy krok. Jej dłoń skurczyła się w dłoni żebraka, a po policzku spłynęła łza.

- Ona już nie ma sił - rzekł zatroskany Michał. - Wezmę ją na ręce. Nie jest z pewnością zbyt ciężka. - Uniósł lekko dziewczynę w swych ramionach.

- Chwyć mnie za szyję i trzymaj mocno - powiedział, uśmiechnąwszy się.

Z westchnieniem ulgi dziewczyna otoczyła ramieniem szyję młodzieńca, opierając głowę na jego ramieniu. Miejsce zmęczenia zajęła głęboka radość połączona ze słodkim odrętwieniem. Mogła teraz widzieć z bliska profil Michała, czuć ciepły zapach jego skóry lekko przesycony ambrą. Tego wykwintnego zapachu zadbanego młodzieńca nie zabiła przykra woń przyodziewku, jaki zarzucono mu na ramiona. Nikt ze znajomych Katarzyny nie pachniał tak ładnie! Landry miał zbyt pogardliwy stosunek do mydła i zalatywały od niego dosyć mocne zapachy. Caboche cuchnął krwią i potem, a Cauchon - zjełczałym kurzem, gruba Marion, służąca rodziny Legoix, była przesiąknięta dymem i zapachem gotowanych potraw, a pobożna Luiza pachniała zastygłym woskiem i święconą wodą.

Nawet Gaucher i jego żona nie pachnieli tak ładnie jak Michał. Lecz on należał do innego świata, zamkniętego i tajemniczego, gdzie wszystko było łagodne, wykwintne i łatwe. Świata, o którym często marzyła, będąc dzieckiem, kiedy to przyglądała się damom błyszczącym od brokatów, klejnotów, unoszonym w lektykach obitych wewnątrz jedwabiami.

Trójka zbiegów przemierzała szybko ulice i place, nie ściągając na siebie niczyjej uwagi. W mieście wrzało coraz gwałtowniej. Bastylia oblężona, pałac Saint-Pol wzięty, przyjaciele delfina schwytani. Lud radował się, urządzając szalone pochody wśród opętańczych śpiewów i tańców przy fontannach i na skrzyżowaniach ulic. Nikt więc nie zwrócił uwagi na postaci przemykające wśród tej ogólnej wrzawy. Sprawy przybrały inny obrót, gdy (po okrążeniu Grand Chatelet) znaleźli się naprzeciwko mostu Pont-au- Change. Łuczywa zatknięte w murze pod sklepieniem fortecy oświetlały uzbrojonych łuczników, pilnujących wejścia na most. Jeden z nich zabrał się właśnie do wciągnięcia ciężkiego łańcucha, ażeby zamknąć most na noc i oddzielić w ten sposób wyspę La Cite od reszty Paryża. Żaden ze spi- skowców nie przewidział, że tego wieczoru most będzie pilnowany przez straże. Obydwaj żołnierze nosili mundury żandarmerii polowej Paryża, co oznaczało, że trzymają z buntownikami.

Michał postawił Katarzynę na ziemi i spojrzał na swych towarzyszy.

Barnaba się skrzywił.

- Dalej nie mogę iść z wami, moje dzieci. Widzę tam ludzi, których wolę unikać. Wycofuję się, tak będzie ostrożniej. Beze mnie poradzicie sobie lepiej ze strażami. A ty, panie, dbaj o mój odświętny strój - rzucił z poważną miną w stronę Michała.

Spiskowcy, po przejściu pod sklepieniem Chatelet, zatrzymali się przy murach kościoła Świętego Leufroya, który tworzył równą linię z domami przy moście. Na deszczowym niebie, w miejscach, gdzie zapalono łuczywa, pojawiły się czerwone błyski. Nad ich głowami wisiały ciężkie, ołowiane chmury. Deszcz znowu zaczął padać. Barnaba otrząsnął się z wody jak kundel.

- Tym razem będzie lać na dobre! Ja wracam! Dobrej nocy wszystkim i powodzenia!...

I zanim któreś z młodych powiedziało słowo, zniknął w ciemnościach jak zjawa, nie wiadomo jak i którędy. Katarzyna usiadła na murku, czekając, co zostanie postanowione. Pierwszy odezwał się Michał: - Już dosyć narażaliście się oboje. Wracajcie do domu. Niedaleko jest Sekwana, zejdę na nadbrzeże i ukradnę łódź. Poradzę sobie, jestem tego pewien...

Landry przerwał mu: - Nie uda ci się to, panie. Jest jeszcze za wcześnie, a oprócz tego trzeba wiedzieć, gdzie najłatwiej można ukraść łódź.

- A ty wiesz, czyż nie? - uśmiechnął się Michał.

- Zgadza się. Znam dobrze nadbrzeże i całą rzekę. Stale tam krążę. Na razie i tak nie możesz zejść, zbyt dużo ludzi jeszcze się tu kręci.

Jakby na potwierdzenie tych słów, zza Chatelet dobiegły odgłosy wrzawy i na skarpie, w pobliżu mostu, ukazały się sylwetki biegnące z łuczywami. Chwilę później ze zgiełku wydobył się mocny, donośny głos: - Słuchajcie, to Caboche przemawia do tłumu - rzekła Katarzyna. - Jeżeli nas tutaj znajdą, będziemy zgubieni.

Michał de Montsalvy zawahał się. W porównaniu z groźnym głosem, ze słowami, których sensu nie rozumiał, lecz czuł ich niebezpieczną siłę, ciemny most strzeżony tylko przez dwóch ludzi wydał się dziecinną przeszkodą. W oknach przyległych do niego domów przebłyskiwały tylko nieliczne światła: prawie wszyscy mieszkańcy brali udział w rozruchach; inni, przestraszeni, poszli spać. Landry chwycił Michała za rękę.

- Chodźmy już, panie, nie traćmy czasu! Musimy spróbować, to twoja jedyna szansa! Pozwól mi działać, gdyż wiem, jak zagadać do żołnierzy. A ty się nie odzywaj, twój sposób mówienia zdradza cię na milę.

Nie pozostawało nic innego. Tłum gęstniał za Chatelet. Ciągle nadchodzili nowi ludzie. Rzuciwszy smutne spojrzenie na ciemny nurt rzeki, Michał usłuchał rad. Troje młodych ludzi przeżegnało się jednocześnie, Michał chwycił dłoń Katarzyny, naciągnął kaptur na głowę i podążył za Landrym, który odważnie zmierzał w stronę strażników.

- Będę modlić się gorąco do Matki Boskiej, gdy Landry zacznie mówić - wyszeptała Katarzyna. - Musi mnie wysłuchać!

Katarzyna nade wszystko pragnęła uratować Michała. Nic poza tym jej nie obchodziło.

Gdy zbliżyli się do łańcuchów służących do podnoszenia mostu, deszcz, który kropił od godziny, lunął jak z cebra. Kurz natychmiast przemienił się w błoto. Obydwaj strażnicy pobiegli schronić się pod okapem najbliższego domu.

- Hej, wy tam! - krzyknął Landry. - Chcieliśmy przejść!

Jeden ze strażników zbliżył się do nich, rozzłoszczony, że musi wychodzić na ulewę.

- Kim jesteście? Czego chcecie?

- Przejść przez most. Mieszkamy tu niedaleko. Ja nazywam się Landry Pigasse, a moja przyjaciółka jest córką mistrza Legoix, złotnika. Pospieszcie się, deszcz przemoczy nas do suchej nitki, nie mówiąc o tym, co powiedzą rodzice na to, że tak późno wracamy.

- A ten tam? Kim jest? - spytał strażnik, wskazując na Michała stojącego nieruchomo, z rękami schowanymi w szerokich rękawach opończy i z twarzą prawie niewidoczną pod spuszczonym kapturem.

Landry nie zmieszał się, gdyż odpowiedź miał już przygotowaną.

- To mój kuzyn, Perrinet Pigasse. Właśnie powrócił z Galicji, gdzie modlił się do świętego Jakuba za spokój swojej grzesznej duszy, a ja odprowadzam go do domu.

- Dlaczego sam nie mówi? Niemowa, czy co?

- Prawie! Uczynił śluby, przemierzając Nawarrę, gdzie rozbójnicy chcieli go poturbować. Przysiągł sobie, że przez cały rok nie wypowie słowa, jeżeli dane mu będzie wrócić do ojczyzny.

Ten rodzaj ślubów nie był rzadkością, więc żołnierz wcale się nie zdziwił. Miał już dość dyskusji w strugach deszczu, który ciągle się wzmagał. Podniósł ciężki łańcuch i rzekł: - Dobrze, przechodźcie!

Czując pod nogami kamienistą nawierzchnię mostu, Landry i Katarzyna mieli ochotę tańczyć pomimo kropel deszczu spływających im po szyi. Prawie biegnąc, przywiedli Michała do domu rodziny Legoix.

* * * Przy palenisku w kuchni, która służyła także jako wspólna izba i stanowiła przedłużenie pracowni złotnika, uwijała się Luiza, mieszając smakowity gulasz bulgocący w wielkim, żelaznym garze zawieszonym nad ogniem. Na jej czole lśniły krople potu. Odwróciwszy się bez słowa, spojrzała na Katarzynę, tak jakby siostra wróciła z innego świata. W swej potarganej, pokrytej błotem sukience, przemoczona od stóp do głów, wyglądała jak wyciągnięta z kanałów. Widząc, że Luiza jest sama, Katarzyna odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niej najnaturalniej na świecie.

- Jesteś sama? Gdzie rodzice? R S - Czy powiesz mi w końcu, skąd wracasz w takim stanie? - spytała Luiza, otrząsając się z pierwszego wrażenia. - Szukamy cię od wielu godzin!

Chcąc dowiedzieć się, jak wielkie zarzuty na nią spadną, osądzić, jak wygląda sytuacja, i odwrócić uwagę od skrzypienia klapy, którą w pracowni otwierał Landry, ażeby wpuścić Michała do kryjówki, Katarzyna odpowiedziała pytaniem na pytanie, podnosząc lekko głos: - Kto mnie szuka? Ojciec czy matka?

- Ależ nie, to Marion! Posłałam ją, aby zasięgnęła języka. Ojciec nie wróci na noc. Matka poszła do jejmości Pigasse, która źle się czuje. Nie chcąc jej martwić, Marion powiedziała, że poszłaś do wuja.

Katarzyna westchnęła z ulgą, gdyż sprawy nie miały się tak źle, jak się tego obawiała. Podeszła do paleniska i wyciągnęła przed siebie mokre dłonie. Cała drżała w przemoczonym ubraniu. Luiza krzątała się bez przerwy.

- Rozbierz się, zamiast tak się trząść! Popatrz, jak ty wyglądasz! Twoja sukienka jest już do wyrzucenia. Zupełnie jakbyś włóczyła się po wszystkich rynsztokach w mieście!

- Chciałam tylko zobaczyć, co się dzieje, ot i wszystko, więc trochę się przechadzałam...

Nie wiedzieć dlaczego, Katarzyna wybuchnęła śmiechem; nie obawiała się Luizy, która miała dobre serce i za nic w świecie nie doniosłaby o jej nocnej eskapadzie. Można by rzec, że nie śmiała się od lat, śmiech wydał jej się czymś tak nowym i odprężającym. Tyle okropności widziała już tego dnia... Odwróciła się i zaczęła zdejmować sukienkę. Luiza, ciągle gderając, otworzyła kuferek stojący niedaleko paleniska i wyjęła z niego najpierw czystą koszulę, potem sukienkę z zielonego płótna, po czym podała je siostrze.

- Wiesz dobrze, Katarzyno, że nie pisnę ani słowa, lecz żeby to było naprawdę ostatni raz! Bardzo się o ciebie bałam. Tyle się słyszy o różnych potwornościach.

Troska młodej dziewczyny była szczera. Katarzyna poczuła nagle wyrzuty sumienia. Luiza, tego wieczoru bledsza niż zazwyczaj, miała podkrążone oczy, a w kącikach jej ust czaił się smutek. Musiała przez cały dzień przeżywać katusze z powodu pogróżek Caboche'a. Katarzyna spontanicznie rzuciła się siostrze na szyję i pocałowała ją.

- Wybacz mi, Luizo! To już nigdy się nie powtórzy!... Luiza uśmiechnęła się do niej bez urazy, po czym, zarzuciwszy sobie na ramiona grubą mantylkę, rzekła: - Idę do Pigasse'ów zobaczyć, jak się czuje pani Magdalena. Do tej chwili sprawy miały się nie najlepiej. Przy okazji powiem matce, że wróciłaś do domu... od wuja. Nie zabawię długo. Zjedz coś i połóż się.

Katarzyna miała ochotę zatrzymać Luizę, lecz do jej czujnych uszu nie dobiegały już z pracowni żadne podejrzane odgłosy. Landry miał dosyć czasu, aby sprowadzić Michała do piwnicy, zamknąć właz i wrócić do domu.

Luiza wyszła.

Po wyjściu siostry Katarzyna rzuciła się do skrzyni na chleb, odkroiła spory kawałek, po czym napełniła miskę gorącym baranim gulaszem przyprawionym szafranem. Następnie wyjęła z kufra słoik miodu, napełniła pękaty dzbanek świeżą wodą. Musiała szybko się uwinąć, aby dać coś do zjedzenia Michałowi: tej nocy będzie potrzebował dużo siły!

Świadomość, że był blisko, dosłownie pod jej stopami, napełniała Katarzynę niewysłowioną słodyczą. Jej rodzinny dom stał się jakby rodzajem Anioła Stróża osłaniającego swymi skrzydłami jednocześnie ją i Michała.

Nic złego nie mogło się przytrafić zbiegowi, dopóki pozostawał pod egidą tej Arki Przymierza.

Stanęła przed lustrem i spojrzała uważnie na swoją szczupłą twarz.

Tego wieczoru po raz pierwszy w życiu pragnęła być piękna, tak piękna, jak te dziewczęta, za którymi sunęli ulicami studenci i zaczepiali je z figlarnym uśmiechem. Westchnąwszy, Katarzyna dotknęła koszuli, pod którą dopiero zaczynały się zaznaczać kobiece kształty. Jej szanse na oczarowanie Michała były nikłe. Zabrawszy zgromadzone wiktuały, skierowała się do piwnicy. W pracowni ojca było pusto i cicho: stoły i taborety stały równo wzdłuż ścian, uporządkowane narzędzia wisiały na gwoździach. Wielkie szafy z żelaznymi okuciami, skrywające cenne przedmioty złotnicze, które otwierało się w ciągu dnia do wglądu klientom, były szczelnie pozamykane. Na ladzie stała jedynie mała waga, służąca Gaucherowi do ważenia szlachetnych kamieni.

Okna zasłonięte były ciężkimi, dębowymi okiennicami.

W podłodze znajdowała się klapa z wielkim uchwytem. Katarzyna, niosąc zapaloną świecę i szeroką tacę z jedzeniem, z trudem podniosła wieko, po czym ostrożnie, aby nie spaść z drabiny, zeszła do piwnicy. Z początku nie dojrzała Michała, gdyż schowek urządzony w filarze mostu był bardzo zagracony. Składało się w nim drewno, wodę, jarzyny, marynaty z całych wieprzy, a także narzędzia i drabiny. Pomieszczenie miało kształt długiej, wąskiej i niskiej kiszki oświetlonej w głębi małym okienkiem, przez które mógłby przejść jedynie bardzo szczupły chłopiec.