Pewnego dnia Landry, który prawie codziennie odwiedzał Katarzynę, przybiegł, wołając już od progu: - Wiem, gdzie jest Luiza!... R S Włócząc się po wyspie La Cite, około drugiej prymy, Landry dotarł na targ Notre Dame z zamiarem kupienia flaków, które matka kazała mu przynieść na podwieczorek. Jako fanatyczny wielbiciel Caboche'a udał się prosto do jego matki, która miała jatkę z podrobami, wypełniającymi całą okolicę charakterystycznym, mdlącym zapachem. Przez cały dzień jej towar, wypełniający duże, żelazne kadzie, był wystawiony przed domem handlarki.
Tłusta i zwalista jejmość Caboche zazwyczaj rozpierała się obok wagi z żelazną piką w ręku. Była znana w całej dzielnicy ze swego złego usposobienia, które przekazała słynnemu synowi, a także nieumiarkowanej miłości do butelki.
Gdy Landry dotarł do domu matki Caboche'a, zastał drzwi zamknięte.
Żaluzje były zaciągnięte i gdyby nie uchylone drzwi, można by sądzić, że w domu nie ma nikogo. Przed drzwiami stał chodzący po prośbie mnich z zakonu braci mniejszych, w habicie z burej, grubej tkaniny, przepasany sznurem z trzema węzłami, i próbował dogadać się z właścicielką, której nadąsana twarz widniała w uchylonych drzwiach.
- Dajcie choć trochę chleba dla braci mniejszych, dobra kobieto - prosił zakonnik, nadstawiając koszyk. - Dzisiaj, w wigilię świętego Jana, nie możecie odmówić!
- Mój kram jest zamknięty, wielebny ojcze - odparła na to matka Caboche'a. - Jestem chora i ledwo dla mnie starczy. Idźcie swoją drogą i módlcie się o moje zbawienie!
- Ale przecież... - nalegał zakonnik.
Kilka gospodyń idących na targ zatrzymało się, aby złożyć jałmużnę w jego koszyku. Jedna z nich oznajmiła: - Już od dwóch miesięcy jest zamknięte, mój ojcze, i nikt nie wie dlaczego. Co zaś się tyczy jej choroby, można usłyszeć, jakie co wieczór odprawia nieszpory. Pewnie, że musi być zmęczona... z przepicia!
- Robię, co mi się podoba - odpaliła jejmość Caboche, usiłując na próżno zamknąć drzwi, gdyż uparty mnich wetknął stopę między drzwi, nie dając za wygraną.
- Dajcie choć trochę wina - nalegał pouczony przez sąsiadki.
Matka Caboche'a poczerwieniała ze złości jak piwonia i parsknęła: - Nie ma wina! A idźże do dla...
- Ależ, moja córko!... - przerwał jej przestraszony mnich, czyniąc pospiesznie znak krzyża, ale ani myśląc wyciągnąć sandały spomiędzy drzwi.
Tymczasem przed domem flaczarki gromadziły się grupki gapiów.
Wszyscy znali brata Euzebiusza, najbardziej upartego w całym klasztorze.
Trochę chorował ostatnimi czasy i teraz chciał nadrobić stracony czas.
Rozbawiony Landry podszedł bliżej, aby zobaczyć, kto zwycięży: znana ze skąpstwa kramarka czy uparty braciszek. Jedni śmiali się tylko, inni brali czyjąś stronę, zależnie od tego, czy trzymali z Kościołem, czy z Szymonem Nożownikiem. Podniosła się okropna wrzawa. W pewnej chwili chłopiec, podniósłszy wzrok, dostrzegł w jednym z okien na pięterku czyjąś bladą twarz. Rozpoznał twarz wyglądającej. Odruchowo uczynił znak ręką, na który osoba ta nieśmiało odpowiedziała. Luiza rozpoznała go, był tego równie pewny, jak tego, że on ją rozpoznał! Jaka szkoda, że zaraz zniknęła.
Zapominając o kupnie flaków, przedarł się przez tłum i szybko pobiegł na dziedziniec Saint-Sauveur.
Katarzyna słuchała opowieści Landry'ego z zachwytem, lecz Barnaba był wielce zatroskany.
* * * - Obawiałem się, że Caboche skorzysta z zamieszania, aby porwać Luizę i zabrać ją do siebie, gdzie jej pilnuje stara. Nie wypuści zdobyczy tak łatwo.
Słysząc te słowa, Jacquetta upadła koło paleniska i poczęła rozpaczliwie szlochać, kryjąc twarz w spódnicach. Sara pochyliła się nad nią i gładziła ją po głowie, usiłując uspokoić nieszczęśliwą matkę. Ale na próżno.
- Moja mała Luiza!... Moja owieczka, chciała pozostać niewinna... A on mi ją zabrał, ten wieprz!... Ten potwór!...
Jacquetta umierała z rozpaczy i nikt nie znajdował wystarczających słów pocieszenia. Dopiero Barnabie udało się ją nakłonić, aby podniosła spuchniętą i mokrą od łez twarz. Przejęta rozpaczą matki i wrząca z oburzenia na myśl o odrażającym Caboche'u, Katarzyna rzuciła się jej na szyję.
- Musimy odbić Luizę! - oświadczył Barnaba. - Jeden Bóg wie, jakich zniewag nieszczęsna dziewczyna doświadczyła od tego bydlaka!
- W jaki sposób chcesz ją wydrzeć z jego szponów? - spytała Sara.
- Oczywiście nie sam! Wystarczyłoby, żeby matka Caboche'a krzyknęła, a zaraz zbiegnie się pełno ludzi gotowych jej pomóc, by przypodobać się synalkowi lub przynajmniej nie ściągnąć na siebie jego gniewu. Tylko jeden człowiek może nam pomóc: Machefer!
Sara podeszła do Barnaby i szepnęła mu coś na ucho, tak żeby nikt nie słyszał. Lecz jej słowa dobiegły uszu Katarzyny.
- Nie obawiasz się, że Machefer każe sobie zapłacić w naturze?
Zwłaszcza że dziewczyna jest ładna!
- To całkiem możliwe, choć mam nadzieję, że uda mi się go powstrzymać. Ale każda rzecz w swoim czasie! Na razie myślmy o Caboche'u. Machefer ma prawie tylu ludzi, co oprawca. W tej Chwili pewnie kręci się przy pałacu króla Sycylii, gdzie zwykle chodzi na żebry. Znasz go, R S Landry?
Chłopiec zmarszczył brwi i pogardliwie wydął wargi.
- Czy to ten, który każe się nazywać, Piękny Colin, typek z zołzami?
- Tenże sam! Biegnij po niego. Powiedz mu, że żebrak Barnaba wzywa go, a jeżeli będzie robił trudności, powiedz mu, że go pilnie potrzebuję, aby poznaczyć kostki do gry. Będziesz pamiętał?
- Pewnie! - odparł Landry, naciągając beret aż po uszy, po czym pocałował Katarzynę, która uczepiła się jego ręki.
- Pójdę z tobą! Już nie mogę tu wytrzymać.
- Lepiej nie! -wtrącił się Barnaba. - Za bardzo rzucasz się w oczy.
Wystarczyłoby, żebyś zgubiła czepek; nikt inny w Paryżu nie ma takich włosów jak ty. Możesz wszystko zepsuć. Poza tym lepiej, żeby Machefer nigdy cię nie spotkał...
Landry zniknął za drzwiami, a dziewczyna rzuciła smutne spojrzenie na promień słońca, który wślizgnął się do środka i spoczął na schodach.
Jakże musiało być pięknie w ten czerwcowy dzień! Barnaba obiecał, że po odbiciu Luizy natychmiast opuszczą Paryż, lecz ta chwila ciągle nie nadchodziła. Czy aby uda się teraz?
Katarzyna nienawidziła Caboche'a z całego serca. Był sprawcą wszystkich ich nieszczęść.
Nie czekali długo. Po godzinie Landry wrócił. Towarzyszył mu typ tak odrażający, że Katarzyna schowała się za matkę. Często oglądała Machefera w nocy, jak przewodził ucztom swoich nędznych poddanych; otaczał go wówczas królewski splendor. Nigdy jednak nie widziała go w roli żebraka.
Był niższy od Barnaby o głowę. Opierał się na dwóch kulach, a jego pobrudzona opończa była niemiłosiernie rozciągnięta na plecach przez olbrzymi garb wystający mu ponad głowę. Jedną nogę, owiniętą zakrwawionymi szmatami, miał podkurczoną, a jego ciało pokrywały ropie- jące rany. Błyszczące, białe zęby drapieżcy zostały miejscami zręcznie przyczernione, do złudzenia przypominając dziury i wyszczerbienia. Oko żebraka rzucało żywy blask, drugie zaś, wyłupione - jedyna prawdziwa ułomność Machefera było schowane pod szarawą przepaską. Machefer odrzucił przy schodach kule, rozprostował nogę i zbiegł po stopniach ze zwinnością młodzieńca. Katarzyna powstrzymała okrzyk zdziwienia.
- Czego chcesz? Chłopak powiedział mi, że mnie potrzebujesz, i to zaraz! - zawołał.
- To prawda. Posłuchaj, Machefer, nie zawsze się zgadzamy, ty i ja, ale ty tu jesteś panem i nigdy nie zdradzasz swych przyjaciół. Pewnie będziesz się śmiać, bo to, co ci proponuję, to dobry uczynek.
- Kpisz ze mnie?
- Skądże! Posłuchaj lepiej!...
Barnaba szybko wyjaśnił Macheferowi, czego od niego oczekiwał. Ten słuchał w milczeniu, usuwając ze skóry przyklejone wrzody. Kiedy Barnaba skończył, zapytał: - Dziewczyna jest ładna?
Barnaba ukradkiem ścisnął dłoń Jacquetty, żeby powstrzymać jej reakcję, i odpowiedział spokojnie: - Jest miła, ale nic poza tym. Blondynka, lecz zbyt blada. Nie spodoba ci się... do tego nie lubi mężczyzn. Cała zapatrzona w Boga. Zostanie zakonnicą.
- Takie bywają przyjemniutkie... - rzekł Machefer zadumany. - W tej chwili Caboche jest silny. Atakować go to ciężka sprawa.
- Nie dla ciebie! Czego się boisz? Dzisiaj ma władzę, jutro może ją stracić.
- Możliwe, lecz co zarobię w tej całej historii oprócz guzów?
- Nic - odparł twardo Barnaba. - Tylko wdzięczność. Dotąd o nic cię nie prosiłem. Niebawem zobaczę się z moim panem, królem bractwa żebraczego. Mam donieść Jakubowi Marynarzowi, że Jednooki Machefer niczego nie zrobi bezinteresownie i nie chce oddać przysługi przyjacielowi?
Rozmowa żebraków zirytowała Katarzynę w najwyższym stopniu.
Dziewczyna płonęła z niecierpliwości, pragnęła, żeby szybko zabrali się do dzieła. Po co tyle niepotrzebnych słów, kiedy Luiza czekała na wyrwanie ze szponów oprawców? Tymczasem były to już ostatnie uwagi Machefera. Siedząc na schodku, drapał się po głowie i targał uszy. W końcu, odcharknąwszy, splunął na pięć kroków i wstał powoli.
- Dobrze. Zgadzam się. Musimy pogadać i zobaczyć, co się da zrobić.
- Wiedziałem, że można na ciebie liczyć! - wykrzyknął Barnaba. - Chodźmy teraz do Łakomej Zerzabeli wypić szklanicę piwa i ustalić szczegóły. Poczekamy, aż zapadnie noc. To noc świętojańska i będzie wielki ruch wokół ognisk...
Obaj żebracy wyszli, kierując swe kroki do gospody, którą prowadziła Zerzabela, sprzedajna dziewka, umiejąca jak nikt inny przyciągać liczną klientelę. Jacquetta odprowadziła ich wzrokiem pełnym obawy.
- I pomyśleć, że jestem zmuszona powierzyć ratunek córki takiej kreaturze - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy.
- Najważniejsze - odparła z pewnością siebie Katarzyna - to odnaleźć Luizę i sprowadzić ją do domu.
Sara uśmiechając się, przyciągnęła dziewczynę do siebie i pogłaskała po głowie. Cyganka odczuwała prawie zmysłową przyjemność przy układaniu jej złocistych włosów; potrafiła szczotkować je całymi godzinami lub gładzić miękko i pieszczotliwie.
- Nasza mała ma rację - rzekła. - Będzie miała zawsze słuszność, zwłaszcza wobec mężczyzn... Ponieważ z pączka przemieni się w zachwycający urodą kwiat, który będzie łamać serca...
Katarzyna spojrzała na nią uważnie. Zdziwiły ją słowa Cyganki, gdyż dotąd żaden chłopiec nie dał jej odczuć, że jest piękna. Owszem, niektórzy zachwycali się jej włosami, oczami, lecz nic poza tym! Nigdy nie usłyszała najniewinniejszego komplementu. Ani od Landry'ego, ani od Michała...
Wspomnienie nieżyjącego chłopca przygasiło jej zainteresowanie dziwnymi słowami Sary: w głębi serca było jej obojętne, czy będzie piękną kobietą.
Jakież to miało znaczenie, gdy Michała nie ma już wśród żywych! Tylko dla niego chciała być piękna... lecz teraz było za późno! Musiała powstrzymać łzy, które wywoływała każda myśl o nim.
- Nie zależy mi wcale na urodzie - oświadczyła w końcu. - Mężczyźni uganiają się za pięknymi kobietami tylko po to, aby je skrzywdzić!
Nie dodała nic więcej, choć w oczach Sary dostrzegła zdziwienie.
Poczuła nagle, że się rumieni na wspomnienie nocnych orgii oglądanych z ukrycia, tych zwierzęcych chuci, których ofiarami padały najpiękniejsze dziewczęta. Sara nie spuszczała z niej oczu, jakby posiadała zdolność czytania w najskrytszych myślach swej małej przyjaciółki. Nie pytając o nic, uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Chcesz czy nie, Katarzyno, będziesz bardzo piękna. Zapamiętaj me słowa... Piękniejsza, niżbyś chciała... Pokochasz tylko jednego mężczyznę...
Będzie to namiętna miłość. Dla niego zapomnisz o dostatkach, opuścisz dom i własne wygodne łoże i udasz się w drogę, by go odnaleźć, nie wiedząc nawet, czy cię zechce... Będziesz go kochała bardziej niż samą siebie, bardziej niż wszystko, ponad życie...
- Nigdy nie pokocham żadnego mężczyzny, a zwłaszcza tak mocno! - wybuchnęła Katarzyna, tupiąc nogą ze złości. - Jedyny, którego kochałam, nie żyje!
Urwała nagle, przerażona własnymi słowami, i spojrzała na matkę w obawie przed jej reakcją. Na szczęście Jacquetta niczego nie usłyszała, zbyt R S zajęta modlitwą; siedząc przed paleniskiem, przesuwała paciorki różańca z bukszpanu. Sara ujęła dłonie Katarzyny w swe ręce i ścisnąwszy jej nogi między swymi kolanami, ciągnęła cichym, natrętnym głosem: - Chcesz czy nie, tak będzie! Na twoich małych dłoniach pokazane są przedziwne rzeczy... Pisana jest ci wielka miłość, przez którą wiele wycierpisz, ale i przeżyjesz radości tak ogromne, że aż trudne do wyrażenia.
Wielu mężczyzn będzie cię kochać... a zwłaszcza jeden! Cóż widzę? - Pod- niosła dłonie dziewczyny do góry i przyjrzała się im uważnie, marszcząc czoło. - Widzę księcia... prawdziwego księcia! Pokocha cię i wiele dla ciebie uczyni. Ale ty pokochasz innego. Widzę go! Piękny, młody, szlachetnie urodzony... oschły, nieustępliwy. Nieraz skaleczysz się o kolce, które bronią jego serca, ale pamiętaj, że łzy i krew najbardziej cementują szczęście.
"Katarzyna Tom 1" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 1". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 1" друзьям в соцсетях.