- Już wiem, dlaczego twoja twarz, pani, wydawała mi się znajoma. Ty jesteś tą małą Katarzyną, nieprawdaż? Czuję się wytłumaczony, że od razu cię nie poznałem, gdyż bardzo się zmieniłaś. Kto by przypuścił...

- ...że córka prostego rzemieślnika dostanie się na dwór Burgundii? Ani Wasza Świątobliwość, ani ja. Przeznaczenie rządzi się własnymi prawami.

- Niebywałe! Przypomniałaś mi, pani, rzeczy, o których chciałem zapomnieć. Widzisz, jestem z tobą szczery. I będę jeszcze bardziej: ja osobiście nie miałem nic przeciwko twemu ojcu. Może nawet byłbym go uratował, gdyby to było możliwe. Niestety, nic się nie dało zrobić.

- Jesteś, panie, pewien, że chciałeś go uchronić od stryczka? Przecież miałeś w zwyczaju pozbywać się niewygodnych osób. A on był dla ciebie niewygodny!

Cauchon ani drgnął. Jego nalana twarz pozostała niewzruszona, spojrzenie twarde jak kamień.

- Masz rację, był niewygodny! A wtedy półśrodki nie wystarczały. W istocie, nie mylisz się pani, nie próbowałem go uratować, ponieważ to nie miałoby sensu.

- W końcu słyszę słowa szczerości!

Doszli do głębokiej wnęki okiennej. Biskup położył palec na ołowianym obramowaniu szybki i przesuwając nim bezwiednie, patrzył w dał.

- Pozwól, pani, że cię o coś zapytam. Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać? Musisz mnie nienawidzić?

- To prawda, nienawidzę cię, panie - odparła niezwykle spokojnie Katarzyna. - Chciałam tylko przyjrzeć ci się z bliska... i powiedzieć, że istnieję. Winna ci też jestem podziękowanie, gdyż twój sznur uratował ojca...

od jeszcze gorszej śmierci.

- Jakiej?

- Śmierci z żalu! On bardzo kochał swoją ojczyznę, swojego króla i swój Paryż, dlatego jego serce pękłoby z bólu, gdyby zobaczył, jak panoszą się Anglicy!

Na chwilę w bezbarwnych źrenicach Cauchona zabłysnął gniew.

- Anglik panuje tutaj przez prawo urodzenia i przez spadek królewski!

Jest naszym prawowitym władcą urodzonym z Francuzki i wybranym przez swoich dziadków, podczas gdy bastard z Bourges... jest tylko awanturnikiem!

Katarzyna wybuchnęła krótkim, donośnym śmiechem.

- I chcesz, panie, żeby ktoś uwierzył w te słowa? Sam sobie nie wierzysz! Wasza Wielebność zdaje sobie sprawę z tego, że król Karol VII nie wyznaczyłby go nigdy na jałmużnika Francji! Natomiast Anglik jest mniej wybredny... i nie bez przyczyny! Nie ma wyboru! I pozwól mi zauważyć, że jak na sługę bożego nie bardzo wiesz, kogo powołał Najwyższy na króla Francji.

- Henryk VI jest prawdziwym i jedynym królem Francji! Biskup był bliski apopleksji, lecz Katarzyna bezlitośnie obdarzyła go swoim najsłodszym uśmiechem.

- Nieszczęściem Waszej Wielebności jest to, że raczej dałbyś się pokrajać, niżbyś miał przyznać się do pomyłki! Ależ proszę się uśmiechać!

Patrzą na nas... Szczególnie książę Filip. Zapewne musiano panu donieść, że jesteśmy w wielkiej przyjaźni.

Nadludzkim wysiłkiem Piotr Cauchon opanował się i tylko wyszeptał przez zaciśnięte wargi: - Możesz być pewna, pani, że nie zapomnę o tobie! Katarzyna skłoniła się i odparła słodko: - Jestem bardzo szczęśliwa. Co do mnie, nigdy nie zapomniałam o Waszej Wielebności. Z zainteresowaniem będę śledziła jego karierę.

Po tych słowach opuściła swoją ofiarę i zbliżyła się do Filipa, który od dłuższego czasu przyglądał się z niemałym zdziwieniem tajemniczemu tete-a-tete Katarzyny z biskupem. Filip wyszedł jej naprzeciw i podał swą dłoń.

Nikt z dworzan nie ośmielił się iść za nim, instynkt bowiem podpowiadał każdemu, że odtąd Katarzyna de Brazey musi być obiektem wszelkich względów i poważania.

- Co ważnego miałaś do powiedzenia biskupowi de Beu-vais? - spytał z uśmiechem. - Mieliście obydwoje takie poważne miny jak duchowni na konsylium. Czy rozprawialiście może o jednym z dogmatów świętego Augustyna? Nawet nie wiedziałem, że go znasz.

- Dyskutowaliśmy... o pewnej kwestii z historii Francji, panie. A Jego Wielebność jest mi znany od blisko dziesięciu lat. Dawniej często się widywaliśmy, w Paryżu. To z tamtych czasów go pamiętam...Przerwawszy nagle, spojrzała na księcia oczami pełnymi łez, w jej głosie zabrzmiał długo tłumiony gniew.

- Jak możesz, panie, poważać takiego człowieka? Ten ksiądz nurzał się we krwi, aby wspiąć się na tron biskupi! Pan, Wielki Książę Zachodu?...

Cauchon to wielki nędznik!

Filip uwielbiał, kiedy tytułowano go w ten sposób. A wzruszeniem Katarzyny przejął się do głębi. Pochylił się ku niej, tak aby nikt nie mógł usłyszeć jego słów.

- Wiem, moje serce! Jeżeli go tu trzymam, to tylko dlatego, że jest mi potrzebny. Ale nie ma mowy o poważaniu. Widzisz, jak się jest panującym księciem, to czasami trzeba uciekać się do różnych instrumentów... A teraz uśmiechnij się do mnie i chodźmy rozpocząć bal! - I dodał ciszej: - Kocham cię bardziej niż cokolwiek na świecie!

Na usta Katarzyny powrócił słaby uśmiech. Muzycy siedzący na podium rozpoczynali pawanę. Katarzyna dała się poprowadzić do środka olbrzymiego koła utworzonego przez zazdrosnych, lecz zarazem podziwiających ją dworzan.

Rozdział piąty Nunc dimittis

W dniu pogrzebu Małgorzaty Bawarskiej Katarzyna myślała, że umrze z zimna i niepokoju zarazem. Księżna wdowa zgasła szybko 23 stycznia 1424 roku, trzy miesiące po ślubie swojej córki. Oddała ducha w ramionach Ermengardy. Filip, bawiący w tym czasie wraz z Arturem de Richemontem w Montbard, przybył zbyt późno, aby zastać jeszcze matkę przy życiu. Od tej chwili głęboki smutek zapanował w pałacu i w mieście, gdzie zmarła pozostawiła po sobie szczery żal. Kilka dni potem trumna ze zwłokami została złożona w klasztorze de Champmol, znajdującym się na obrzeżu Dijon.

Kiedy wczesnym, zimnym rankiem Perryna ubierała swoją panią, wystraszyła się przeraźliwej bladości Katarzyny.

- Pani powinna zostać w domu.

- To niemożliwe. W podobnych przypadkach trzeba samemu być umierającym, żeby nie uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej. Byłaby to obraza księcia i jego boleści - odparła Katarzyna.

- Ależ, pani, w tym stanie? Katarzyna uśmiechnęła się smutno.

- Tak, Perryno, nawet w moim stanie...

Tylko dwie osoby z otoczenia Katarzyny wiedziały, że jest brzemienna: jej mała służąca i Abu-al-Khayr, który pierwszy postawił diagnozę przy okazji nagłego zasłabnięcia Katarzyny w okresie świąt Bożego Narodzenia. Od tej pory zaczęła odczuwać różne dolegliwości.

Bardzo źle znosiła swój stan, tym bardziej że często męczyły ją nudności.

Zaczęła nie znosić zapachów z kuchni, a kiedy szła przez miasto i dolatywała do niej woń flaków ze straganów, robiło jej się niedobrze. Zawzięcie też walczyła, aby jak najdłużej ukryć prawdę przed swoim mężem.

Od pewnego czasu ich wzajemne stosunki uległy znacznemu pogorszeniu. Wśród ludzi Garin traktował ją z lodowatą grzecznością, a w domu prawie przestał się do niej odzywać. Jeżeli wymówił jakieś słowo, to tylko po to, aby ją zranić. Katarzyna nie pojmowała dlaczego. Oczywiście wiedział, podobnie jak całe Dijon, o jej stosunkach z księciem i okazywał obrazę z tego powodu. Ale przecież to on uczynił wszystko, aby do tego doszło! Więc skąd ta pogarda? Tym bardziej że od półtora miesiąca nie spotkała się z Filipem, który rzucił się w wir obowiązków, zajmując się w szczególności stanem dróg w swych posiadłościach. Czułość, jaką jej okazywał, i ochrona, jaką ją otaczał, stały się dla niej nieodzowne. Ponadto obudził jej ciało do miłości i dał poznać chwile rozkoszy, których się nie zapomina i które chciała ciągle przeżywać.

Perryna ubrała panią najcieplej, jak mogła. Z powodu całkowitej żałoby na dworze Katarzyna była odziana na czarno od stóp do głów. Z futrzanego toczka na głowie opadał na twarz czarny woal. Krótkie buty na futrze, ukryte pod suknią i peleryną, oraz welurowe rękawiczki uzupełniały strój pozbawiony jakichkolwiek klejnotów. Młoda służąca spojrzała z niepokojem przez okno na grubą warstwę śniegu leżącego na dachach i na śliskie wyboje na ulicy. Jej pani będzie musiała przejść na piechotę spory kawałek.

Uroczysta msza w Sainte-Chapelle ciągnęła się w nieskończoność.

Pomimo setek świec ustawionych wokół ołtarza i przy katafalku w świątyni panowało przejmujące zimno. Z ust uczestników pogrzebu wydobywała się para. Najgorsze ze wszystkiego okazało się przejście niekończącego się orszaku przez miasto. Dla Katarzyny była to prawdziwa droga krzyżowa.

Przy dźwiękach trąb żałobnych orszak przesuwał się powoli wśród domów udekorowanych na czarno. Jedyny kolorowy akcent stanowił powóz pogrzebowy, który zgodnie z życzeniem Filipa był taki sam jak jego ojca. Ciągnęło go sześć koni. Zabalsamowane ciało księżnej przykryto złotym brokatem, na którym wyszyty był duży czerwony krzyż. W czterech rogach powozu powiewały sztandary z niebieskiego jedwabiu, przetykanego złotem. Wóz otaczało sześćdziesięciu nosicieli łuczyw i tłum zakonników lamentujących i odmawiających psalmy. Filip kroczył z tyłu z odkrytą pomimo mrozu głową.

Za nim szło całe miasto ze sztandarami cechów.

Wygląd księcia zmroził doszczętnie serce Katarzyny. Filip był jakby nieobecny. Nagle - może pod wpływem bólu i rozpaczy - stał się dla niej znowu niepokojącym władcą, którego należało prosić, i to jak najszybciej, o pewną trudną rzecz.

Poprzedniego wieczoru przybyła do Katarzyny w wielkim pośpiechu Colette, stara służąca Marii de Champdivers, przynosząc straszną nowinę: kilka godzin wcześniej aresztowano Odettę i brata Stefana w klasztorze franciszkanów, a rodzice młodej kobiety zostali skazani na natychmiastową banicję. Maria widziała w Katarzynie jedyną szansę na pomoc.

Sprawa była trudna. Książę Sabaudii uzyskał zawieszenie broni pomiędzy wrogimi książętami, ale za namową Odetty bastard z Beaune zerwał ten rozejm, napadając na miasteczko w Burgundii. Po ujęciu go wszystko wyznał, nie mając chęci zapłacić własną skórą. Reakcja była natychmiastowa: Odetta, brat Stefan i pewien kupiec z Genewy, który im pomagał, zostali wrzuceni do lochu, gdzie czekały ich tortury i pewna śmierć.

Katarzyna nie mogła pojąć, co pchnęło Odettę do podobnego szaleństwa. Powiadano, że spisek miał na celu zamordowanie samego księcia Filipa. Czy chodziło o zajęcie jego miasta, czy raczej o przyspieszenie zwycięstwa Karola VII, którego Bóg obdarzył synem w dniu 3 lipca 1423 roku*? W każdym razie Katarzyna nie mogła tak zostawić swojej przyjaciółki, nawet za cenę własnego życia.

* Przyszły Ludwik XI (przyp. tłum.). Klasztor de Champmol wznosił się poza murami miasta, między drogą na zachód a biegiem rzeki Ouche. Był jeszcze nowy, gdyż zbudował go dziadek Filipa, książę Filip Śmiały, według projektu architekta Droueta de Dammartina. Katarzyna nigdy tam nie była. Jedynie mężczyźni mieli prawo wchodzić do środka, a kobietom wolno było tu przychodzić tylko przy okazjach takich jak ta. Tutejsza kaplica zastąpiła kaplicę w Citeaux jako miejsce spoczynku książąt Burgundii.

Kiedy przekroczono bramę Ouche, przy której rosły czarne, poskręcane od mrozu wierzby, i minięto ogród klasztorny, zapadła noc.

Katarzyna już ledwo trzymała się na nogach. Bezustannie sięgała do buteleczki z miksturą Abu-al-Khayra, gdyż pomimo ciepłego przyodziewku było jej śmiertelnie zimno. Dym łuczyw dusił ją. Przechodząc przez próg kaplicy, potknęła się i byłaby upadła, gdyby nie ręka Ermengardy, która ją podtrzymała. Podobnie jak Filip, Ermengarda także wyglądała jak czarna zjawa. Śmierć księżnej bardzo dotknęła wielką ochmistrzynię. Była jakby inną kobietą w swoich czarnych szatach. Tylko jej dłoń pozostała ciepła i mocna. To dodało Katarzynie trochę siły, lecz nie na tyle, aby mogła dostrzec we wspaniałym wnętrzu dzieło rzeźbiarza flamandzkiego Clausa Slutera - grobowiec Filipa Śmiałego, anioły wokół ołtarza unoszące kandelabry czy złotego archanioła trzymającego sztandar książęcy.

Dostrzegała tylko Filipa z jego nieruchomą twarzą. Wokół niej zaczęły krążyć kamienne maski i czarne posągi. Zakonnicy zaintonowali pieśń żałobną, napisaną przez Jakuba Vide'a, młodego kamerdynera Filipa. Słowa jej rozbrzmiały w uszach Katarzyny jak grzmot burzy, jak groźba.

Nunc dimittis servum tuum, Domine, secundum verbum tuum in pace. Quia viderunt oculi mei salutare tuum... * Katarzyna poczuła, że i ona odchodzi w tej chwili. Zachwiała się.

Ramię Ermengardy ochroniło ją od upadku w samym środku ceremonii i podtrzymywało mocno.

* Teraz, Panie, możesz pozwolić odejść Twojemu słudze w pokoju, gdyż jego oczy widziały Twoje zbawienie... (przyp. tłum.).