- Czego chcecie, dobry człowieku? - spytała Cyganka.

- Jestem przyjacielem Stokrotki. Nie ma jej w domu? - odparł starzec.

- Poszła po drzewo do lasu... ale możecie na nią zaczekać.

Cyganka zauważyła, że jasne, wyblakłe oczy czarownika patrzyły na Katarzynę z uporem. Starzec wzruszył ramionami, okrytymi grubą, włosianą opończą, podbitą baranią skórą.

- Nie, wrócę potem. Ale... - Zbierał się do wyjścia, na chwilę jednak przystanął i dodał: - Możesz jej powiedzieć, że Gervais był tu i że kazał zrobić to, o co go prosiła.

- Ale co? - spytała Sara odważnie, gdyż jej nieufność wzrastała.

- Nic takiego! - odpowiedział starzec wymijająco. - Ona zrozumie.

Życzę dobrej nocy...

Kiedy wróciła Stokrotka, Sara z obojętną miną przekazała jej słowa starca. Zauważyła, że pomimo wysiłków dziewczyna zaczerwieniła się.

Podejrzenia, które Cyganka miała od czasu sabatu czarownic, zdawały się potwierdzać. Dlaczego wtedy starzec schował pod suknią część włosów Katarzyny? Tajemnica czarowników czy nowe zaklęcie? Sara zastanawiała się nad tym przez całą noc, nie mogąc zmrużyć oka. Zasnęła głębokim snem dopiero nad ranem i obudziła się, kiedy słońce stało już wysoko. Katarzyna kroiła kapustę na zupę. Stokrotki nie było widać.

- Gdzie ona jest? - zapytała Cyganka bez ogródek.

- Będzie dobra chwila, jak wyszła. Nie mówiła dokąd. Zdaje mi się, że poszła w stronę miasteczka.

Sara zaczęła intrygować Katarzynę. Była jakaś nieswoja, nerwowa, podniecona. Ubierając się, włożyła wszystko na lewą stronę, myśląc widocznie o czymś innym, po czym przykleiła nos do okna, nie chcąc nawet wypić kubka mleka, który przyniosła jej Katarzyna.

- Powiesz wreszcie, co ci jest? - zniecierpliwiła się dziewczyna. Mam wrażenie, że się czegoś boisz.

Sara nie odpowiedziała. Spoglądała z roztargnieniem w niebo, które ostatnio trochę przejaśniało. Wieś przeglądała się w kałużach. Popychana niewyjaśnioną siłą, Sara narzuciła szeroką, czarną pelerynę i chwyciwszy plecionkę, na której były poukładane chleby do upieczenia, rzuciła: - Pójdę do piekarni. Miała to zrobić Stokrotka. Nie rozumiem, dlaczego nie zabrała ze sobą bochenków, idąc do miasteczka!

I zanim Katarzyna zdążyła coś powiedzieć, Sara ruszyła przed siebie.

Piekarnia znajdowała się w środku miasteczka, pomiędzy walącym się kościołem a starym kamiennym krzyżem z zielonymi stopniami. Stało tu już kilka kobiet, czekając na swoją kolej. Wszystkie były opatulone po czubek nosa z powodu przenikliwego wiatru, każda trzymała w ręku kosz. Sara nie zwróciła na nie uwagi, gdyż jej przenikliwe oczy zauważyły znajomą niebieską sukienkę i biały czepek przy drodze prowadzącej do baszty.

Wyglądało na to, że Stokrotka na kogoś czeka, siedząc na kamieniu.

Nagle Sarze wyrwał się stłumiony okrzyk. Drogą zbliżała się grupa jeźdźców, może ze dwudziestu, wszyscy w obcisłych kurtach pokrytych metalową łuską, błyszczącą w świetle poranka. Na ich czele jechał człowiek, na którego widok serce Sary zaczęło bić jak oszalałe. Czarna sylwetka, chudy i wysoki! Człowiek ten zatrzymał konia przy Stokrotce, chwilę z nią rozmawiał, ona w końcu wskazała drogę do swej chaty... Nie było wątpliwości. Ta czarna postać to był Garin!

Krew Sary zakipiała! Pomimo wielkiej chęci, aby rzucić się na zdrajczynię i pobić ją do krwi, Cyganka postanowiła nie tracić czasu i zostawić słodycz zemsty Landry'emu. Porzuciwszy plecionkę z chlebami na cembrowinie studni, pobiegła jak szalona do chaty, powiewając czarnymi skrzydłami swojej peleryny.

Katarzyna właśnie zabierała się do szumowania zupy, kiedy drzwi chaty otworzyły się z łoskotem i do izby wpadła jak huragan Sara, blada z przerażenia.

- Co się znowu dzieje?

Nie wdając się w wyjaśnienia, Sara rzuciła się do mantyli zawieszonej na gwoździu, chwyciła ją, otuliła Katarzynę i pociągnęła panią za sobą.

- Uciekajmy! Widziałam Garina! Jest blisko! Stokrotka zdradziła twoją kryjówkę! Prowadzi ich tutaj! Zaraz tu będą! - wyrzuciła jednym tchem.

Ta wiadomość ścięła Katarzynę z nóg. W mgnieniu oka odżyły straszne chwile spędzone w baszcie, zimno, głód, łańcuchy, obroża, trupy potwornych strażników. Czy znowu ją to czeka, jeśli Garin ją złapie?

- Nie czas na lamenty! - zniecierpliwiła się Sara. - Uciekajmy do lasu!

Biegnijmy!

I chwyciwszy młodą kobietę za rękę, pociągnęła ją za sobą bez ceregieli. Strach wzmógł wolę walki Katarzyny. W kilka sekund były pod lasem. Sara odruchowo biegła ścieżką, którą szła tamtego dnia za Stokrotką.

Miała nadzieję, że odnajdzie ukrytą grotę i że Stokrotka nie ośmieli się poprowadzić tam Garina i jego ludzi w obawie przed stosem, na który niechybnie zostałaby skazana, gdyby odkryto posąg z głową kozła.

Odwróciwszy się, Katarzyna zrozumiała, że niebezpieczeństwo było tuż-tuż.

Pomiędzy ciemnymi sylwetkami drzew dostrzegła jeźdźców zsiadających z koni przed chatą Stokrotki. Słychać było rżenie koni...

- Szybciej, szybciej! - krzyknęła Sara.

Ścieżka wznosiła się do góry, a ostatnie ulewy uczyniły ją niezwykle śliską. Do tego widok żołnierzy zmroził krew w żyłach Katarzyny. Zdwoiła jednak wysiłki. Nagle dał się słyszeć głos Stokrotki: - Do lasu! Musiały schować się w lesie! Garin na to odpowiedział: - Dalej! Rozdzielić się na grupy!

- W dniu, w którym dobiorę się tej całej Stokrotce do skóry, popamięta mnie sobie - obiecywała Sara. - Zejdźmy ze ścieżki! Zdaje się, że znalazłam...

Stanęły przed wysoką, szarą skałą, w której mogła być ukryta podziemna grota. Sara zepchnęła Katarzynę ze ścieżki, tak aby nie zostawić śladów; biegły po zeszłorocznych, zgniłych liściach. Ta droga wymagała wspięcia się na kilka głazów. Katarzyna ześlizgnęła się z wilgotnego, obrosłego mchem kamienia, uderzyła się boleśnie w kolano. Nie miała siły iść dalej. Sara chwyciła ją pod pachy.

- Posłuchaj! - rzekła, chcąc podsycić jej nadzieję. - Oni są już w lesie, ale nasze ocalenie też jest blisko, zaraz tam dojdziemy.

Dzika siła Sary połączona z przerażeniem, w jakie wprawiały Katarzynę odgłosy zbliżających się kroków, zmusiły dziewczynę jeszcze raz do podjęcia wysiłku. Przed nimi wznosiła się ostatnia przeszkoda, potężna skała, nad którą widać było tajemne wejście. Ostatkiem sił wczołgała się na oślizły głaz, czepiając się ostrych cierni, które rozdzierały jej skórę, i w końcu znalazła się na górze. Była najwyższa pora, gdyż pomiędzy drzewami zaczęły pobłyskiwać hełmy żołnierzy. Sara dosłownie wrzuciła Katarzynę do kamiennego otworu, zdążywszy jeszcze za pomocą gałęzi zatrzeć ślady w błocie przy wejściu.

W środku nie było tak ciemno, jak obawiała się Cyganka, gdyż wąskie szpary przepuszczały trochę dziennego światła. Kobiety mogły dosyć łatwo dojść do wielkiej groty, oświetlonej snopem światła wpadającego z otworu wydrążonego w stropie. Panował tu półmrok, do którego oczy kobiet przyzwyczaiły się z łatwością. Toteż Katarzyna wkrótce zobaczyła statuę z głową kozła. Sara z ledwością zdążyła przyłożyć jej rękę do ust, aby nie krzyknęła z wrażenia.

- Cicho bądź! Oni nie są daleko. Ale tutaj Stokrotka ich nie przyprowadzi, kosztowałoby ją to życie.

Katarzyna z szeroko otwartymi oczami przyglądała się bożkowi zła, gdyż nigdy czegoś podobnego nie spotkała.

- To szatan! - wyjaśniła Sara z całą brutalnością. - A w tej grocie zbierają się czarownicy z Malain. Jednej nocy szłam za Stokrotką aż tutaj.

Ale, ciszej... Słyszę głosy Depczą nam po piętach.

W istocie żołnierze byli jakby bliżej, lecz wśród gmatwaniny skał nie można było określić, gdzie dokładnie się znajdowali. Raz zdawali się być tuż-tuż, a po chwili ich kroki oddalały się. Tuląc się do siebie, kobiety wstrzymały oddechy. Bicie ich oszalałych serc dzwoniło w uszach jak odgłosy burzy.

- Jeśli mnie złapie, zabiję się, Saro, przysięgam, że się zabiję -wyszeptała Katarzyna z taką determinacją, że Sara ścisnęła ją mocniej, aby się uspokoiła.

Jeżeli to potrwa dłużej, Katarzyna gotowa jest krzyczeć jak osaczone zwierzę. Cyganka także była u kresu wytrzymałości. Nagle zza drewnianego bożka wyszła ciemna postać.

- Nie stójcie tutaj - rzekł nieznajomy spokojnie. - Chodźcie za mną.

Obie kobiety były zbyt wystraszone, aby wypowiedzieć choć słowo.

Kiedy człowiek ów wyszedł z cienia, Sara zobaczyła, że ma siwą brodę i orli nos. Był to Gervais, król czarowników. Czując, jakie wywarł na Cygance wrażenie, chwycił ją mocno za rękę.

- Nie bójcie się! Gervais nigdy nie wydaje tego, co schroni się pod jego dachem.

- To możliwe - odparła zimno Sara, która szybko odzyskała pewność siebie - lecz aby mnie lepiej przekonać, czy możesz mi powiedzieć, co zrobiłeś z włosami, które pewnego dnia przyniosła ci Stokrotka... z tymi, które ukryłeś w swojej sukni?

- Mój siostrzeniec zawiózł je do Dijon, aby przekazać je panu de Brazeyowi jako dowód, że jego żona rzeczywiście ukrywa się w miasteczku - odrzekł spokojnie.

- I ty ośmielasz się mi o tym mówić? - oburzyła się Sara. - Myślisz, że teraz zdamy się na ciebie, ja i moja pani?

- Nie macie wyboru! A zresztą, teraz rzeczy mają się inaczej. To sprawa Stokrotki, że zdradziła święte prawo gościnności, że wydała swego gościa, który schronił się pod jej dachem. Przyszła prosić mnie o pomoc przeciwko rywalce. Udzieliłem jej. Dzisiaj wy dwie schroniłyście się w moim domu. Bo to jest mój dom. Jesteście więc nietykalne i postaram się was ocalić. No więc idziecie czy nie? Nienawiść Stokrotki jest tak silna, że dziewczyna gotowa aż tutaj sprowadzić żołnierzy.

Katarzyna słuchała ich rozmowy, nie rozumiejąc zbytnio, o co chodzi.

Widząc, że Sara się jeszcze ciągle waha, krzyknęła: - Musimy za nim iść. Nie może być nic gorszego od tego, co nas czeka, jeśli nas schwytają!

- A jeżeli cię wyda?

Spojrzenie Katarzyny spotkało się na chwilę ze spojrzeniem starca. To, co w nim wyczytała, uspokoiło ją ostatecznie i oświadczyła: - Nie wyda mnie! Wierzę mu. Mój los jest rzeczą obojętną dla człowieka w jego wieku, który wybrał życie wśród przyrody.

- Dziękuję ci, młoda kobieto! Masz rację - rzekł poważnie Gervais.

Powiódł kobiety za figurę, gdzie rozpoczynał się długi i wąski korytarz prowadzący do drugiej groty, która musiała być jego mieszkaniem.

Mieszkaniem nadzwyczaj dziwnym i umeblowanym raczej skromnie: siennik i kilka stołków wokół stołu, na którym piętrzyły się dziwaczne przedmioty. Obok płonącego kominka stały stosy zakurzonych książek. W powietrzu unosiły się opary siarki. Trochę światła wpadało przez otwory w skałach. Gervais posadził kobiety na stołkach i podał im dwie miski zupy, która bulgotała w kociołku.

- Jedzcie. Potem możecie odpoczywać aż do zmierzchu. Kiedy zapadnie noc, zaprowadzę was przejściem, które tylko mnie jest znane, dosyć daleko od Malain, do miejsca, gdzie nikt was nie odnajdzie.

Katarzyna chwyciła dłoń, która podawała jej zupę, i przez chwilę ściskała ją mocno.

- Jak będę mogła podziękować ci za to, co dla mnie robisz?

Surową twarz starca rozjaśnił niewyraźny uśmiech.

- Gasząc mój stos w dniu, w którym namiestnikowi księcia przyjdzie do głowy, żebym spłonął. Lecz mam nadzieję, że dokonam żywota tutaj, we wnętrzu matki ziemi... A teraz jedz już i prześpij się. Widzę, że bardzo ci tego trzeba.

Katarzyna była tak zmęczona, że marzyła tylko o tym. Zjadła zupę i ułożywszy się na słomianym sienniku, zasnęła natychmiast. Gervais zwrócił się do Sary: - A ty? Nie zrobisz tego, co ona? Wciąż nie masz zaufania?

- Mam go tyle samo, ale nie chce mi się spać. Wolałabym z tobą porozmawiać.

Kiedy zapadła noc i księżyc wypłynął na nieboskłon, starzec obudził Katarzynę, zarzucił na ramiona długi, czarny płaszcz z kapturem, zasypał ogień popiołem i chwyciwszy w rękę kostur, powiedział: - Już czas... Ruszajmy!

W pamięci Katarzyny na długo pozostało wspomnienie nocnej eskapady przez stary las. Wokół niej wszystko się uspokoiło, a i ona porzuciła swój strach. Poprzez gałęzie drzew przeświecał księżyc, oświetlając im drogę niebieskawą poświatą. Wysokie drzewa stały nieruchomo podobne do wież katedry. Ciszę przerywał czasem ryk dzikiego zwierza, powietrze przeszywał ptak w locie. Widać było, że tych dzikich ostępów nie tknęła nigdy siekiera drwala. Rosły tu olbrzymie dęby i czarne świerki w kłujących, długich aż do ziemi sukienkach. Ścieżka prowadziła wśród jeżyn i pokrytych mchem głazów, spod których wypływał czasem strumień ożywiający swoim szmerem tę uspokajającą ciszę. Katarzyna szła za starcem, który posuwał się wolnym, równym krokiem prosto przed siebie, nie troszcząc się o ścieżki. Zdawało się, że zna każdy kamień w tym borze, każde drzewo. Czasem drogę przebiegł im dzik, kozica lub daniel, które zatrzymywały się przed starcem, jakby go znały. Wyglądał jak pasterz wśród swojego stada. Pochód zamykała Sara. Szli tak wiele godzin. Katarzyna czuła, jak wokół ziemia pęcznieje od świeżych soków nadchodzącej wiosny.