- Bardzo cierpisz, dziecinko?

Katarzyna chciała się uśmiechnąć, lecz ten wysiłek także okazał się bolesny. Nie było w niej ani jednego mięśnia, ani jednej cząstki ciała, które by nie sprawiały bólu.

- Jest mi tak gorąco - westchnęła - i jestem cała obolała. Czuję się tak, jakbym leżała na cierniach. Wszystko mnie pali.

Ermengarda uniosła głowę i odsunęła się, aby przepuścić Sarę, która pochyliła się nad głową Katarzyny. Twarz Cyganki miała wyraz surowy i dziki.

- Ten potwór byłby cię zabił, mój aniele, gdyby pani Ermengarda nie nadeszła w porę! Czułam, że coś złego wisi w powietrzu, kiedy ujrzałam go dziś rano. Miał taki straszny wyraz twarzy...

- Gdzie się podziewałaś, kiedy wróciłam do domu? - spytała Katarzyna słabym głosem.

Odpowiedzi udzieliła Ermengarda.

- Garin zamknął Sarę w schowku pod schodami! Wyciągnęłam ją stamtąd dopiero wtedy, kiedy przyszłam do domu. Czyniła taki harmider, że trudno byłoby jej nie usłyszeć. Służba nie odważyła się jej uwolnić, gdyż Garin zagroził, że wrzuci do lochu każdego, kto ośmieli się choćby kiwnąć palcem. Kiedy weszłam do komory po szarpie i bandaże, była na wpół żywa ze strachu.

- Czy uspokoiłaś tych biedaków?

- Wręcz przeciwnie! - parsknęła hrabina i zaśmiała się hałaśliwie. Nastraszyłam ich, że książę każe ich obedrzeć ze skóry, gdy się dowie, do czego dopuścili. Nie wiem, czy właśnie nie pakują swoich rzeczy.

Katarzyna rozejrzała się uważnie. Nie był to pokój, w którym mieszkały do tej pory z Ermengardą. Ten był większy, wygodniejszy, a na ścianach wisiały kolorowe gobeliny. Widać było drzwi łączące go z innym pokojem. Myśl, że znajduje się poza zasięgiem ciekawskiej Marii de Vaugrigneuse, pocieszyła chorą. Sara wróciła przed kominek, aby przelać do fajansowej miseczki zawartość małego garnuszka. Tymczasem Ermengarda usiadła w nogach łoża i opowiedziała Katarzynie, jak to wspólnie z Sarą namaściły jej ciało balsamem i owinęły w cienkie pasma płótna.

- Jesteś cała pokryta siniakami i ranami, lecz na szczęście żadna z nich nie jest głęboka. Sara uważa, że zostaną tylko małe blizny, z pewnością nie na twarzy. Sądzę, niech Bóg mi wybaczy, że twój małżonek oszalał. Co takiego mu uczyniłaś?...

Ermengarda płonęła z ciekawości, lecz Katarzyna była zbyt osłabiona, aby opowiadać o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Uniosła tylko zabandażowane ręce, spoglądając na nie ze zdziwieniem. Miała wrażenie, że jest dużą, szmacianą lalką. Jedynie jej starannie zaplecione włosy, leżące na posłaniu, wydawały się żyć i stanowić część jej ciała. Westchnęła.

Ermengarda domyśliła się, co oznaczało to westchnienie.

- Masz rację, nic nie mów! Jesteś zbyt osłabiona. Opowiesz mi wszystko później! - Po czym sama niestrudzenie zaczęła pytlować, jak to Garin, nie odważywszy się pokazać, przysłał przyjaciela, Mikołaja Rolina, aby zasięgnął języka. A ona przyjęła go chłodno, podkreślając, że osobiście czuwa nad panią de Brazey, która im mniej będzie słyszeć o Garinie i jego przyjaciołach, tym szybciej przyjdzie do siebie. Na takie dictum Rolin odszedł, nie zadając więcej pytań. To samo, lecz tonem bardziej przyjaznym, odpowiedziała paziowi Jego Wysokości.

Katarzyna uniosła brwi ze zdziwienia.

- To książę przysłał pazia?

- Tak, młodego de Lannoya. Zdaje się, że książę miał ochotę spędzić dzisiejszy wieczór w twoim towarzystwie. Naturalnie, musiałam cię usprawiedliwić.

- Co mu odpowiedziałaś, droga Ermengardo?

- Po prostu prawdę. Powiedziałam, że miły małżonek zbił cię na kwaśne jabłko i że jesteś na wpół żywa. Temu dzikusowi dostanie się nagana, którą sobie popamięta i która odbierze mu chęć do powtórzenia podobnego czynu!

- Na Boga! - jęknęła młoda kobieta, przygnębiona. - Całe miasto będzie ze mnie kpiło! Nie odważę się spojrzeć nikomu w oczy, jeśli się dowiedzą, że wychłostał mnie jak niewolnicę!

- Moja droga, nie zapominaj, że mały de Lannoy jest szlachcicem. Wie dobrze, że to, co mu się powierza, nie jest przeznaczone dla innych uszu niż uszy księcia. Nie piśnie ani słowa! Muszę dodać, że był wyraźnie oburzony!

Ten chłopiec cię uwielbia! Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jest w tobie zakochany! Ale teraz musisz to wypić...

Sara przyniosła miseczkę z naparem z werbeny, do którego dosypała garść tajemnych ziół. Przy pomocy Ermengardy Katarzynie udało się usiąść na łóżku. Napój miał lekko kwaśny smak, który wcale nie wydawał się niemiły. Do tego był gorący i dodawał sił.

- Użyłam ziela, po którym zaśniesz z łatwością - rzekła Sara. - Podczas snu nie czuje się bólu.

Katarzyna nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż w tej chwili otworzyły się drzwi i ukazał się w nich mężczyzna ubrany na czarno, w czarnej masce na twarzy. Na jego widok trzy kobiety aż podskoczyły. Stanął w drzwiach nieruchomo jak posąg, tylko przez otwory w masce widać było błyszczące, szare oczy.

- Kim jesteś i czego tu chcesz? - spytała Ermengarda, przyjmując postawę obronną.

Nieznajomy zdjął maskę. Ermengarda pochyliła się w głębokim ukłonie. Był to książę Filip we własnej osobie. Na jego twarzy malowało się niewymowne osłupienie.

- Czy to pani, Katarzyno? - krzyknął z niedowierzaniem. - Ależ to niemożliwe!

Owinięta bandażami Katarzyna zaczęła się śmiać. Wyobraziła sobie, jakie wrażenie zrobiło na Filipie, tak miłującym piękno, jej ciało spowite bandażami. Przybył, sądząc, że znajdzie tu młodą, cierpiącą i obolałą kobietę, a nie szmacianą kukłę. Książę wymamrotał: - Boże, nawet nie przypuszczałem...

- Jest jeszcze gorzej, panie! - przerwała Ermengarda, prostując się z ukłonu. - Pani Katarzyna jest pokryta ranami i posiniaczona od stóp do głów!

Cierpi bardzo i mówienie przychodzi jej z trudem...

Filip zaciskał pięści, przysięgając, że wtrąci Garina do lochu, że wyda go katu. Jego oczy ciskały błyskawice, lecz równocześnie, pod wpływem emocji, po jego policzkach stoczyły się ciężkie łzy. Ermengarda nie zwróciła na to uwagi, Katarzyna patrzyła jednak z zaciekawieniem na płaczącego księcia. W końcu hrabinie udało się go uspokoić. Zauważyła także, że tylko sama Katarzyna może wnieść skargę przeciwko mężowi, i nawet jeśli Garin jest brutalem w małżeństwie, to jednak jest wzorowym poddanym... Filip dał się przekonać, że nie należy wywoływać skandalu aresztowaniem Garina.

Usiadłszy na brzegu łóżka, niezwykle ostrożnie ujął zabandażowaną dłoń Katarzyny.

- Jestem zrozpaczony, widząc panią w takim stanie! Ja, który czekałem na ciebie z sercem przepełnionym myślami o tobie... Musisz się leczyć i dbać o siebie. - Odwróciwszy się do Ermengardy, dodał: - Zdaje mi się, że moja matka chce się z panią widzieć, pani de Chateauvillain!

- W istocie, najjaśniejszy panie, księżna jest cierpiąca. Jej stan zdrowia uległ pogorszeniu i dlatego pragnie ona mojego powrotu.

- Opóźnij więc powrót o kilka dni i zabierz ze sobą panią de Brazey, którą chciałbym oddalić na jakiś czas od męża. W Dijon szybko przyjdzie do siebie, a ja, wiedząc, że jest pod pani opieką, będę o nią spokojny. Czy mogę ci ją powierzyć, pani? Jest mi... nieskończenie droga!

- To dla mnie zaszczyt, panie! - odparła hrabina, kłaniając się ponownie.

Katarzyna nie mogła nie podziękować księciu za jego troskę.

Perspektywa wyjazdu z Ermengardą była pociągająca. Co za szczęście stracić Garina z oczu! Była równie szczęśliwa, że straci z oczu... Filipa.

Przynajmniej znajdzie trochę wytchnienia i będzie mogła pomyśleć.

O sobie i swoich sprawach.

Gdy Filip żegnał się z nią, wzdychając i roniąc łzy, poczuła nagle, że wybacza Garinowi otrzymane razy, gdyż dzięki nim perspektywa oddania się księciu oddaliła się raz jeszcze, i to na czas nieokreślony. Tej nocy nie zostanie jeszcze kochanką Filipa! Jej ciało, choć poturbowane, pozostanie nadal dziewicze, takie, jakie chciała zachować dla tego, którego kochała.

Jednakże, mimo przebaczenia, nie mogła zrozumieć, dlaczego Garin omal jej nie zabił, sądząc, że spędziła noc z innym mężczyzną. Przecież ani jej nie kochał, ani nie pożądał jej ciała, a nawet przeznaczył ją dla Filipa. A więc dlaczego?

W końcu przestała o tym myśleć. Była cała obolała, lecz wkrótce balsam Sary zaczął działać. Minęło zaledwie kilka minut od wyjścia Filipa, gdy Katarzyna pogrążyła się we śnie. Sara usiadła przy ogniu. Jej czarne oczy wpatrywały się w płomienie, jakby chciały z nich wyczytać rzeczy niewidzialne. Na ulicy panowała cisza. Słychać było tylko oddalający się tętent kopyt konia Filipa.

Rozdział drugi Misja Jakuba de Roussaya

Kilka dni później Katarzyna opuściła Arras. Nie powróciła jeszcze do sił, lecz nie chciała nadmiernie opóźniać wyjazdu przyjaciółki. Poza tym pragnęła jak najszybciej wrócić do domu i uciec z tego miasta, z którym wiązały się same przykre wspomnienia. Dzięki zabiegom Sary i Ermengardy, dzięki balsamom, jakimi namaszczały dwa razy dziennie jej rany, liczba opatrunków malała z dnia na dzień. W dniu wyjazdu zostało ich jeszcze trzy czy cztery, jeden na ramieniu, dwa na udach i jeden na krzyżu. Sara powiedziała, że świeże powietrze uzdrowi jej panią. O świcie ubrała Katarzynę ciepło, gdyż mimo początku maja powietrze było chłodne.

Nałożyła jej ciepłe rękawiczki z miękkiej skórki, które od wewnątrz natarła oliwką, a głowę otuliła szalem, by zakryć sińce i podbite oko. Katarzyna miała podróżować w dużej lektyce ciągnionej przez mulice, w której mogła się wygodnie położyć. Ermengarda, pomimo swego zamiłowania do jazdy konnej, postanowiła dzielić lektykę z przyjaciółką, aby dotrzymać jej towarzystwa. Sara razem ze służbą miała jechać za nimi konno. Ponadto przewidziano eskortę, gdyż w tych stronach było niebezpiecznie. Kiedy nad ranem w dniu wyjazdu Katarzyna ujrzała to wszystko, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Na lektyce widniał herb książęcy, a eskortą dowodził Jakub de Roussay, którego rozpierała radość na myśl o tak przyjemnym zadaniu.

- To będzie już druga nasza wspólna podróż - powiedział, witając się z Katarzyną, nieco zdziwiony, że jest tak szczelnie opatulona. - Pierwsza nasza wspólna wyprawa była tak miła, że na tę cieszę się już z góry!

- Powstrzymaj swój zapał, młodzieńcze! - wkroczyła do akcji Ermengarda, zakładając rękawiczki. - To ja będę się zajmować panią de Brazey i jestem w stanie zabawić ją sama! A ty, panie kapitanie, dopilnuj swych ludzi, noclegów i drogi! Sądzę, że wystarczy ci zajęć!

Ofuknięty w ten sposób kapitan najeżył się. Katarzyna tymczasem podała mu rękę.

- Nie besztaj kapitana zbyt surowo, Ermengardo! Pan de Roussay jest moim oddanym przyjacielem i pod jego opieką jesteśmy bezpieczne.

Kapitan, nieco pocieszony, udał się do swoich ludzi, chciał bowiem wraz z nimi przed drogą wypić strzemiennego. Tymczasem ładowano bagaże na mulice, a kobiety zajęły miejsca w lektyce. W obawie przed złodziejami obie wzięły ze sobą kuferki z klejnotami. Kuferek Katarzyny ze słynnym czarnym diamentem w środku wart był fortunę.

W końcu ruszyli. Pogoda była paskudna i po polach hulał wiatr. Jakub, zgodnie z rozkazami, prowadził orszak okrężną drogą przez Cambrai, zamiast zmierzać prosto na południe. Chciał ominąć Peronne i hrabstwo de Vermandois, gdzie przebywali ludzie Karola VII. Kapitan nie zniósłby, gdyby droga jego sercu Katarzyna wpadła w ich ręce.

Towarzystwo Ermengardy, pomimo jej zapewnień, nie było zbyt rozweselające. Zaledwie ułożyła się na poduszkach obok przyjaciółki, wierna swoim przyzwyczajeniom zapadła w głęboki sen i cała jej rozmowa podczas jazdy polegała na potężnym chrapaniu. Jednakże na postojach,w oberżach czy klasztorach, gdzie zatrzymywali się na nocleg, odzyskiwała żywotność i apetyt.

Katarzyna, pozostawiona swoim myślom, wspominała niedawne wydarzenia. Od dnia pobicia nie widziała się z Garinem ani razu. Za to on codziennie zasięgał o żonie wiadomości przez służącego lub raz czy dwa razy przez Mikołaja Rolina.

Oprócz codziennego zdobywania informacji Garin nie uczynił żadnej próby zbliżenia się do Katarzyny. Wkrótce dowiedziała się, że mąż wyjeżdża w interesach do Gandawy i Brugii. Przed opuszczeniem miasta, w przeddzień jej wyjazdu, nie przyszedł się z nią pożegnać. Zresztą dla niej nie miało to najmniejszego znaczenia, a nawet wolała uniknąć spotkania. Długo zastanawiała się, co mogło spowodować jego atak szału, i doszła do wniosku, że obawiał się wpaść w niełaskę księcia, gdyby ten się dowiedział, że Katarzyna odwiedziła Arnolda w jego namiocie. Nie mogło być inaczej.

Bo wzbudzenie w nim zazdrości było rzeczą raczej niemożliwą.

Podróż przebiegała spokojnie, chociaż przejazd przez Szampanię nie należał do przyjemności. Miasteczka zrównane z ziemią, ludzie o wynędzniałych twarzach uciekający z miejsc pożogi z resztkami dobytku i zwierząt, które udało im się ocalić. Grupy uciekinierów ciągnęły drogami w poszukiwaniu schronienia na ziemiach Burgundii. Katarzyna i Ermengarda rozdawały biedakom, co mogły, a kapitan de Roussay musiał nieraz siłą przepędzać wygłodniałe hordy otaczające lektykę. Ten obraz ludzkiej niedoli napawał serce Katarzyny przerażeniem.