Był to oddział najemnych żołnierzy, uzbrojonych po zęby w długie lance, szerokie, ciężkie miecze i siekiery. Wszyscy jechali na koniach bojowych, mogących oprócz jeźdźca unieść ze sto funtów żelastwa.
Wyglądali na jedną z tych band najemnych, którą łatwo jest zgodzić, pod warunkiem że się ma pełną kiesę. Dla nich jedynym prawem było złoto, rozbój i zbrodnia, co mieli wyryte na prymitywnych twarzach. Na skórzanych kasakach, wzmocnionych żelaznymi płytkami w miejscach podatnych na zranienia, widać było ślady zakrzepłej krwi, a ich hełmy były powyginane i nosiły liczne ślady walki.
Na drodze przejazdu żołnierzy ludzie zamykali się bojaźliwie w domach, ryglując drzwi i podpierając je ciężkimi meblami. Ich pojawienie się w dolinie było tak nieoczekiwane, że mieszkańcy nie zdążyli uciec do klasztoru, jak to ongiś bywało za czasów Wielkich Kompanii, które siały na swej drodze przemoc, gwałt, morderstwo i pożary.
Na czele jechało dwóch ludzi. Jeden z nich był ubrany podobnie jak pozostali członkowie bandy, lecz arogancki wyraz twarzy i złoty łańcuch na piersi wskazywały, że był ich prowodyrem. Drugim był... Garin. Ubrany jak zwykle na czarno, z kapturem spuszczonym na oczy, owinięty szerokim płaszczem aż po szyję, jechał prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła.
Tym, co najbardziej przeraziło brata furtiana, był widok wleczonych przez dwa pierwsze konie jeńców: kobiety i mężczyzny. Widać było, że oboje zostali potraktowani z najwyższym okrucieństwem. Długie, jasne włosy kobiety, zabrudzone zakrzepłą krwią, z ledwością zasłaniały jej nagie, pokryte krwawymi pręgami ciało. Mężczyzna był starcem, z siwymi włosami i białą brodą. Miał na sobie długą, czarną suknię, całą w strzępach, spod której przeświecały chude nogi i nagie stopy. Na jego skórze widniały liczne ślady przypalania rozpalonym żelazem. Twarze nieszczęśników pokryte były strugami zakrzepłej krwi. Mieli wykłute oczy...
Brat furtian pobiegł zawiadomić przeora, który właśnie rozpoczął mszę wieczorną w kaplicy. Msza została przerwana i wszyscy obecni, wiedzeni najgorszymi przeczuciami, wybiegli za przeorem z kaplicy, wśród nich Ermengarda, Katarzyna i Sara.
Kiedy dotarli do otworu strzelniczego znajdującego się nad główną bramą, Ermengarda gwałtownie odepchnęła Katarzynę do tyłu, pozwalając zbliżyć się jedynie Janowi de Blaisy. Noc zapadła, lecz banda rozpaliła łuczywa, które rzucały na nieszczęsnych jeńców krwawe światło.
- Czego chcecie? - rzucił przeor szorstko. - Co oznaczają wasza broń oraz ten mężczyzna i ta kobieta?
- A co oznacza ta zamknięta brama, szacowny przeorze? odpowiedział mu głos, na którego dźwięk Katarzyna się wzdrygnęła.
Była tak wystraszona, że trzęsła się już zawczasu. Wyciągając szyję, dojrzała pomiędzy Ermengardą a filarem parapetu, o który opierała się hrabina, bladą twarz Garina, oświetloną płomieniami łuczyw. Potem jej wzrok ześlizgnął się na dwie niewidome ofiary, które leżały na ziemi bez życia. Pomimo krwi pokrywającej ich twarze rozpoznała Stokrotkę i starca z podziemnej groty. Sara błyskawicznie pociągnęła dziewczynę do tyłu. Nad okolicą zapanowała głęboka cisza. Po chwili przemówił przeor, spokojnie i donośnie: - Moja brama jest zawsze zamknięta po zachodzie słońca. Czyż jesteś aż takim niedowiarkiem, że obce są ci obyczaje domu bożego?
- Znam je, lecz chciałbym wejść.
- Po co? Czy prosisz o schronienie? Wątpię, sądząc po twoim otoczeniu... Człowiek nie przekracza progu świątyni uzbrojony. Jeżeli chcesz wejść, Garinie de Brazey, wejdziesz... ale sam!
Na te słowa odezwał się kompan Garina. Jego zdarty głos wdarł się nieznośnie w uszy Katarzyny.
- Dlaczego zabraniasz mi wejść, księże? Jestem Jąkała z Perouges!
- Wiem - odparł przeor, na którym to przezwisko nie wywarło większego wrażenia. - Poznałem cię, znam także twoje krwawe postępki: wymordowane kobiety, dzieci nadziane na pal, wioski puszczone z dymem.
Jesteś obrzydliwą bestią, a dla takich nie ma tu miejsca! Odrzuć swą broń, posyp głowę popiołem i błagaj Pana Boga o przebaczenie. Dopiero wtedy cię wpuszczę. Rozpoznaję cię po tych dwóch zadręczonych jeńcach, których wleczesz za sobą. Jeśli chcesz, abym cię wysłuchał, pozwól moim braciom zabrać ich z drogi.
Zamiast odpowiedzi przeor usłyszał obraźliwy rechot Jąkały.
- Szkoda twojej litości, księże! To czarownicy, wyznawcy szatana, a na dodatek zdrajcy! Na stos z nimi!Garina zaczęła denerwować ta wymiana zdań. Uniósłszy się w strzemionach, krzyknął: - Koniec tego gadania! Posłuchaj, przeorze! Przyjechałem tutaj po swoją żonę, którą ukrywasz w klasztorze. Oddaj mi ją, a odjedziemy swoją drogą. Mogę ci nawet obiecać, że poderżnę gardła tym nieszczęśnikom, którzy jej pomagali, tak aby nie cierpieli zbyt długo!
- Aby nie cierpieli? - zapytał pogardliwie przeor. - Czy postradałeś zmysły, Wielki Skarbniku Burgundii? Czy sądzisz, że twój pan przebaczy ci, że zmówiłeś się z tym tu bandytą? Jakim prawem przemawiasz do mnie takim tonem? Zapomniałeś, kim jestem? Moja krew jest szlachetniejsza od twojej i jestem sługą bożym, idź więc swoją drogą. Twoja żona, na wpół żywa, przyszła prosić mnie o schronienie. Prawo azylu jest święte i ja przyznałem jej to prawo. Opuści ten dom tylko z własnej woli!
Katarzyna podziwiała dumną postawę przeora. Jego szczupła, wysoka sylwetka na tle czarnego nieba, rozświetlonego łuczywami, jawiła się niczym anioł Sądu Ostatecznego, rozciągający nad potępieńcami swe szerokie skrzydła.
- Ja jestem Zmartwychwstaniem i Życiem! - wyszeptała przejętym głosem Sara i Katarzyna zrozumiała, że jej stara przyjaciółka odczuwa to samo, co ona.
Co do Ermengardy, rozpierały ją duma i radość. Hrabina była dumna z kuzyna. Jego ustami przemawiał cały ich ród, bez gniewu, lecz nie bez wyższości!
- Posłuchaj mnie uważnie, Janie de Blaisy - zakrzyknął Garin z wściekłością. - Daję ci czas do świtu! Jeżeli okażesz rozsądek, nie wyrządzimy krzywdy mieszkańcom miasteczka. Z nastaniem świtu albo otworzysz swoje bramy i wypuścisz moją żonę, albo zrównamy miasto z ziemią, spalimy domy i wedrzemy się do klasztoru!
Ermengarda nie mogła dłużej tego słuchać. Przedarła się do przodu i jej twarz pojaśniała od płonących pochodni.
- Spalisz miasteczko i napadniesz na klasztor? A kto cię wtedy uchroni od gniewu Filipa Burgundzkiego? Sądzisz,że utrzymasz swoją głowę, swój pałac i ziemie nienaruszone? Jeśli podniesiesz miecz na tę świętą ziemię, twoja przeklęta głowa przypadnie katu! Garin wybuchnął śmiechem.
- Mogłem przypuszczać, że panią tutaj znajdę, Ermengardo! Widzę, że wiernie strzeżesz książęcych miłostek. Rajfurka to piękne zajęcie jak na hrabinę de Chateauvillain!
- A rzeźnik to piękne zajęcie dla de Brazeya! - odpaliła Ermengarda, nie tracąc rezonu. - Ale chyba się mylę, ty nie możesz być z rodu de Brazeyów! Z muła nie zrobi się konia bojowego!
Pomimo płonących wokół łuczyw twarz Garina pozieleniała. Jego przecięty szramą policzek wykrzywił się. Wydawało się, że de Brazey zaraz wybuchnie, lecz do wymiany zdań włączył się Jąkała: - Dosyć tej gadaniny! Słyszałeś, co ci powiedział pan de Brazey, księże? Albo nam wydasz gołąbkę, albo jutro miasteczko legnie w zgliszczach, a z twojego klasztoru zostanie kupa kamieni. Obiecuję ci, że osobiście powieszę cię na krzyżu twego kościoła! Jak rzekłem, tak zrobię!
Teraz odjeżdżamy założyć obozowisko.
- Chwileczkę! - zawołał Jan de Blaisy. - Przyjmuję twoje wyzwanie.
Jutro o świcie powiadomię cię o mojej decyzji. A teraz mam jeszcze coś do zrobienia...
Przeor odszedł na stronę i przez chwilę szeptał coś na ucho mnichowi stojącemu obok, po czym dał znak Ermengardzie, aby została na miejscu, i zbiegł po schodach.
- Co on zamierza? - spytała Katarzyna.
Ermengarda wzruszyła ramionami na znak, że nie ma pojęcia; marszcząc brwi przyglądała się groźnej bandzie stojącej u bram klasztoru.
Następnie wezwała kapitana własnej eskorty, który natychmiast przybył wraz ze swymi ludźmi. Każdy z nich był uzbrojony w wielki łuk z drewna cisowego. Na znak hrabiny ludzie ci ustawili łuki w otworach strzelniczych i napięli cięciwy.
- Sądzę, że wiem, co chce uczynić mój kuzyn - zwróciła się Ermengarda do Katarzyny - dlatego wolę być przygotowana na wszystko.
W tej samej chwili u ich stóp zaskrzypiała brama i rozległ się śpiew religijny. Trzy kobiety równocześnie wychyliły się przez mur. Nikt z bandy na nie nie patrzył. Oczy wszystkich były skierowane na pochód wychodzący z klasztoru. Składał się on z trzech mnichów w czarnych habitach, którzy śpiewali na całe gardło: Libera me de sanguinibus, Deus, Deus, salutis mea et exultabit lingua mea justitiam tustitiam tuam... Mnich idący w środku niósł wielki, dębowy krzyż. Za nimi, trzymając w ręce pastorał, w mitrze na głowie, w długim do samej ziemi ornacie wyszywanym złotem, podążał przeor. W swych świętych szatach wyglądał tak majestatycznie, że bandyci, jeden po drugim, zsiedli z koni, jakby pod wpływem niewidzialnej siły.
Niektórzy padli na kolana. Tylko Garin i Jąkała pozostali na swoim miejscu, lecz i oni wyglądali jak posągi. Krzyż przeora zwracał się prosto w ich stronę, a oni, jak zaklęci, nie mogli ruszyć się z miejsca.
Katarzyna zobaczyła z góry, jak przeor schylił się nad ciałami nieszczęsnej kobiety i mężczyzny, których cierpienia jeszcze się nie skończyły. Mnisi urwali swą pieśń i wtedy dały się słyszeć ciche jęki męczenników. Przeor wzniósł dłoń i uczynił nad ich głowami znak krzyża.
Katarzyna zgadywała z ruchu jego warg słowa przebaczenia i przez łzy zobaczyła gest rozgrzeszenia. Uczyniwszy swą powinność, przeor odszedł na bok. Wtedy spośród bandy wystąpił człowiek w rzeźnickim fartuchu, dzierżąc w ręku nóż. W ułamku sekundy po dwakroć wzniósł ostrze, mierząc prosto w serca ofiar. Jęki nieszczęśników ustały. Skończyły się męczarnie małej czarownicy i starca z lasu.
Przeor, nie patrząc w stronę katów, skierował się powoli w kierunku klasztoru i po chwili wielka brama zamknęła się za nim. Łucznicy Ermengardy opuścili broń. Głęboka cisza zaległa nad okolicą i doliną okrytą płaszczem nocy.
Wracając do swych komnat, Katarzyna zanosiła się od płaczu, a z oczu hrabiny także spływały wielkie łzy.
- Gdyby choć jeden włos spadł z głowy przeora, długo nie chwaliliby się zwycięstwem - wycedziła przez zęby Ermengarda. - Pierwszą strzałę przeznaczyłam dla Garina, drugą - dla jego kompana!
* * *
Dla Katarzyny była to noc niepokoju i łez. Młoda kobieta z rozpaczą myślała o niebezpieczeństwie, na jakie naraziła miasteczko i klasztor.
Chciała natychmiast się poddać i skończyć na zawsze z ucieczką. Ponieważ Garin i tak musiał wygrać, po co to wszystko, po co tyle cierpień? Po co narażać tyle niewinnych osób? Potworna śmierć Gervais'go i Stokrotki, torturowanych, oślepionych i wleczonych na postronku jak zwierzęta, wypełniła jej serce przerażeniem i wyrzutami sumienia. Stokrotka zdradziła, lecz wcześniej przyjęła ją pod swój dach, opiekowała się nią. Jeżeli zbłądziła przez zazdrość, to jednak nie zasłużyła na tak okrutną śmierć. Katarzyna nie chciała, by spłonęły domy w Saint-Seine, nie chciała, by popłynęła krew.
Należało poddać się mężowi. Na dodatek ostatnie wydarzenia załamały ją całkowicie, a życie przestało mieć sens.
Tymczasem Ermengarda czuwała. Hrabina zgadywała, co dzieje się w duszy młodej kobiety, i nie opuszczała jej ani na krok. I kiedy Katarzyna postanowiła w końcu, że odchodzi, hrabina rozgniewała się.
- Moja droga, ta sprawa nie dotyczy tylko ciebie. Powiedziałabym nawet, ale nie obraź się, że w tej historii jesteś jedynie narzędziem! Gdyby twój Garin przybył tutaj z zamiarami pokojowymi, poprosił mego kuzyna spokojnie i grzecznie o rozmowę i o swoją żonę, przeor nie mógłby mu odmówić. Dalszy ciąg wypadków zależałby od tej rozmowy. Lecz stanął tu uzbrojony po zęby, w towarzystwie paskudnego bandyty, z groźbą i zniewagą na ustach. A tego nie możemy tolerować! To sprawa naszego honoru. Nie znieważa się kogoś z rodu Blaisy, którego ojciec był wielce szanowany przez księcia Filipa Mocnego, nie znieważa się także mnie, hrabiny de Chateauvillain!
- No to co z nami będzie? - jęknęła Katarzyna, powstrzymując łzy.
- Szczerze mówiąc... nie wiem. Trzeba poczekać. Mury klasztoru są mocne i wytrzymają każde oblężenie. Na dodatek nie zauważyłam, żeby nasi przeciwnicy przywlekli choć jedną machinę oblężniczą, nie ma ani jednej wieży bojowej! Tak więc dopóki brama będzie zamknięta, nic nam nie grozi, natomiast nie wiem, jak uchronić mieszkańców miasteczka przed tymi zbirami.
- A więc sama widzisz, że muszę się poddać.
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.