- Nie powtarzaj ciągle tego samego - odparła ze zniecierpliwieniem hrabina. - Powtarzam ci, że tutaj zostaniesz. Nawet gdybym miała cię zamknąć. Pozwól przeorowi działać! Widziałaś go przed chwilą w akcji.
Będziesz miała czas pertraktować z Garinem, gdy przyjdzie świt, zza murów obronnych. Tymczasem siedź spokojnie. A ponieważ widzę, że nie zmrużysz oka tej nocy... ani ja, zróbmy jedyną rozsądną rzecz: chodźmy pomodlić się w kaplicy. W dodatku moja intuicja podpowiada mi, że twoje poddanie niczego nie zmieni. Ci ludzie są żądni krwi!
Trudno było zaprzeczyć tym słowom. Katarzyna spuściła głowę i ruszyła za Ermengardą. W klasztorze panowało niezwykłe ożywienie. Na dziedzińcu rozpalono wielkie ogniska, nad którymi zawieszono potężne żelazne kotły, w których topiła się smoła. Ustawieni rzędem mnisi wlewali do nich pełne kadzie oliwy. Ze stodół wynoszono kosy i widły, z warsztatów młoty i miecze. Wśród tej krzątaniny uwijał się przeor w zakasanym habicie i w butach z ostrogami - w młodości bowiem, zanim wstąpił do klasztoru, został pasowany na rycerza.
Ale nie był to ten sam Jan de Blaisy! W obliczu zagrożenia w mnichu obudziła się wojownicza krew i zapał bojowy. Jeśli Jąkała de Perouges i Garin de Brazey ośmielą się zaatakować dom Pana ogniem i mieczem, zostaną przyjęci ogniem i mieczem! Duchowny przekształcił się w wojownika, a jego mnisi, porwani w wir przygotowań do czegoś, co było tak różne od życia spędzanego na pracy i rozmyślaniach, przyłączyli się do niego ochoczo. Wśród tych oddanych służbie Bogu dzielnych Burgundczyków nie było ani jednego, który nie czułby się templariuszem... Dziedziniec zapełniły wygolone głowy i czarne habity, za przykładem przeora podkasane do góry, ukazujące muskularne nogi i szerokie od noszenia sandałów stopy mnichów.
Po odśpiewaniu jutrzni najważniejsi dostojnicy klasztoru zebrali się na czymś w rodzaju narady wojennej, w której, ma się rozumieć, kobiety nie brały udziału.
Katarzyna, klęcząc w kaplicy obok Ermengardy, która modliła się żarliwie, na próżno próbowała zwrócić się do Boga. Ogarnięta była przerażeniem przed mającymi nastąpić wydarzeniami. Mimo grubych murów do jej uszu docierały odgłosy przygotowań, które zwiększały jej strach aż do panicznej trwogi. Wiedziała, że opactwo potrafi się obronić, że jego mury są potężne i że Jąkała nie będzie mógł ich zdobyć. Jan de Blaisy zaś był człowiekiem rozsądnym, a jego mnisi odważni i żarliwi. Lecz ona myślała o nieszczęśliwych mieszkańcach miasteczka. Zgadywała strach biednych ludzi, których nic nie ochroni przed krwawą bandą. Gervais i Stokrotka stanowili namacalny dowód barbarzyństwa. Z pewnością mieszkańcy podejrzewali, co ich czeka. I dlaczego? Z powodu jakiejś kobiety, która uciekła od męża! Ilu z nich, kiedy spadnie na nich miecz lub płonąca głownia, przeklnie ją przed śmiercią?
Katarzyna zapałała chęcią zobaczenia, co robią zabójcy, czy pomimo obietnicy nie zaczęli nękać biednych wieśniaków. Rzuciła okiem na Ermengardę. Hrabina trwała w modlitwie, z głową ukrytą w dłoniach.
Katarzyna wstała i bezszelestnie ruszyła do wyjścia, nie spuszczając oka z przyjaciółki. Ponieważ brama kościoła była uchylona,kobieta z łatwością wyślizgnęła się na dziedziniec. Mnisi krzątali się przy kotłach, spod których buchał ogień. Nikt nie zwrócił na nią uwagi...
Szybko przemierzyła dziedziniec i weszła na kamienne schody prowadzące do strażnicy. Za otworami strzelniczymi nie było żywego ducha.
Lecz w dole, na rynku miasteczka, panowało niezwykłe ożywienie. Ludzie Wielkiego Skarbnika rozpalili ogniska i niektórzy z nich odpoczywali. Przy największym ognisku siedział Jąkała, jedząc i pijąc wraz z Garinem. Ale większość zajęta była czymś, co wydarło z piersi Katarzyny okrzyk grozy.
Rozbójnicy zabijali deskami drzwi i okna domów, aby mieszkańcy nie mogli się z nich wydostać. Znosili z lasu wielkie polana, naręcza chrustu i słomy, którymi okładali chałupy wokoło. Wystarczyło rzucić jedno zapalone łuczywo i całe miasteczko spłonęłoby w mgnieniu oka. Zamknięci w środku ludzie spaliliby się żywcem, wraz z dziećmi, bydłem i skromnym dobytkiem...
Nie zastanawiając się dłużej, Katarzyna zbiegła po schodach. Koło stodoły znajdowała się mała furtka prowadząca w pole, prawie niewidoczna, dzięki czemu przeor nie kazał jej tak pilnować jak głównej bramy, gdzie stali na straży ludzie Ermengardy. Biegnąc wzdłuż murów, tak aby nie zostać zauważoną, zbliżała się do stajni. Jej postanowienie było tak silne, że przestała się bać. Odczuwała rodzaj egzaltacji, jaka musiała być udziałem ofiary płonącej na barbarzyńskich ołtarzach. Musiała umrzeć, żeby inni mogli żyć...
Furtka nie była strzeżona, lecz zaryglowana żelazną sztabą z ciężką zasuwą, którą niełatwo było otworzyć. Katarzyna z całych sił pociągnęła za zasuwę, raniąc sobie ręce, i powoli sztaba drgnęła. Ręce dziewczyny krwawiły, twarz zalewał jej pot, ale w końcu przeszkoda ustąpiła. Już teraz nikt jej nie powstrzyma! Pójdzie do Garina, padnie mu do nóg, ukorzy się, aby ostudzić jego gniew...
Pociągnęła ciężkie drzwi do siebie, lecz w tej samej chwili czyjaś ręka pchnęła je z powrotem.
- Wychodzenie z klasztoru jest zabronione! - usłyszała spokojny głos. To rozkaz wielebnego przeora!
Przed Katarzyną stał mnich, trzymając wielką wiązkę słomy. Musiał być w stodole, kiedy mocowała się z wrotami. Był niski i przysadzisty, miał gładką, okrągłą czaszkę z wąskim pasmem włosów wokoło. Mnich spokojnie rzucił słomę na ziemię, podniósł sztabę i włożył ją na swoje miejsce.
- Błagam księdza, proszę pozwolić mi wyjść! Muszę iść do tych ludzi.
To po mnie tu przyjechali. Jak mnie odzyskają, nie będą mieli powodu napadać na klasztor! Miasteczko zostanie ocalone!
Ale mnich potrząsnął tylko głową i odparł spokojnie: - To, co czyni nasz przeor, jest najsłuszniejsze. A wyroki boskie są niezgłębione. Jeżeli zadecydował, że jutro mamy wszyscy zginąć, my i całe miasteczko, to znaczy, że tak ma być, i nawet nie chcę wiedzieć dlaczego.
Uczyniłem ślub posłuszeństwa. Kiedy jego wielebność rozkazuje, ja pokornie słucham. Chodź, moja siostro...
Włożywszy słomę pod pachę, wolną ręką ujął dłoń Katarzyny i pociągnął ją za sobą. Na nic zdały się prośby i płacze, mnich był nieprzejednany. W tym momencie z kościoła wybiegła Ermengarda i zobaczywszy Katarzynę, zbliżyła się do niej.
- Gdzie się podziewałaś? Umierałam z niepokoju!
- Zatrzymałem ją, gdy chciała wyjść przez małą furtkę koło stodoły poinformował spokojnie mnich. - Chciała wyjść i poddać się, lecz przeor zabronił komukolwiek wychodzić. A więc ją przyprowadziłem z powrotem.
Czy mogę ją oddać pod pani opiekę?
- Ależ możesz, ojcze, możesz! I zapewniam cię, że mi więcej nie ucieknie!
Ermengarda wyglądała na wielce rozeźloną. Nie chcąc nawet słuchać wyjaśnień Katarzyny, pociągnęła ją do domu gościnnego i bez słowa zamknęła się tam wraz z nią.
- Teraz mogę być spokojna! Zostaniesz ze mną tutaj! Katarzyna, u kresu wytrzymałości, rzuciła się na łoże, wybuchając płaczem, lecz nie udało jej się rozczulić swojej prześladowczyni, która skrzyżowawszy ramiona na piersi, siedziała obok, nie mówiąc słowa.
W ten sposób upłynęła noc. Kiedy wstał dzień, oświetlając budynki opactwa, Katarzyna z Ermengardą wyszły z pokoju i zobaczyły, że mnisi czuwają przy kotłach, które przenieśli na mury, a odór smoły zatruwa poranne powietrze. Jedni pilnowali ognisk na dziedzińcu lub ostrzyli kosy, inni układali stosy kamieni, a pośród tej całej krzątaniny krążył przeor, doglądając wszystkiego, jak generał na inspekcji swoich oddziałów.
Zobaczywszy kobiety, podszedł do nich i rzekł: - Powinnyście wrócić do kościoła, tam będziecie bezpieczniejsze.
Nadeszła chwila, żebym wszedł na mur obronny i zobaczył, co robią nasi najeźdźcy.
- Idę z przeorem - krzyknęła Katarzyna. - Nie powinnam się teraz ukrywać. Jeżeli nie chcesz, abym się oddala w ręce męża, to pozwól mi przynajmniej przemówić do niego! Może uda mi się go przekonać, by zmienił swe zamiary.
Jan de Blaisy pokiwał sceptycznie głową.
- Wątpię, aby ci się to udało, moje dziecko. Jeszcze gdyby był sam...
może, lecz dobrze znam Jąkałę. On i jego zbiry czują złoto klasztorne.
Pretekst wydaje im się dobry. Niepotrzebnie tylko będziesz się narażać.
- Zależy mi na tym!
- Jak chcesz. Tedy chodź ze mną...
We trójkę, gdyż Ermengarda nie odstępowała Katarzyny, udali się do otworu strzelniczego i rzucili okiem na okolicę, skąd dobiegały przekleństwa i szczęk broni. Czerwone słońce oświetlało przygotowania zbirów Jąkały.
Wszystkie domy były już pozabijane deskami i zniknęły prawie pod stertami słomy i chrustu. Kilku zbirów przyglądało się tym gotowym stosom, trzymając pochodnie w ręku. Ich wygląd nie pozostawiał żadnych złudzeń.
Przywlekli ze sobą potężną belkę i stłoczyli się wokół niej. Garin i jego wspólnik wsiedli na konie, po czym skierowali się powoli w stronę bramy klasztornej. De Brazey przywdział zbroję na swe czarne szaty i nie wiadomo było, który z nich dwóch, on czy Jąkała, wyglądał straszliwiej. Uniósł głowę w stronę otworu strzelniczego i ujrzawszy przeora, uśmiechnął się.
- A więc, szanowny przeorze? Jaka jest twoja odpowiedź? - spytał spokojnie. - Oddasz mi moją żonę, czy wolisz walkę? Jak widzisz, przygotowaliśmy co nieco...
Przeor chciał odpowiedzieć, lecz Katarzyna wślizgnęła się w tej chwili pomiędzy niego i okienko strzelnicze i zakrzyknęła: - Na litość boską, Garinie, skończ tę okrutną grę! Czy nie masz dość przelanej krwi? Dlaczego mają ginąć niewinni ludzie z powodu naszych waśni? Czy nie czujesz, jakie to niesprawiedliwe i odrażające?
- Ciekaw byłem - odparł Garin - kiedy się w końcu pokażesz! Jeżeli któreś z nas zawiniło, to z pewnością nie ja! Jestem twoim mężem, winnaś mi posłuszeństwo!
- Doskonale wiesz, dlaczego uciekłam! Chciałam ocalić moje dziecko i moją wolność! Gdybyś nie traktował mnie tak okrutnie, nigdy bym nie uciekła przed tobą! Ale wszystko można jeszcze naprawić. Nie proszę o nic dla mnie! Lecz czy możesz mi dać słowo, że jeśli wrócę do ciebie, oszczędzisz miasto i klasztor?
Zanim Garin zdążył jej odpowiedzieć, Jąkała wystąpił do przodu i rzucił szyderczo: - Najpierw wyjdź, pani, a dyskutować będziemy potem! Nie lubię, gdy się mnie angażuje po próżnicy!
Przeor odciągnął Katarzynę do tyłu.
- Daremny trud! Oni mają zamiar zaatakować i stracisz życie, nie ocaliwszy nikogo!
Zrozpaczona dziewczyna spojrzała na Ermengardę i zauważyła, że hrabina uśmiecha się wesoło, a w dodatku wydawało się, że nie słucha tego, co się wokół dzieje.
- Och, Ermengardo! - z wyrzutem powiedziała Katarzyna. - Jak możesz się uśmiechać, kiedy zaczyna się rzeź?...
- Posłuchaj - odpowiedziała radośnie. - Nie słyszysz niczego?
Katarzyna wytężyła słuch. Z oddali dochodził głuchy, niewyraźny jeszcze tętent - Ja nie słyszę niczego... - powiedział półgłosem przeor.
- A ja tak! Pertraktuj z nimi jak najdłużej, drogi kuzynie!
Nie starając się zrozumieć, przeor usłuchał. Zbliżywszy się do okienka strzelniczego, począł zaklinać najeźdźców, by oszczędzili niewinne miasto i dom boży, lecz oni wykazywali zniecierpliwienie i widać było, że słowa nie powstrzymają dłużej zbirów żądnych krwi i łupów. Z dołu dobiegł wściekły głos Jąkały: - Dosyć tych zdrowasiek! Tu nie kazalnica! Nie chcecie oddać paniusi, będziecie mieli, czego chcieliście!
Katarzyna krzyknęła, widząc pierwszą zapaloną głownię rzuconą na stos siana, które natychmiast się zajęło. Prawie równocześnie dał się słyszeć okrzyk triumfu Ermengardy.
- Patrzcie! - krzyknęła, wskazując na wzgórze, przez które biegła droga do Dijon. - Jesteśmy uratowani!
Na ten okrzyk wszyscy odwrócili się w tamtą stronę łącznie z całą bandą. Ze wzgórza galopował nieprzebrany zastęp rycerzy, kierując się do Saint-Seine. W słońcu połyskiwały zbroje, przyłbice i lance. Na czele pędził rycerz z białym pióropuszem. Nieprzytomna z radości Katarzyna, widząc kolory proporczyka u jego lancy, krzyknęła: - Jakub! Jakub de Roussay! I wraz z nim straż książęca!
- W samą porę! Całe szczęście, że dałam temu bałwanowi na przechowanie list przeora! Miałam złe przeczucia - rzekła Ermengarda.
Od tej chwili, spokojni o swój los, oblężeni mogli z muru śledzić przebieg wypadków.
Jąkała, należy mu to przyznać, nie uląkł się rycerzy. Nawet do głowy mu nie przyszło, aby czmychnąć przed nadchodzącymi posiłkami. Jego ludzie odwrócili się i ustawili w szyku bojowym. Katarzyna zobaczyła, że Garin czyni to samo i wyciąga miecz. Na ten widok nie mogła powstrzymać okrzyku: - Nie bij się, Garinie! Jeśli wyciągniesz broń przeciw wojsku księcia, będziesz zgubiony!
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.