- Ależ to uroczy temat! - zadrwiła Katarzyna z olśniewającym uśmiechem.

- Uroczy jak uroczy, ale na pewno interesujący. Tak więc... - Mówiąc to, wstał, wyprostował swoją chudą i długą sylwetkę i stanął przed Katarzyną w pozycji na baczność. - Tak więc... nazywam się Jan Lefebvre de Saint-Remy. Mam trzydzieści dwa lata, jestem bogaty, cieszę się dobrym zdrowiem, posiadam rozległe dobra, moje nazwisko jest wystarczająco szlachetne... i kocham panią tak, jak tylko ktoś z rodu Saint-Remy kochać potrafi. Czy zechciałabyś pani zostać moją żoną? Sama będąc wdową, jesteś wolna.

- ...i bez zajęcia za jakiś czas? - skończyła Katarzyna zjadliwie. - Mój drogi Janie, jesteś pan wspaniały i jestem ci wielce zobowiązana za twoją propozycję. Pomyślałeś sobie: zostanie sama, dam jej moje nazwisko, poważną pozycję... Czyż nie tak? Zawsze czułam, że jesteś moim przyjacielem.

- Cóż, mówisz mi o przyjaźni, kiedy właśnie wyznałem, że cię kocham?

- To właśnie dlatego nie wyjdę za ciebie za mąż, panie! Byłbyś zbyt nieszczęśliwy, wiedząc, że cię nie kocham. Byłoby nieuczciwe z mojej strony, gdybym ci oddała tylko moją rękę. Mogę tylko cię lubić. A to o wiele za mało!

Na jasnej twarzy mężczyzny pojawił się wyraz szczerego żalu.

- Kocham cię na tyle, że zadowoliłbym się tymi okruchami uczucia powiedział głuchym głosem. - Oczywiście wiem, że nie potrafię zastąpić księcia Filipa. Pani go kochasz i...

Katarzyna przerwała mu gwałtownie: - Wiesz dobrze, że nie! Nigdy nie udało mi się znaleźć właściwej nazwy dla uczucia, którym darzę księcia. Obawiam się, że jest to coś bardzo przyziemnego... Nie potrafię już kochać, Janie, nawet gdybym bardzo chciała... wiesz o tym dobrze!

Zapadła cisza. Na zewnątrz ściemniało się i komnatę powoli ogarniał mrok. Jedynie płomień kominka rozświetlał ciemność. Na jego tle Katarzyna odcinała się ciemną plamą. Saint-Remy odszedł w mroczny kąt. Zdawało mu się, że jakiś duch stanął pomiędzy nim a tą cudowną kobietą, do której nigdy nie udało mu się zbliżyć. Przypomniał sobie walkę pod murami Arras oraz tego rycerza z insygniami królewskimi, na którego widok Katarzyna oszalała. Bezwiednie wyszeptał: - Rozumiem... jest inny... Po tylu latach nie potrafiłaś zapomnieć o Mont...

- Zamilcz! - ucięła oschle Katarzyna. - Nie chcę słyszeć jego imienia!

Drżała jak liść i Saint-Remy zauważył w jej oczach taką rozpacz, że serce ścisnęło mu się z litości. Ale Katarzyna szybko zapanowała nad sobą.

- Przebacz mi... - wyszeptała. - To nerwy A teraz proszę, abyś zostawił mnie samą, przyjacielu. Przychodzisz do mnie ze słowami miłości, a ja plotę androny... Odwiedź mnie wkrótce!

Podała mu zimną dłoń, na której młody człowiek złożył delikatnie swe usta. Wydawał się taki zaniepokojony i zdezorientowany, że uśmiechnęła się do niego, aby go pocieszyć, wzruszona, że ten płochy młodzieniec potrafi naprawdę cierpieć z jej powodu.

- Przyjdź kiedy indziej, jak będę mniej zdenerwowana. Pozwolę ci powtarzać, że mnie kochasz...

- A czy pozwolisz również ponownie prosić cię o rękę?

- Dlaczego nie, jeśli nie obawiasz się odmowy. Dobranoc, przyjacielu.

Po wyjściu Saint-Remy'ego Katarzyna odetchnęła z ulgą. Nareszcie była sama! Ogarniający komnatę mrok wydał się jej przyjemny. Podeszła do wysokiego okna w kształcie migdała i otworzyła jedno ze skrzydeł, na którym widniał wybrany przez nią herb: niebieska chimera na srebrnym polu z koroną hrabiowską. Zimne, lecz wilgotne powietrze dmuchnęło jej w twarz i rozwiało włosy. Na dole toczyły się ciemne wody kanału, w których odbijały się światła sąsiednich domów, i znikały pod kamiennym łukiem małego mostu. Zerwał się wiatr, unosząc ostatnie jesienne liście. Na pobliskim murze odezwał się głos strażnika. Z drugiej strony kanału dobiegały dźwięki lutni. Było tak spokojnie, że Katarzyna pozostałaby chętnie w oknie przez całą noc, słuchając odgłosów miasta. Ale tego wieczoru miał przybyć na kolację Filip. Z żalem zamknęła okno w chwili, kiedy drzwi otworzyły się przed Sarą niosącą ciężki kandelabr z brązu, na którym płonęło dwanaście świec, oświetlając nieruchomą twarz Cyganki. W jej wyglądzie było coś uroczystego. Pod jej wysokim, koronkowym, wykrochmalonym czepkiem, przylegającym do głowy, widać było zmarszczone brwi. Postawiła kandelabr na rzeźbionym, hebanowym kufrze, po czym Zdjąwszy jedną ze świec, przeszła po całej komnacie, zapalając pozostałe świece.

W jej ruchach było coś nienaturalnego, coś, co uderzyło Katarzynę.

- Co ci jest? Wyglądasz tak dziwnie.

Sara odwróciła się w jej stronę i rzekła bezbarwnym głosem: - Przybył kurier z Chateauvillain. Dziecko jest chore... Ermengarda wzywa cię...

Sara nie powiedziała nic więcej. Nieruchomo wpatrzona w Katarzynę czekała, co odpowie. Katarzyna zbladła. Ermengarda w każdym liście donosiła o znakomitym zdrowiu chłopca, o jego inteligencji i urodzie.

Katarzyna znała swoją przyjaciółkę i wiedziała, że jeżeli ją wzywa, to znaczy, że dziecko jest... ciężko chore. Poczuła ściśnięcie koło serca. Zdała sobie nagle sprawę z odległości i z tego wszystkiego, co oddzielało ją od dziecka, równocześnie poczuła palące wyrzuty sumienia. Nie robiła sobie wyrzutów, że opuściła syna. Z Ermengardą, która go uwielbiała, nie był opuszczony. Zarzucała sobie jednak, że nie dosyć go kochała. Był jej synem, a ona mogła całymi miesiącami go nie oglądać. Jej wzrok napotkał spojrzenie Sary.

- Ruszymy skoro świt, zaraz po otwarciu bram! Tiercelin zajmie się domem. Każ przygotować kufry...

- Perryna już zaczęła...

- To dobrze. Potrzebujemy najlepszych koni i trzech zbrojnych ludzi.

To wystarczy. W drodze nie będziemy się często zatrzymywać. I jak najmniej bagaży. Jeżeli będę czegoś potrzebować, wyślę po to posłańca.

Głos Katarzyny był beznamiętny, spokojny, a jej rozkazy zwięzłe. Sara na próżno dopatrywała się śladu uczucia na jej nieruchomej twarzy. Życie na dworze nauczyło Katarzynę sztuki panowania nad uczuciami i ukrywania przeżyć.

- A co do dzisiejszego wieczoru? - spytała Sara.

- Powiadomię księcia o wyjeździe. Tymczasem nakryj do stołu i pomóż mi się przebrać.

* * *

W komnacie Katarzyny, podobnej do szkatuły wyścielonej jasnoróżowym aksamitem, krzątała się Perryna wraz z dwiema pomocnicami. Na wielkim łożu czekała suknia z białej satyny, wyszywana drobnymi perłami. Filip lubił, gdy Katarzyna ubierała się na biało, i zabraniał jej wkładać na ich intymne spotkania ciężkie toalety, jakie obowiązywały na dworze. Katarzyna przyjmowała go więc ubrana w proste sukienki i miała zawsze rozpuszczone na ramiona włosy.

Pozostawiwszy kobiety ich zajęciu, poszła, by wziąć przygotowaną dla niej kąpiel, i z ulgą zanurzyła się w ciepłej wodzie, do której Sara dosypała garść listków werbeny, zgadując, że nerwy jej pani potrzebują odprężenia.

Katarzyna poddała się zbawiennemu działaniu ciepłej wody, starając się nie myśleć o chorym dziecku. Czuła zmęczenie, lecz widziała rzeczy wyraziście.

Czyż nie było to zadziwiające, że musiała oddalić się od Filipa w tym samym dniu, kiedy dowiedziała się, że chwila rozstania jest blisko. Jakby los dawał jej znak i dokonywał wyboru za nią. Nadeszła pora odjazdu. Zostanie jakiś czas w Chateauvillain, żeby poczekać, co się zdarzy, i zastanowić się, co zrobić ze swym życiem...

Kiedy wyszła z wody, Sara owinęła ją obszernym kawałkiem cienkiego płótna z Fryzji, który uprzednio ogrzała przy ogniu, i wytarła ją energicznie. Sięgnęła po kuferek z rzadkimi perfumami, których jej pani zazwyczaj używała, lecz Katarzyna powstrzymała ją ruchem dłoni.

- Nie dzisiaj... strasznie boli mnie głowa...

Sara nie nalegała, tylko jej wzrok spoczął na chwilę na Katarzynie, kiedy spadło z niej płótno.

- Ubierz mnie - rzuciła krótko.

Kiedy Sara poszła po sukienkę z białej satyny, Katarzyna stała przed lustrem, nie patrząc w nie jednak. Od pewnego czasu świadomość piękna własnego ciała nie sprawiała jej przyjemności jak dawniej. Wzrastające pożądanie Filipa mówiło jej lepiej niż lustro, że była jeszcze piękniejsza.

Macierzyństwo przyczyniło się do jej rozkwitu, ujmując ciału resztki oznak dziecinności. Jej talia, tak wąska, że Filip mógł ją objąć rękami, była nadal talią młodej dziewczyny, lecz jej biodra zaokrągliły się, podobnie jak piersi.

Skóra Katarzyny, jędrna i aksamitna, podniecała niezwykle największego księcia Zachodu. W jej ramionach Filip był ciągle tym zakochanym mężczyzną z okresu ich pierwszych uniesień... lecz to wszystko pozostawiało teraz Katarzynę zupełnie obojętną.

Sara bez słowa przełożyła sukienkę przez jej głowę i obciągnęła ją wzdłuż ciała, spowijając je miękkimi, błyszczącymi fałdami. Pod dotykiem zimnej satyny nagie ciało Katarzyny zadrżało. Zbladła tak nagle, że wystraszona Sara spytała: - Czy mam wysłać posłańca do pałacu, żeby doniósł, że jesteś cierpiąca?Katarzyna zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie, nie trzeba. Muszę się z nim zobaczyć dzisiejszego wieczoru.

Zresztą już i tak za późno. Nadchodzi!

W istocie, dał się słyszeć odgłos szybkich kroków oraz męski głos pozdrawiający wesoło służące, które zostały w komnacie. Drzwi pomieszczenia kąpielowego otworzyły się pchnięte niecierpliwą dłonią Filipa, który wołał już od progu: - Znikaj, Saro, żebym mógł ją pocałować należycie! Trzy dni bez ciebie, moja miłości, trzy dni spędzone na wysłuchiwaniu skarg ławników Brukseli! To całe wieki nudów!

Podczas gdy Sara, dygnąwszy pośpiesznie, zniknęła za drzwiami, tak jak została o to uprzejmie poproszona, książę brał już Katarzynę w ramiona, pokrywając jej ciało pocałunkami.

- Moje serce... moje życie... moja królowo... moja wróżko o złocistych włosach... moja miłości - szeptał czule, obsypując oczy i piersi Katarzyny płomiennymi pocałunkami. - Za każdym razem wydajesz mi się piękniejsza... tak piękna, że mi się serce ściska!

Na wpół uduszona Katarzyna broniła się słabo przed Filipem, którego niecierpliwe ręce pieściły jej ciało. Wydawał się bardziej radosny i zakochany niż zawsze. Lecz próbując zdjąć z niej sukienkę, napotkał opór.

- Nie, Filipie... nie teraz - Och, dlaczego? Tak mi było spieszno do ciebie, że musisz wybaczyć, kochanie, moją niecierpliwość. Wiesz dobrze, jaki płomień we mnie rozpalasz. Katarzyno... moja słodka Katarzyno, po raz pierwszy mnie odpychasz... Czy jesteś cierpiąca? Zdaje się, że zbladłaś...

Odsunął się od niej na chwilę, aby lepiej się jej przyjrzeć, po czym, zaniepokojony, przytulił ją do piersi, ujmując jej twarz w swoje dłonie i zmuszając ją, aby popatrzyła na niego. Nagle z jej oczu spłynęły dwie łzy i Katarzyna zamknęła powieki.

- Ależ ty płaczesz! - wykrzyknął przerażony Filip. - Co się stało? Moje najdroższe kochanie, nigdy nie widziałem łez w twoich oczach.

Był tak przejęty, że i jemu zbierało się na płacz. Jego wąskie wargi zaczęły drżeć przy skroni Katarzyny.

- Muszę wyjechać - wyszeptała. - Ermengarda mnie wzywa... Nasz syn zachorował.

- Czy to coś poważnego?

- Nie wiem... z pewnością. Inaczej Ermengarda nie wzywałaby mnie.

Boję się, Filipie... Szczęście jest dla nas skończone.

Książę kołysał ją czule w ramionach, następnie pociągnął w stronę łóżka, posadził ją na nim, a sam usiadł u jej stóp na stopniach przykrytych puszystym perskim dywanem.

- Nie mów głupstw - rzekł, ujmując dłonie Katarzyny w swe ręce. Nasz syn jest chory, ale to przejdzie. Wiesz przecież, że Ermengarda opiekuje się nim jak swoim własnym dzieckiem. Rozumiem twoje obawy, lecz z przykrością dowiaduję się, że wyjeżdżasz. Kiedy mnie opuszczasz?

- O świcie...

- Oczywiście... A więc o świcie przyślę ci eskortę; będą czekać przed domem. Tak, tak... zależy mi na tym! Droga jest długa, a w zimie szczególnie niebezpieczna. Nie byłbym spokojny... Ale, proszę, nie opuszczaj mnie na długo! Będę liczyć dni!

Katarzyna odwróciła głowę, próbując oswobodzić ręce z uścisku, lecz Filip nie zamierzał ich wypuścić.

- Zdaje się, że pozostanę w Burgundii dłużej, niż sądzisz... Może nawet nigdy już nie wrócę do Flandrii... - powiedziała wolno.

- Jak to? Dlaczego?

Katarzyna pochyliła się nad księciem i ujęła w dłonie jego chudą twarz, której dumne i delikatne rysy pokochała na swój sposób.

- Filipie - zaczęła łagodnie - przyszła chwila szczerości. Lecz uspokój się! Musisz się ożenić i zrobisz to! Wiem,że wysyłasz van Eycka do Portugalii, ale to nie on mi o tym powiedział. Nie ganię cię za to, musisz dać następcę swoim poddanym. A ja wolałabym się oddalić. Nie chcę po tym, co przeżyliśmy razem, żyć w ukryciu, kochać się potajemnie. Kochaliśmy się w blasku dnia i teraz nie zniosę upokorzeń pokątnego związku.