Filip z dziką gwałtownością wczepił się w ramiona młodej kobiety.
Zerwał się z miejsca i opierając się kolanem na łóżku, pochylił cały tułów nad nią.
- Zamilcz! Nigdy nie skażę cię na konspirację. Kocham cię tak, jak nigdy nikogo nie kochałem, a jeśli muszę się ożenić, to nie dlatego, żebyś miała cierpieć upokorzenia. Jestem księciem Burgundii i potrafię zapewnić ci odpowiednią pozycję!
- To niemożliwe, przynajmniej tutaj! Ja mogę żyć w Burgundii.
Będziesz mógł mnie odwiedzać... sam.
W tym momencie - przerywając rozmowę - weszła Sara, aby oznajmić, że kolacja gotowa. Filip podał dłoń Katarzynie i poprowadził ją do stołu.
Posiłek został podany przed kominkiem w sali reprezentacyjnej; usługiwało trzech służących. W ich obecności Filip i Katarzyna nie wymienili wielu słów. Książę był nachmurzony. Pomiędzy jego szarymi oczami zarysowała się ostra zmarszczka, a kiedy jego spojrzenie napotykało wzrok Katarzyny, mogła zobaczyć w nim nieme błaganie. Książę nie tknął podanych dań.
Kiedy krajczy zamierzał pokroić pasztet z kozicy, Filip nagle wstał, odpychając stół tak gwałtownie, że ten się przewrócił z hukiem, po czym wskazał służącym drzwi.
- Wyjdźcie wszyscy! - rozkazał.
Usłuchali go wystraszeni, nie śmiąc nawet pozbierać półmisków i złoconych talerzy, z których potrawy ześlizgnęły się na posadzkę. Szare oczy księcia stały się prawie czarne, a na twarzy malował się obłęd.
- Ależ, Filipie! - zakrzyknęła Katarzyna.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
Podszedł do niej i podniósłszy ją lekko jak piórko, uniósł, biegnąc do komnaty. Katarzyna zobaczyła, że jego twarz zalewają łzy... Posadził ją na łóżku... nie wypuszczając z objęć, i coraz silniej przyciskając ją do piersi.
- Posłuchaj... - wyszeptał, ciężko dysząc - i nie zapomnij nigdy, co ci powiem. Kocham cię nad życie, kocham cię bardziej niż zbawienie mojej duszy. Jeżeli zażądasz, zrzeknę się wszystkiego, aby cię zatrzymać! Co mi tam potomek! Każę van Eyckowi zostać i nie ożenię się. Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Jeśli chcesz wyjechać, musisz mi obiecać, że wrócisz!
- Filipie - Jęknęła Katarzyna - chodzi o moje dziecko... o nasze dziecko.
- Cóż to ma za znaczenie! Przysięgnij, że niezależnie, co by się stało, wrócisz do mnie, kiedy tylko się uspokoisz. Przysięgnij, bo w przeciwnym razie daję ci moje rycerskie słowo honoru, że nie uda ci się opuścić tego miasta! Wolałbym cię raczej uwięzić...
Książę nie panował nad sobą. Szczupłymi, twardymi palcami ściskał ciało Katarzyny, przygniatając je własnym ciężarem. Jego oddech palił usta przerażonej więźniarki, a łzy lały się na jej policzki. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Drżał na całym ciele i raptem przypomniał jej Garina, w chwili kiedy opanowała go żądza. Garin także wyglądał jak zgłodniałe zwierzę i całym jestestwem wyrażał bolesne błaganie.
- Przysięgnij, Katarzyno, przysięgnij na własne życie, że wrócisz prosił i rozkazywał zarazem. - Albo przyznaj się, że mnie nigdy nie kochałaś!
Katarzyna czuła na swej piersi oszalałe bicie serca kochanka. Nie zdając sobie sprawy, nadal była zakochana w księciu, który przy niej zamieniał się w zwykłego, ogarniętego silnym uczuciem mężczyznę. W końcu dała się przekonać.
- Przysięgam - wyszeptała. - Wrócę, jak tylko syn wyzdrowieje...
Skutek był natychmiastowy. Książę powoli się odprężył. Jego wdzięczność zdumiała Katarzynę. Upadłszy przed nią na kolana, całował jej ręce i stopy.
- Ależ, Filipie - prosiła - błagam cię, wstań!
Książę wstał, ponownie wziął ją w ramiona i wpił się w jej usta.
Gorący pocałunek zniweczył jej postanowienia i resztki oporu. Książę odzyskał magiczną władzę, która tak długo przykuwała do niego Katarzynę.
Późno w nocy wyczerpany Filip wreszcie zasnął z głową na piersi swej kochanki, przyciskając ją mocno do siebie, lecz ona nie mogła zmrużyć oka w ciemności komnaty, gdzie dogasał ogień na kominku. Znajdowała się w takim stanie półświadomości, który pozwolił rozumowi oderwać się od rzeczywistości, a intuicji odsłonić zasłonę przyszłości. Filip jeszcze nigdy nie kochał jej tak, jak tej nocy. Wydawało się, że ciągle nie ma dosyć. Ze wszystkich chwil miłości przeżytych z księciem, te były najpiękniejsze i najgorętsze. Lecz dlaczego Katarzyna czuła, że to ostatnie ich wspólne chwile, pomimo że obiecała wrócić?
Dotykała policzkiem krótkich, jasnych włosów Filipa. Spał jak dziecko, z tym wyrazem skarconego i boczącego się chłopca, który wzruszył ją bardziej niż widoczne ślady gwałtownego uczucia. Delikatnie, tak aby go nie obudzić, Katarzyna przycisnęła usta do skroni księcia, w miejscu gdzie przez cienką skórę widać pulsującą krew. Potem, nie mogąc się opanować, zaczęła płakać, gdyż miała wrażenie, że w tej chwili kocha go jak nigdy dotąd.
Czując, że się poruszyła, Filip wzmocnił uścisk. Bojąc się, że go obudzi, Katarzyna leżała nieruchomo. Wkrótce nadejdzie świt i trzeba będzie go pożegnać, rozdzielić się. Na jak długo?
Czuła niejasno, że nie należy już do tego mężczyzny ani do tego domu.
Była już w drodze, gdzie u celu czekał na nią jej syn i stara przyjaciółka...
Rozdział jedenasty Mnich z Mont Beuvray
Kiedy po długiej i wyczerpującej podróży Katarzyna wraz ze swoją eskortą stanęła naprzeciwko wież Chateauvillain, ogarnęły ją ponure przeczucia. Z miasteczka przycupniętego w zakolu rzeki Aujon dobiegało echo dzwonów kościelnych, roznosząc się w zimnym powietrzu. Na wzgórzu, z ciężkich pokładów mgły, wyłaniał się zamek ze swoim częstokołem z czarnego drewna, z imponującymi wieżami o stożkowatych dachach pokrytych dachówką lśniącą od wilgoci. Z przyzwyczajenia Katarzyna szukała na szczycie wieży szkarłatnego proporca rodu Chateauvillain. Lecz zauważyła jedynie czarny sztandar zwisający smętnie z drzewca zatkniętego pomiędzy otworami strzelniczymi.
Spięła konia. Mimo południowej pory forteca zdawała się dziwnie cicha. Most zwodzony był podniesiony, na murach nie było widać żywej duszy. Odwróciwszy się do kapitana eskorty, młodego pułkownika z zaczynającym się sypać zarostem, który czerwienił się przy każdym spojrzeniu Katarzyny, kazała mu zadąć w róg na znak, że się zbliżają. Czuła podniecenie i niepokój.
Przygnębiająca atmosfera zalegająca nad tą nadmarneńską wyżyną i tym wtopionym we mgłę miastem działała na nią jak najgorzej.
Młody pułkownik spełnił jej rozkaz. Z oddziału wystąpił rycerz, przytknął do ust róg wiszący u pasa. Mgłę przeszył długi, ryczący dźwięk.
Przy trzecim sygnale na murach pojawiła się głowa w hełmie. Katarzyna drżała w przemoczonej pelerynie, szukając odruchowo spojrzenia Sary, jadącej za nią. Ta podróż ciągnęła się w nieskończoność. Kilka razy trzeba było się potykać z wędrownymi bandami rzezimieszków lub z wygłodzonymi wieśniakami, wypędzonymi z ich zrównanych z ziemią miasteczek. Zmuszeni do ukrywania się w lesie, aby przeżyć, zamienili się w rozbójników, tym bardziej niebezpiecznych, że to nie zysk popychał ich do rozboju, lecz głód. Katarzyna żałowała, że kapitan de Roussay był unieruchomiony przez złamaną w turnieju nogę, gdyż młody rycerz, który go zastępował, nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Jego odpowiedzialność przytłaczała go i łatwo wpadał w popłoch. Lecz tym razem mocnym i zdecydowanym głosem zażądał otwarcia bram przed panią de Brazey.
- Zaraz ktoś przyjdzie! - krzyknął głos z wieży.
Oczekiwanie wydało się Katarzynie nieskończenie długie, nawet jej koń się niecierpliwił, przebierając w miejscu kopytami. Hrabina utkwiła wzrok w olbrzymiej płycie mostu zwodzonego, który w końcu zaczął się opuszczać z głośnym skrzypieniem, odsłaniając wysoką, sklepioną bramę zwieńczoną kamiennym herbem panów tych włości. Za kratą z zębami, podnoszoną równocześnie, widać było nadciągających łuczników poprawiających hełmy. Wreszcie most opadł do końca i na jego deskach rozległ się odgłos końskich kopyt. Katarzyna przebyła most pierwsza, wpadła na dziedziniec, minęła basztę i skierowała się prosto do głównego budynku z eleganckimi, połyskującymi oknami. Na progu stała kobieta ubrana na czarno od stóp do głów. Była zgarbiona i podpierała się laską, dlatego Katarzyna nie poznała od razu, że to Ermengarda...
Ześlizgnąwszy się z konia, Katarzyna patrzyła niemo na tę czarną sylwetkę powoli się do niej zbliżającą. Ermengarda tak schudła, że prawie pływała w swojej sukni z czarnego aksamitu. Posiwiała, a jej oczy straciły dawny blask, były zaczerwienione pod spuchniętymi powiekami. Katarzyna podbiegła do przyjaciółki, chwyciła ją w ramiona, przerażona jej widokiem i tym, co przeczuwała.
- Ermengardo! Na Boga! Co się stało? Czy Filip?...
Z głuchym jękiem leciwa dama osunęła się w ramiona Katarzyny i załkała boleśnie na jej ramieniu. Rozpacz tej tak silnej kobiety zwaliła z nóg Katarzynę, która zrozumiała, że jej najgorsze przeczucia sprawdziły się.
- Czy on... - nie mogła dokończyć, gdyż te zbyt okrutne słowa nie chciały przejść jej przez usta.
Lecz Ermengarda przytaknęła ruchem głowy. Obie kobiety rzuciły się sobie w ramiona, nie mogąc powstrzymać szlochu. Obok nich, jak przykuci do miejsc, stali oniemiali rycerze i pogrążona w smutku Sara. Przepełnione żalem serce Katarzyny pękło, zamieniając ją w jeden łkający strzęp człowieka. Sara zmartwiała, z trudem zsiadła z konia i podeszła do rozpaczających kobiet, aby je rozdzielić. Otoczyła obydwie ramionami i powiodła do wnętrza.
W zamku panowała głucha cisza. Służba ubrana na czarno przemykała jak cienie, nie śmiąc podnieść głowy. Od śmierci małego Filipa, który zgasł wczoraj wieczorem, stara siedziba wypełniła się przygnębieniem i obawą.
Dopiero rankiem udało się kapelanowi oderwać hrabinę od łóżeczka dziecinnego, aby rozpocząć toaletę pośmiertną chłopca. Jej ból spowodował, że Katarzyna poczuła wstyd. Młoda kobieta, przybita wiadomością, odczuwała odrętwienie, które łagodziło jej własny ból i doprowadziło do całkowitego zobojętnienia.
- Co się stało? - spytała głucho, nie poznając własnego głosu.
Ermengarda, którą Sara zmusiła, aby usiadła w fotelu, zwróciła na nią swą zmęczoną twarz i zaczerwienione oczy.
- To febra... - wybełkotała. - Dużo ludzi we wsi pomarło po wypiciu wody z zatrutej studni. Filip też się jej napił, wracając ze spaceru ze swoim nauczycielem. Chciało mu się pić, zatrzymali się w młynie i poprosili o wodę... Następnego dnia był nieprzytomny. Wtedy postanowiłam cię wezwać. Doktor robił, co w jego mocy... a ja nawet nie mogłam się pocieszyć powieszeniem młynarza - dodała z gwałtownym wybuchem dzikości - gdyż zmarł tego samego wieczoru wraz z całą rodziną od swojej przeklętej wody... Czy kiedykolwiek mi przebaczysz? Powierzyłaś mi go... a on nie żyje... nie żyje mój mały, piękny Filip!
Hrabina ukryła twarz w drżących dłoniach, wybuchając tak rozdzierającym szlochem, że ogarnięta współczuciem Katarzyna otoczyła ramieniem starą przyjaciółkę.
- Ermengardo!... Przestań się dręczyć! Błagam cię! Nie możesz czynić sobie żadnych wyrzutów... Byłaś dla niego najlepszą matką, o wiele lepszą ode mnie! O wiele lepszą...
Jej oczy znowu wypełniły się łzami. W tej chwili wszedł na palcach kapelan i szeptem zawiadomił, że wszystko przygotowane i że dziecko leży w kaplicy. Ermengarda wstała i podając dłoń Katarzynie, powiedziała: - Chodź... chodź go zobaczyć...
Pociągając Katarzynę i Sarę za sobą, opuściła komnatę i wielkimi krokami podążyła w kierunku krętych schodów przechodzących w szeroką galerię wypełnioną z jednej strony witrażami z herbem rodu Chateauvillain.
Na końcu galerii znajdowały się zwieńczone łukiem drzwi prowadzące do kaplicy. Na widok kaplicy Katarzyna krzyknęła. Sanktuarium było dosyć wąskie: sklepiona nawa wsparta była na potężnych romańskich kolumnach z szarego kamienia. W środku, na katafalku obleczonym czarno-złotym aksamitem, spoczywał chłopiec w niebieskim ubranku. U jego stóp widniał herb matki oraz tarcza herbowa książąt Burgundii z czerwoną skośną linią po lewej stronie, symbolem bastardów. Czterech rycerzy w błyszczących zbrojach stało w czterech rogach katafalku, opierając się na dwusiecznych toporach, nieruchomo jak posągi. Las płonących, żółtych świec rozświetlił małą kapliczkę z niskimi oknami, nadając jej uroczysty wygląd. Stare mury były prawie niewidoczne zza zwieszających się chorągwi. Katarzyna, uderzona tym celebracyjnym wystrojem, skierowała pytające spojrzenie na przyjaciółkę. Ermengarda poczerwieniała i uniosła dumnie głowę.
- W takiej uroczystej chwili liczy się tylko krew książęca - rzekła ochrypłym głosem.
Katarzyna, nic nie odpowiedziawszy, uklękła przy zmarłym synku, nie śmiąc podnieść oczu, zmieszana nagłym odkryciem podobieństwa syna do księcia. Tak dawno go nie widziała. Wydawał się taki duży... A jego dumne rysy i krótko obcięte, jasne włosy były rysami i włosami księcia... To był rzeczywiście jego syn i do żalu Katarzyny dołączyło coś na kształt zazdrości.
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.