Czuła, jakby mały Filip nagle odwrócił się od niej, swojej matki, zwracając się do tego, który go spłodził... Serce Katarzyny ścisnął nieokiełznany żal, żal za nieodwracalnie straconym czasem, za tym, że sama pozbawiła się dziecka, a jego pozbawiła siebie. Teraz śmierć zabrała jej go na zawsze.

Poczuła z bólem zrywające się więzy krwi. Chciała wziąć w ramiona to małe, nieruchome ciało i ogrzać je swoim własnym życiem. W tej chwili oddałaby wszystko, nawet własne życie, aby Filip otworzył oczy, uśmiechnął się do niej! Lecz jego ostatni uśmiech był przeznaczony z pewnością dla Ermengardy...

Zgięta pod ciężarem boleści, Katarzyna ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała u stóp swego martwego synka.

Całą następną noc spędziła na modlitwie w kaplicy. Ani łagodne napomnienia Sary, ani Ermengardy, ani rady kapelana zaniepokojonego jej bladością, nie potrafiły oderwać jej od martwego dziecka.

- Chcę zostać z nim tak długo, jak tylko można - odpowiedziała - a i tak nigdy nie odrobię tych wszystkich dni, kiedy o nim nie myślałam.

Zgadując, co się dzieje w sercu Katarzyny, Ermengarda nie nalegała.

Ona również pozostała w kaplicy przez całą noc. Następnego dnia zaczęły się uroczystości żałobne, które odbyły się z wszelkimi szykanami w asyście mieszkańców miasteczka w strojach żałobnych. Kiedy zamknęła się kamienna płyta grobowca rodu Chateauvillain, pochłaniając ciało książęcego bastarda, Katarzyna i Ermengarda stanęły twarzą w twarz, dzieląc ten sam ból. Obie zgodnie milcząc, odmówiły posiłku i zaniknęły się w komnacie hrabiny. Siedząc w wysokich krzesłach z rzeźbionego dębu, w swoich czarnych woalkach, które upodabniały je do siebie, nie odzywały się przez długą chwilę wpatrzone nieruchomo w płomienie kominka. Można by rzec, matka i córka złączone boleścią, niemające odwagi się odezwać, aby nie zranić jedna drugiej. W końcu pierwsza przemówiła Ermengarda.

- I co teraz?

Jej ciche słowa przerwały mur ciszy i spowodowały, że Katarzyna z jękiem upadła obok przyjaciółki, chowając twarz w fałdach jej czarnej sukni i zaciskając na nich palce.

- Nie zostało mi już nic... - szlochała. - Nie mam już męża ani dziecka, ani miłości... Zostałaś mi tylko ty, Ermengardo! Pozwól mi zostać z tobą.

Moje życie stało się puste. Nie mam już nic... nic! Chcę zostać blisko ciebie i grobu mego dziecięcia. Pozwól mi tutaj zostać...

Ermengarda zdjęła z głowy czarny, muślinowy woal i jęła pieścić jasne włosy zrozpaczonej przyjaciółki. Na jej przygnębionej twarzy pojawił się łagodny uśmiech.

- Ależ oczywiście... możesz zostać, Katarzyno... i to na zawsze. Wiesz chyba, że kocham cię jak własną córkę, jednak prędzej czy później opuścisz mnie, gdyż nie dla ciebie takie życie na odludziu...

* * *

Śnieg zaczął padać w trzy dni po pogrzebie małego Filipa, i to tak obfity, że życie w dobrach Chateauvillain zostało sparaliżowane. Zamek, na którym obok czarnej chorągwi pojawiła się chorągiew czerwona, zdawał się pogrążony we śnie w swojej wyniosłej samotności wokół dwóch kobiet w żałobie. Każdego ranka uczestniczyły w mszy odprawianej w kaplicy, po czym wracały do jednej ze swych komnat i przez cały dzień zajmowały się robótkami. Raz w tygodniu, w każdy wtorek, okoliczni chłopi udawali się na pańskie wzgórze, aby poddać się ich sprawiedliwości. Tego dnia Ermengarda zasiadła na tronie w głównej komnacie i całymi godzinami oddawała się rozstrzyganiu ich sporów - a to o mur, a to o drogę wytyczoną na polu innego, a to o spadek, innym razem wyrażała zgodę na ślub lub wyznaczała karę niewiernej małżonce. Jej sprawiedliwość była niepodzielna, a wyroki szybkie i oparte na głębokiej mądrości. Katarzyna biorąca udział w tych posiedzeniach nie mogła wyjść z podziwu dla hrabiny. Te wtorki stały się dla niej prawdziwą rozrywką.

Zbliżało się Boże Narodzenie i pewnego dnia do zamku przybył posłaniec od księcia Filipa, przywożąc list i wspaniałą książkę z wykazem godzin modlitw, przepięknie ilustrowaną, w okładce ze złota i kości słoniowej. To nie był pierwszy jego list przysłany do Chateauvillain. Po śmierci syna książę przelewał na papier cały swój ból. Aby załagodzić rozpacz matki, dobierał słowa ciepłe i niezwykle delikatne, które bardzo poruszyły Katarzynę. Gdyby nie zapowiedź przyszłego małżeństwa, wróciłaby do niego bez wahania. Lecz nie czuła się na siłach sprostać ciekawym spojrzeniom dworaków, zadowolonych, że została zepchnięta na drugie miejsce, bała się złośliwości kobiet, które od dawna jej zazdrościły.

Drugi list był tak samo czuły, jak pierwszy, lecz w słowach miłości ukryte było przemożne pragnienie księcia, aby do niego wróciła. Katarzyny nie zmyliły jednak czułe słówka. Przypominając jej obietnicę daną mu w czasie ich ostatniej nocy, Filip wydawał jej rozkaz.

- W istocie, to rozkaz - rzekła Ermengarda po przeczytaniu listu. - Co uczynisz? Chyba go spełnisz?

Katarzyna potrząsnęła głową.

- Raczej nie. Nie mam na to ochoty. Za kilka miesięcy przybędzie infantka, a ja - znowu będę musiała odejść. Więc po co?

- Wiesz przecież, że cię kocha. Nie może się bez ciebie obejść, nawet o tym pisze! - odparła hrabina, podkreślając jedno zdanie paznokciem.

- Och! Pisać, pisze. Ale potrafi się beze mnie obejść. Czyżbyś tak go mało znała, by wierzyć, że przez te trzy lata ja sama mogłabym sprostać jego wybujałej zmysłowości? Wiele kobiet cieszyło się i nadal będzie się cieszyć jego względami. Wiem, że mnie kocha, że ciągle mnie pożąda, nawet bardziej teraz niż kiedykolwiek, jak mi się zdaje. Ale są inne. Zresztą mówi się, że infantka jest bardzo piękna i pomoże mu o mnie zapomnieć.

Ermengarda ujęła dłonie dziewczyny w swoje ręce.

- Moja droga, jak wyobrażasz sobie dalsze życie? Co zamierzasz?

Czego pragniesz? Nie chce mi się wierzyć, że taka młoda i piękna kobieta jak ty mogłaby się skazać na życie z taką starą kobietą jak ja. Rozumiem, że odrzucasz rolę kochanki żyjącej w cieniu księżnej. Lecz dlaczego nie chcesz zacząć od nowa? Wielu jest takich, którzy chętnie zaprowadziliby cię do ołtarza!

- To prawda - rzuciła Katarzyna od niechcenia - lecz ja nie mam na to najmniejszej ochoty.

- Jaką zatem dasz księciu odpowiedź?

- Żadną, z tej prostej przyczyny, że nie wiem, co mu mam odpowiedzieć... Gdyby mój stary przyjaciel, Abu-al-Khayr, był tu z nami, z pewnością znalazłby jakąś myśl poety czy filozofa, oddającą stan mego umysłu. Zna ich całe mnóstwo, odpowiednich na każdą okoliczność Ale Abu jest teraz daleko...

W rzeczy samej, mały medyk udał się do królestwa Granady zaraz po śmierci Garina pomimo zaproszenia Ermengardy. Jego władca, sułtan Mohamed VIII, zmagający się z nieustającymi walkami wewnętrznymi, wezwał swego głównego doradcę i przyjaciela do powrotu. Abu z żalem opuszczał Katarzynę, gdyż szczerze ją polubił.

„Jeśli pewnego dnia poczujesz, że nie wiesz, co czynić ani gdzie się udać, przyjedź do mnie. W moim małym domu nad brzegiem Genilu drzewa cytrynowe i migdałowce rosną same, a krzewy róż kwitną przez cały rok.

Będziesz moją siostrą, a ja nauczę cię mądrości islamu".

Kiedy jej los znalazł się w ślepym zaułku, Katarzyna przypomniała sobie jego przyjazne słowa i ta myśl wywołała uśmiech na jej twarzy.

- Może to jest właśnie rozwiązanie: udać się do Abu, poznać inne życie...

- Ależ ty jesteś szalona, moje dziecko! - oburzyła się Ermengarda. Zanim byś dotarła do Granady, musiałabyś przebyć szmat drogi, zgwałcono by cię ze dwadzieścia razy i tyleż razy zabito!

- Wystarczyłoby raz... - odpowiedziała Katarzyna w zamyśleniu. - Lecz masz rację, zostanę tutaj i zaczekam, może los się do mnie uśmiechnie...

* * *

Boże Narodzenie było dla obu kobiet bardzo smutne. Rozdały podarunki wieśniakom i mieszkańcom dóbr, przyjęły ich życzenia. Spędziły długie godziny w kaplicy, pomiędzy szopką, którą za przykładem świętego Franciszka z Asyżu Ermengarda ustawiała rokrocznie, a grobowcem małego Filipa.

Śnieg pokrył całą okolicę. Dzień po dniu, wstając i spoglądając przez okno, Katarzyna popadała w coraz większe przygnębienie. Wydawało się, że słońce nigdy już nie zaświeci. Wszystko było zimne, czarne i serce Katarzyny skostniało.

A jednak pod śniegiem ziemia zaczynała już przygotowania do nadejścia wiosny...

Pewnego marcowego dnia do zwodzonego mostu zbliżał się mnich siedzący okrakiem na mulicy. Tego dnia spośród brunatnych i wilgotnych grud ziemi wyjrzały pierwsze delikatne źdźbła trawy, a na gołych gałęziach drzew pojawiały się pierwsze zawiązki liści.

Łucznika straży, który wyszedł przybyszowi na spotkanie, zapytał, czy pani de Brazey przebywa w zamku, a uzyskawszy pozytywną odpowiedź, poprosił, aby go do niej zaprowadzono.

- Pani de Brazey zna mnie... Zapowiedz brata Stefana Charlota.

Katarzyna kazała natychmiast przyprowadzić mnicha do swojej komnaty. Była sama, gdyż Ermengarda udała się do stajni, w której miała oźrebić się klacz. Cieszyła się na tę wizytę, która przypomniała jej stare lata.

Nie widziała mnicha od czasu banicji, na którą został skazany w tym samym czasie co Odetta de Champdivers. Dawna faworyta Karola VI - Katarzyna dowiedziała się o tym wkrótce po narodzinach Filipa - zmarła zaraz po przybyciu do Delfinatu. Jej delikatny organizm nie wytrzymał warunków i złego traktowania w więzieniu. Matka Odetty, Maria de Champdivers, również wkrótce spoczęła w grobie, pokonana przez rozpacz po stracie córki... Katarzyna ciężko odczuła te dwie śmierci i w jej myślach brat Stefan także nie należał już do tego świata. Kiedy jednak przekroczył próg komnaty, stwierdziła, że wcale się nie zmienił. Krąg włosów otaczających jego głowę był prawie siwy, lecz twarz pozostała pucołowata, a oczy żywe jak dawniej.

- Drogi bracie! - krzyknęła młoda kobieta, wyciągając do niego ręce. Myślałam, że już nie ma cię wśród żywych!

- Ledwom się wykaraskał z choroby, której nabawiłem się w lochu.

Ale dzięki Bogu, staraniom braci i świeżemu powietrzu w Morvan przyszedłem do zdrowia!

Katarzyna posadziła mnicha na drewnianej ławie z baldachimem, a służącej stojącej obok kominka kazała przynieść napitek i strawę, a także przygotować pokój dla wędrowca.

- Nie kłopocz się, pani, z mego powodu - oponował zmieszany serdecznym przyjęciem. - Gdy się dowiesz, co mnie sprowadza w twe progi, stracisz być może ochotę, abym się u ciebie zatrzymał... Przybywam prosić cię...

- Nie wiem, co mogłabym dla ciebie uczynić, lecz wiedz, że jesteś tu miłym gościem. Najpierw posil się, a potem powiesz, co cię sprowadza.

Pochłaniając zimną pieczeń z dzika i popijając winem z Beaune, brat Stefan przedstawił cel swojej wizyty. Od 12 października zeszłego roku Anglicy oblegają Orlean. Przybył, aby opisać tragiczną sytuację mieszkańców miasta. Chociaż siły angielskie i burgundzkie nie zablokowały całkiem Orleanu, gdyż można było jeszcze do niego wjechać od północnego wschodu, to jednak sytuacja stała się tak krytyczna, że wysłali de Xaintrailles'a do księcia Burgundii, aby zaanektował miasto, lecz jego oddziały nadal gród oblegają...

- Książę zapomina, że jest francuskim księciem - rzekł mnich surowym głosem. - Mówi się, że chce założyć zakon rycerski... a przecież powinien zdawać sobie sprawę, że oblężenie Orleanu jest sprzeczne z podstawowymi prawami rycerstwa. Nie oblega się miasta, którego księcia trzyma się w więzieniu, bez pogwałcenia prawa feudalnego* i Filip wie o tym zbyt dobrze, gdyż miasto płaciło okup, żeby nie być zaatakowane.

- To prawda - rzekła Katarzyna, która sama często wytykała Filipowi jego angielskie ciągoty.

Od czasu oblężenia Orleanu rósł także gniew Ermengardy. Dla niej Filip Burgundzki nie był godny nosić złotych ostróg rycerza.

- Ale co ja mogłabym uczynić? - spytała młoda kobieta.

Na twarzy mnicha malowało się gorące błaganie. Nachyliwszy się nad Katarzyną, chwycił jej dłonie tak, że omal ich nie zmiażdżył.

* Książę Karol Orleański, wrażliwy poeta, był uwięziony w Londynie od bitwy pod Azincourt, tzn. od trzynastu lat. - Pani... nie ma takiego w tym królestwie, który by nie wiedział o wielkiej miłości księcia do ciebie. Musisz udać się do niego i błagać, aby wycofał oddziały z Orleanu. Nie wiesz nawet, ile znaczy to miasto dla króla Karola. Jeżeli Orlean upadnie, to przypieczętuje koniec króla i Francji.

Anglik panujący w Paryżu zagarnie ją na zawsze. Nie pozostanie nic z tego, co stanowiło rację bytu zaprzysięgłych zwolenników króla, nic nie zostanie z wysiłków Jolanty Aragońskiej, tyle niepotrzebnie wylanej krwi! - Mnich nabrał oddechu i dodał cichym głosem: - Tylu rycerzy oddało ciało i duszę w obronie tego szlachetnego miasta. Przedmieścia są zrównane z ziemią, lecz Orlean walczy z rozpaczliwą desperacją, gotowy umrzeć, jeśli nie dopomoże mu jakiś cud! Pani, bądź tym cudem! Zewsząd dochodzą prorocze głosy, że Orlean uratuje kobieta... Pomyśl tylko! Od pięciu miesięcy, zamknięty w mieście z garstką rycerzy, bije się kapitan de Montsalvy!