Ziółko patrzył na nią spode łba. Jego śmiech zabrzmiał jak rżenie konia.

- Odzywasz się hardo jak na więźnia! Co do twojej Sary, to tak się składa, że spóźniłaś się ze swoją prośbą... Dodam, że podoba mi się szelmutka i nie mam ochoty jej stracić. Zostawiam ją sobie!

- Wiem, co robicie! - krzyknęła Katarzyna, nie mogąc powstrzymać gniewu. - Twoi kompani wezmą ją po tobie! Więc dowiedz się, że nie dostaniesz ani sola z mego okupu, jeżeli twoi ohydni kompani dobiorą się do niej! Nawet jeśli tylko ją tkną! Chcę się z nią widzieć, słyszysz, chcę się z nią widzieć!

W tej chwili szef przemytników raptem zbliżył się do niej. Chwycił ją w pasie i przycisnął do siebie. Jego twarz była czerwona z wściekłości.

- Dosyć tego! Nie oddam jej moim ludziom, jeśli ci to zrobi przyjemność. Ale radzę ci, żebyś się zamknęła, jeżeli nie chcesz zająć jej miejsca w moim łóżku!

- Jestem za chuda!

- Czyżby? W męskim stroju być może... ale w tej sukience jesteś całkiem, całkiem, aż gotów byłbym zapomnieć, jak droga jest twoja skóra.

Poza tym sądzę, że nie jesteś czysta jak kryształ i Filip Burgundzki nie straciłby wiele, gdybym z tobą trochę pobaraszkował! Więc radzę ci po dobroci, żebyś się zamknęła!

Brutalnie chwycił ją w okolicy karku, przycisnął jej czerwoną z gniewu twarz do swojej i wpił się jak zwierzę w jej usta. Jego palce były jak z żelaza i pomimo oporu Katarzyna musiała wytrzymać jego pocałunek aż do końca.

Kiedy w końcu ją wypuścił, Katarzyna zatoczyła się, aż opadła przy kolumnie, którą objęła ręką, aby nie upaść.

- Mam nadzieję, że zrozumiałaś! - rzekł Ziółko jakoś tak łagodnie. Radzę ci się zamknąć!

- Chcę, abyś mi tu przysłał Sarę! - zagrzmiała Katarzyna. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Fiołkowe źrenice młodej kobiety ciskały takie błyskawice, że zbój zrozumiał, iż jest gotowa na wszystko.

- Przyślę ci ją jutro rano. Do tej pory musisz się zadowolić Tranchemerem, który niebawem przyniesie ci kolację. Dobrej nocy!

Katarzyna, zupełnie wyczerpana, czując w skroniach potworny ból, upadła przy łóżku, kryjąc twarz w pikowanej kapie. Chyba można było mówić o połowicznym zwycięstwie. Przynajmniej upewniła się, że żaden ze zbójców oprócz Ziółki nie tknie Sary. Była zbyt zmęczona, żeby myśleć.

Chciało jej się jeść i spać. Toteż kiedy Tranchemer pojawił się znowu z miską i dzbanem wina, bez zastanowienia rzuciła się na te dary niebios, na które składała się postna zupa z odrobiną mąki i skwarków.

- Nie jesteś zbyt hojny dla swych więźniów - zauważyła ze smutkiem.

- Nie trzeba się skarżyć! Wszyscy dostają po równo. A ty dostałaś nawet dodatkową porcję skwarków. Chyba powiedziano ci, że są kłopoty z żywnością. Ostatniej nocy niejaki Courson ukradł nam ostatnią krowę i dwa świniaki. Dlatego to wszystko na dzisiaj, jutro może będzie lepiej.

- A co? Spodziewacie się dostawy żywności?

- Ciekawe skąd... Nie... tylko że tej nocy postaramy się ukraść kozy, oczywiście panu Coursonowi. Przecież trzeba żyć!

Strawa była podła, lecz wino całkiem dobre. Katarzyna rzuciła się na nie i za chwilę poczuła, że jej ciąży głowa. Zapadła ciemna noc i nie pozostawało nic innego tylko sen. Katarzyna rzuciła się w ubraniu na posłanie, naciągnęła na siebie postrzępiony koc, dziurawą kapę i po chwili zasnęła.

* * *

Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała po przebudzeniu się następnego ranka, była twarz Sary. Było już zupełnie jasno.

Młoda kobieta rzuciła się spontanicznie na szyję Cyganki.

- Saro, w końcu jesteś! Tak się niepokoiłam! Co z tobą?

Cyganka uśmiechnęła się smutno i wzruszyła ramionami. Rysy jej ogorzałej twarzy były napięte. Pod oczami malowały się kolorowe podkowy, lecz poza tym wydawało się, że niewiele ucierpiała. Jej rozwiązane włosy opadały na ramiona, odmładzając ją. Miała na sobie przestarzałą sukienkę z olbrzymim dekoltem i z rękawami tak długimi, że wlokły się po ziemi.

- Czuję się dobrze! Jeśli chcesz wiedzieć, jak zachował się Ziółko, to muszę ci powiedzieć, że zachował się jak pierwszy lepszy chłop, ni mniej, ni więcej... Prawdę powiedziawszy, wydaje mi się, że nie jest z niego aż takie „ziółko", za jakie uchodzi.

Sara wydawała się prawie wesoła i Katarzyna się zastanowiła, czy przypadkiem ta przygoda jej się nie spodobała.

- Co zamierzasz zrobić? - spytała Sara.

Katarzyna popatrzyła na nią z niezwykłym zdziwieniem. Co za pytanie?

- Co mam zamiar zrobić? Doprawdy, nie wiem... Lecz jeśli chcesz wiedzieć, co mam ochotę zrobić, to powiem ci: jak najszybciej wydostać się stąd!

- Czy nie uważasz, że najlepiej będzie, jeśli spokojnie poczekamy na okup? Wczoraj wieczorem Ziółko zmusił brata Stefana do napisania listu, po czym wysłał jednego ze swych ludzi do Flandrii. Teraz rozumiem, dlaczego potrzebował kapelana! Nie do odprawiania mszy lub odmawiania zdrowasiek, lecz dlatego, że w tej całej bandzie nikt nie umie pisać!

Na twarzy Katarzyny pojawił się wyraz nieufności.

- Czy ty wiesz, co mówisz? Czekać tutaj na okup? Sądzisz, że rzuciłam się w tę wyprawę po to, aby czekać w rozwalającej się wieży, aż Filip wyrwie mnie z rąk zbójcy nieśmierdzącego groszem za pomocą worków złota? To już lepiej od razu udać się do Brugii! Ale właśnie tego chcę uniknąć. Boję się złota Filipa w równej mierze co bandytów Ziółki, może nawet bardziej, gdyż za nim kryje się więzienie, z którego nigdy nie ucieknę.

- Chwyciła Sarę za ramiona i szarpała nią bez opamiętania. - Nie dbam o Filipa, rozumiesz?! Muszę odnaleźć Arnolda! I tylko Arnolda! Czy to rozumiesz?

- Jesteś szalona, Katarzyno! Ten mężczyzna cię nienawidzi. Zawsze tobą pogardzał i tylko cierpiałaś przez niego!

- Ale ja go kocham, słyszysz? Tylko to się liczy, tylko to! Wolę zginąć pod murami Orleanu, niż królować w Brugii, żeby tylko w chwili śmierci móc trzymać za rękę Arnolda! Kiedy nareszcie zrozumiesz, że kocham go od lat, że zawsze kochałam tylko jego! Muszę się stąd wydostać, i to im szybciej, tym lepiej!

Sara zniecierpliwiona uwolniła się z rąk Katarzyny.

- To boli!... Myślę, że naprawdę straciłaś głowę...

- A ty, Saro? Nie wiem, co się z tobą stało? Czy to pieszczoty Ziółki tak cię zmieniły przez jedną noc? Czy to naprawdę ty każesz mi tu grzecznie czekać, jak kozie na postronku, aż przyśle po mnie pan i władca? Zmieniłaś się nie do poznania, a może zależy ci na tym, by Ziółko dostał swoje pieniądze?

Katarzyna, wściekła ze złości, nie panowała nad słowami. Sara cofnęła się, jakby ją ktoś spoliczkował.

- Katarzyno! Co ty mówisz? - rzekła z bólem w głosie. - Czy to możliwe, abyśmy się stały wrogami w ciągu jednej nocy?

Katarzyna odwróciła głowę i sztywno podeszła do okna.

- Nie jestem twoim wrogiem, Saro. To ty przestałaś mnie rozumieć. A to boli. W moim życiu jest jeden cel: Arnold! Jeżeli nie mogę go mieć, moje życie traci sens.

Sara powoli skierowała się do drzwi i położyła na klamce smagłą dłoń.

Katarzyna zobaczyła, że z jej oczu spływają łzy.

- Nie mam do ciebie żalu - powiedziała matowym głosem - ponieważ cierpisz z tego powodu. Tej nocy spróbuję pomóc ci w ucieczce. Czekaj spokojnie...

Kiedy wyszła, Katarzyna poczuła wstyd, lecz nie trwało to długo. To, co myślała Sara, również przestało się dla niej liczyć. Całe jej jestestwo ciążyło ku jednemu biegunowi magnetycznemu: był nim mężczyzna o twardym spojrzeniu, lecz czułym głosie, którego nie umiała zapomnieć.

Katarzyna od tej pory żyła tylko dla tej chwili, najdroższej ze wszystkich, kiedy znowu zobaczy tego mężczyznę.

Cały poranek spędziła, marząc przy oknie, za którym połyskiwała w słońcu srebrzysta wstążka Yonne. Całkiem zapomniała o swoim więzieniu i o nędznej celi. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero Tranchemer, który przyniósł jej obiad: kilka plastrów koziej pieczeni, ostro zalatującej kozłem, która wydała jej się królewskim daniem. Kozy pana Coursona musiały mieć ciężką noc!

Popołudnie było nie do zniesienia. Każda minuta oczekiwania przypominała okropne chwile spędzone w wieży w Malain i każda mogła przynieść nowe niebezpieczeństwo. Tym razem nadzieja zwyciężyła strach, lecz czas upływał z okrutną powolnością. Sara obiecała, że jeszcze tego wieczoru pomoże jej uciec. Jak jej się to uda?... W końcu zapadł zmierzch, który Katarzyna przyjęła z radością. Jeszcze trochę cierpliwości...

Po kolacji przyniesionej jak zwykle przez Tranchemera, czyniącego chwalebne, lecz próżne wysiłki, aby nawiązać rozmowę, godziny ciągnęły się w nieskończoność. W zamczysku powoli zapadała cisza, lecz Sara się nie zjawiała. Słychać było tylko ciężki, metaliczny odgłos kroków strażników robiących obchód na murach.

Nastała już głęboka noc i Katarzyna zniechęcona i zmęczona czekaniem ułożyła się do snu, kiedy drzwi odemknęły się cicho i stanęła w nich Sara. Była ubrana dokładnie tak jak rano, lecz w ręku dzierżyła potężny zwój sznura. Katarzyna na jej widok wyskoczyła z łóżka.

- Myślałam już, że nie przyjdziesz!

- Widzę, że nie masz do mnie za grosz zaufania! Musiałam poczekać, aż Ziółko zaśnie spity winem... i czymś jeszcze. A teraz pośpieszmy się! Nie ma chwili do stracenia. Jeśli naprawdę chcesz uciec, to jedyny sposób.

Co mówiąc, rozwijała już zwoje sznura, przywiązując koniec do kolumienki w oknie. Sznur spadł w próżnię jak uciekający wąż, znikając w ciemności. Po dokonaniu swego dzieła Sara podeszła do Katarzyny i położyła ręce na jej ramionach.

- To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. Lecz czy będziesz miała dosyć siły i odwagi, aby spuścić się w dół wieży? Ja zostanę tu, by pilnować sznura. Jak już będziesz na dole, wciągnę sznur z powrotem i odniosę go na miejsce. Kierując się na zachód, trafisz do pola, którym dojdziesz prosto do swego ukochanego, jeśli wybrałaś przeznaczenie.

- To przeznaczenie ty mi przepowiedziałaś dawno temu. Myślałam, że kochasz mnie na tyle, że pójdziesz ze mną. A ty pozwalasz mi odejść samej?

Co takiego widzisz w tym zbóju?

- Nic... i gdybym mogła, wierz mi, że odeszłabym wraz z tobą. Lecz on ma na mnie taką chętkę, że poprzysiągł poderżnąć gardło bratu Stefanowi, gdybym próbowała uciec. Nie chcę, żeby ten poczciwy mnich umierał przeze mnie. A więc muszę zostać. Ale jak tylko nadarzy się okazja, czmychniemy we dwójkę i cię odnajdziemy. Już czas na ciebie. Oddałabym wszystko, aby móc uciec razem z tobą, chociaż ty w to nie wierzysz, Katarzyno!

W głębi serca Katarzyna była o tym przekonana, więc rzuciła się w ramiona swej wiernej przyjaciółki.

- Ależ wierzę! Przebacz mi, Saro! Jestem szalona, od kiedy dowiedziałam się, gdzie go mogę odnaleźć!

- Musisz spróbować! Oto trzy srebrne monety, które udało mi się znaleźć w sakwie Ziółki. Kiedy dotrzesz do wielkiej rzeki Loary, może znajdziesz przewoźnika, który zawiezie cię do Orleanu.

Lecz Katarzyna odepchnęła rękę z monetami.

- Nie, Saro! Gdy Ziółko się spostrzeże, że ukradłaś monety, gotów cię zabić.

Sara zachichotała. Nagle odnalazła swoją dawną wesołość.

- Nie sądzę! Powiem mu... o! coś, co wyjaśni twoją tajemniczą i nieprawdopodobną ucieczkę: że jesteś czarownicą i że potrafisz rozpłynąć się w powietrzu. Powiem mu też, że nie uprzedziłam go wcześniej ze strachu przed twoimi czarami.

- Dlaczego nie powiedziałaś mu o tym, gdy tylko nas tu przywiódł?

- Dlatego, że jego reakcja nie byłaby z pewnością taka sama. Jest straszliwie przesądny i łatwowierny. Spaliłby cię niechybnie, używając całego drewna, jakie mu jeszcze zostało, nawet gdyby musiał przez to jeść surowe mięso... Ale dosyć już gadania! Pośpieszmy się! Muszę wrócić do niego, zanim się obudzi.

Nagle przyciągnęła Katarzynę do siebie i złożyła pocałunek na jej czole.

- Niech Bóg ma cię w opiece, moja mała! - rzekła głosem drżącym ze wzruszenia - i niech cię poprowadzi bezpiecznie do tego, którego kochasz!

Po czym podeszła do okna, aby sprawdzić, czy nie dzieje się coś podejrzanego na zewnątrz. Kiedy się wychylała, Katarzyna oderwała szerokie pasmo z dołu sukienki, aby nie przeszkadzała jej w ucieczce.

- Gdybyś mogła znaleźć mi jakiś męski przyodziewek... - westchnęła.

- Ziółko wiedział, co robi, zabierając nam nasze męskie stroje. Nigdy nie udałoby mi się uciec w tej górze żółtej satyny z tymi idiotycznymi rękawami. Ty w twojej burej sukience i tej kamizelce z wełny nie zmarzniesz i przejdziesz niezauważona. Chociaż masz tu coś, co udało mi się odzyskać z twoich rzeczy.

Sara wyjęła zza stanika stalowy sztylet Katarzyny i podała go jej na otwartej dłoni. Dziewczyna pochwyciła go z nieukrywaną radością i jeszcze ciepły schowała za pazuchą. Kobiety uściskały się serdecznie.