- Będę na ciebie czekała - rzekła Katarzyna, starając się uśmiechnąć. Wiesz, że bez ciebie jestem taka zagubiona!

- Niebawem się spotkamy! - obiecywała Sara. - Jestem tego pewna! A teraz, w drogę!

Odległość od ziemi napełniła serce Katarzyny strachem. Kiedy była dzieckiem, setki razy spuszczała się z Landrym po sznurze, a nawet próbowała wspinaczki. To była wtedy tylko zabawa, ale od tego czasu upłynęło wiele lat. Czy potrafi teraz dokonać takiego wyczynu? Na zewnątrz panowały egipskie ciemności. Katarzyna kazała milczeć wyobraźni. Nie chciała myśleć o przepaści rozciągającej się pod nią, a którą tyle razy oglądała w ciągu dnia. Szybko uczyniła znak krzyża i przełożyła nogę przez parapet, chwytając za sznur. Widziała jeszcze przerażone spojrzenie Sary i zamknęła oczy. Na szczęście wiatr był słaby i sznur ledwo się chybotał.

Uczepiła się ze wszystkich sił chropowatych konopi i zaczęła opuszczać się w dół. Wydawało się jej, że waży tonę. Owinęła sznur wokół prawej nogi.

Rzecz nie wyglądała aż tak strasznie, jak sobie wyobrażała. Instynktownie przypomniały się jej dawno zapomniane ruchy. Jedynie dłonie, zaciśnięte na szorstkim sznurze, zaczynały ją boleć, lecz nie było już odwrotu. Odważyła się otworzyć oczy. Słabe światło dobiegające z okna jej celi było już wysoko nad głową. Widziała wychylającą się z niego czarną sylwetkę Sary.

Katarzynie wydało się, że to koszmar. Z otwartymi oczami odczuwała całe niebezpieczeństwo, była zawieszona między niebem a ziemią. Jeśli puści linę, skręci sobie kark na skałach u podnóża zamku.

Dobiegł do niej cichy, lecz niespokojny głos Sary: - Odwagi! Jak idzie?

- Dobrze... - rzuciła Katarzyna jednym tchem.

Skóra rąk ją paliła, więc przyspieszyła z obawy, że nie wytrzyma aż do końca. Zdawało się, że mięśnie ramion się zerwą. Na chwilę zabrakło jej tchu. Myślała, że wypuści sznur z rąk. Ogarnął ją okropny strach. Z całych sił wezwała obraz Arnolda na pomoc, szukając w nim otuchy, ale wysiłek fizyczny przekraczał jej wytrzymałość. Każdy ruch wzmagał cierpienie. Jej serce waliło jak oszalałe, członki sztywniały, dotyk sznura był nieznośną torturą. W końcu nie wytrzymała i wypuściła go z ręki.

Upadek był krótki. Na szczęście ziemia była już blisko. Przez chwilę Katarzyna czuła się oszołomiona, lecz nie straciła przytomności. W tym miejscu skały pokryte były gęstymi zaroślami i osłabiły siłę uderzenia.

Wstała i pociągnęła trzy razy za sznur, który natychmiast zniknął u góry.

Katarzyna, ukryta w gąszczu, widziała jeszcze, jak Sara znika w oknie, po czym światło zgasło.

Katarzyna miała w pamięci ukształtowanie terenu, gdyż przez cały dzień specjalnie przyglądała się okolicy. Sunąc wzdłuż muru, jak przykazała jej Sara, obeszła zamek i znalazła się na stromym polu, z którego zbiegła ile sił w nogach. Jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności i odnajdywała drogę bez trudu, lecz w miejscu, gdzie pole się kończyło, zaczynała się gęsta zasłona lasu, ciemnego i nieprzebytego jak mur. Jak znaleźć teraz ścieżkę prowadzącą do drogi? Z głębi serca dziewczyny wzniosła się do niebios krótka modlitwa. Musiała znaleźć tę ścieżkę! Musiała!

Jakby na zawołanie, gęste chmury zalegające nad lasem rozstąpiły się, odsłaniając wąziutki sierp księżyca. Jego poświata, choć blada, wystarczyła, aby Katarzyna dostrzegła upragniony wyłom w ścianie lasu. Rzuciła się do niego, nie oglądając się za siebie. Rada Sary była słuszna: droga przez pole pozwoliła Katarzynie obejść miasto, gdzie zawsze można było na kogoś się natknąć. Tu, w środku lasu, była ukryta, nawet gdyby strażnicy mieli sokoli wzrok.

Zatrzymała się na chwilę pod osłoną drzew, aby zaczerpnąć tchu i pozwolić sercu trochę odpocząć. Przeciągnęła się i poczuła, że wraca jej odwaga pomimo bólu w krzyżu i porozrywanej skóry rąk. Dzięki boskiej pomocy nie zgubiła w czasie upadku sztyletu i wszystko przebiegło zgodnie z planem. Była wolna...

Odważnie ruszyła w drogę. Postanowiła iść całą noc, a potem znaleźć jakąś kryjówkę, żeby się przespać. Jedynym problemem był brak strawy. Co można znaleźć do jedzenia w zniszczonym kraju? Nawet pieniądze Sary nie mogły pomóc. Lecz na razie najważniejsze było to, aby odejść jak najdalej od szponów Ziółki. Szła całą noc, kierując się bardziej instynktem niż konkretnymi danymi, przemierzając bory i pola pełne stawów i starając się nie zboczyć z drogiNad ranem, na obrzeżu lasu ujrzała duże miasto, którego spiczaste dachy powoli wyłaniały się z porannej mgły. Nad miastem górował potężny zamek. Katarzyna zawahała się. Dla niej każda forteca oznaczała niebezpieczeństwo, bała się znowu wpaść w obce ręce. A jednak głód zaczynał jej się ostro dawać we znaki i należało zdobyć trochę chleba.

Miasto nosiło oznaki bogactwa.

Nagle na wiejskiej drodze pojawił się wieśniak z siekierą na ramieniu.

Jego dobroduszny wygląd ośmielił Katarzynę.

- Co to za miasto? - spytała, zbliżając się do niego.

Wieśniak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Pomyślała, że musi wyglądać dziwnie w podartej sukience i dziurawej kamizelce. Chłop też był biednie odziany, lecz jego płócienne ubranie było czyste i schludne.

- Skąd przychodzisz? - spytał w końcu. - To miasto to Tourcy, a ten zamek należy do biskupa z Auxerre. Czy tam zmierzasz?

Katarzyna pokręciła przecząco głową i dodała: - Muszę tylko zdobyć trochę chleba, bo przede mną długa droga.

Wieśniak zawahał się. Dziewczyna czuła, jak ją mierzy wzrokiem, zastanawiając się, kim jest ta kobieta. Lecz jego spojrzenie było szczere.

Postanowiła mu zawierzyć.

- Byłam więziona w zamku w Coulanges, lecz udało mi się stamtąd uciec - rzekła szybko - a teraz zmierzam do Orleanu.

Zaledwie skończyła mówić, wieśniak ujął ją za rękę i pociągnął za sobą.

- Chodź ze mną, bez obawy!Poprowadził ją w kierunku, z którego przyszedł, przemierzając drogę długimi krokami. Za lasem ujrzała dym wychodzący z małej chaty, tak niskiej, że prawie wtopionej w brunatne bruzdy ziemi. Wieśniak przyśpieszył, jakby pilno mu było znaleźć się na miejscu. Pchnął drzwi z grubych desek. Młoda dziewczyna o jasnych włosach uniosła się znad kociołka zawieszonego nad ogniem.

- Magdaleno, znalazłem tę kobietę w lesie. Uciekła od Ziółki, a więc ją przyprowadziłem. Jest bardzo głodna.

- Dobrze uczyniłeś!

Nic nie mówiąc, dziewczyna napełniła miskę zupą z rzepy i odkroiła grubą pajdę ciemnego chleba z chrupiącą skórką.

- Jedz - powiedziała, podając strawę Katarzynie - potem się prześpisz.

Nie mów nic, musisz być zmęczona.

Prostota tych ludzi, ich serdeczne przyjęcie wzruszyły Katarzynę do łez.

- Nie wiecie, kim jestem, a otworzyliście przede mną drzwi waszej chaty - rzekła do dziewczyny o świeżej, okrągłej i pełnej dobroci twarzy.

- Uciekłaś od Ziółki - odparł wieśniak głosem drżącym z gniewu. Zmierzasz do Orleanu. To nam wystarcza! Jedz i odpoczywaj!

Katarzyna była zbyt zmęczona i głodna, aby kontynuować rozmowę.

Wymamrotała jakieś podziękowanie i rzuciła się na chleb i zupę, po czym z wdzięcznością wyciągnęła się w rogu na słomiance, która musiała służyć Magdalenie za posłanie, i natychmiast zasnęła.

* * *

Zmierzchało już, kiedy się przebudziła. Chłop siedział przy ogniu, przycinając nożem dębową gałąź. Katarzyna zauważyła, że pod jego palcami powstała statuetka Matki Boskiej. Obok dziewczyna smarowała czymś kromki chleba. Widząc, że nieznajoma nie śpi, Magdalena uśmiechnęła się do niej.

- Czy odpoczęłaś?

- Och! Tak! Jesteście dla mnie tacy dobrzy!... A teraz muszę ruszać w dalszą drogę.

Wieśniak podniósł głowę znad swojej rzeźby i popatrzył na Katarzynę uważnie.

- Dlaczego chcesz podróżować nocą? Ukrywasz się?

- Piotrze! Nie powinieneś zadawać jej tylu pytań! - z wyrzutem wtrąciła Magdalena.

- Nie szkodzi - rzekła Katarzyna. - Nie ukrywam się, tylko nie chciałabym znowu wpaść w ręce Ziółki.

- Tutaj możesz się go nie obawiać. Lepiej ruszyć w drogę za dnia, zwłaszcza jeśli nie znasz drogi do Orleanu. Czy nie tak?

Katarzyna potrząsnęła przecząco głową. Piotr odłożył na bok figurkę i kozik i podszedł do nieznajomej.

- Stąd droga jest prosta. Aż do Gien wiedzie stary trakt rzymski. Dalej płynie Loara. Wystarczy kierować się jej nurtem. Co zamierzasz robić w Orleanie?

- Piotrze! - przerwała znowu dziewczyna. - Nie wypada tak wypytywać!

Ale Katarzyna uśmiechnęła się uprzejmie.

- Nie ma obrazy... ani tajemnicy. Jadę do ukochanego, który zamknął się w mieście.

Magdalena przerwała przygotowywanie kolacji, podeszła do Katarzyny i otoczyła ją serdecznie ramieniem.

- Chodź, usiądź. Jeżeli kochasz jednego z obrońców miasta księcia Karola*, jesteś mi siostrą. Colin, mój narzeczony, jest jednym z łuczników bastarda, jego brata. Powiedz mi, jak ma twój na imię?

* Karol Orleański więziony w Londynie. - Arnold! - odparła Katarzyna, specjalnie nie podając nazwiska.

Lepiej było, żeby mała Magdalena myślała, że i ona jest prostą dziewczyną, tak samo zakochaną w łuczniku. Szlachetne nazwisko mogło ją przerazić, a nawet spowodować utratę zaufania. Pewnie nie uwierzyłaby, że szlachetna, bogata dama przemierza pieszo bory i lasy, aby odnaleźć swego kapitana!

- A ja nazywam się Katarzyna - dodała.

- Jesteś naszym najmilszym gościem! - powiedział grzecznie Piotr. Zostań jeszcze tę noc. Wyruszysz o świcie. Doprowadzę cię do starej, rzymskiej drogi.

Katarzyna długo wspominała chwile spędzone pod skromnym dachem rodzeństwa. Ich serdeczność i prostota podniosły ją na duchu. Po tych wszystkich przejściach, a przed niewiadomym, które ją czekało, było jej to bardzo potrzebne. Po kolacji nie siedziano długo przy stole, gdyż należało oszczędzać świecę. Katarzyna dzieliła z Magdaleną jej słomiane łoże. Piotra posłanie znajdowało się w komórce przylegającej do jedynej izby.

Katarzyna, pomimo że spała prawie cały dzień, zasnęła jak kamień. Jej poranione ręce nie bolały już tak bardzo, gdyż Magdalena posmarowała je smalcem i owinęła kawałkami płótna.

O świcie obudził ją Piotr, potrząsając za ramię. Musiał iść w pole i nie miał czasu do stracenia. Magdalena też już krzątała się przy kuchni.

- Wymyśliłem coś w nocy - powiedział Piotr. - Aby przejść niepostrzeżenie, najlepiej będzie, jak przebierzesz się za pątniczkę zdążającą do świętego opactwa wielkiego świętego, Benedykta. Pielgrzymi kostur ochroni cię od rzezimieszków, których nie brak w tych okolicach.

Co mówiąc, wyciągnął ze schowanej w murze szafy kostur, zakończony żelazną gałką.

- Mój wuj, który ongiś udał się z pielgrzymką do Composteli, wziął go ze sobą. Teraz ty go zabierz!

Magdalena tymczasem zarzuciła na ramiona Katarzyny grubą pelerynę z kapturem. Wręczyła jej zawiniątko, w którym znajdowały się bochenek chleba i kozi ser, po czym ucałowała ją.

- Niech Bóg cię ma w swej opiece i niech ci pomoże odnaleźć twego ukochanego - dodała serdecznie. - Jeśli spotkasz Colina, powiedz mu, że czekam na niego i że zawsze będę czekać!

Katarzyna wzruszona do łez zrozumiała, że nie może im odmówić, gdyż byłaby to dla nich obraza. Nie odważyła się też wyciągnąć srebrnych monet, aby ich nie zranić. Ucałowała Magdalenę, nie mogąc wypowiedzieć słowa przez ściśnięte gardło, i ruszyła za Piotrem, odwracając się kilka razy ze ścieżki, aby pomachać ręką dziewczynie. Piotr szedł powoli, stawiając duże kroki. W końcu doszli do drogi wybrukowanej dużymi, kamiennymi płytami, pokrytymi mchem i trawą. Na poboczu stała rozpadająca się rzeźba, która przedstawiała popiersie chłopca z kręconymi włosami. Tu Piotr zatrzymał się, wskazując ręką na zachód.

- Oto droga! Idź prosto aż do wielkiej rzeki... Katarzyna spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Jak mam wam dziękować? - spytała.

- Nie zapominając o nas całkiem - odpowiedział. - Będziemy modlić się za ciebie... a gdybyś nie odnalazła swego ukochanego, możesz zawsze do nas wrócić. Będziemy bardzo szczęśliwi... zwłaszcza ja...

Zanim Katarzyna zrozumiała sens jego słów, Piotr oddalił się tak szybko, jakby przed czymś uciekał. Katarzyna patrzyła, jak jego potężna sylwetka znika w szarudze poranka. Z tyłu za nią dymiły kominy domów w Toucy. Na wieży zamku widać było niebieską flagę. Dzwony budziły się na Anioł Pański, roznosząc się szerokim echem nad zieleniejącymi polami.

Gdzieś zakwilił skowronek i Katarzyna poczuła głęboką radość tak pierwotną, jak budząca się do życia natura. Katarzyna uzbrojona w swój pielgrzymi kostur ruszyła w drogę.