* * *
Następnego dnia wieczorem ujrzała przed sobą wielką rzekę.
Nieopodal natrafiła na opuszczoną chatkę drwala, w której schroniła się na noc, zjadając część podarowanych jej skarbów. Każdy mięsień sprawiał jej niewymowny ból. Stopy piekły jak dotykane rozżarzonym żelazem. Po drodze musiała je chłodzić w napotkanych stawach, w końcu owinęła je kawałkami podartej koszuli. Chłopi, których napotykała po drodze, pozdrawiali ją, czasem dotykali jej kostura, czynili znak krzyża i często prosili, by pomodliła się za nich. Lecz żaden z nich nie zapraszał jej pod swój dach. Młodość i uroda działały na jej szkodę. Ci poczciwi ludzie myśleli, że mają do czynienia z wielką grzesznicą, która przy grobie świętego Benedykta chce odpokutować za grzechy. Czasem zatrzymywała się na krótki odpoczynek przy przydrożnej kapliczce, błagając w modlitwach o siły do dalszej drogi, lecz nogi z ledwością ją niosły. Dopiero widok rzeki dodał jej skrzydeł. Pobiegła w jej stronę, jak do odnalezionego przyjaciela, pochyliła się nad taflą, aby się napić. Potem usiadła w cieniu szuwarów i patrzyła, jak rzeka toczy swoje rwące wody, które dopływały do murów Orleanu, i ją też miały tam zanieść. Przed nią, na wzgórzach, rozciągały się drewniane domy Gien. Stary, zrujnowany zamek próbował robić dobre wrażenie, górując nad antycznym miastem książąt Orleanu. Lecz Katarzyna nie patrzyła na zamek. Na rzece, pod murami, pod łukami jeszcze nieskończonego mostu, kołysały się barki i łodzie przycumowane na piaszczystym wybrzeżu.
Czerwona kula słońca rzucała krwawe blaski na powierzchnię wody, gotowa do zanurzenia się. Dał się słyszeć odgłos rogu strażnika wzywającego do powrotu za mury miasta, którego bramy zamykano na noc.
Katarzyna, kuśtykając, dołączyła do ludzi kierujących się w stronę zwodzonego mostu. Słońce zaszło i szybko zapadała noc.
Jej obolałe, poranione nogi nie chciały jej słuchać. Katarzyna przeszła pod kamiennym sklepieniem wśród ostatnich przechodniów, lecz zatrzymała się, aby spytać strażnika o drogę do hal. Wiedziała bowiem, że w większości miast, szczególnie tych, które znajdowały się na trasie pielgrzymów, w halach urządzano schronienie na noc, osłonięte drewnianą osłoną chroniącą przed wiatrem.
- Idź prosto, potem w prawo. Czy udajesz się do opactwa Fleury? * - Tak, do Fleury.
- Niech Bóg cię wspomaga, dobra kobieto, i święty Benedykt także!
* Opactwo świętego Benedykta nad Loarą przez długi czas nosiło na-zwę opactwa Fleury. Podziękowawszy skinieniem głowy, skierowała się w uliczkę tak wąską, że wykusze domów prawie się dotykały. Idąc, zjadła resztki chleba i wkrótce znalazła hale. Był to jedynie sam dach opierający się na olbrzymich drewnianych słupach. Zobaczyła schronienie dla pielgrzymów i szybko pchnęła jego drewnianą przegrodę. W środku zalegały sterty świeżego siana, na których spał tylko jeden stary pielgrzym zmożony drogą. Kiedy Katarzyna weszła, otworzył jedno oko, wymamrotał coś niezrozumiałego i zasnął, pochrapując. Katarzyna szczęśliwa, że nie musi rozmawiać, przycupnęła w kącie, naciągnęła na siebie trochę siana i podłożywszy pod głowę ramię, zasnęła.
Kiedy poczuła, że ktoś nią potrząsa, miała wrażenie, że dopiero co usnęła. Zobaczyła nad sobą pochylonego wielkiego pielgrzyma z brodą.
- Ha! Ha! Jeśli masz zamiar iść do wielkiego opactwa, czas wstawać!
Przez drewnianą osłonę sączyło się światło poranka. Szybko wstała mówiąc: - Noc była taka krótka...
- Zawsze jest krótka, kiedy jest się zmęczonym. Pospiesz się, musimy wyruszyć!
Lecz Katarzyna potrząsnęła głową. Jej strój pielgrzymi zobowiązywał ją do odbycia całej drogi na piechotę. Ale obolałe stopy odmawiały posłuszeństwa. Postanowiła użyć jednej ze srebrnych monet, aby wynająć przewoźnika.
- Ja nie wyruszam dzisiaj, mam sprawy do załatwienia w tym mieście.
- Pielgrzym nie zatrzymuje się po drodze w żadnym mieście, z wyjątkiem celu pielgrzymki. Jeśli chcesz, aby Bóg wysłuchał twoich próśb, musisz myśleć tylko o celu swej pielgrzymki! - pouczył ją oburzony starzec.
- Lecz każdy robi, jak uważa. Pokój z tobą! - powiedział i wyszedł.
Katarzyna stała chwilę w progu przytułku, po czym ruszyła w dalszą drogę, porzuciwszy swój kostur, gdyż, jak powiedział starzec, pielgrzymowi nie wolno było poruszać się inaczej niż na piechotę. Owinęła się szczelnie szerokim płaszczem, ponieważ nad miastem padała drobna mżawka, i udała się w kierunku wybrzeża.
Łatwo znalazła odpowiednią barkę. Na zwojach sieci rybackich siedział ponury człowiek. Nie przejmując się deszczem, spokojnie jadł cebulę zapatrzony na wartki nurt. Kiedy Katarzyna spytała go, czy nie zna przewoźnika, który popłynąłby w dół rzeki, uniósł szare, pomarszczone powieki i spytał: - A pieniądze masz?
Skinęła głową, ale człowiek nawet się nie poruszył.
- To pokaż! Każdy może powiedzieć, że ma pieniądze. W dzisiejszych czasach nie spotyka się ich wiele. Ziemie spustoszone, handel umiera, a sam król biedny jest jak mysz kościelna. Teraz płaci się z góry!
Katarzyna, zamiast odpowiedzi, wyciągnęła srebrną monetę i wsunęła ją do brudnej dłoni przewoźnika, który podrzucił ją do góry, przyjrzał się jej, w końcu spróbował zębami. Jego ponura twarz pokraśniała z zadowolenia.
- Zgoda! Lecz nie dalej niż do Chateauneuf! Dalej można wpaść na przeklętych Anglików, którzy oblegają Orlean, a ja dbam o własną skórę.
Powiedziawszy to, spuścił płaską łódź na wodę i pomógł Katarzynie wsiąść. Usiadła na dziobie z twarzą skierowaną w dół rzeki. Człowiek zręcznie wskoczył do środka, tak że łódka prawie nie drgnęła, i chwycił długi bosak, którym odbił się od dna. Łódka zaczęła szybko sunąć po wodzie, gdyż w tym miejscu prąd był wartki. Minęli miasto, brzegi zarośnięte trzcinami.
Nie zwracała uwagi na deszcz, który zmoczył jej twarz. W jej sercu znowu odżyły obrazy przeszłości... ucieczka z Paryża, Barnaba, matka z siostrą i Sara, powolny głos żebraka recytującego wiersz: To miast wszystkich jest królowa, Studnia, źródło nauk wszelkich, Nad Sekwaną położona... Lecz Barnaba przecież nie żył, Paryż był daleko, a miasto, do którego się zbliżała, było osaczone przez wroga, głodne i zrozpaczone, czekała tam na nią pewna śmierć lub gorzej - okropne rozczarowanie. Pierwszy raz pomyślała, jak przyjmie ją Arnold, jeśli w ogóle ją rozpozna! Tyle czasu upłynęło od ich spotkania pod murami Arras!
Katarzyna starała się odpędzić od siebie ponure myśli spowodowane zmęczeniem i napięciem. Na razie chciała upajać się tą chwilą spokoju na barce wśród brzegów pokrytych jasnym piaskiem...
Pod wieczór ukazały się białe wieże i stożkowe, niebieskie dachy zamku przeglądającego się w szerokich fosach połączonych z rzeką. Nie czekając na pytanie pasażerki, przewoźnik wyjaśnił: - To Sully! Należy do pana de Tremoille'a, faworyta Karola VII.
Po czym splunął do wody, wyrażając w ten jasny sposób swój stosunek do właściciela.
Katarzyna nie odpowiedziała. Miała już kiedyś okazję spotkać Jerzego de Tremoille'a, tego burgundzkiego zdrajcę, który stał się najbliższym doradcą i złym duchem króla. Wzbudzał w niej podobne obrzydzenie, jakie okazał przewoźnik, lecz nie powiedziała nic. Zresztą barka szła ukosem do brzegu z zamiarem przybicia.
- Zatrzymujemy się? - spytała zdziwiona, odwracając się do przewoźnika.
- Mam sprawę w Sully - odpowiedział. - Wysiadaj!
Wstała, żeby wyjść na płaski brzeg, i w tej samej chwili otrzymała potężny cios w głowę. Bez czucia osunęła się na piasek...
* * *
Kiedy Katarzyna przyszła do siebie, zapadał zmierzch. Na wschodzie było już ciemno, a na zachodzie widoczne były jeszcze spiczaste wieże Sully na drugim brzegu Loary. Podniosła się na łokciu, zobaczyła, że leży w trawie i jest zupełnie sama. Łódź wraz z właścicielem zniknęła. Spośród traw wyfrunął spłoszony kulik... Przez chwilę nie mogła przypomnieć sobie, co się stało. Głowa jej pękała. Dotknęła dłonią skroni i pod palcami wyczuła potężnego guza. Z pewnością przewoźnik powalił ją, aby móc ją okraść...
rzeczywiście reszta jej skarbów zniknęła: ostatnie dwie srebrne monety, sztylet, a nawet płaszcz, który chronił ją od zimna. Ogarnęło ją głębokie przygnębienie. Czyżby wszystkie moce sprzysięgły się, by nie mogła dotrzeć do Arnolda? Na drodze wyrastały coraz to nowe przeszkody. Lecz jej załamanie nie trwało długo. Katarzyna miała wigor paryskiej dziewczyny, przyzwyczajonej do pokonywania najgorszych trudności. Wstała z wysiłkiem, czepiając się nisko zwisających gałązek wierzby. Kiedy ziemia przestała wirować jej przed oczami, głęboko zaczerpnęła powietrza, podniosła wysoko kołnierz dziurawej kamizelki i ruszyła przed siebie wzdłuż rzeki. Pamiętała, że powinna zaprowadzić ją prosto do opactwa świętego Benedykta, gdzie poprosi o schronienie i pomoc. Dzień spędzony na łodzi i poprzednia, spokojna noc przywróciły jej siły. Gdyby nie okropny ból głowy, czułaby się całkiem dobrze.
Szła tak szybko, że nie upłynęła godzina, jak ukazały się przed nią rozlegle budynki klasztorne i majestatyczna brama rzymska, kwadratowa prawie jak forteca. Pomiędzy masywnymi kolumnami błyszczało słabe światło, w którym ożywały postaci i kwiaty z pięknych kapiteli. Na placu przed bramą spał tłum pielgrzymów stłoczonych jeden obok drugiego, ogrzewających się w ten sposób w czasie snu. Zobaczyła, że jakaś stara kobieta daje jej znaki i robi dla niej miejsce.
- Dom boży pęka w szwach - wyjaśniła przybyłej. - Wielu pielgrzymów przybyło błagać świętego Benedykta o ratunek dla Orleanu...
Ale tutaj nie zmarzniemy. Chodź do mnie, będzie nam cieplej!
Katarzyna nie oponowała. Opadła obok starej kobiety, która podzieliła się z nią serdecznie połatanym płaszczem.
- Skąd przybywasz? - spytała ciekawie.
- Z daleka - odpowiedziała Katarzyna, która bała się przyznać, że jest Burgundką.
- Jesteś taka młodziutka, za młoda jak na takie długie wędrówki! I przybywasz modlić się u grobu świętego jak inni?
- Zdążam do Orleanu! - odparła sucho Katarzyna, licząc na to, że stara zostawi ją w spokoju. Lecz na te słowa oczy starej zabłysnęły jak węgielki.
Pochyliwszy się nad dziewczyną, wyszeptała: - O! Nie ty jedna! Ty też chcesz wziąć udział w cudzie? - W cudzie?...
- No, dalej! Nie udawajże, że nie wiesz, o co chodzi! - odparła stara, mrugając do niej porozumiewawczo i dając jej kuksańca w bok. - Wszyscy dobrzy ludzie z doliny Loary wiedzą, że Orlean wyswobodzi wysłanniczka Boga, dziewica z Lotaryngii. Ona powiedziała naszemu dobremu królowi, że z pomocą Najwyższego wyprze Anglików z Francji i oswobodzi Orlean.
- To baśń dla dzieci - odparła Katarzyna z pobłażliwym uśmiechem.
Na te słowa stara poczerwieniała aż po czubek głowy.
- To najczystsza prawda albo nie nazywam się Berta Koronczarka! Są wśród nas tutaj tacy, którzy widzieli Dziewicę Joannę, kiedy wjechała do Chinon z sześcioma ludźmi. Miała na sobie męski strój, ale jest młoda i piękna jak aniołek, a w jej oczach odbija się błękit nieba. W Orleanie kapitanowie oczekują jej, a bastard im oznajmił, że muszą mieć nadzieję, bo Pan Bóg ześle im pomoc i jedzenie... Ludzie mówią, że król wysłał Dziewicę Joannę do Poitiers, ażeby duchowieństwo i biskupi ujrzeli ją i oddali jej sprawiedliwość. Ale niebawem powinna wjechać do Orleanu... Gdybym nie była taka stara, sama udałabym się do otoczonego miasta, żeby tylko ją zobaczyć!
Ale moje biedne nogi nie zawiodłyby mnie tak daleko i umarłabym w drodze. Więc wolę zostać tutaj, aby modlić się za tego anioła!
Katarzyna po raz pierwszy słyszała o Joannie d'Arc. Nie wzbudziła ona jej zachwytu, wręcz przeciwnie, gorzką zazdrość, bo „taka młoda i piękna", bo „kapitanowie oczekują jej z niecierpliwością". Czy ta piękna Lotarynka, która ukaże się w aureoli bożej wysłanniczki i sławie oręża, dla którego także żył Arnold, nie wzbudzi w jego sercu uczucia? ... Musiała się śpieszyć, musiała koniecznie przybyć przed tą niebezpieczną kobietą!
Katarzyna z całego serca znienawidziła Joannę.
Następnego dnia rano przyjęła chleb rozdzielany wśród pielgrzymów przez czarnych mnichów, a potem, gdy inni stłoczyli się u bram kościoła, niepostrzeżenie ruszyła w dalszą drogę. Berta powiedziała jej, że do stolicy księstwa Orleanu pozostało prawie dziewięć długich mil, jeszcze tylko dziewięć mil.
Przed Katarzyną otwierała się najcięższa część jej drogi przez mękę, gdyż teraz zwątpienie i strach zagościły w jej sercu, a ciało znajdowało się na granicy wyczerpania. Podczas porannego marszu wszystko szło dosyć dobrze. Lecz za Chateauneuf rany na stopach otworzyły się, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Jej ciało ogarnęła gorączka. Pochylając się u źródła, aby zwilżyć usta, z przerażeniem ujrzała w wodzie odbicie swej wychudłej, szarej od kurzu twarzy. Była podobna do żebraczki i w tym stanie Arnold nie pozna jej nigdy! Miejsce to było bezludne i osłonięte olchowym zagajnikiem, a powietrze dosyć ciepłe. Katarzyna żywo zrzuciła z siebie łachmany i z rozkoszą zanurzyła się w źródle. Woda była lodowata i dziewczyna zaczęła szczękać zębami, ale piekące stopy doznały znacznej ulgi. Pocierała żwawo całe ciało, myśląc z żalem o wonnych mydłach, które ze znawstwem przygotowywała Sara. Następnie umyła włosy i zwinęła je na głowie. Wychodząc z wody, rzuciła spojrzenie na odbicie swego nagiego ciała i ten widok trochę ją pocieszył. Pomimo zmęczenia nie straciło ono niczego ze swej urody i czaru. Szybko narzuciła łachmany na wilgotne ciało i ruszyła dalej.
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.