Droga wiła się w lesie nad brzegiem Loary. Im Katarzyna bliżej była celu, tym częściej spotykała całe połacie wypalonych drzew. Mijała spalone miasteczka, sczerniałe pnie, porzucone trupy. Wszędzie widoczne były skutki wojny, lecz Katarzyna parła do przodu, nie zważając na nic. Jej oczy szukały murów miasta, tej Ziemi Obiecanej.
O zachodzie miała za sobą sześć przebytych mil... i wtedy w oddali zarysowały się niewyraźne kontury dużego miasta. Była prawie u celu.
Ogromnie wzruszona, upadła na trawę ze szlochem i zmówiła krótką modlitwę. Wkrótce miasto zniknęło w mroku nocy. Wtedy legła w miejscu ledwie żywa, nie szukając schronienia. Kto w tej wyludnionej okolicy troszczyłby się o śpiącą żebraczkę. Nie miała już niczego, co można by ukraść, była biedniejsza niż mysz kościelna, cała w łachmanach, głodna, z pokrwawionymi stopami...
Zasnęła, nie wiedzieć kiedy, lecz gdy pierwszy promień słońca ogrzał jej twarz, wstała, gnana tajemniczą siłą, i z miejsca ruszyła przed siebie...
krok za krokiem... Miasto było coraz bliżej i przyzywało ją. Gorączkowo wpatrywała się w mury, nie zauważając ani pożaru, ani dymu. Gdyby miała choć trochę siły, wyciągnęłaby ręce, aby schwytać złudzenie, które wreszcie stało się jawą. Powoli na rzece wyłoniły się płaskie wyspy pokryte trawą, wielki, przerwany w dwóch miejscach most z dwiema fortecami broniącymi nań wstępu po obu stronach. Zobaczyła strzeliste wieże kościołów, rozległe zacieki od gorącej smoły i oleju na murach, a na ich szczycie liczne katapulty. Widziała zrównane z ziemią przez samych mieszkańców przedmieścia, posępne fragmenty murów, które kiedyś były pięknymi siedzibami, a nawet wielkie kościoły, otoczone przez wroga drewnianymi basztami i ziemią. Aż wreszcie ujrzała angielski sztandar ze złotymi leopardami, szydzący z kwiatów lilii powiewających na najwyższej wieży zamku.
Katarzyna zapomniała o bólu, o skręcającym jej wnętrzności głodzie, myśląc tylko o jednym: tam, za tymi murami, był Arnold, żył, oddychał, walczył i cierpiał.
Zbliżała się ostrożnie, kryjąc się wśród zgliszcz. Od miasta dzieliła ją olbrzymia angielska baszta, która, jak się później dowiedziała, należała do Saint-Loup. Trzeba było ją minąć niezauważenie, żeby dojść do bramy Burgundzkiej, gdyż tylko przez nią dało się wejść do Orleanu. Anglicy Suffolka i Talbota nie mieli na szczęście dosyć ludzi, aby otoczyć całe męczeńskie miasto. Do uszu Katarzyny dobiegły dalekie dźwięki trąbki, po których nastąpiły strzały artylerii. Z obydwu stron mostu katapulty wyrzucały kamienne pociski. Odpowiedziały im śmigownice, a potem okrzyki ludzi. Katarzyna ujrzała na murach niezwykłe poruszenie. Nie zauważona przez nikogo przemknęła obok baszty Saint-Loup i zbliżała się do upragnionej bramy, kiedy za wyłomem w murze dojrzała jakąś głowę na wysokości stóp i schody prowadzące w dół. Dwie ręce schwytały ją i wciągnęły do czegoś w rodzaju krypty słabo oświetlonej kopcącą łojową świecą. Zanim zdążyła zaprotestować, wesoły głos oświadczył: - I co, siostrzyco! Co ty sobie myślisz? Że można wejść do Orleanu ot, tak sobie, za dnia? Trzeba poczekać, aż zapadnie noc, moja piękna!
Rozejrzawszy się wokół, Katarzyna stwierdziła, że otacza ją grupa mężczyzn i kobiet tak samo nędznie wyglądających jak ona. Siedzieli na podłodze z wyrazem przygnębienia na twarzach. Sklepienie było wysoko nad ich głowami i tonęło w mroku.
- Kim jesteście i gdzie się znajdujemy? - spytała Katarzyna.
Odpowiedział jej młody chłopiec o kształtnej sylwetce. Był brudny i miał zarośniętą twarz.
- Jesteśmy z Montaran. Anglicy spalili naszą wioskę wczoraj. My też chcemy wejść do miasta. A to jest krypta kościoła Saint-Aignana, który orleańczycy zrównali z ziemią razem z całym przedmieściem. Możesz zrobić to co my, usiąść wśród nas i czekać.
Chłopiec nie pytał jej o nic i wrócił na swoje stanowisko obserwacyjne na pokruszonych schodach. Przyglądając się uważniej swoim sąsiadom, spostrzegła, że ich twarze są naznaczone łzami i bólem. Wszyscy pospuszczali głowy, jakby wstydzili się swojej nędzy. Nie ośmieliła się o nic pytać i usiadłszy nieco z boku, czekała.
W piwnicy panował okropny ziąb. Katarzyna poczuła dreszcze. Głowa ciążyła jej ze zmęczenia, lecz zdecydowanie odpędzała sen, bojąc się, że tamci o niej zapomną, kiedy za chwilę będzie można wejść do miasta.
Oczekiwanie nie trwało długo. Po upływie pół godziny chłopiec ukazał się na najniższych schodach, dając znak ręką.
- Chodźcie, już czas!
Uciekinierzy wstali i bez słowa, jak stado idące posłusznie za przewodnikiem, jeden za drugim opuścili kryptę, przemykając chyłkiem wśród ruin, aby nie rzucać się w oczy. Noc nie była ciemna. Wysoko na niebie błyszczały zimne gwiazdy. Między dwiema wieżami wznosiła się brama... Odległość dzieląca zbiegów od jej murów została szybko pokonana i wkrótce wszyscy znaleźli się na zwodzonym moście, w którym ukryte było tajemne przejście... Biegnąc wąskim korytarzem, Katarzyna myślała, że zemdleje z radości. W końcu dopięła swego! Jej nieprawdopodobna odyseja dobiegła końca! Orlean stał przed nią otworem!
Rozdział trzynasty W rękach Arnolda
Brama Burgundzka wychodziła na wąską ulicę.
Z jednej strony znajdowały się zabudowania klasztoru, a z drugiej rząd domów z zamkniętymi okiennicami. Stało tam kilku uzbrojonych żołnierzy, jeszcze brudnych i pokrytych kurzem po niedawno stoczonej bitwie.
Pochodnie, które trzymali niektórzy z nich, oświetlały furtę. Dość silny wiatr rozwiewał płomienie.
- Znowu uciekinierzy! - powiedział kłótliwy głos, na którego dźwięk serce Katarzyny zaczęło bić mocniej. - Co z nimi zrobimy? Już niedługo nie będzie ich czym nakarmić.
- To ludzie z Montaran! - powiedział inny głos. - Ich wioska została wczoraj spalona.
Człowiek, który odezwał się pierwszy, nie odpowiedział, ale Katarzyna przyciągana jakąś dziwną siłą skierowała się w stronę, gdzie się znajdował.
Nie pomyliła się. Kilka kroków od niej stał Arnold de Montsalvy.
Oparty o klasztorny mur, z odkrytą głową i czarnymi krótkimi włosami w nieładzie, patrzył z niechęcią na godny pożałowania tłum, który wszedł do miasta. Na jego zakurzonej twarzy dostrzegła szramę, której wcześniej tam nie było. Jego zbroja była pokiereszowana, wydawał się zmęczony, ale przepełniona szczęściem Katarzyna nie spostrzegła w nim żadnych innych zmian. Rysy twarzy może miał trochę bardziej wyraziste. Wokół ust rysowały się głębokie bruzdy. Spojrzenie, które tak rzadko wyrażało czułość, było jak zawsze tak samo twarde, a postawa zuchwała. Ale właśnie taki, nieogolony, a nawet brudny wydał się Katarzynie piękniejszy od Michała Archanioła. Marzenie dziewczyny ziściło się!
Radość, że odnalazła go tak szybko, zaraz po przekroczeniu bramy, była tak wielka, że dziewczyna zapomniała o całym świecie. Przyciągał ją nieprzeparcie...
Z błyszczącymi oczyma, z wilgotnymi ustami i wyciągniętymi rękami zaczęła iść w jego stronę, powoli, jak w jakimś zauroczeniu... Wydawała się tak nierzeczywista, że zdziwieni towarzysze Arnolda rozstąpili się, robiąc jej przejście. Arnold nie spostrzegł jej od razu. Oglądał z widoczną irytacją wygiętą gardę miecza. Ale nagle podniósł głowę i spostrzegł idącą w swoją stronę kobietę w łachmanach, która zbliżała się po bruku mokrym jeszcze od ostatniego deszczu. Było w niej coś takiego, co zwróciło na nią jego rozproszoną uwagę. Widać było, że ledwie trzyma się na nogach.
Najwyraźniej znajdowała się u kresu sił, ale oczy jaśniały mocnym blaskiem, a na nędzną suknię spływała złocista rzeka wspaniałych włosów.
Dziewczyna zbliżała się do niego z uśmiechem na ustach, wyciągając drżące i pokaleczone ręce. Arnold pomyślał, że to zjawa, którą zrodziło zmęczenie po całym dniu wyczerpującej walki i godzinach wymachiwania ciężkim mieczem.
Gwałtownie przetarł oczy, popatrzył jeszcze raz... I nagle rozpoznał Katarzynę.
Niezdolna do powiedzenia czegokolwiek, zatrzymała się o kilka kroków od niego, pożerając go wzrokiem. Ich spojrzenia spotkały się i nie odrywały od siebie przez chwilę, która zdawała się nigdy nie skończyć. W oczach Arnolda, które stawały się coraz większe, dało się wyczytać zdziwienie i niedowierzanie. Spostrzegła również olbrzymią radość, ale było to tylko przelotne wrażenie... Nagle Arnold przyszedł do siebie.
Wyprostował się, a na jego twarzy pojawiło się gwałtowne wzburzenie.
Wściekły, wskazał na Katarzynę oskarżycielską dłonią i krzyknął: - Zatrzymajcie natychmiast tę kobietę!
Zbita z tropu zatrzymała się, patrząc na Arnolda z wyrazem niedowierzania. Czar prysnął, zachwiała się. Nieruchome ręce opadły wzdłuż ciała, wzrok zgasł. Wyszeptała z bólem w głosie: - Nie!... Arnoldzie!...
Ale jego ogarnęła ślepa wściekłość, chwycił ją za ramię i prawie wepchnął w ręce oniemiałych ze zdziwienia żołnierzy, którzy nie ośmielili się poruszyć. Dał się słyszeć gniewny głos młodzieńca: - Jesteście głusi czy głupi? Mówię wam, żebyście zatrzymali tę kobietę!
- Ależ... panie - wyjąkał sierżant.
Arnold skoczył w jego stronę, górując nad nim wzrostem. Z zaciśniętymi pięściami i gotów do uderzenia był napięty jak cięciwa łuku.
Twarz mu poczerwieniała.
- Żadnych ale, przyjacielu! Rozkazuję! Wiesz, kto to jest? To Burgundka... najgorsza ze wszystkich. To nie jest wcale żadna godna litości uciekinierka, chociaż chciałaby, abyśmy w to uwierzyli. To kochanka Filipa Dobrego we własnej osobie, piękna Katarzyna de Brazey! Nie trzeba wiele sprytu, aby zrozumieć, po co tu przychodzi.
Usłyszawszy imię Filipa Dobrego, żołnierz najwyraźniej się przestraszył. Pospiesznie chwycił Katarzynę za przegub dłoni, a wtedy dał się słyszeć powolny i pełen niedowierzania głos: - Piękna Katarzyna tutaj? Pani o złocistych włosach. Któż opowiada podobne rzeczy?
Rozwiana ruda czupryna i zbroja z błękitnej stali należały do Xaintrailles'a, który wyszedł z bocznej uliczki. Był równie zmęczony, jak jego przyjaciel, ale na wesołej twarzy malował się uśmiech.
- Ja to mówię! - rzucił sucho Arnold. - Popatrz, jeśli mi nie wierzysz!
Olbrzymi, rudy rycerz podszedł do grupki żołnierzy, która otoczyła Katarzynę, popatrzył na nią z nieudawanym zdziwieniem, a następnie wybuchnął śmiechem.
- Na mą duszę, toć to prawda! Cóż tutaj porabiasz, piękna pani, i to w takim stroju?
- Przyszła na przeszpiegi dla swego kochanka, nietrudno to odgadnąć wykrzyknął Arnold. - Powiem ci, co z nią zrobimy: nie minie godzina, a znajdzie się na dnie lochu, gdzie zaczeka na wyrok. Hej, wy tam... wykonać rozkaz!
Xaintrailles przestał się śmiać. Nadal spoglądał na Katarzynę. Potem zatrzymał przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne - powiedział, kiwając głową. Dlaczego Filip Burgundzki, który wycofał swoje oddziały z oblężenia na skutek sprzeczki z Bedfordem, miałby ją przysłać tutaj... i to w takim stanie?
Patrz na jej potargane odzienie, na zakrwawione stopy... ledwo trzyma się na nogach...
Błysk litości, który wyczytała w oczach Xaintrailles'a, dodał załamanej dziewczynie trochę otuchy. Ale uparty Arnold nie chciał nic słyszeć.
Gniewnie wzruszył ramionami.
- To dowodzi tylko, że jest lepszą aktorką, niż mógłbyś przypuszczać!
Co się tyczy zamysłów Filipa krętacza, bądź pewien, że zrobię wszystko, aby je poznać. Wiadomość o rychłym przyjeździe Dziewicy z pewnością wiele zmieniła na dworze w Brugii. Do więzienia z tym szpiegiem... i to szybko!
Tam już będą wiedzieli, jak rozwiązać jej język.
Xaintrailles przestał nalegać. Zbyt dobrze znał Arnolda, by wątpić, że za żadną cenę - choćby od tego miało zależeć jego życie - nie zmieni zdania, a zwłaszcza publicznie.
Zresztą wokół nich zgromadził się tłum, który zaczął wykrzykiwać: - Śmierć Burgundce!
Krzyki stawały się coraz głośniejsze. Oblężenie trwało już wiele miesięcy i rozjątrzonych mieszkańców Orleanu wypełniały wściekłość i trwoga. Obawiając się rozruchów, żołnierze otoczyli Katarzynę, podczas gdy inni odsuwali za pomocą lanc najbardziej rozwścieczonych mieszkańców.
Ktoś rzucił bryłę błota, która trafiła Katarzynę w samo serce. Dziewczyna nawet się nie zachwiała. Stała wyprostowana, sztywna... jakby nic do niej nie docierało. Całą swoją duszą wpatrywała się w Arnolda. Cuchnące błoto spływało po jej sukni, pozostawiając czarny ślad. Nagle młoda kobieta wybuchnęła śmiechem... Strasznym, przeraźliwym śmiechem, który spowodował, że wszyscy zamilkli. Wydawało się, że śmiech ten nigdy się nie skończy.
- Zabierzcie ją stąd! - wykrzyknął wyprowadzony z równowagi Arnold. - Zabierzcie ją stąd, bo ją zabiję!...
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.