Nagle śmiech zamienił się w szloch. Sierżant chwycił Katarzynę za ramię, podczas gdy jeden z żołnierzy wiązał jej ręce z tyłu. Odwróciła głowę, ale jej nie spuściła. Przed oczami miała mgłę. Zmęczonym ruchem opuściła ramiona i dała się poprowadzić teraz już obojętna... nie widząc nawet mijanych ulic.
Nie dostrzegła też, że kiedy prowadzono ją przez mały placyk, zza fontanny wynurzyła się wysoka sylwetka de Xaintrailles'a, który zatrzymał dyskretnie dowódcę eskorty.
- Wsadź ją do więzienia - szepnął kapitan - ale nie do lochu, i nie przykuwaj jej. Powiedz też strażnikowi, żeby dał jej coś do jedzenia. Tylko cudem trzyma się na nogach. Rzadko można spotkać winowajczynię, która tak przypominałaby ofiarę.
Człowiek kiwnął głową na znak, że rozumie, wsadził do kieszeni sztukę złota, którą wsunął mu Xaintrailles, i dołączył do oddziału eskortującego Katarzynę.
* * *
Chatelet, dokąd żołnierze zaprowadzili dziewczynę, było fortecą Orleanu. Strzegła ona wjazdu na wielki most, który prowadząc obok piaszczystej wysepki, gdzie stała mała baszta świętego Antoniego, łączył się na lewym brzegu z fortecą Tourelles, jednym z głównych punktów oporu Anglików. Dowodził nią William Gladsdale.
Gdy wstał dzień, Katarzyna spoglądając przez okienko skąpo oświetlające celę, zobaczyła w dole Loarę, co wywołało w niej radość. Od kiedy dobrnęła do rzeki po wyczerpującej wędrówce, traktowała ją jak kogoś bliskiego, jak przyjaciela. W przeddzień, gdy żołnierze wrzucili ją do celi, widok rzeki nie wzbudził w niej żadnej reakcji. Zmęczona i przytłoczona olbrzymim rozczarowaniem, jakie ją spotkało, rzuciła się na stertę słomy, która miała służyć jej za posłanie, i zasnęła jak zmordowane zwierzę. Nie słyszała nawet, jak strażnik przyniósł jej dzban wody i kawałek chleba...
Po przebudzeniu zastanawiała się przez dłuższą chwilę, czy nie jest jeszcze pogrążona w jakimś złym śnie. Jednak w miarę jak powracała jej pamięć, wypadki poprzedniego dnia stawały się coraz bardziej wyraziste. Z głową ukrytą w dłoniach, siedząc na nędznym legowisku, usiłowała zastanowić się nad sytuacją, ale czuła tylko gorycz. Przez wszystkie te ostatnie dni, w czasie strasznej wędrówki, a nawet jeszcze wcześniej, dokładnie od czasu, kiedy w Chateauvillain brat Stefan powiedział jej, że Arnold się nie ożenił, żyła jakby w hipnozie. Powrót do rzeczywistości był brutalny, a przebudzenie miało gorzki smak.
Kiedy pomyślała o Arnoldzie de Montsalvy, twarz poczerwieniała jej ze wstydu i złości. Ale oskarżała bardziej siebie niż jego. Była szalona, sądząc, że przyjmie ją z otwartymi ramionami, ponieważ przybyła do niego pozbawiona wszystkiego, nie przynosząc nic oprócz miłości! Zdała sobie sprawę, że być może podświadomie uważała, iż czekana nią tylko dlatego, że dwa razy stracił głowę w jej ramionach. Zapomniała o tym, w jakiej sytuacji widział ją po raz ostatni: siedziała w łożu Filipa, a on obrzucił ją pełnym pogardy spojrzeniem. Człowiek tak uparty i nieprzejednany jak Arnold nienawidził jej za dwie sprawy. W jego oczach Katarzyna była po dwakroć winna, po dwakroć przeklęta: była jedną z tych Legoix, którzy kiedyś zamordowali jego brata Michała, i była kochanką Filipa Burgundzkiego, którego on nienawidził i uważał za zdrajcę. Nie, jeśli w tej sprawie był ktoś, kogo należało winić, to właśnie ją, za to, że wszystko poświęciła dla niemożliwego marzenia. Straciła wszystko, wszystko... Znajdowała się w więzieniu, oskarżona o coś, co mogło zakończyć się jej śmiercią, narażała się wielokrotnie na niebezpieczeństwa, i wszystko to na nic...
Wstała i zaczęła przechadzać się po celi. Było to wąskie i niskie pomieszczenie, do którego światło dochodziło przez mały, zakratowany otwór. Jedynymi sprzętami były słomiane legowisko i taboret, na którym strażnik położył chleb i postawił dzbanek z wodą. Ze ścian spływała woda i zwisały straszne łańcuchy i żelazne obręcze. Już po raz trzeci zamknięto ją w więzieniu, ale dziewczyna miała nadzieję, podobnie jak i poprzednio, że się z niego wydostanie. Życie nie mogło się tak zakończyć...
Chcąc odzyskać siły, zaczęła się posilać. Urwała, nie bez trudu, kawałek twardego chleba, który musiał pochodzić z jakichś starannie ukrytych zapasów, bo w mieście, do którego nie dochodziły żadne konwoje z żywnością, panował głód. Aby móc go zjeść, maczała po kawałku w wodzie.
Na zakończenie wypiła kilka łyków wody i poczuła się lepiej. Zaśmiała się nawet, wspominając wspaniałe uczty i wykwintne dania, w których gustował Filip Burgundzki, a które niegdyś tak ją nużyły. Jakże smakowałby teraz kawałek jednego z tamtych wspaniałych pasztetów!
Następnie usiłowała zasnąć, aby więcej nie rozmyślać. Była wściekła na siebie samą, na cały świat i na tak upragnione miasto, które teraz przeklinała z całego serca...
Kiedy się ściemniło, niskie drzwi otworzyły się i stanął w nich strażnik. Nieco dalej, w korytarzu, stało nieruchomo czterech żołnierzy z pikami w dłoniach.
- Trzeba iść! - powiedział strażnik, grubasek o wesołej twarzy, który nie przypominał w niczym strażnika więziennego. Katarzyna, która zobaczyła go po raz pierwszy, zdziwiła się na widok jego szczerych, niebieskich oczu.
- Gdzie mnie prowadzą? - zapytała.
Wzruszył ramionami na znak, że nie wie i wskazał na żołnierzy: - Oni wiedzą. To musi ci wystarczyć.
Bez dodatkowych komentarzy dziewczyna w otoczeniu żołnierzy weszła po krętych kamiennych schodach i znalazła się w małym, sklepionym pomieszczeniu, skąd wychodziło wiele korytarzy zamkniętych grubymi, stalowymi kratami. Weszli w korytarz kończący się małymi, dziesięciostopniowymi schodami, u góry których znajdowały się dębowe drzwi z grubymi, stalowymi zawiasami i małym okienkiem. Kiedy drzwi się otworzyły, Katarzyna stanęła na progu długiej i niskiej sali, której sklepienie podpierały cztery masywne filary. Na jednej ze ścian znajdowało się wąskie okno w kształcie grotu lancy. Przy tej ścianie, na całej jej szerokości, stał długi stół. Za stołem siedziało pięciu mężczyzn. Inny mężczyzna siedzący przy małym stoliku z boku, pisał coś w świetle świecy. Na gołych, kamiennych ścianach, gdzie wisiał jedynie krzyż, paliły się pochodnie.
Strażnicy zaprowadzili Katarzynę na środek sali, ustawili twarzą do stołu i stanęli obok niej. Dziewczyna zrozumiała, że stoi przed trybunałem, lecz nie mogła powstrzymać drżenia, zobaczywszy, że w gronie sędziów znajduje się Arnold. Siedział tuż obok przewodniczącego, mężczyzny około sześćdziesiątki, o surowej twarzy pod koroną siwych włosów. Arnold nie miał na sobie zbroi; ubrany był w zielony kaftan bez żadnych ozdób.
Pozostali sędziowie, ludzie w wieku dojrzałym, mieli na sobie długie, czerwone togi obszyte futrem, jakie noszą ławnicy miejscy. Twarze wszystkich były wychudłe i pozbawione wyrazu. Arnold wstał. Jego czarne oczy spoczęły na Katarzynie.
- Stoisz tutaj przed panem Raoulem de Gaucourtem, gubernatorem tego miasta, i przed ławnikami, aby odpowiedzieć na oskarżenie spiskowania z nieprzyjacielem.
- Z jakim nieprzyjacielem? - zapytała łagodnie Katarzyna. - Nigdy w życiu nie zamieniłam słowa z żadnym Anglikiem.
Arnold uderzył pięścią w stół.
- Nie żartuj sobie! Burgundczycy są naszymi nieprzyjaciółmi, podobnie jak ludzie Suffolka... a nawet jeszcze bardziej ! Bo wziąwszy wszystko pod uwagę, najeźdźca angielski czyni to, co zwykł czynić najeźdźca, podczas gdy twój pan niszczy swój własny kraj dla dobra cudzoziemców. Dlatego właśnie ty, przysłana przez niego w nieznanym nam jeszcze celu, stoisz teraz przed tym trybunałem...
- Panie - ucięła Katarzyna znużonym głosem - ty i ja znamy się nie od dziś i wiesz dobrze, że nie urodziłam się Burgundką, że stałam się nią nie z własnej woli. Przybyłam tutaj pozbawiona wszystkiego, po strasznej wędrówce, która zostawiła ślady na mych stopach i...
Pięść Arnolda uderzyła ponownie w stół. Ale daleka od przestrachu Katarzyna miała dziwne wrażenie, że on udaje złość i że tak hałasuje, aby ukryć jakąś wewnętrzną słabość.
- Zamilcz! - krzyknął. - Lepiej niż kto inny wiem, ile są warte twoje słowa i co należy o nich sądzić. Znam twoje słodkie słówka i twoją sztukę przekonywania...
Gubernator Orleanu zakaszlał.
- Panie de Montsalvy - powiedział grzecznie - obawiam się, że dajesz się ponieść uczuciom osobistym. Sądzę, że będzie lepiej, jeśli pozwolisz, żebym przesłuchał ją z pozostałymi ławnikami. Kiedy dowiemy się od niej wszystkiego, co chcemy wiedzieć, będziesz mógł ją oskarżać, ile dusza zapragnie. Wydaje się jednak, że zapomnieliśmy przydzielić uwięzionej obrońcę...
- Za pozwoleniem, panie gubernatorze - ucięła krótko Katarzyna - nie jest mi potrzebny obrońca. Moje słowo i moja szczerość powinny wystarczyć. Oskarża się mnie tutaj o czyny, których wcale nie popełniłam i nie miałam najmniejszego zamiaru tego uczynić!
- To właśnie będziemy chcieli ustalić. Więc zaczynajmy, odpowiadaj, pani, na moje pytania. Czy jesteś Katarzyną de Brazey, kochanką i faworytą księcia Filipa?
Ton Gaucourta był poważny, lecz pozbawiony surowości. Katarzyna zrozumiała, że ten człowiek nie jest jej wrogiem i poczuła się trochę pewniej.
- Jestem Katarzyną de Brazey, wdową po wielkim skarbniku Burgundii, skazanym za zdradę. Jestem teraz nikim dla Jego Wysokości Filipa.
W tym momencie Arnold wybuchnął śmiechem i Katarzyna z trudem opanowała gniew. Udało się jej nawet nie spojrzeć w jego stronę.
- Od kiedy to? - zapytał szyderczo.
Patrząc na gubernatora, odpowiedziała spokojnie.
- Od kiedy dowiedziałam się o jego rychłym ożenku. Wszystkie więzy, jakie istniały między mną i nim, zostały zerwane. Nie usłuchałam polecenia powrotu na jego dwór. Zrozum mnie, panie: wkrótce minie pięć miesięcy, od kiedy umarło nasze dziecko. Zabrało ze sobą ostatnią więź. Odeszłam...
- Żeby przybyć tutaj? - powiedział Gaucourt. - Cóż za dziwny wybór! I cóż za dziwny strój dla kobiety bogatej i potężnej, jaką byłaś!
- Po drodze zostałam okradziona ze wszystkiego przez bandytę o imieniu Ziółko. Uciekłam z jego twierdzy, kiedy dowiedziałam się, że wysłał kogoś do Brugii po okup za mnie. Dalszą wędrówkę odbyłam tak, jak mogłam... to znaczy na piechotę.
- Ale po co przyszłaś tutaj? Czego tutaj szukasz?
Katarzyna nie odpowiedziała od razu. Fala ciepła zalała powoli jej twarz i poczuła, że gwałtowne wzruszenie ściska jej gardło.
Opuściła głowę i wyszeptała głucho: - Szłam... za marzeniem, które narodziło się dawno temu! Ale sądzę, że byłam szalona... - Uniosła głowę, a ponieważ gorące łzy pojawiły się w jej oczach, zaczęła krzyczeć ogarnięta gwałtownym szałem: - Szalona do granic możliwości, szalona jak dziecko, które w księżycową noc pochyla się nad studnią, aby uchwycić w małe rączki promień księżyca, a potem umiera z rozczarowania.
Jej głos stał się ochrypły. Gubernator patrzył na nią z ciekawością, którą dostrzegł Arnold. Kapitan roześmiał się okrutnie.
- Czyż nie mówiłem? Śnimy teraz! Ta kobieta chce, żebyśmy uwierzyli, że szła za swoim marzeniem. W rzeczywistości, panowie, ona uważa nas za głupców. Byłbym szczerze zdziwiony, gdyby nie mówiła o swych marzeniach nawet przykuta do pala.
- Nigdy nie uważałam cię za głupca, Arnoldzie de Montsalvy, i bardzo tego żałuję! - wykrzyknęła Katarzyna.
Jej ostatnie słowa stłumiła dyskusja, jaka wywiązała się między sędziami, którzy zastanawiali się, czy Katarzyna ma zostać oddana w ręce kata. Na myśl o torturach Katarzyna poczuła strach. Przecież była tak słaba, tak wyczerpana! Jeden Bóg wie, jakie wyznania mogliby z niej wydrzeć, zadając jej ból. Z trwogą śledziła szybką dyskusję, jaką półgłosem toczyło pięciu mężczyzn, i zdała sobie sprawę, że trzech ławników stanęło po stronie Arnolda. Tylko jeden był przeciw: gubernator. Usłyszała, jak mówi: - Według mnie to nie ma sensu. Zapominacie, że wy sami, mieszkańcy Orleanu, wysłaliście pana Xaintrailles'a do Filipa Burgundzkiego z prośbą, aby przejął miasto, na co się zgodził.
- Rzeczywiście zgodził się, ale nie wycofał swoich oddziałów. Trzeba było dopiero nieporozumień między nimi jego szwagrem, regentem Bedfordem, aby to zrobił. Uczynił to więc pod wpływem złego humoru, a nie z powodu solidarności francuskiej. Co więcej, wie, że niebo idzie nam z pomocą i że niczego nie może się już po nas spodziewać. Sądzę, że ta kobieta przyszła tutaj z konkretnym zadaniem do spełnienia i trzeba wyrwać z niej tę tajemnicę. Od tego może zależeć los naszego miasta - stwierdził jeden z ławników.
Dwaj pozostali notable żwawo poparli swojego kolegę. Arnold uśmiechnął się nieszczerze do Gaucourta.
- Widzisz, panie, jest nas czterech przeciw tobie. Zabieramy ją! Następnie podnosząc głos, krzyknął: - Kacie! Czyń swą powinność!
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.