Przestraszona Katarzyna dostrzegła, jak zza jednego z filarów wychodzi niski i krępy człowiek ubrany w czerwono-brązowy strój. Za nim szedł inny mężczyzna, podobnie ubrany, lecz wyższy. Żołnierze rozstąpili się przed nim, a on położył na ramionach Katarzyny szorstkie ręce. Odwracając głowę, dziewczyna dojrzała tę część sali, której wcześniej nie widziała. Stały tam jakieś straszne urządzenia: coś, co przypominało łoże z surowego drewna, wyposażone w dwa kołowrotki, długie, metalowe pręty wystające z naczynia wypełnionego żarem, a trochę dalej rysował się kształt straszliwego koła o stalowych szpikulcach.
Przerażona nie mogła oderwać oczu od tych ponurych urządzeń. Nagle wydała okrzyk. Kat zerwał z niej brutalnie suknię i koszulę. Stojąc naga przed mężczyznami, którzy pożerali ją wzrokiem, poczuła, że się czerwieni, i zaczęła zasłaniać się rękami. Ale oprawcy chwycili jej dłonie, aby je związać. Zatrzymał ich rozkaz, a raczej krzyk. To był Arnold: - Kto wam rozkazał rozebrać tę kobietę?
- Ależ, mój panie... taki jest zwyczaj - zaprotestował kat.
- Kpię sobie z tego zwyczaju i nie jestem twoim panem. Załóż jej chociaż koszulę.
Gdyby Katarzyna nie czuła strachu, dostrzegłaby, że Arnold zbladł, a nozdrza zaczęły mu drgać. Z trudem powstrzymała okrzyk przerażenia, kiedy prowadzono ją w stronę łoża tortur. Kat narzucił na nią strzępy koszuli.
Położono ją na drewnianym łożu. Jej ręce zostały brutalnie podniesione ponad głowę i przywiązane do kołowrotka, pomocnik kata uczynił to samo z jej nogami. Ławnik Lhuillier pochylił się nad nią: - Kobieto, zanim poczujesz ból, możesz nam powiedzieć z własnej woli, po co przybyłaś do tego miasta. W ten sposób zaoszczędzisz sobie i nam dalszego ciągu. Po co tutaj przybyłaś?
Oczy Katarzyny na próżno szukały Arnolda. Nie znajdował się w jej polu widzenia. Nie wiedziała nawet, czy nadal jest tutaj. Popatrzyła na Lhuilliera.
- Aby odnaleźć mężczyznę, którego kocham - szepnęła. - Ale nie mogę wyjawić jego nazwiska.
- Dlaczego?
- Bo i tak mi nie uwierzycie!
Z jej ust wyrwał się okrzyk bólu. Na dyskretny znak ławnika kat uruchomił kołowrotek. Ciało Katarzyny zalała fala cierpienia. Miała wrażenie, że nogi i ręce zostały wyrwane z jej ciała.
- Zachowuj się godnie - powiedział łagodnie Lhuillier. - Jeśli chcesz, abyśmy mieli do ciebie zaufanie, musisz przynajmniej wyjawić nazwisko tego mężczyzny. Kto to jest? Jakiś Burgundczyk. który się tutaj ukrywa? No, no, okaż, pani, rozsądek, a przestaniesz cierpieć.
Po twarzy Katarzyny spłynęły duże, gorące łzy. Czuła taki ból, że z trudem mogła mówić.
- Zapytajcie... pana de Montsalvy'ego. On... będzie... mógł wam to powiedzieć!
Ławnik zawahał się. Ale właśnie w tej chwili dwóch rycerzy weszło do sali i zbliżyło się żwawo do łoża tortur. Pomimo łez, które wypełniały jej oczy, Katarzyna rozpoznała Xaintrailles'a, ale nigdy wcześniej nie widziała drugiego mężczyzny. Był to Jan de Dunois, bastard Orleanu, pan oblężonego miasta. Wszyscy darzyli go wielkim szacunkiem, bo ze szlachetnością urodzenia* łączył wielką waleczność, niezłomną lojalność i nieskończoną uprzejmość. Rzucił na Katarzynę szybkie spojrzenie i uczynił ruch ręką.
* Urodził się w roku 1402 ze związku księcia Ludwika Orleańskiego z Mariettą d'Enghien. - Kacie, uwolnij tę kobietę...
- Panie - zaczął Lhuillier - czy nie sądzisz... Bastard uciszył go ruchem spokojnym, lecz stanowczym.
- Nie, mój przyjacielu! Mamy tutaj coś innego do roboty niż torturowanie kobiety, być może niewinnej. Przynoszę wspaniałe wieści.
Zza filara wypadł blady ze złości Arnold.
- To ja, Wasza Wysokość, kazałem zatrzymać tę kobietę. To ja powiedziałem, że jest niebezpieczna, i to mnie obrażasz, potępiając moje czyny.
Tym razem bastard uśmiechnął się z odcieniem czułości i Katarzyna, której kat pomagał usiąść, dostrzegła niezwykły czar tego uśmiechu. Jan z Orleanu położył ręce na ramionach kapitana.
- Nie potępiam twoich czynów, Arnoldzie! Jakże mógłbym to zrobić!
Jesteś moim towarzyszem broni i kocham cię jak brata. Jeśli uważasz tę kobietę za niebezpieczną, dobrze zrobiłeś, chcąc się upewnić, ale nie trzeba czynić jej krzywdy. Niedługo wysłanniczka Boga przybędzie tutaj. Opuszcza Poitiers, gdzie uczeni uznali ją za czystą i świętą, gdzie damy uznały ją za dziewicę, a król dał jej zbroję, aby mogła prowadzić oddziały do ataku.
Dziewica pomaszeruje na Tours. Wkrótce dołączy do armii w Blois i przybędzie tutaj. To ona zadecyduje o losie uwięzionej, kiedy Orlean będzie wolny. Do tej chwili ta kobieta pozostanie w więzieniu. Straże, odprowadzić więźniarkę!
Pokonany Arnold spuścił głowę. Podczas gdy kat pomagał Katarzynie włożyć suknię i wstać, ta, pomimo bólu, jaki czuła w całym ciele, pomyślała, że uparty kapitan musi bardzo kochać bastarda, bo łatwo podporządkował się jego woli. Młoda kobieta była zbyt słaba, aby iść o własnych siłach. Pod pełnym dezaprobaty wzrokiem ławników dwaj żołnierze zanieśli ją do celi.
* * *
W następnych dniach nikt nie zajmował się Katarzyną, tak że nawet zaczęła podejrzewać, iż o niej zapomniano. Nikt już jej nie przesłuchiwał, nikt do niej nie przyszedł. Zadowolono się pozostawieniem jej w więzieniu i wkrótce zaczęła uważać za błogosławieństwo, że to właśnie Pitoul jest dozorcą więziennym. Nie był on złym człowiekiem, wprost przeciwnie, wykonywał zawód tak sprzeczny z jego charakterem jedynie dlatego, że przejął go po zmarłym teściu. W życiu Pitoul miał trzy namiętności: żonę Alison o bujnych kształtach i strasznie gadatliwą, która biła go przynajmniej trzy razy w tygodniu, aby utrzymać się w formie, dobre jedzenie, a szczególnie flaczki, którymi wsławił się pan Godin, właściciel karczmy „Pod Złotym Flakiem" znajdującej się w samym środku ulicy Karczmarzy, a w końcu wszystkiego rodzaju plotki. Ponieważ oblężenie położyło kres kulinarnym wyczynom pana Godina, Pitoulowi pozostała jedynie jego Alison i plotki. I jeśli na początku spoglądał na nową pensjonariuszkę z pewną nieufnością, spowodowaną jej podejrzanymi związkami z Burgundczykami, fakt, że Jego Wysokość bastard interesował się Katarzyną osobiście, przyniósł Pitoulowi ulgę. Nie widział już przeszkód, aby przychodzić do niej od czasu do czasu na pogawędki. W dodatku była jedyną więźniarką, którą miał do pilnowania.
Od Pitoula Katarzyna uzyskiwała najnowsze wiadomości z zewnątrz.
Nadzieja wstąpiła do miasta, gdzie jedzono już koty i psy, gdzie najmniejszą czarkę mąki sprzedawano za cenę złota. Czasem zdarzało się, że pod osłoną nocy jakiś wysłannik przywoził trochę żywności, ale była to kropla w morzu potrzeb i zawsze korzystali z niej najbogatsi. Mieszkańcy Orleanu mieli tylko jeden cel: przetrwać, utrzymać się wbrew wszystkim przeciwnościom i doczekać się cudownego przyjazdu Dziewicy. Dzień po dniu z ratusza miejskiego przemawiał do nich bastard, aby wzmocnić ich odwagę i cierpliwość, a każdy śledził z trwogą przemarsz Joanny. Wiedziano, że opuściła Poitiers, udając się do Chinon, a następnie do Tours, gdzie król urządził dla niej koszary i kazał wykonać sztandar.
- Dostała giermka, dwóch paziów, dwóch heroldów i kapelana opowiadał zachwycony Pitoul - tak jak każdy znany dowódca. Teraz Święta Dziewica maszeruje na Blois, niech Bóg ma ją w swej opiece, na Blois, gdzie dołączą do niej pozostali dowódcy!
Powoli w umyśle Katarzyny tworzył się dziwny obraz tej niezwykłej wieśniaczki, która stała się dowódcą wojennym. Zaczęła jej nienawidzić, chociaż nigdy jej nie widziała. A ponieważ los Katarzyny zależał od tej dziewczyny, zaczęła ją sobie wyobrażać jako osobę wyjątkowo sprytną i posiadającą straszną moc, która pozwalała jej uwodzić mężczyzn na odległość. A ci, którzy ją zobaczyli, natychmiast ulegali jej czarowi, nawet panowie tak wysokiej rangi jak Jan z Orleanu. Arnold również z pewnością wpadnie w taką samą pułapkę. Katarzyna zaczęła winić Dziewicę za swoje nieszczęścia, przekonana, że gdyby Arnold nie oczekiwał wraz z innymi na Joannę, nie potraktowałby jej z takim okrucieństwem. Oczekiwał na wysłanniczkę z niebios, kobietę znajdującą się tak wysoko ponad innymi kobietami, że wymazała na zawsze z jego pamięci tę, którą mógłby kochać.
Co więcej, Katarzyna stała się dla niego złowrogą i szkodliwą istotą, córką demona...
Dziewczyna wysłuchiwała entuzjastycznych raportów dozorcy ze smutkiem pomieszanym ze złością. Ale wybaczała mu wszystko, bo każdego ranka przynosił jej dzban wody do mycia i dał jej starą sukienkę żony.
Któregoś wtorku, pod koniec kwietnia, zobaczyła wchodzącego do więzienia Pitoula, jak to zwykł czynić każdego ranka. Przyniósł jej dzban wody i miskę polewki z rzepy i zepsutej mąki, ale wydawał się szczególnie zadowolony.
- Nie jest to zbyt dobre, co ci, pani, przynoszę - powiedział, kładąc miskę na taborecie - ale żołnierze jedzą jeszcze podlejszą strawę. Zresztą wkrótce będziemy mogli najeść się do woli.
- Dlaczego? Czy Anglicy odchodzą?
- Ależ skąd! Ale w Blois czeka konwój z żywnością i przyprowadzi go Dziewica we własnej osobie... - Pochylił się w stronę Katarzyny i szepnął jej poufnie do ucha, jakby ściany miały uszy: - Tej nocy bastard, pan Gaucourt i prawie wszyscy kapitanowie wyjechali naprzeciw Joanny. Może jutro już tutaj przybędzie i będziemy ocaleni...
- Wyjechali? - powiedziała zaskoczona Katarzyna. - Któż więc strzeże miasta?
- Nasi ławnicy, dalibóg! A także kilku kapitanów. Nie wszyscy wyjechali. Na przykład pan de Montsalvy jest tutaj nadal...
Ale Katarzyna nie słuchała go. Od czasu zamknięcia w więzieniu, to jest prawie od miesiąca, myślała tylko o jednym: uciec i odzyskać wolność za wszelką cenę! Niestety, marzenie to wydawało się trudne do spełnienia w tak dobrze strzeżonym mieście. Informacja o odjeździe większości przywódców była bardzo cenna. Do czasu ich powrotu nadarzy się, być może, okazja do ucieczki. Podczas gdy Pitoul kontynuował swoją opowieść, patrzyła na niego z półuśmiechem. Miała pewien pomysł...
Prawie codziennie wieczorem Pitoul spędzał z nią kilka chwil, ponieważ słuchała go cierpliwie, a jemu pochlebiało, że ma jako słuchaczkę wielką damę. W takich chwilach nie zachowywał ostrożności, zresztą nigdy tego nie robił przy tej pięknej, jasnowłosej kobiecie, smutnej i łagodnej.
Katarzyna pomyślała, że łatwo będzie ogłuszyć Pitoula taboretem, zabrać jego ubranie i wyjść pod osłoną nocy. Ale musiała dowiedzieć się czegoś więcej o zwyczajach panujących w fortecy. Zdecydowała się wykorzystać do tego celu pogawędkę z Pitoulem tego i następnego wieczoru. Jednocześnie zakończy przygotowania i jak tylko będzie gotowa, zrealizuje plan.
Najważniejsze było wydostać się z więzienia przed przyjazdem Dziewicy. Za nic w świecie nie chciała być sądzona przez tę dziewczynę.
Uzyskanie potrzebnych informacji było łatwe. Pitoul był tak szczęśliwy na myśl, że wkrótce naje się do woli, iż nawet nie potrzebowała namawiać go do opowieści. Gadał bez przerwy. Katarzyna dowiedziała się, o której godzinie jest obchód, poznała nawet nazwiska strażników, zwyczaje wojskowe i hasło. Zdecydowała się, że spróbuje uciec w czwartek, po raz pierwszy, od kiedy znajdowała się w więzieniu, zasnęła spokojnie.
Przez cały czwartek była zdenerwowana i niespokojna. Ataki były w tym dniu bardziej gwałtowne niż w dniach poprzednich. Zarówno mieszkańcy Orleanu, jak i Anglicy wiedzieli o zbliżaniu się tej, którą ci ostatni nazywali czarownicą. Hałas, jaki czyniły katapulty i kolubryny, był piekielny i nieustanny, ale Katarzyna cieszyła się z tego. Ten zgiełk będzie pomocny w jej planach, jeżeli potrwa jeszcze po zachodzie słońca...
Obserwowała kończący się dzień z uczuciami nadziei, strachu i niecierpliwości. Zbliżała się pora odwiedzin Pitoula.
W końcu w głębi korytarza rozległ się odgłos kroków i serce więźniarki zaczęło bić gwałtownie. Nadszedł oczekiwany moment...
Wyciągnęła rękę w stronę ciężkiego, dębowego taboretu. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Pitoul, ale natychmiast wycofał się, trzymając czapkę w dłoni. Zbita z tropu Katarzyna opuściła rękę, a do celi wszedł ławnik Lhuillier z dwoma żołnierzami. W ręce trzymał arkusz pergaminu. Jego czerwona toga rozjaśniła celę ponurym światłem. Wiedziona instynktem Katarzyna wstała i popatrzyła na chłodną twarz przybysza.
Spojrzał na nią szybko, rozwinął pergamin i zaczął głośno czytać: - Pod nieobecność Jego Wysokości Jana z Orleanu, pod nieobecność pana Raoula de Gaucourta, gubernatora miasta Orlean, my, ławnicy miejscy, skazujemy panią Katarzynę de Brazey na śmierć, przekonani o jej zdradzie i spiskowaniu z nieprzyjacielem...
- Na śmierć? - powiedziała przygnębiona Katarzyna. - Ależ... nie zostałam jeszcze osądzona!
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.