- Dlaczego ja miałabym tam być, a ty nie? To prawda, miałeś ważne powody, aby tam nie pójść.

Zamilkła, nazywając się w głębi duszy idiotką, która nie potrafi utrzymać języka za zębami. Ale było zbyt późno, aby się wycofać. W półmroku zobaczyła błysk zębów młodzieńca i usłyszała jego śmiech.

- Ważne powody? Chciałbym wiedzieć jakie?

Lekko kpiący i pogardliwy ton, którym mówił, zwracając się do niej, wzbudził w Katarzynie złość. Od razu zapomniała o postanowieniu, że będzie rozsądna i obojętna.

- Powody koloru rudego! - wykrzyknęła wściekła. I nie próbuj kłamać, Arnoldzie de Montsalvy. Widziałam, jak te powody wychodziły przed chwilą z tego domu. I wtedy też zrozumiałam, dlaczego nie podobało ci się, że miałam na sobie suknię pani de La...

Dłoń, którą Arnold gwałtownie zatkał jej usta, zatrzymała ją w pół słowa.

- Proszę cię, nie wymieniaj tutaj żadnych nazwisk! To bardzo niebezpieczne! Chodź, odprowadzę cię do domu.

Chwycił ją stanowczo pod rękę, ale Katarzyna oswobodziła się zdecydowanym ruchem.

- Umiem chodzić sama i nie potrzebuję, żebyś mnie odprowadzał.

Zajmij się swoimi miłostkami i nie przejmuj się moją osobą.

- Moje miłostki! Rozśmieszasz mnie tym głupim gadaniem. Nie mogę zakazać tej kobiecie przychodzenia do mnie przy każdej sposobności i opłacania moich służących, aby ją wpuszczali.

- Chcesz mi może wmówić, że nie jest twoją kochanką?

- Ależ oczywiście, że nie! Za kogo mnie uważasz? Sądzisz, że jestem mężczyzną, który zadowala się resztkami po innych? Znasz mnie chyba na tyle, by wiedzieć, że ten rodzaj kobiet nie ma u mnie żadnych szans. Czy teraz pozwolisz się odprowadzić?

Katarzyna omiotła niepewnym spojrzeniem wysoką, ciemną sylwetkę mężczyzny, teraz słabo widoczną, gdyż księżyc skrył się za chmurami.

Bardzo chciała mu wierzyć, ale obraz postawnej kobiety w płaszczu koloru śliwkowego prześladował ją nadal.

- Możesz mi przysiąc, że jej nie kochasz? - zapytała dziecinnym głosem, który rozśmieszył kapitana, wbrew jego woli.

- Chociaż moje prywatne sprawy nie powinny cię obchodzić, odpowiem ci dla świętego spokoju: przysięgam, że jej nie kocham.

- A więc kogo kochasz? Po krótkim wahaniu rzekł: - Nikogo! A teraz dość tych pytań!

Powoli, ramię przy ramieniu, weszli na teren ogrodu królewskiego, z głowami opuszczonymi, każde zatopione we własnych myślach. Katarzyna walczyła z chęcią przerwania milczenia. Była nieszczęśliwa, że ukochany będąc wreszcie tak blisko niej, jednocześnie jest tak odległy. Nie patrząc na niego, zebrawszy całą odwagę, wyszeptała: - Kiedy wreszcie zrozumiesz, że cię kocham, Arnoldzie? Że zawsze kochałam tylko ciebie? Nie czułeś w czasie tych dwóch nocy, kiedy przyszedłeś do mnie, że należę do ciebie ciałem i duszą, że możesz zażądać ode mnie wszystkiego?

Nie ośmieliła się odwrócić w jego stronę głowy, zerknęła tylko nań szybko i zobaczyła zastygły profil i twarde, skierowane przed siebie spojrzenie.

- Sprawisz mi przyjemność, nie przypominając tych dwóch nocy, kiedy zachowałem się w sposób, którego wolę nie nazywać i za który się wstydzę.

- A ja nie. Przynajmniej byliśmy wobec siebie szczerzy. Nie wstydzę się, że ci się oddałam. Co więcej, jestem z tego powodu szczęśliwa, a jeśli chcesz wiedzieć więcej, przyszłam do tego miasta w tym właśnie celu. Dla ciebie porzuciłam wszystko: zaszczyty, bogactwa, miłość, a wybrałam nędzę, cierpienie, a nawet śmierć. Marząc tylko o jednym, że cię odnajdę. Tylko ty się dla mnie liczysz... A nie chcesz tego zrozumieć.

Zarzuciła ramiona na szyję Arnolda, tuląc się do niego, oszalała z miłości i ogarnięta gwałtownym pragnieniem przekazania mu gorączki, która ją spalała. Kapitan bronił się słabo, drżącymi rękoma, które pragnęły ją objąć. Wspięła się na palce, usiłując dotknąć wargami warg młodzieńca.

Lecz on odwrócił głowę i ogarnięty gwałtowną złością oderwał ją od siebie tak brutalnie, że uderzyła plecami o mur ogrodzenia.

- Mówiłem ci już sto razy, żebyś zostawiła mnie w spokoju powiedział przez zaciśnięte zęby. - To prawda, dwa razy straciłem głowę, dwa razy pożądanie wzięło górę. Ale wyrzucałem to sobie jak zbrodnię, słyszysz, jak zbrodnię wobec pamięci mego brata. Zbyt łatwo o tym zapomniałaś. Miałem brata, przypomnij sobie... brata, którego uwielbiałem, a którego twoi bliscy zabili, zamordowali w sposób, w jaki nie zabiliby zwierzęcia rzeźnego... - Rozdzierający i nieoczekiwany szloch wyrwał się z gardła młodzieńca, łamiąc mu głos, który stał się ochrypły. - Nie wiesz, czym był dla mnie mój brat Michał - kontynuował z bólem w głosie, który Katarzyną wstrząsnął. - Michał Archanioł nie był od niego piękniejszy ani waleczniejszy, ani milszy. Dla chłopca, jakim wówczas byłem, małego brudnego wieśniaka, ubłoconego i zakurzonego, był czymś więcej niż bratem; był wszystkim, co kochałem i podziwiałem, uosabiał rycerstwo, uczciwość, młodość i honor naszego domu. Kiedy widziałem, jak cwałuje przez wioskę na wielkim białym koniu, z rozwianymi włosami, w których igrało słońce, czułem, jak moje serce rwie się ku niemu. Sądzę, że kochałem go bardziej niż kogokolwiek na świecie. Nie potrafisz tego zrozumieć.

- Ależ tak... - powiedziała łagodnie Katarzyna. - Widziałam go, ja...

Te proste i tak niewinne słowa wystarczyły, aby wzbudzić w Arnoldzie wściekłość. Z zaciśniętymi pięściami pchnął ją w kierunku ściany i zbliżył do niej skurczoną ze złości twarz.

- Co widziałaś? To, co uczynili z nim twoi bliscy? Ludzki, krwawy strzęp, na który rzucili się wasi rzeźnicy. Chciał ukryć się w piwnicy jednego z tych przeklętych Legoix i został wydany, zamordowany, poćwiartowany...

Mówisz, że go widziałaś? Czy widziałaś również to ciało, które zdjęliśmy z jednym z moich wujów, potajemnie nocą, z szubienicy w Montfaucon? Ciało bez głowy, które powieszono za ramiona na zardzewiałych łańcuchach.

Głowa znajdowała się w skórzanym worku powieszonym obok. Głowa ta straszna czarna miazga! A ty mówisz mi o swojej miłości... I nie rozumiesz, że kiedy wymawiasz to słowo, mam ochotę cię udusić! Gdybyś nie była kobietą, już dawno bym cię zabił...

- Jeśli ci się to nie udało, to nie z twojej winy! - wykrzyknęła Katarzyna, w której te obrazy rozbudziły wspomnienia strasznych godzin w więzieniu. - Uczyniłeś wszystko, aby oddać mnie katu.

- Nie żałuję tego. Powtórzyłbym to nawet jutro, gdyby nadarzyła się okazja.

Gorące łzy stanęły jej w oczach i popłynęły po policzkach.

- Nie krępuj się więc. Zabij mnie. Masz miecz u boku, nie zajmie ci to dużo czasu. To lepsze niż taka niesprawiedliwość. Czemu nie chcesz usłyszeć, co mogę ci powiedzieć na temat twojego brata? Przysięgam ci, że...

Wrzaski, które nagle dały się słyszeć wewnątrz grodu królewskiego, przerwały jej w pół słowa. Za obwarowaną bramą słychać było tupot i krzyki. W tym samym czasie olbrzymia czerwona łuna rozświetliła niebo za wałem.

Arnold puścił Katarzynę.

- Co się dzieje? - spytała.

- Chyba jakiś pożar. Chodźmy zobaczyć!

Zaczęli biec obok siebie, przebiegli przez bramę i skierowali się w stronę, skąd dochodziły krzyki. Na końcu ulicy Katarzyna zobaczyła wysokie płomienie buchające z okien jej domu. Zachwiała się.

- Ależ... to mój dom! - powiedziała słabo. - Pali się mój dom!

- Co ty opowiadasz? - wykrzyknął Arnold, chwytając ją za rękę. - To tutaj mieszkasz?

- Tak... Mój Boże, Sara! Sara! Sara! Spała, kiedy wychodziłam.

Jak szalona zaczęła biec w kierunku płonącego domu. Wybudowany z drewna, jak wiele sąsiednich, palił się niczym wiązka chrustu. Na ulicy było pełno ludzi, którzy już utworzyli rząd, podając sobie skórzane wiadra z wodą. Ale nie skutkowało to wcale, wewnątrz domu zaś słychać było krzyki i wołanie o pomoc.

- Mój Boże! - Jęknęła Katarzyna, łamiąc ręce z rozpaczy. - Tam w środku jest Sara! Ona zginie!

Łzy trysnęły jej z oczu. Myślała tylko o niebezpieczeństwie, w jakim znalazła się przyjaciółka. Czy uda się Sarze ujść z tego żaru? Nagle Katarzyna dostrzegła wśród płomieni postać z potarganymi włosami, wzywającą pomocy.

- Spróbuję ją stamtąd wydostać - rzucił nagle Arnold. - Nie ruszaj się stąd!

Szybkim ruchem odpiął pas, za który wsunięty był miecz, zdjął kaftan, koszulę, zostawił tylko pludry, którym ogień nie zagrażał. Katarzyna zobaczyła, jak biegnie w kierunku płonącego domu, przepycha się przez tłum i wylawszy wiadro wody na głowę, wskakuje w kłęby dymu, które buchały przez drzwi. Zdumiony tłum zamilkł, a Katarzyna padła na kolana i modliła się z całego serca.

Pod nienaruszonym jeszcze dachem ogień zbierał straszliwe żniwo.

Słychać było, jak trzaskają boazerie, zawalają się belki i meble. Czas, jaki upłynął, wydał się Katarzynie wiecznością. Potem nie słychać już było żadnych krzyków.

- Chyba nie udało mu się przejść - powiedział jakiś głos obok niej. Właśnie zawaliły się schody! Z pewnością nie ma już żywych w tym piekle...

W chwili kiedy zawalił się dach, wzbijając snop iskier, Arnold wyskoczył z domu, trzymając w ramionach nieruchome ciało. Powitał go okrzyk radości. Katarzyna zerwała się z klęczek i podbiegła do niego.

- Żyjesz! Bogu niech będą dzięki!

Był cały i zdrowy. Trzymając zemdloną Sarę, śmiał się jak dziecko, szczęśliwy z powodu jej ocalenia. Na jego ciemnej skórze było kilka zadraśnięć, miał lekko spalone włosy, ale poza tym nic mu się nie stało.

Położył Sarę na ławie, a natychmiast kilka kobiet zajęło się nią. W tym samym czasie nadbiegli ludzie z zamku. Katarzyna rozpoznała panią de Gaucourt. Biegła co sił w nogach, unosząc w rękach spódnice, za nią podążała grupa lokajów i służących. Powiedziała Katarzynie, że przysyła ją królowa Jolanta, która życzy sobie, aby Katarzyna i jej służąca zamieszkały w zamku.

- Masz pecha, moja droga! - westchnęła, wycierając spoconą twarz. Chyba zły los uwziął się na ciebie.

Arnold, który się oddalił, aby nałożyć koszulę i kaftan, teraz do nich podszedł.

- Gdzie zamieszka pani de Brazey? - zapytał ochmistrzynię dworu królowej.

- W pokoiku w wieży sąsiadującym z komnatą pani Jolanty. Królowa pragnie, aby pani de Brazey pozostawała pod jej opieką.

Młody człowiek przytaknął ruchem głowy, ale zmarszczka rysująca się między czarnymi brwiami nie znikła. Podczas gdy pani de Gaucourt pochylona nad nadal nieprzytomną Sarą nacierała jej skronie, odciągnął Katarzynę na bok.

- Jutro - powiedział poważnie - poprosisz królowę Jolantę, aby posłała cię do swojej córki, królowej Marii, która przebywa w Bourges. I tam pozostaniesz!

- Znowu chcesz się mnie pozbyć! - zaprotestowała zbuntowana Katarzyna.

Te słowa wywołały u Arnolda wściekłość. Chwycił Katarzynę za ramiona i zaczął nią gwałtownie potrząsać.

- Nie udawaj idiotki! Chcę, abyś była bezpieczna, a tutaj nie tylko nie jesteś bezpieczna, ale nawet grozi ci coś strasznego. Czy wiesz, co znalazłem przy schodach w domu? Palącą się słomę i trzy łuczywa, które ktoś musiał tam wrzucić. Są w Loches ludzie, którzy źle ci życzą, i nie wiedząc, że wyszłaś, usiłowali cię usmażyć żywcem w twoim własnym domu.

Katarzyno, czy odesłałaś właścicielce suknię, którą ci pożyczyła?

- Natychmiast!

- Więc się nie zastanawiaj! Ta kobieta nie wybacza nigdy najmniejszej rany zadanej jej miłości własnej. Gdybyś zdecydowała się stanąć po jej stronie, wykorzystałaby twoją urodę i wdzięk do własnych celów. Ale odtrąciłaś ją i natychmiast stałaś się jej wrogiem. Jesteś od niej piękniejsza i król to zauważył. Jeśli wejdziesz w łaski Karola, osłabną wpływy pana de La Tremoille. Uczyń zatem, co ci mówię:dołącz chwilowo do grona pobożnych niewiast, którymi otacza się królowa Maria.

- To niedorzeczne! - zaprotestowała Katarzyna. - A jeśli nawet grozi mi niebezpieczeństwo, przy okazji wyzwolisz się ode mnie!

Spodziewała się ironicznej i cierpkiej odpowiedzi, ale taka nie padła.

Arnold wzruszył jedynie ramionami.

- Nie bądź niemądra! Ja wyjeżdżam. Dzisiaj wieczorem w czasie narady Joanna wymogła zgodę na wymarsz na Reims, planując po drodze atak na miasta Meung, Beaugency i Jargeau, gdzie stacjonują Anglicy.

Następnie, za jej radą, wejdziemy do Szampanii, aby mieczem otworzyć drogę do koronacji króla Karola. Nie będę mógł nad tobą czuwać. Jedź do Bourges.

- Tak naprawdę to nie postępujesz logicznie - odparła Katarzyna. Przed chwilą powiedziałeś, że gdyby nadarzyła się okazja, posłałbyś mnie bez wahania na szubienicę. Pozostaw mnie więc losowi. Życie nie jest teraz dla mnie wiele warte...

W jej głosie było coś tak tragicznego i żałosnego, że kapitan wzruszył się mimo woli. Katarzyna usiadła na ławie z rękami splecionymi wokół kolan, patrząc nieobecnym wzrokiem na dopalający się dom. Gestem pełnym zmęczenia odrzuciła do tyłu długi, jasny kosmyk włosów, który spadał jej na twarz. Zwracając wzrok w stronę Arnolda, starała się uśmiechnąć, lecz na twarzy pojawił się jedynie smutny grymas.