- Nie kłopocz się o mnie, panie de Montsalvy. Wiem, co cię prześladuje. Ale nie potrwa to długo.

Nie skończyła jeszcze mówić, kiedy podniósł ją z ławy i wziął w ramiona, jedną ręką unosząc łagodnie jej twarz.

- Nie mogę cię kochać, Katarzyno, gdyż dusze mych bliskich przeklęłyby mnie. Ale pragnę, żebyś była bezpieczna. Jutro rozpoczną się walki. Będę spokojniejszy, kiedy znajdziesz się z dala od tego miejsca.

Obiecaj mi, że udasz się do Bourges. Musisz mi to obiecać!

Pokonana przytaknęła ruchem powiek, prosząc w głębi duszy, aby ta cudowna chwila, w której Arnold trzyma ją w ramionach, trwała całe życie.

A ponieważ podniosła ku niemu oczy, a ostatnie płomienie pożaru rozświetliły jej wilgotne usta, nie mógł powstrzymać palącej chęci, jaka go pożerała. Złożył na tych wargach długi, namiętny pocałunek. Potem zaś wypuścił ją z ramion równie gwałtownie, i nie oglądając się, ruszył w kierunku miasta...

Wstrząśnięta Katarzyna, z pałającymi policzkami, chciała za nim pobiec, ale w tym momencie okrzyk zadowolenia, jaki wydała pani de Gaucourt, uświadomił jej, że Sara odzyskała przytomność. Zbliżyła się do starej przyjaciółki, aby ją uściskać. Ponieważ lokaje sporządzili już nosze, aby przenieść Cygankę, udała się posłusznie za małym orszakiem, który wyruszył w stronę zamku. W jej głowie panował zamęt. Jak pogodzić słowa Arnolda, aż nazbyt jasno wyrażone pragnienie pozbycia się jej, z jego gorącymi pocałunkami? Jak nie wierzyć, że kocha ją tak samo, jak ona jego?

A przede wszystkim, jak mu wytłumaczyć, że nigdy nie była jego wrogiem, i że próbowała wszystkiego, aby uratować jego brata Michała? Za każdym razem, kiedy usiłowała mu to wytłumaczyć, uciekał od niej.

Rozdział szesnasty Na spotkanie z Arnoldem

Królowa Jolanta zgodziła się łatwo, aby Katarzyna udała się do Bourges, do jej córki, co też uczyniła, ale bez wielkiego entuzjazmu. Nie miała najmniejszej ochoty dołączyć do „pobożnych niewiast", którymi otaczała się królowa Maria. Lecz mimo to odczuwała radość, że jest posłuszna Arnoldowi. Armia Joanny d'Arc opuściła Loches poprzedniego wieczora, kierując się w stronę Jargeau, skąd Dziewica miała zamiar przegnać Anglików. Dłuższą chwilę Katarzyna wyglądała przez okno swej komnaty, patrząc na oddalające się zastępy, a w szczególności na zastęp straży przedniej, w której jechali La Hire, Xaintrailles i Montsalvy. Już dawno błyszczące zbroje i wielobarwne sztandary znikły w tumanach czerwcowego kurzu, a ona nadal wypatrywała srebrnego krogulca na czarnym stalowym hełmie.

Bourges, które wyobrażała sobie jako miasto-klasztor, bez wyrazu i blasku, sprawiło jej niespodziankę: nawet pełne przepychu miasta flamandzkie Filipa Dobrego nie były wspanialsze od stolicy księstwa Berry, która stała się siłą rzeczy stolicą wolnej Francji. Książę Jan de Berry, słynny wuj słabego Karola VII, był pierwszym i jednym z najwspanialszych francuskich mecenasów. Uczynił ze swego miasta prawdziwe dzieło sztuki, niemające równego sobie. Kiedy Katarzyna stanęła przed wielką bramą olbrzymiego pałacu, stwierdziła, że ani w Brugii, ani w Dijon nie ma tak wspaniałych siedzib. „Król Bourges" nie miał powodów do narzekań i chyba był zadowolony, że może władać tym pięknym miastem pełnym zabytkowych pałaców, tłoczących się wokół wspaniałej, kamiennej, koronkowej katedry.

Maria Andegaweńska, królowa Francji, nie pasowała do tego pięknego miasta ani nawet do wyobrażenia o córce Jolanty Aragońskiej. Pozbawiona urody, o długiej twarzy bez wdzięku, łagodnych, lecz pozbawionych blasku oczach, niezbyt inteligentna, dwudziestopięcioletnia królowa wydawała się stworzona tylko do rodzenia dzieci. Wywiązywała się z tego zadania bardzo dobrze. W pałacu w Bourges przyszła już na świat czwórka dzieci. Jedno zmarło przy narodzeniu, lecz następne było już w drodze.

Królowa Maria przyjęła Katarzynę uprzejmie i natychmiast o niej zapomniała. Dziewczyna powiększyła jedynie zastęp dam dworu. Dostała dużą komnatę nad krużgankiem, gdzie wiodła bezbarwne życie, będące regułą, kiedy królowa była w Bourges sama: msza poranna, wizyty dobroczynne, pobożna lektura, zajmowanie się dziećmi, załatwianie drobnych spraw w księstwie.

- Jeśli będę musiała zostać tutaj dłużej - któregoś dnia powiedziała do Sary - to albo zostanę mniszką, albo wskoczę do pierwszego z brzegu stawu.

Jeszcze nigdy nie nudziłam się tak bardzo.

Teraz mogła już bez wstydu przebywać na każdym dworze.

Ermengarda de Chateauvillain przesłała jej pod silną strażą kufry z sukniami, biżuterię i dużą sumę pieniędzy, a także długi list, w którym podawała ostatnie wieści z Burgundii. Katarzyna dowiedziała się, że matka i wuj czują się dobrze i że ich ziemie w Marsannay znakomicie prosperują, ale że książę Filip zajął zamek w Chenove, który kiedyś jej podarował. Ermengarda otrzymała od niego prywatny list, który wprawił ją w wielkie zakłopotanie.

W liście tym Filip prosił księżnę Chateauvillain, aby wstawiła się za nim u swojej przyjaciółki, Katarzyny de Brazey, aby ta zechciała go wysłuchać i powrócić czym prędzej do Brugii.

- Lepiej by było, gdyby uważał mnie za zmarłą - skomentowała te wieści Katarzyna, składając list. - Wtedy Ermengarda uniknęłaby kłopotów.

- Nie zgadzam się z tobą - zaprotestowała Sara zajęta układaniem sukien. - Nie wiesz, jak potoczą się twoje losy. Nie wiesz, czy nie będziesz chciała powrócić któregoś dnia do Burgundii. Nie pal za sobą mostów, to niebezpieczna operacja. Pani Ermengarda zawsze może powiedzieć, że nie ma od ciebie wiadomości i że nie wie, co się z tobą dzieje. Twoi krewni nic o tobie nie wiedzą, więc cię nie zdradzą. Wiesz przecież, że milczenie jest najlepszą ochroną.

Było to oczywiste. Nie bez wewnętrznych oporów Katarzyna poddała się monotonnemu życiu, znosząc cierpliwie niekończące się haftowanie u boku królowej Marii, która godzinami potrafiła pochylać swój długi nos i brzydką twarz nad różnymi robótkami hafciarskimi lub tkackimi i w tej sztuce uchodziła za mistrzynię. Zrezygnowana Katarzyna wywijała pracowicie igłą, podczas gdy jej myśli podążały za armią Joanny. Dzięki licznym wysłannikom, których przysyłał król, dowiedziała się o zwycięstwach pod Jargeau, Meung, Beaugency, Patay, gdzie Dziewica Orleańska pokonała dwa tysiące Anglików, a pozostawiła tylko trzech zabitych Francuzów. Któregoś dnia, dowiedziała się, że królowa Maria wyjeżdża do Reims przez niebezpieczną Szampanię. Katarzyna miała nadzieję, że królowa dołączy do małżonka, jak wymagała tego jej pozycja.

Niestety, królowa Maria pojechała spotkać się ze swym panem do Gien, zostawiając w Bourges większość swojej świty, w tym wielce rozczarowaną Katarzynę.

- Dziecko, które noszę w łonie, nie pozwala mi na taką podróż oznajmiła swoim damom dworu. - Będziemy się modlić za mego pana i za jego koronację.

- To jedyna okazja, żebyśmy mogły zobaczyć koronację - westchnęła młodziutka Małgorzata de Culant, haftująca wspólnie z Katarzyną proporzec dla króla Karola. - To jedyna okazja, żebyśmy mogły potańczyć!

Ta młoda, wesoła dziewczyna była jedyną z dam królowej, którą Katarzyna darzyła odrobiną sympatii. Ona i Małgorzata siadały obok siebie i zabijały czas, rozmawiając i komentując wieści dochodzące z armii.

- Trudno! - powiedziała Katarzyna. - Król powróci na zimę, a wraz z nim cała jego świta. Sądzę, że będą uczty i tańce...

Małgorzata popatrzyła na nią ze szczerym osłupieniem malującym się na drobnej twarzy, okolonej dwoma warkoczami zwiniętymi nad uszami.

- Mylisz się, moja droga! Oczywiście, że król powróci, ale nie zostanie wcale w Bourges. Jego dwór przebywa w Mehun, podczas gdy królowa woli Bourges, bo jest tutaj wygodniej dla dzieci. Więc i my pozostaniemy tutaj i nie skorzystamy z zabaw w Mehun!

Katarzyna zaczęła podejrzewać, że wysyłając ją na dwór królowej Marii, Arnold zrobił jej na złość. Z pewnością chciał mieć swobodę działania i Katarzyna zaczęła teraz przypuszczać, że cała ta troska o nią była w gruncie rzeczy tylko chęcią uwolnienia się od niej. Podczas gdy jej zręczne palce tkały złotą nicią na niebieskim kawałku jedwabiu, z którego miał być zrobiony proporzec siedem lilii królewskiego herbu, jej wyobraźnia pracowała, a w głowie gromadziły się gorzkie myśli. Bo jakiż ma dowód na to, że Arnold nie kłamał, przysięgając, że piękna pani de La Tremoille nic dla niego nie znaczy? Kiedy Katarzyna zobaczyła ją wychodzącą z domu pod świętym Krepinem, nie wyglądała na kogoś, kto właśnie został wyproszony. A czy troska Arnolda o bezpieczeństwo Katarzyny nie była raczej chęcią oddalenia niebezpiecznej rywalki, która nie podobała się tamtej kobiecie?

Myśli te tak ją prześladowały, że nie mogła się powstrzymać, aby nie zagadnąć o to Małgorzatę de Culant.

- Słyszałam, jeszcze w Loches, że pan de Montsalvy i pani de La Tremoille mają się ku sobie - powiedziała tonem tak obojętnym, że Małgorzata niczego się nie domyśliła i wybuchnęła śmiechem.

- Zdziwiłabym się, gdyby tak było! Pan de Montsalvy nie znosi państwa de La Tremoille, ani jej, ani jego! To jasne: moi rodzice nigdy nie pomyśleliby o nim jako o moim ewentualnym małżonku, gdyby było inaczej.

Katarzyna poczuła, jak krew odpływa jej z policzków w stronę serca.

Skryła pośpiesznie dłonie pod niebieskim jedwabiem, aby Małgorzata nie zauważyła ich drżenia.

- To kandydat na męża dla ciebie? - spytała niby od niechcenia, uśmiechając się z trudem. - Przyjmij moje gratulacje! Sądzę, że jesteś bardzo zakochana w narzeczonym? Jest bardzo przystojny i...

- I miły! - uzupełniła Małgorzata, trzymając w ustach kawałek jedwabnej nitki, aby nawlec ją na igłę. - Rzeczywiście pan Arnold jest bardzo przystojny, lecz mówią też, że jest bardzo porywczy, w każdym razie nie kocham go.

Zdecydowany ton Małgorzaty ożywił nieco Katarzynę, która już zaczynała słabnąć. Sądziła, że jej życie dobiega kresu. Ale Małgorzata nie kochała Arnolda...

- Ale może on kocha ciebie?

- On? On nie kocha nikogo oprócz siebie samego, a poza tym, Katarzyno, muszę ci wyznać, że kocham innego. Mówię ci to, bo cię bardzo lubię i jesteś moją przyjaciółką. Ale to tajemnica. Dochowasz jej, nieprawdaż?

- Oczywiście! Bądź spokojna!

Katarzyna odetchnęła z ulgą, ale bardzo się bała, że małżeństwo, którego tak chcieli państwo de Culant, mogło dojść do skutku. Za wszelką cenę musiała zobaczyć się z Arnoldem! Czyż nigdy nie powróci z tej przeklętej koronacji? Nie mogła przecież szukać go na polach bitew. Mijały tygodnie, ale Arnold ciągle nie wracał.

* * *

Kiedy nadeszła jesień, Katarzyna ponownie spotkała się z Dziewicą Joanną i niewiele brakowało, aby jej nie poznała, tak była smutna i znużona.

Dzielną wojowniczkę spod Orleanu zastąpiła dziewczyna wymizerowana i niespokojna. Po wspaniałej koronacji, w czasie której płakała ze szczęścia, po olbrzymiej radości, kiedy oddawały się jej miasta, Joanna musiała ugiąć się pod matactwami pana de La Tremoille, który miał duży wpływ na króla.

Ponieważ strzała z kuszy zraniła ją w ramię przy bramie świętego Honoriusza, zmuszono, ją by opuściła Paryż i udała się nad Loarę „na przezimowanie", gdzie armia powiodła ją niczym jeńca w złotych łańcuchach.

- Mówią, że muszę odpocząć - zwierzyła się Katarzynie z goryczą. - A ja chciałabym zobaczyć Paryż z bliska, bo nigdy tam nie byłam. Trzeba było iść do przodu, wymusić zwycięstwo. Sam Bóg tego chciał...

- Ale nie pan de La Tremoille! - odparła cierpko Katarzyna. - On ciebie nienawidzi, Joanno, i zazdrości ci. Dlaczego król słucha tego zarozumiałego człowieka?

- Nie wiem...

Katarzyna nie mogła powstrzymać pytania, które cisnęło się jej na usta.

Kiedy armia przeszła przez ulice Bourges, na próżno szukała w straży przedniej rycerza ze srebrnym krogulcem. Nigdzie nie spostrzegła Arnolda.

- A pan de Montsalvy? Nie przydarzyło mu się nic złego, prawda?

Spiętą twarz Joanny d'Arc rozjaśnił uśmiech.

- Czuje się dobrze. Zostawiłam go w Compiegne, którym rządzi, w imieniu króla, pan de Flavy. To wielki rycerz, lecz ma serce dzikiego zwierzęcia. Zobowiązałam pana de Montsalvy'ego, aby sprawował nad nim dyskretny nadzór. Jego serce jest lojalne i wierne, mam do niego zaufanie.

Wypowiedziany przez Joannę komplement napełnił Katarzynę radością i osłodził co nieco długie dni oczekiwania na Arnolda. I podczas gdy Joanna oszukiwała swą niecierpliwość, urządzając wypady przeciw Saint-Pierre-le-Moutiers, które zdobyła, i do La Charite-Sur-Loire, gdzie rozbójnik Perrinet Gressard trzymał ją w szachu, Katarzyna spędzała dni na modlitwach i niekończących się robótkach hafciarskich.