- Wiem, jesteś, panie, walecznym rycerzem i wolisz miecz od pióra odparła Katarzyna, obdarzając kapitana kolejnym uśmiechem, po czym, rozejrzawszy się po pokoju, dodała: - Ależ tu u pana czarująco!

W rzeczywistości w pokoju kapitana panował okropny bałagan. Co prawda meble były przepiękne, a tapety świeże, lecz wszędzie walały się stroje, broń i butelki. Na stole, na którym kleryk pisał list, wśród porozrzucanych papierów stały brudne kubki i dzban z porowatej kamionki, na którym perliły się świeże krople wina świadczące o tym, że niedawno z niego korzystano. Łóżko było niezasłane, więc Katarzyna odwróciła skromnie oczy od tak szokującego widoku. Pomimo otwartego okna w pokoju panował nieznośny zaduch.

- Pani! Ten widok jest niegodny twoich oczu! - zakrzyknął kapitan. - I w dodatku mój strój...

- Ależ nic nie szkodzi. Nawet panu w tym do twarzy. Zresztą przy takim upale...

W istocie, kapitan miał na sobie tylko zielone, obcisłe pluderki i cienką, płócienną koszulę, rozchełstaną do pasa. Katarzyna pomyślała, że woli go w takim stroju niż w odświętnym uniformie czy w zbroi. W tym niedbałym przyodziewku miał wygląd zdrowego i silnego chłopa, przy czym zalatywał winem i potem, co nie było wcale tak niemiłe...

Katarzyna spojrzała na dzbanek.

- Mógłbyś, panie, poczęstować mnie winem? - zapytała, siadając bezceremonialnie na brzegu łóżka. - Umieram wprost z pragnienia, a to wino wygląda na dobrze schłodzone.

- To Meursault*...

- A więc nalej mi go trochę - rzekła z uwodzicielskim uśmiechem.

* Słynne białe wino burgundzkie. Kapitan pośpiesznie nalał wina i, zginając kolano prawie do podłogi, podał jej pełny kubek, który opróżniła małymi łykami, nie spuszczając wzroku z kapitana. Chociaż pierwsze zaskoczenie ustąpiło, to jednak jego zachwycone oczy pozwoliły się domyślić młodej kobiecie, że nie może on uwierzyć swemu szczęściu.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz, panie?

- Bo nie wiem, czy to jawa, czy sen... czy to naprawdę ty, pani, jesteś u mnie, tak blisko...

- Jak to? Jesteśmy przecież przyjaciółmi! A to wino jest doskonałe.

Ale... cóż to? W głowie mi się kręci... Lepiej już pójdę...

Katarzyna wstała, lecz nagle z cichym jękiem przyłożyła dłoń do czoła i zachwiała się na nogach.

- Mój Boże! Co się ze mną dzieje? Czuję się dziwnie...

W tym momencie byłaby upadła, ale Jakub pochwycił ją w ramiona i nie wypuszczając jej z uścisku, zmusił, by usiadła.

- To nic takiego - uspokajał. - To tylko ten upał i to wino! Było bardzo zimne. Może wypiłaś je zbyt szybko...

- Bo byłam bardzo spragniona. Och! To okropne! Duszę się!

Uniosła ręce do piersi, jakby cienki jedwab stanika zbytnio ją uciskał.

Jakub, chcąc jej pomóc, zaczął rozsupływać sznurówki stanika, a Katarzyna osunęła się bez czucia na posłanie. Ten ruch uwolnił z gniazdek, prawie pod nosem kapitana, cudowne krągłości, których widok odurzył go szybciej niż wino Meursault. Nieszczęsny Jakub stracił resztki rozwagi i zapominając o niedomaganiu Katarzyny, ścisnął ją mocno, obsypując pocałunkami nagą pierś i bełkocząc niezrozumiale.

Katarzyna obserwowała go spod przymkniętych powiek, pozwalając, aby upajał się nią przez kilka chwil. Bojąc się jednak, że sama straci głowę, postanowiła położyć kres temu doświadczeniu. W końcu kapitan, nie będąc piękny, był młody, przyjemny i silny jak tur. Westchnęła głęboko, odepchnęła młodzieńca z siłą, która by go zadziwiła, gdyby zachował choć trochę rozsądku. Ale o żadnym rozsądku nie było mowy: Jakub oszalał!

Kiedy Katarzyna uniosła się z posłania, próbował z powrotem wziąć ją w ramiona. Odepchnęła go lekko, udając zmieszanie na widok swego stroju w nieładzie.

- Co mi się stało? O Boże!... Pamiętam... straciłam przytomność... ten upał... i to wino! Przebacz mi, przyjacielu - przy czym specjalnie podkreśliła słowo „przyjacielu". - Zachowałam się w sposób godny pożałowania. Nigdy jeszcze nie zemdlałam.

Kapitan, niczego już nie słysząc, padł przed Katarzyną na kolana i gniótł w swych dłoniach jej rękę, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.

- Pani! Nie odchodź! Zostań... odpocznij chwilę... Gdybyś wiedziała, jak droga mi jest twoja osoba...

Lecz ona, uwolniwszy rękę z uścisku, wstała i przeszła kilka kroków po pokoju.

- Wiem, mój drogi, wiem - odparła omdlewającym głosem. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Założę się, że w czasie mojego zasłabnięcia opiekowałeś się mną z całym oddaniem, na jakie cię stać. Czuję się już lepiej.

Jakub nadal klęczał przy łóżku, nie mogąc znieść myśli, że Katarzyna za chwilę odejdzie, że mu umknie, podczas gdy był już tak blisko spełnienia dręczącego go od dawna marzenia. Wstał i podszedł do niej, wyciągając ręce.

- Nie odchodź jeszcze, proszę! Jesteś zbyt osłabiona... Katarzyna tylko potrząsnęła głową.

- Nie kuś mnie. Muszę wracać. Nawet nie wiem, jak długo tu zabawiłam.

- Nie jest późno. Napij się jeszcze trochę wina - zaproponował perfidnie. - Ono postawi cię na nogi. A poza tym nie powiedziałaś mi, czemu zawdzięczam twoją wizytę...

- Nie czuję już pragnienia, a pańskie wino jest zdradliwe, mój drogi Jakubie! Co to ja miałam ci powiedzieć?...

Przerwała, posyłając mu drwiący uśmiech. Porzuciła omdlewający ton i jej głos przybrał normalne brzmienie, pełne ironii i zjadliwej słodyczy.

- Chciałam tylko, abyś miał o czym donieść Jego Wysokości Filipowi na temat pani de Brazey! Myślę, że teraz możesz napisać księciu, jak pojmujesz sposób niesienia pomocy zemdlonym damom! Na twoim miejscu, panie, wezwałabym tu ojca Augustyna! A może wolisz, abym to ja ci napisała twój list? Umiem ładnie pisać. Mój wuj Mateusz uważa, że jestem w tej sztuce biegła niczym benedyktyn!

Po tych słowach, zadowolona z powodzenia swego fortelu, uciekła z pokoju i zbiegła po schodach na złamanie karku, nie przejmując się rozpaczliwymi okrzykami Jakuba. Zatrzymała się dopiero w ogrodzie, aby nabrać tchu.

* * *

Nadeszły dni, w których Burgundia potrzebowała sił - tak podupadających - swojej księżnej wdowy. Podczas gdy Filip był zajęty we Flandrii, oddziały króla rozszerzyły działania wojenne wzdłuż północnej granicy księstwa. Konetabl John Stuart de Buchan i marszałek de Severac napadli na Krawant. Należało stawić czoło niebezpieczeństwu, Małgorzata, zebrawszy resztki sił, wysłała swoje oddziały pod rozkazy marszałka de Toulongeona, a do swego zięcia Bedforda wystosowała list z prośbą o pomoc.

Wysłaniu listu do Paryża towarzyszyła dramatyczna scena, która rozegrała się pomiędzy księżną Małgorzatą i Ermengardą w obecności Katarzyny. Hrabina zarzuciła chorej, że wzywa na pomoc Anglika.

Małgorzata zwróciła na nią twarz wykrzywioną bólem, z pomocą Katarzyny uniosła się na poduszkach i wyciągnęła dłoń do starej przyjaciółki.

- Burgundia jest w niebezpieczeństwie, Ermengardo... Burgundia, którą mój syn, panujący książę, powierzył mi... Byłabym gotowa zaprzedać duszę diabłu i wezwać go na pomoc, żeby ją tylko uchronić, i żeby uniknęła cierpień! Jeśli Anglik, mąż mojej córki, oddali niebezpieczeństwo, złożę podziękowanie Anglikowi!

Po tych słowach opadła na posłanie, zupełnie wyczerpana. Ermengarda nic nie odrzekła. I po raz pierwszy od czasu jej poznania Katarzyna widziała ją płaczącą, ją, żelazną damę, ten żywy przykład obowiązkowości i lojalności, jakim była wielka ochmistrzyni!

Trzydziestego lipca rozegrała się bitwa pod Krawantem, z której król Francji wyszedł pokonany przez oddziały przysłane przez Bedforda, a dowodzone przez Suffolka. Zrozpaczona Katarzyna dowiedziała się o stratach od Mikołaja Rolina, pomysłodawcy wezwania Bedforda na pomoc.

Przybył on złożyć księżnej szczegółowe sprawozdanie: konstabl Buchan stracił oko, pole bitwy usłane było trupami,wzięto wielu zakładników. I tak Katarzyna dowiedziała się, że Arnold i Xaintrailles także zostali uwięzieni.

Nie lubiła Mikołaja Rolina, lecz w tej chwili stał się jej nienawistny przez swoją radość i dumę, a także dlatego, że aż pod niebiosa wychwalał angielską pomoc. Rolin znalazł się w gronie jej osobistych wrogów.

Ermengarda wyszła z komnaty, aby nie skoczyć kanclerzowi do gardła.

* * *

Każdego ranka Katarzyna zwykle udawała się na mszę do kościoła Notre Dame, tak jak to czyniła, będąc młodą dziewczyną. Po mszy odwiedzała matkę i wuja. Lubiła spacerować ulicami wczesnym rankiem, kiedy powietrze było jeszcze chłodne i świeże, zanim sierpniowy upał nie zaciążył nad miastem. Uczestniczyła we mszy z taką żarliwością, z jaką niegdyś oddawała się rozrywkom. Nieskończona potęga Boga była dla niej jedyną pomocą w rozwikływaniu kłopotów sercowych i dzień po dniu Katarzyna błagała niebiosa o wsparcie, którego tak potrzebowała.

Po ucieczce Sary podniosła do rangi pierwszej służącej Perrynę, jedną ze służek pomagających jej przy toalecie. Dziewczyna miała osiemnaście lat, była świeża, miła i całkowicie oddana swojej pani, dla której rzuciłaby się w ogień bez wahania. Była pełna prostoty i nie stawiała pytań. Katarzyna doceniała te zalety. Perryna zawsze towarzyszyła jej w porannej mszy.

Otóż pewnego ranka, kiedy jak zwykle modliły się w pobliżu kaplicy Czarnej Madonny, zauważyła zbliżającego się do nich mnicha, który ukląkł nieopodal. Miał na sobie zakurzony habit przepasany grubym powrozem, a twarz prawie całkowicie ukrytą pod kapturem. To, co jednak można było dostrzec, wydawało się dosyć sympatyczne. Wszystko miał okrągłe: nos, usta i policzki. Po chwili uniósł głowę i rzucił na Katarzynę żywe spojrzenie, po czym pochylił się nad nią i wyszeptał: - Pani, wybacz mi niedyskrecję, czy aby nie jesteś panią de Brazey?

- Tak, to ja, ale...

Mnich płochliwie uniósł palec do ust.

- Psst. Mów ciszej! Jesteś tą, której szukam. Przysyła mnie pani de Champdivers. Przybywam z Saint-Jean-de-Losne i byłbym się udał prosto do twego domu, gdybym się nie obawiał ciekawości twojej służby... a i tego, że mogę nie zostać wpuszczony. A więc zasięgnąłem języka...

- Mając porękę mojej przyjaciółki Odetty, nie musiałeś się obawiać, mój ojcze, że nie zostaniesz przyjęty. Co mogę dla ciebie uczynić?

- Proszę o kilka chwil rozmowy... w cztery oczy.

- Więc pójdź ze mną po mszy. Najwygodniej będzie rozmawiać u mnie.

- Lecz... pani Odetta przestrzegła mnie, abym unikał pana de Brazeya.

- Mój małżonek jest nieobecny, więc możesz się nie obawiać.

Msza dobiegła końca. Ksiądz obrócił się w stronę wiernych, aby udzielić im błogosławieństwa. Kiedy zniknął za ołtarzem, Katarzyna wstała i skierowała się do wyjścia z Perryną i mnichem. Po chwili znaleźli się w pełnym słońcu na ulicy. Katarzyna szybkim krokiem ruszyła do domu, rezygnując z odwiedzin u matki. Była ciekawa, dlaczego Odetta przysyła posłańca i co takiego ma jej do powiedzenia. Odesławszy Perrynę, zamknęła się z mnichem w swoim pokoju.

- Proszę - rzekła, wskazując na krzesło. - Jesteśmy sami, nikt nam tu nie przeszkodzi. Możesz mówić spokojnie. Co mogę dla ciebie zrobić?

- Pomóc nam. Ale najpierw powiem, kim jestem. Nazywam się Stefan Chariot i, jak zapewne domyśliłaś się po moim stroju, należę do zakonu braci mniejszych, założonego przez Franciszka z Asyżu. Mieszkam wraz z innymi braćmi w Mont Beuvray.

Mnich pokrótce opowiedział, jak dzięki renomie znawcy ziół został wezwany do nieszczęśliwego króla Karola VI i jak zaprzyjaźnił się z Odettą, która pielęgnowała szalonego władcę. „Małej królowej" spodobał się zdrowy, burgundzki rozsądek tego energicznego, lecz delikatnego mnicha.

Napary, które przygotowywał, często przynosiły ulgę i sen biednemu królowi. Po jego śmierci mnich odjechał do swojego Mont Beuvray, a Odetta wróciła do rodzinnej Burgundii.

Katarzyna pomyślała, że oboje mają teraz ten sam sekretny cel: służyć królowi Karolowi VII z takim oddaniem, z jakim służyli jego ojcu.

- Sądziliśmy oboje - ciągnął mnich - że będziemy bardziej pożyteczni naszemu władcy, przebywając wśród nieprzyjaciół, niż pozostając w dobrach królewskich i modląc się o zwycięstwo jego oddziałów. Pani Odetta i ja bylibyśmy z pewnością otrzymali gościnę u Jego Wysokości, lecz woleliśmy wrócić. Położenie Mont Beuvray w enklawie Chateau-Chinon jest rzeczywiście wyjątkowe. Ten wąski pas ziemi, należący do księcia Jana Burbońskiego, jest wciśnięty pomiędzy ziemie burgundzkie - ściślej mówiąc, między księstwo Burgundii a hrabstwo Nevers...

- Rozumiem - rzekła Katarzyna. - Znakomity punkt szpiegowski.

- Raczej punkt obserwacyjny - poprawił się brat Stefan - a szczególnie doskonały punkt przerzutowy.