- Nie licz na to, panie! - odpowiedziała Katarzyna. - Udam się tam, gdzie i ty!

Z trudem udało mu się przekonać Katarzynę, aby pozwoliła mu udać się na zwiady samemu. Okazało się jednak, że miasto trzyma się nadal i wkrótce spuszczony został mały most, którym trzej podróżnicy przeszli pieszo, trzymając konie za uzdy. Trochę dalej stał kusznik z pochodnią w dłoni.

Xaintrailles zwrócił się do niego ostrożnie: - Nie wiesz, czy kapitan de Montsalvy jeszcze żyje?

- Żył jeszcze o zachodzie słońca, panie. Odzyskał nawet przytomność.

Ale nie wiem, co się teraz z nim dzieje.

Nic nie odpowiadając, Xaintrailles pomógł obu kobietom wsiąść ponownie na konie. Bez jego pomocy Katarzynie nie udałoby się to z pewnością. Jej nogi drżały i odmawiały posłuszeństwa. Xaintrailles wziął ją w ramiona i usadowił w siodle, a następnie oddał tę samą przysługę biednej, na wpół żywej Sarze.

- Arnold jest w opactwie Saint Corneille, gdzie zakonnicy opiekują się nim bardzo dobrze - szepnął. - Lecz na Boga, nie zapomnij, pani, żeś przebrana za chłopca! Benedyktyni są bardzo surowi co do kobiet. I spróbuj, pani, wytłumaczyć to twojej służącej, jeśli jeszcze dociera do niej cokolwiek.

Wkrótce wysoki, kamienny luk wrót opactwa ukazał się na tle szarawego świtu wstającego dnia. Xaintrailles zakołatał do wrót i przez chwilę pertraktował z braciszkiem odźwiernym, którego czujna twarz ukazała się za kratą okienka.

- Dzięki Bogu - szepnął do Katarzyny, podczas gdy mnich otwierał wrota. - Arnold jeszcze żyje! Podobno śpi.

Idąc za Xaintrailles'em wzdłuż galerii dziedzińca, Katarzyna dziękowała w głębi serca temu, który wysłuchał jej próśb i pozwolił zobaczyć żywego jeszcze Arnolda. Powracały jej odwaga i życie. Może nie był jeszcze zgubiony, może przeżyje... i może nadejdzie tak upragnione szczęście.

* * *

Arnold spoczywał na pryczy w celi, leżał na plecach, oczy miał zamknięte. U wezgłowia czuwał siedzący na taborecie mnich z różańcem w dłoni. Woskowa świeca płonąca w świeczniku z surowego żelaza stojącym na stole oświetlała pomieszczenie. Nie licząc krzyża na ścianie i mszału na półce, było to całe wyposażenie małej celi, do której weszli Xaintrailles i Katarzyna. Na ich widok mnich wstał.

- Jak on się czuje? - szepnął Xaintrailles. Duchowny uczynił niejasny ruch i wzruszył ramionami.

- Wcale nie lepiej! Bardzo cierpi, ale odzyskał przytomność. Noc była zła. Oddycha z trudem...

Rzeczywiście, z piersi rannego wydobywał się dźwięk przypominający miech kowalski. Mężczyzna był blady jak wosk. Jego zaciśnięte na prześcieradle dłonie poruszały się jakimś tragicznym ruchem. Wstrząśnięta i niezdolna do powiedzenia słowa Katarzyna osunęła się na kolana przy pryczy i delikatnym ruchem odsunęła czarny kosmyk włosów, który przykleił się mu do czoła. Usłyszała, jak Xaintrailles mówi do mnicha: - To jest osoba, po którą mnie wysłał. Czy możesz zostawić nas przez chwilę samych, mój ojcze?

Nie odwracając się, Katarzyna usłyszała szuranie sandałów na kamiennej posadzce. Skrzypnęły zamykane drzwi. Arnold otworzył oczy.

Jego niepewne spojrzenie spoczęło najpierw na przyjacielu stojącym u stóp łoża, potem stało się bardziej wyraziste.

- Janie! - wyszeptał z trudem. - Jesteś z powrotem? Czy...

- Tak - wyszeptał Xaintrailles. - Ona jest tutaj! Patrz...

Olbrzymia radość pojawiła się na twarzy rannego. Z trudem odwrócił głowę i zobaczył pochylającą się nad nim Katarzynę.

- Dziękuję ci, że przybyłaś!

- Nie masz mi za co dziękować - wyjąkała młoda kobieta głosem tak ochrypłym, że trudnym do rozpoznania. - Wiedziałeś dobrze, że przybędę.

Dla ciebie, Arnoldzie, poszłabym na koniec świata i...

- Nie chodzi o mnie! Ja umieram, ale... inni żyją!

Radość, która na chwilę rozjaśniła twarz młodzieńca, zgasła. Odwrócił oczy, a jego rysy zamarły. Poruszały się jedynie usta, ale głos, który z nich wychodził, był tak słaby, że Katarzyna musiała nachylić się jeszcze bardziej, aby coś usłyszeć.

- Posłuchaj... bo ja mam mało sił. Joanna jest w rękach Filipa Burgundzkiego. Schwytał ją Jan Luksemburczyk. Musisz udać się do jego obozu i uzyskać oswobodzenie Joanny.

Katarzynie wydało się, że źle usłyszała.

- Mam iść do księcia? Ja? Arnoldzie... chyba tego nie chcesz?

- Musisz tam się udać. Tylko ty możesz wygrać tę bitwę. On cię kocha!

- Nie!... - Z ust Katarzyny wyrwał się cichy okrzyk. Zawstydzona, kontynuowała po cichu: - Nie, Arnoldzie... nie wierz w to! On mnie już nie kocha. Jest bardzo dumny i nie wybaczył mi ucieczki. Na jego rozkaz zajęto moje ziemie. Zostałam wypędzona. Co więcej, sądzę, że ożenił się... i nie dba o mnie.

Twarz Arnolda skurczyła gwałtowna złość. Napiął mięśnie, jakby chciał usiąść.

Xaintrailles odezwał się obojętnym głosem: - Mylisz się, pani Katarzyno. Masz całkowitą władzę nad księciem Filipem. Rzeczywiście, w styczniu tego roku poślubił infantkę Izabelę i z tej okazji odbywały się w Brugii wielkie uroczystości, ale największe uroczystości odbywały się z okazji powołania do życia wspaniałego zakonu rycerskiego. Wiesz, pani Katarzyno, jak nazywa się ten zakon?

Zaprzeczyła ruchem głowy, bardzo szybko i nie podnosząc na niego oczu, czując, że znowu staje się niewolnicą przeszłości. Głos Xaintrailles'a dochodził do niej jak ze szczytu góry.

- Jest to zakon Złotego Runa. I wszyscy wiedzą, skąd pochodzi ta nazwa. Ludzie z Brugii twierdzą jednogłośnie, że Filip nie nazwałby go tak, gdyby nie nosił w sercu żalu po kochance o wspaniałych włosach. To jest hołd, Katarzyno, uwierz w to, publiczna, niesłychana i wyraźna deklaracja miłości. Twoja władza nad nim pozostała nienaruszona, a konfiskata dóbr jest oznaką złości człowieka zawiedzionego w swoich nadziejach, a jednocześnie ukrytym pragnieniem, aby znów cię zobaczyć.

Wydawało się, że klęcząca przy pryczy Katarzyna nie słyszy tych słów. Jej płonące od gorączki oczy wpatrywały się w twarz Arnolda i szukały w niej rozpaczliwie zaprzeczenia słów przyjaciela. Ale nie, on słuchał uważnie, śledząc wzrokiem ruch warg kapitana... Nie spojrzał na nią nawet wtedy, gdy Xaintrailles zamilkł i kiedy Katarzyna nieśmiało dotknęła jego dłoni.

- Musisz tam iść! - powiedział tylko. - To nasza jedyna szansa!...

Katarzyna przytuliła zalany łzami policzek do jego dużej, gorącej dłoni.

- Arnoldzie! - westchnęła błagalnie. - Nie żądaj tego ode mnie... Nie ty!

Czarne źrenice młodzieńca spoczęły na niej, spowijając ją rozgorączkowanym spojrzeniem. Dyszał ciężko i wydawało się, że każde słowo wywołuje straszliwe męki.

- A jednak żądam tego od ciebie, bo jesteś jedyną osobą, której Filip posłucha, i dlatego że Joanna jest ważna dla królestwa... ważniejsza od ciebie i ode mnie!

Katarzyna poczuła rosnący bunt. W jednej chwili zapomniała o miejscu, w którym się znajdowali i o jakiejkolwiek ostrożności.

- Ale ja ciebie kocham! - wykrzyknęła z bólem. - Kocham cię na śmierć i życie, a ty chcesz, abym powróciła do Filipa? Wiem, że mną gardzisz, tak, wiem to! Ale miałam nadzieję, że mimo wszystko kochasz mnie trochę... troszeczkę!Arnold zaniknął oczy. Wydawało się, że jego twarz kurczy się pod ciężarem wielkiego zmęczenia, a jego głos zamienił się w szept.

- To też... nie ma znaczenia... Tylko Joanna... Joanna! Cierpienie wykrzywiło mu twarz, w kąciku ust pojawiła się różowa piana. Dłoń Xaintrailles'a spoczęła na ramieniu Katarzyny.

- Zostawmy go w spokoju - wyszeptał. - On nie ma już siły! Musi odpocząć. Ty również tego potrzebujesz, pani...

Katarzyna podniosła gwałtownie głowę, obrzucając kapitana spojrzeniem pełnym urazy.

- Wiedziałeś, panie, z jakiego powodu mnie wzywał? Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś? Oszukałeś mnie niegodziwie.

- Nie oszukałem cię, pani. Powiedziałem ci tylko, że prosi cię, abyś przybyła, a ty nie pytałaś o nic więcej. Musisz zrozumieć, Katarzyno, że dla nas wszystkich, towarzyszy broni, Joanna d'Arc znaczy więcej niż wszystko inne, tak jak ci to powiedział Arnold. Jest wybawieniem dla kraju, a jej schwytanie przez Burgundczyków to olbrzymia katastrofa, której skutków nie da się oszacować. Zrozum dobrze, ktoś musi przypomnieć Filipowi Burgundzkiemu, że jest przede wszystkim księciem francuskim...

Zrozumiałaś mnie? FRANCUSKIM! Najwyższy czas, aby sobie o tym przypomniał. Mówi się, że Anglicy domagają się już Joanny jako zapłaty. A do tego nie może dojść za żadną cenę...

- Powiedziałeś mi niedawno, panie, że on mnie kocha! - Jęknęła Katarzyna z goryczą. Nurtowała ją jedynie ta sprawa.

- I powtarzam to nadal! Ale nade wszystko kocha swój kraj i swój obowiązek! Aby uratować Joannę, sprzedałby Filipowi własne serce.

Uwierz, pani, rozumiem, jak wielkiego poświęcenia żądamy od ciebie... ale, Katarzyno, jeśli kochasz Arnolda tak bardzo, jak mówisz, musisz spróbować uratować Joannę.

- Skąd wiesz, panie, że to mi się uda, że Filip mnie posłucha?

- Jeśli nie posłucha ciebie, pani, to nie posłucha nikogo! Ale nie mamy prawa nie wykorzystać takiej szansy!

Katarzyna westchnęła głośno. Rozumiała punkt widzenia obu młodzieńców i z pewnością nie mogła nie przyznać im racji. Na ich miejscu bez wątpienia postąpiłaby tak samo. Ale próbowała jeszcze walczyć.

- Książę jest dobrym rycerzem. Z pewnością nie odda Dziewicy Anglikom.

- Chciałbym jednak mieć tę pewność. A to przecież ty, pani, jesteś Złotym Runem!

Te słowa wstrząsnęły Katarzyną. Wydawało się jej, że słyszy w głębi duszy odległy głos Filipa z czasów ich miłości. To prawda, że tak ją nazywał. „Moje złote runo". Prawdą było również, że kochał ją namiętnie.

Jak w takiej sytuacji wytłumaczyć tym ludziom, wiernym towarzyszom Joanny d'Arc, aby nie pokładali w niej nadziei?

Pokonana schyliła głowę.

- Zrobię, co chcecie! - wyszeptała. - Gdzie przebywa książę?

- Pokażę ci, pani. Chodź, jeśli nie jesteś zbyt zmęczona. Zmęczona?

Była zmęczona do granic wytrzymałości.

Chciałaby położyć się tutaj, pośrodku dziedzińca, na ziemi przepojonej zapachem lata, czekając, aż jej serce przestanie bić i zaśnie snem bez przebudzenia. Ale zbierając resztki sił, udała się za Xaintrailles'em aż do dzwonnicy kaplicy klasztornej. Przez wąskie okno kapitan pokazał jej połyskującą wstęgę rzeki Oise, różowiejącą we wschodzącym słońcu. Za rzeką wznosiły się drewniane baszty, takie same, jakie widziała już w Orleanie, oraz rzędy namiotów. Na linii mostu łączącego dwa brzegi rzeki, górując jak olbrzymi dąb pośrodku lasu, błyszczał ogromny purpurowo-złoty namiot. Katarzyna rozpoznała na jego szczycie powiewający proporzec Filipa Dobrego.

- To obóz w Margny - powiedział krótko Xaintrailles. - Tam musisz, pani, się udać. Ale wcześniej odpocznij i odśwież się. Będziesz potrzebowała wszystkich swoich sił.

Rozdział siedemnasty Złote Runo

Dopiero o zachodzie słońca Katarzyna wyruszyła w stronę obozu burgundzkiego. Trzeba było poczekać na milczące zawieszenie broni, jakie przynosiła noc, zanim dziewczyna mogła udać się do nieprzyjaciół. Wieczorem wsiadła na konia i przejechawszy przez bramę, skierowała się w stronę mostu na rzece Oise. Przed nią jechał jeden z giermków Xaintrailles'a wiozący białą flagę parlamentariusza.

Kopyta konia dźwięczały na grubych deskach mostu. Katarzyna dała się mu nieść, nie usiłując nawet kierować zwierzęciem. Czuła ciężar w sercu, pustkę w głowie i miała podobne odczucia jak w Orleanie, w tym strasznym dniu, kiedy wieziono ją na szubienicę. Nie próbowała sobie nawet wyobrazić, jak przyjmie ją Filip, ani co mu powie. Była gotowa zrobić wszystko, co w jej mocy, aby uratować Joannę, uzyskać jej zwolnienie za okup. Innych planów nie miała.

Na plecach czuła spojrzenia wszystkich mężczyzn, którzy z wież śledzili jej ruchy: Xaintrailles'a, grubego i nieociosanego Flavy'ego, którego dostrzegła, gdy wsiadała na konia, i wszystkich żołnierzy wychylających się przez otwory strzelnicze. Znajdowała się pomiędzy nieprzejednanymi wrogami: ludźmi Joanny d'Arc i ludźmi Filipa, którzy wspomagali Anglika.

A w głębi klasztoru znajdował się najokrutniejszy z nich wszystkich, walczący ze śmiercią Arnold. Dostała się do pułapki, z której nie miała siły się wydostać.

Kiedy po przekroczeniu mostu ukazały się przednie straże, giermek podniósł białą flagę. Słyszała, jak podaje jej nazwisko pierwszemu łucznikowi, który się pojawił, i mówi, że pani z Burgundii chciałaby spotkać się z księciem Filipem. Łucznik udał się po oficera, który wysłał sierżanta do olbrzymiego namiotu złocącego się w zachodzącym słońcu. Zrezygnowana Katarzyna czekała obojętnie. Nie chciała myśleć o Arnoldzie, gdyż jego wspomnienie bolało jak otwarta rana.