- Arnold robi wszystko, co w jego mocy, aby odsunąć się ode mnie.

Nigdy po mnie nie przyjedzie.

- Ale ten rudowłosy kapitan dotrzyma danego słowa. Jestem tego pewna, bo przynajmniej on darzy cię przyjaźnią. Co się tyczy tego drugiego, jest twardy, bo być może boi się ciebie i nie czuje się pewnie... Bądź cierpliwa i czekaj...

- Mam tylko czekać i czekać - parsknęła Katarzyna z gorzkim uśmiechem. - Przecież nie robię nic innego. Czekam i modlę się...

- Czas przeznaczony na modlitwę nigdy nie jest stracony!

* * *

Jednakże pewnego ranka, kiedy Katarzyna wychodziła z mszy, jedna z zakonnic powiedziała jej, że ktoś czeka na nią w rozmównicy.

- Któż to może być? - zdziwiła się Katarzyna, zmuszając się do stłumienia rodzącej się nadziei.

- Pan de Vignolles z jakimś mnichem i jeszcze jedna osoba, której nigdy nie widziałam.

A więc to nie byli jeszcze oni! Nałożywszy na włosy welon z białego jedwabiu, który zsunął się jej na ramiona, Katarzyna oddała modlitewnik Sarze i udała się do rozmównicy. Ale kiedy otworzyła drzwi, uczuła tak gwałtowne bicie serca, że o mało nie krzyknęła. Naprzeciw niej stał Arnold, a wraz z nim brat Stefan i pan La Hire.

- Boże, to ty - wyszeptała. - Przyjechałeś... Arnold, bez śladu uśmiechu złożył niski ukłon.

- Przyjechałem po ciebie. Brat Stefan przybył właśnie z Rouen, gdzie Dziewica Joanna jest więziona od Bożego Narodzenia. Powie nam, jak dostać się do miasta, co nie jest łatwe, bo pilnują go liczne oddziały Anglików.

Katarzyna ucieszyła się na widok brata Stefana. Już od dawna przyzwyczaiła się do tego, że ten mnich znika i pojawia się bez uprzedzenia.

Wiedziała, że tajny wysłannik Jolanty Aragońskiej nie prowadzi takiego życia, jak zwykli śmiertelnicy. Uścisnęła gorąco dłonie małego franciszkanina.

- A zatem wiesz, gdzie jest Joanna? - spytała, nie patrząc na Arnolda, gdyż nie chciała pokazać, jak jest wzruszona.

- Przebywa w zamku w Rouen, w więzieniu, na pierwszym piętrze wieży Bouvreuil usytuowanej od strony pól - odparł mnich. - Pięciu angielskich żołnierzy pilnuje jej dzień i noc. Trzech w samej celi i dwóch przed wejściem. Co więcej, jest przykuta łańcuchami za nogi do wielkiego drewnianego pala. Oczywiście zarówno w wieży, jak i w zamku jest pełno żołnierzy, gdyż młody król Henryk VI i kardynał Winchesteru*, jego wuj, tam mieszkają. W miarę jak mnich przemawiał, serce Katarzyny ściskało się coraz mocniej, a twarz Arnolda i La Hire'a stawały się coraz bardziej ponure.

* Henryk Beaufort. Nazywano go również kardynałem Anglii. - Inaczej mówiąc - stwierdził Gaskończyk - nie uda się jej oswobodzić!

Zabić pięciu ludzi to żadna sprawa, ale jest ich dużo więcej!

Brat Stefan wzruszył ramionami. Jego jowialna twarz straciła wyraz wesołości. Na jego obliczu rysowały się liczne bruzdy.

- W takich przypadkach sprytem można więcej zdziałać niż siłą.

Joanna prowadzona jest codziennie na rozprawy sądowe.

Z piersi trzech słuchaczy mnicha wyrwał się taki sam okrzyk.

- Rozprawy? Na czyje polecenie?

- Jak to na czyje? Oczywiście Anglików. Ale ma to charakter procesu religijnego. Postawiono ją przed sądem kościelnym złożonym wyłącznie z księży oddanych Anglikom. Większość z nich przybyła z wiernego im Uniwersytetu Paryskiego. Przewodniczy im biskup Beauvais, Piotr Cauchon, mający do pomocy swego przyjaciela Jana d'Estiveta, inicjatora procesu.

Mówi się, że obiecał Warwickowi śmierć Joanny, i sądzę, że może do tego doprowadzić.

Nazwisko Cauchona uderzyło Katarzynę. Zobaczyła rozgoryczonego i biednego akademika z czasów Caboche'a, napuszonego prałata pełnego pychy i zarozumiałości, spotkanego w Dijon. Bez wątpienia sędzia Joanny stanie na wysokości zadania. Przypomniała sobie żółtawe, twarde oczy biskupa i zadrżała. W takich rękach Joanna nie mogła oczekiwać ani litości, ani łaski.

- Jaki jest cel tego procesu? - zapytał z wyższością pan de La Hire.

- Okryć hańbą króla Francji, wskazując, że zdobył koronę dzięki czarownicy i heretyczce, zmniejszyć urazę Anglików, skazując Joannę na stos - odpowiedział spokojnie brat Stefan.

Chwila ciszy nastąpiła po strasznych słowach, które odbiły się echem w sercach i świadomości każdego ze słuchających. Arnold westchnął.

- W porządku. Powiedz Katarzynie, jaką masz propozycję.

- Otóż to! Mam w Rouen rodzinę. Bardzo interesującą rodzinę: mój kuzyn Jan Son jest mistrzem murarskim para się konserwacją zamku. To są bardzo porządni ludzie. Żyją dostatnio i cieszą się sympatią najeźdźcy, z którym utrzymują dobre kontakty handlowe, a nawet więcej.

- Przyjaźnią się z Anglikami? - zapytała Katarzyna z osłupieniem.

- Ależ tak! - potwierdził niewzruszony brat Stefan. - Powiedziałem ci, że mój kuzyn cieszy się sympatią Anglików, ale nie mówiłem ci, że jest ona odwzajemniona. Tak naprawdę, to wierny poddany króla Francji, jak i wszyscy pozostali z tego nieszczęsnego miasta Rouen. Jego kontakty mogą być bardzo użyteczne, bo, w dodatku, jego żona Nicole jest bieliźniarką.

Pracuje dla młodego króla i dla księżnej Bedford, która również przebywa w Rouen w tej chwili. Pani Nicole to bardzo trudna osóbka ale dzięki niej księżna dowiedziała się, że strażnicy Joanny usiłowali ją zgwałcić i zostali zastąpieni przez innych, którzy dostali surowe rozkazy. Moi kuzyni chętnie przyjęliby jednego lub dwóch członków rodziny, zbiegłych na przykład z Louviers. Osobiście widziałbym jakieś ubogie małżeństwo... na przykład murarza z żoną.

Brat Stefan spojrzał w znaczący sposób na Arnolda i Katarzynę. Jego intencja była jasna, a słowo „małżeństwo" zaróżowiło policzki młodej kobiety. Arnold nie zareagował. La Hire podrapał się po brodzie, zamyślając się głęboko.

- Dobra myśl! - rzekł w końcu. - Zawsze byłyby to dwie osoby na miejscu!

- Trzy, jeśli o to chodzi - poprawił brat Stefan. - Ja też się tam udam!

Przybyłem tylko po to, aby naświetlić sprawę i zastanowić się z wami, co można uczynić. Kiedy dowiedziałem się, że pani de Brazey jest tutaj, wpadłem na ten pomysł.

La Hire odwrócił się w stronę Arnolda, który nie odezwał się do tej pory ani jednym słowem, i trzasnął go w ramię.

- Co na to powiesz? Czy możesz udawać murarza i, co jest jeszcze trudniejsze, człowieka fikcyjnie żonatego?

Patrząc na Katarzynę, Arnold odpowiedział krótko: - Zgadzam się!

- Przypuszczam, że pani Katarzyna również. W porządku. Wyjedziecie jutro. Niech Bóg i Matka Boska przyjdą wam z pomocą, gdyż będziecie tego potrzebowali.

Pan de La Hire nie pomylił się w swych przypuszczeniach. Katarzyna, rzecz jasna, zgodziła się i szalała z radości. Uchodzić przez jakiś czas, nawet w przebraniu, za żonę Arnolda, było czymś, o czym nawet nie marzyła.

Może ta niebezpieczna przygoda przybliży ich do siebie? Któż mógł przewidzieć, czy w czasie tych godzin obowiązkowego przebywania ze sobą nie znajdzie sposobu, aby rozpalić jego uczucia, którym uległ już dwa razy.

Chcąc ukryć radość, zapytała: - Co się dzieje z panem de Xaintrailles'em? Odpowiedzi udzielił Arnold, wzruszając z irytacją ramionami.

- Spotkał jakiegoś nawiedzonego pastucha z Gevaudan, o imieniu Wilhelm, który przepowiada i nazywa siebie wysłannikiem Boga. Pan de Xaintrailles jest pod jego urokiem i ciągnie go wszędzie za armią. Liczy na to, że cudotwórca pomoże oswobodzić Joannę*.

* Pastuch nie pożył długo. Talhot uwięził Xaintrailles'a, a pastucha wrzucił do Oise, zaszytego w skórzany worek. - Powiedział, że dołączy do nas później... ale nie liczę na to.

- Dlaczego?

- Bo kompletnie oszalał na punkcie tego pastucha i nie dostrzega, że to oszust tego samego rodzaju, co ta dziewczyna z la Rochelle, której Joanna powiedziała, aby „zajęła się raczej swoim domem i dziećmi". Sądzę, że pan de Xaintrailles postradał zmysły - podsumował Arnold ochrypłym głosem.

* * *

Któregoś wieczoru, pod koniec marca, grupka biedaków przebyła bramę Wielkiego Mostu i wjechała do Rouen: mężczyzna, kobieta i mnich.

Wszyscy byli tak zakurzeni i brudni, że angielscy łucznicy pilnujący bramy obrzucili ich spojrzeniem powierzchownym i pogardliwym. Grali w kości na beczce i nie pofatygowali się nawet, aby sprawdzić zawartość wielkiego tobołka, który mężczyzna dźwigał na ramieniu, a w którym znajdował się prawdopodobnie cały majątek mężczyzny i kobiety. Co do mnicha, najwyraźniej cały jego dobytek stanowił potargany habit i różaniec z bukszpanu. Pewnie wszystko odbyłoby się zgoła inaczej, gdyby strażnicy odkryli, że w fałdach brudnej sukni kobiety zaszyte są szlachetne kamienie, a w szczególności olbrzymi, czarny diament. Reszta fortuny została ukryta w drewnianych paciorkach różańca, którym przepasany był mnich.

Nieogolony od trzech dni, ubrany w brudną, płócienną opończę i zbyt szerokie spodnie do kolan, które owijały się wokół muskularnych łydek rycerza, z nieforemną czapką na głowie, zgarbiony, aby ukryć swą wysoką postać, Arnold był trudny do rozpoznania. Katarzyna ubrana w niebieską, spraną suknię, brązowy, dziurawy płaszcz, z włosami ukrytymi w czepku, który od dawna nie był biały, nie ustępowała mu w niczym.

- Jan Son i jego żona mieszkają przy ulicy Niedźwiedziej - powiedział im brat Stefan, kiedy w tym przebraniu szczęśliwie przeszli obok strażników przy dzwonnicy. - To nie jest daleko. Ale, na Boga, mój przyjacielu, spróbuj spuszczać wzrok, kiedy spotykasz Anglików, i nie bombarduj ich tym piorunującym spojrzeniem, po którym na milę można wyczuć rycerza.

Zawstydzony Arnold uśmiechnął się i zarumienił.

- Uczynię, co w mej mocy. Ale to jest trudne, bracie Stefanie; widok ich żelaznych hełmów i zielonych bluz z czerwonym krzyżem, ich nonszalanckie zachowanie we francuskim mieście sprawia, że rozpala mi się krew!

- Musisz zachować zimną krew... przynajmniej na razie.

Dawna stolica książąt normandzkich wyglądała ponuro, mimo że samo miasto było wspaniałe. Wysokie domy z przepięknymi, wykładanymi drewnem frontonami i kolorowymi herbami, strzeliste gotyckie wieże kościołów z rzeźbionymi koronami stanowiły dziwną oprawę dla idących pospiesznie ze spuszczonymi oczami i z posępnymi twarzami mieszkańców miasta. Ani śladu wesołej wrzawy na skrzyżowaniach ulic; w na wpół pustych sklepikach można było zauważyć obowiązujące restrykcje. Milczące kobiety stały w kolejce do piekarzy, zatrzymywały się przy stołach rzeźników i flaczarzy z nadzieją kupienia czegoś do jedzenia. Wszędzie widać było żołnierzy w zielonych kasakach. Dwójkami lub trójkami penetrowali wąskie uliczki, najwyraźniej je nadzorując.

Kiedy w kaplicy zamku zaczął się proces, otrzymali surowe rozkazy, w obawie przed jakimiś działaniami w celu bądź to uwolnienia Joanny, bądź zamachu na życie wysokich osobistości, które chroniła forteca otoczona murem z siedmioma wieżami.

Gdy troje towarzyszy doszło do sklepiku z bielizną, przybraniami i wszelkiego rodzaju błyskotkami, prowadzonego przez panią Son, zobaczyli, że bieliźniarka jest zajęta obsługiwaniem dwóch bogato ubranych pań, których wyraźny angielski akcent wskazywał na damy z otoczenia księżnej de Bedford. Damy te oglądały flandryjskie koronki i przerzucały sztuki delikatnego, lnianego sukna tak pożądliwie, że wywołało to uśmiech na twarzy Katarzyny. Uwagę dziewczyny przykuła przez chwilę drewniana głowa stojąca na ladzie, na którą nałożono nakrycie głowy całe pokryte koronką z Malignes, z potrójnym, jak z mgiełki zrobionym welonem. Pani Nicole, chuda i śniada kobieta, nosząca bez najmniejszego wdzięku suknię z ładnego, szarego płótna, obszytą czarnym barankiem i wielki złoty krzyż na kryzie z drobno plisowanego lnu, zwróciła na nich tak rozgniewany wzrok, że brat Stefan postanowił działać.

- Pokój niech będzie z tobą, pani Nicole! - powiedział. - Oto twoi biedni kuzyni z Louviers, których ci przyprowadziłem... w opłakanym stanie.

Sądzę, że z trudem ich rozpoznajesz. Stracili wszystko. Ten bandyta i oprawca Stefan de Vignolles, niech Bóg go pokarze, spalił ich dom i zabrał im wszystko. Znalazłem ich na drodze na wpół żywych...

- Jakież to smutne! - powiedziała pani Nicole, spoglądając na dziwną parę z odrazą. - Zaprowadź ich do kuchni, ojcze. Mam tu jeszcze wiele spraw.

Obie angielskie damy pozostawiły koronki i również przyglądały się nowo przybyłym. Kręciły głowami i szeptały między sobą z tak widocznym współczuciem, że Katarzyna z trudem powstrzymywała śmiech. Uważając, że należy coś zrobić, ukłoniła się niezgrabnie i wyjąkała z dobrze udaną nieśmiałością: - Dzień dobry, kuzynko!