Gest, który uczyniła pani Nicole, przypomniał ruch, jakim odgania się zwykle muchy.

- Później, później! Idźcie teraz do kuchni, przecież widzicie, że przeszkadzacie!

Idąc za braciszkiem, skierowali się w stronę drzwi znajdujących się w głębi sklepu, ale kiedy przechodzili obok dam, jedna z nich wyciągnęła z sakiewki złotą monetę i wsunęła do ręki Katarzyny. Zaskoczona dziewczyna nie zareagowała.

- Biedna kobieta! - wykrzyknęła dama litościwie. - Kup sobie jakąś nową sukienkę!

Tak miły uśmiech towarzyszył tym słowom, że Katarzyna poczuła prawdziwą sympatię do tej litościwej kobiety, która potrafiła współczuć niedoli innej kobiety. Podziękowała jej ukłonem mówiąc: - Dzięki, szlachetna pani... Niech Bóg ci błogosławi! Ale pani Nicole wyglądała na bardzo oburzoną.

- Pani baronowa jest zbyt dobra... taka hojność! No, idźcie już!

Kiedy weszli do dużej, dobrze ogrzanej płomieniem z kominka kuchni, nie zastali w niej nikogo, lecz drzwi prowadzące na tylny dziedziniec były na wpół otwarte. Służąca musiała udać się do studni lub poszła nakarmić drób.

Arnold, który od chwili wejścia do domu z trudem zachowywał milczenie, powiedział cierpko: - Jeśli mamy mieszkać z tą Nicole, to chyba wolę spać w porcie z ładowaczami.

- Cicho! - uciął brat Stefan. - Nie trzeba ufać pozorom. Zmienisz może zdanie na temat twojej gospodyni. A oto i służąca!

W tej chwil do kuchni weszła mocno zbudowana dziewczyna, dźwigając wiadra pełne wody, i, zaskoczona, o mało co nie wypuściła ich z rąk.

- Ej, wy tam, czego tu szukacie? - krzyknęła.

Brat Stefan miał właśnie coś odpowiedzieć, ale w tej chwili do kuchni weszła pani Nicole.

- To są kuzyni mojego męża, którzy przybywają z Louviers, gdzie wszystko stracili - powiedziała, nie tracąc nic ze swego przykrego wyglądu. Musimy ich ugościć. Daj im coś zjeść, Małgorzato, a potem zaprowadź ich na poddasze. Kiedy pan wróci, zadecyduje, co z nimi zrobić!

- Wielkie dzięki za twą litość, wielmożna pani - zaczął brat Stefan, ale Nicole przerwała jego słowa, wzruszając ramionami.

- To nasz chrześcijański obowiązek. Żyjemy skromnie, mamy kłopoty z żywnością, ale nie mogę zostawić na ulicy krewnych mego męża. A teraz pozwól ze mną, ojcze, chcę z tobą porozmawiać...

Brat Stefan ruszył za nią bez pośpiechu, pozostawiając Arnolda i Katarzynę w towarzystwie służącej, która spoglądała na nich kątem oka. Bez wątpienia, nie stwierdziła niczego podejrzanego, bo napełniła dwie miski zupą, ukroiła wielką pajdę razowego chleba i podsunęła to wszystko nowo przybyłym.

- A więc przychodzicie z Louviers?

- Tak - powiedziała Katarzyna, zanurzając łyżkę w gęstej i smakowitej zupie. - Z Louviers...

- Mam tam kuzynów, garbarzy... Czy znacie Wilhelma Lerouge'a?

Teraz Arnold włączył się do rozmowy. Przestał jeść zupę, którą chłeptał z wielkim hałasem, jak to robili chłopi, i spojrzał na służącą.

- Pewnie! Wilhelm Lerouge? Chyba go znam. Biedny człowiek.

Powiesił go ten bandyta Vignolles! Ot co, żyjemy w strasznych czasach.

Ciężko nam, biedakom.

Zdumiona Katarzyna nie wierzyła własnym uszom. Od ich przybycia do Rouen cały czas obawiała się, że maniery mogą zdradzić jego szlachetne pochodzenie, a teraz okazało się, że w tej grze radzi sobie lepiej od niej.

Udało mu się, bo Małgorzata westchnęła w przekonaniem: - Tak, tak, jest ciężko! Ale tutaj nie będzie wam źle. Z panią Nicole nieraz trudno wytrzymać, ale jada się tutaj dobrze. Wyglądasz na silnego, pan Jan znajdzie ci jakąś robotę, a twoja żona też nie będzie się nudziła.

Druga służąca zmarła. Nie brak tu roboty.

- Nie boję się pracy - zapewniła ją Katarzyna, podczas gdy Arnold, wyraźnie zadowolony z siebie, kończył połykać zupę.

Kiedy skończył, wyczyścił miseczkę kawałkiem chleba, wychylił kubek wina jednym haustem i wytarł usta rękawem.

- Zaraz poczułem się lepiej - powiedział z zadowoloną miną. - Zupa była bardzo dobra. - I aby to potwierdzić, czknął głośno.

- Chodźcie teraz, pokażę wam waszą izbę. Nie ma tam luksusów ani nawet ogrzewania, ale we dwójkę będzie wam ciepło, no nie? - dodała, mrużąc porozumiewawczo oko.

Poddasze, znajdujące się pod wielkim dwuspadowym dachem, wyglądało jak pudełko w kształcie ściętej piramidy. Było tam trochę nieużywanych już przedmiotów i panował straszny ziąb. Ale Małgorzata przyniosła dwa sienniki, które ułożyła jeden na drugim, oraz dużo wełnianych nakryć.

- Jutro trochę się tu posprząta. A dzisiaj najważniejsze, żeby nie było wam zimno. Odpocznijcie teraz trochę.

Kiedy wyszła, Arnold i Katarzyna znaleźli się sami i przez chwilę stali twarzą w twarz, patrząc na siebie. Nagle Katarzyna wybuchnęła śmiechem.

Już od dawna miała na to ochotę.

- Nie wiedziałam, że masz takie zdolności! - powiedziała z kpiną w głosie. - Jesteś doskonały w roli chłopa. A ja się bałam, że tego nie potrafisz.

- Mówiłem ci, że wychowywałem się jak mały wieśniak... i sądzę dodał z nagłym uśmiechem, który rozjaśnił mu twarz - że pozostałem wieśniakiem w przebraniu. Wcale się tego nie wstydzę. Ja nie jestem stworzony do życia światowego. Ale muszę przyznać, że i ty dobrze sobie radzisz ze swoją rolą!

I nagle on również zaczął się śmiać, towarzysząc Katarzynie w tej szczerej radości, która przyniosła im odprężenie i odsunęła na jakiś czas urazy i złe wspomnienia. Śmiali się jak dwójka dzieci, które zrobiły dobry kawał, w takiej zgodzie, w jakiej chyba jeszcze nigdy nie byli, nawet w czasie najbardziej płomiennych chwil spędzonych wspólnie. Śmiali się jeszcze, kiedy pani Nicole weszła na poddasze z paczką pod pachą.

- Bądźcie cicho! - powiedziała, kładąc palec na ustach. - Ktoś mógłby was usłyszeć, a jak na uciekinierów pozbawionych wszystkiego, jesteście trochę zbyt weseli.

Tym razem uśmiechnęła się do Katarzyny, która spostrzegła, że uśmiech dodał trochę czaru tej podłużnej, pozbawionej wdzięku twarzy.

Gospodyni rzuciła paczkę z ubraniami na siennik, a potem się ukłoniła.

- Drodzy państwo, wybaczcie sposób, w jaki was przyjęłam...

wybaczcie również przy okazji moje cierpkie uwagi i zły humor w przyszłości! Nie ufam służącej ani zresztą nikomu!

Katarzyna, która od momentu przybycia do domu państwa Son czuła się niepewnie, ucałowała ją spontanicznie, podczas gdy Arnold zapewniał, że wprost przeciwnie, są jej bardzo wdzięczni. Wyjaśniwszy wszystko, Nicole odeszła, aby Małgorzata nie zaczęła czegoś podejrzewać. Przyniesiono im przybory toaletowe i wodę. Kiedy przyszedł pan Jan Son, byli umyci i przebrani w czyste, chociaż skromne odzienie, jak przystoi ubogim krewnym.

Na pierwszy rzut oka mistrz murarski nie wyglądał wcale sympatyczniej od swojej żony. Gruby i czerwony, nadęty od tłuszczu i dumy, spoglądał na wszystko zaspanym wzrokiem, zadowolony z siebie i powolny, co nie przemawiało na jego korzyść. Ale jego „kuzyni" szybko się prze-konali, że pod tym przykrym wyglądem krył się jasny umysł, rzeczywista odwaga i prawdziwa normandzka przebiegłość.

- Odpocznijcie dzisiaj wieczór - powiedział do nich cicho, kiedy służąca skończyła podawać wieczerzę. - Jutro pokażę wam naszą piwnicę.

To tam organizujemy spotkania, bez obawy, że ktoś nas podsłucha.

Kiedy zadzwoniono na gaszenie świateł; wszyscy odmówili wspólną modlitwę i każdy poszedł do siebie. Arnold i Katarzyna udali się na swoje poddasze, a serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. To wspólne zamieszkiwanie krępowało ją, lecz jednocześnie napełniało radością, bo przecież... Małgorzata przygotowała tylko jedno łóżko. Nie wiedziała, czy ma się radować, czy też może obawiać nowych złorzeczeń. Ale kiedy weszli na górę, Arnold spokojnie zdjął z łóżka jeden z sienników, przeciągnął go w kąt i wziął przykrycie. Wśród niepotrzebnych rzeczy znalazł stare, potargane płótno, które starannie rozwiesił między nimi na belkach stropowych.

Obojętna, lecz trochę rozczarowana, patrzyła, co robi. Kiedy skończył, odwrócił się w jej stronę, uśmiechnął się i ukłonił tak grzecznie, jakby znajdowali się w jakimś pałacu, a nie w brudnej norze.

- Dobranoc! - powiedział uprzejmie. - Dobranoc... moja droga żono.

Kilka minut później Katarzyna usłyszała głośne chrapanie i zrozumiała, że usnął na dobre. Dzień był bardzo męczący i dziewczyna miała ochotę uczynić to samo, ale była zbyt zdenerwowana. Długo kręciła się na sienniku, lecz nie udawało jej się zmrużyć oka. Czuła złość do Arnolda, do siebie samej i do całego świata. I żeby chociaż ten dureń nie chrapał tak głośno!

* * *

Od tej chwili młodzi ludzie zaczęli wieść dziwne życie. Każdego dnia, pod czujnym okiem Nicole, Katarzyna pracowała w domu, pomagając Małgorzacie w kuchni, przy praniu, sprzątaniu i prasowaniu, wysłuchując częstych wybuchów złości gospodyni, szczególnie kiedy ktoś był w sklepie.

Doskonale radziła sobie z rolą ubogiej krewnej przyjętej z litości. Co się tyczy Arnolda, wspaniale wcielił się w rolę murarza. Dzięki temu, że umiał pisać, nie musiał wykonywać karkołomnych prac na rusztowaniach, a Jan Son, powierzając Arnoldowi funkcję sekretarza, oszczędził mu ciekawości i zdziwienia ze strony robotników. Ponieważ był kuzynem szefa, nikomu nie przeszkadzało, że jest traktowany trochę lepiej od innych.

Z nadejściem nocy, kiedy Małgorzata już spała, schodzili do piwnicy państwa Son, gdzie odbywały się tajne zgromadzenia, niemające nic wspólnego z murarką. Tam przynoszono pewne wiadomości z procesu Joanny d'Arc dzięki mnichom z zakonu Świętego Dominika należącego do klasztoru Świętego Jakuba; mnisi systematycznie brali udział w posiedzeniach, tajnych od początku marca. Dwaj mnisi, brat Isambart de la Pierre i brat Marcin Ladvenu, pomagali Joannie ze wszystkich sił i udzielali rad, gdy tylko mogli zbliżyć się do niej. Ale Cauchon i Warwick dobrze strzegli swej zdobyczy i brat Isambart, który poradził Joannie, aby odwołała się do papieża i do soboru w Bazylei, został ostrzeżony przez groźnego biskupa Beauvais, że zostanie umieszczony w worku i wrzucony do Sekwany. Obydwaj współczuli Dziewicy i mieli dla niej głęboki podziw.

Opisywali Janowi Sonowi i jego przyjaciołom codzienną udrękę Joanny, cytowali jej proste, jasne i pełne wiary odpowiedzi na podchwytliwe pytania stronniczych prawników chcących przypodobać się zwycięzcy. Joanna broniła się inteligentnie, z opanowaniem i dokładnością, co graniczyło z cudem, jeśli weźmie się pod uwagę, że ta osiemnastoletnia dziewczyna nie umiała ani pisać, ani czytać. Potrafiła jedynie się podpisać.

- Cały ten proces jest nielegalny, fałszywy i brudny - mówił brat Isambart poważnym głosem. - Cauchon obiecał, że ją zabije, ale pragnie przede wszystkim zniszczyć zaufanie do króla Francji. I aby to osiągnąć, nie cofnie się przed niczym!

Dowiedzieli się od niego, że Joanna, zaprowadzona do sali tortur w baszcie, pozostała nieugięta i prawa nawet na widok biczów zakończonych ołowiem, którymi ją straszono; nikomu nie udało się zniszczyć jej nadzwyczajnej odwagi. Ale im więcej dni upływało, tym trudniejszy był do niej dostęp. Jan Son w towarzystwie Arnolda, który zapuścił brodę dla jeszcze lepszej charakteryzacji, udał się do wieży Bouvreuil pod pozorem zakończenia murarki, żeby sprawdzić, czy pod żadnym z krużganków nie uda się wykonać podkopu, którym więziona mogłaby uciec. Obydwaj wrócili zrozpaczeni.

- Nikt nie może zamienić z nią słowa. Cały czas jest silnie strzeżona. A zamek jest pełen żołnierzy. Przeszukiwano nas co najmniej dziesięć razy.

Trzeba by dużej armii, aby zaatakować podobną fortecę - powiedział Arnold, opadając na taboret. - Nigdy nam się to nie uda. Nigdy!

W którymś momencie spiskowcy planowali, aby spróbować przekupić sędziów za pomocą klejnotów Joanny. Ale brat Isambart odwiódł ich od tego zamiaru.

- To nie zdałoby się na nic. Wzdrygam się przed takim osądem ludzi Kościoła, ale przyjęliby ofiarowane kosztowności... i wydaliby was natychmiast. Żaden z nich nie zawahałby się przez moment, aby skorzystać z obu okazji. Ci, którzy działali w dobrej wierze, na przykład biskup Avranches, już dawno uznali się za niekompetentnych.

- Cóż więc robić? - zapytała Katarzyna.

Mistrz Jan Son wzruszył potężnymi ramionami i wypił jednym haustem dzban wina dla dodania sobie odwagi.

- Poczekać na dzień ogłoszenia wyroku... ponieważ taki z pewnością nadejdzie, i wtedy spróbować coś zrobić. To nasza jedyna szansa... Jedyna szansa dla Joanny, że Bóg ulituje się nad nią - powiedział.

Opuściwszy głęboką piwnicę, służącą dawniej do przechowywania wina, Arnold i Katarzyna udali się na swoje poddasze, ale nie mieli sobie nic do powiedzenia. Wznosił się między nimi tragiczny cień uwięzionej.