Na to Jakub Boucher westchnął, zmarszczywszy czoło.
- On jest kuzynem La Tremoille'a, który całkowicie zawładnął naszym królem i wszystko sobie podporządkował, jeśli prawdą jest to, co o nim mówią.
- Ale przede wszystkim jest kapitanem królewskim - upierała się przy swoim Katarzyna - a ja nie mam wyboru, jeśli chcę połączyć się z panem Montsalvym.
Rodzina Boucherów pojęła, że nic nie powstrzyma Katarzyny i że uda się ona do niebezpiecznego Andegaweńczyka. Nie nalegali już dłużej, a w chwili pożegnania pani Matylda ucałowała Katarzynę, założyła jej na szyję piękny złoty medalion z wizerunkiem patronki, a w rękę wsunęła mały relikwiarzyk, w którym spoczywał odłamek kości świętego Jakuba.
Katarzyna o mało się nie uśmiechnęła w owej chwili, upominki te bowiem przywiodły jej na myśl wiele wspomnień. Przypomniała sobie nędzną ruderę Barnaby w złodziejskiej dzielnicy Paryża, a także Muszelnika z wielkim nosem, długimi nogami i zręcznymi palcami, na które padały odblaski z ogniska. Ileż to razy patrzyła okrągłymi oczami na to, jak zamyka się podobne szczątki do takich samych pudełek? Rozbrzmiewał jeszcze w jej uszach szyderczy głos Machefera, króla żebraków, który mawiał: - Zważywszy, ile razy wkładano go do pudełka, ten twój święty Jakub musiałby być wielki jak słoń Karola Wielkiego.
Może i ten relikwiarz wyszedł ze zmyślnych rąk Barnaby, a w tym przypadku jego świętość była bardziej niż wątpliwa, niemniej jednak drogi był sercu Katarzyny. Te kilka uncji złocistej miedzi stanowiło jak gdyby pomost między dniem dzisiejszym a dawnymi czasami. Były niczym przyjacielską ręka wyciągnięta z grobu i ponad minionymi latami...
Ściskając pudełeczko, ucałowała Matyldę ze łzami w oczach.
Katarzyna rozmyślała o tym wszystkim, zbliżając się do odrażającego, a zarazem wspaniałego zamku. Jej ręka, obciągnięta płową rękawiczką z zamszu, instynktownie poszukała na gorsie nieznacznej wypukłości, która wskazywała miejsce relikwiarzyka, zacisnęła się na nim chwilę, jakby prosiła cienie Barnaby o dodanie jej odwagi. Jednak gdy miała skierować się do barbakanu, wyszła zeń grupa żołnierzy, ciągnąc w pyle długie piki i nogi w butach z grubej skóry. Ciągnęli także mężczyznę w łachmanach ze związanymi z tyłu rękoma, mrużącego oczy od zachodzącego słońca. Inny mężczyzna w obszernej szacie z czarnego sukna, zebranej w pas, do którego przytroczony był kałamarz, pocił się w ciężkim kapturze z tego samego materiału, idąc za nimi ze zwojem pergaminu w ręce zapieczętowanym na czerwono.
Grupa skierowała się na drogę, która wiodła brzegiem stawu i ginęła pod zwieszającymi się gałęziami. Rozumiejąc, że więzień prowadzony jest na śmierć, obie kobiety jednocześnie się przeżegnały, a Katarzyna zadrżała, bowiem skazaniec - mijając ją - zatrzymał na niej swój wzrok.
Wyczytała w nim straszliwy lęk i nieludzkie cierpienie.
- Nie ma nawet najmarniejszego mnicha, który by towarzyszył temu człowiekowi w jego ostatnich chwilach - wymamrotała Sara. - Do jakich to bezbożników trafiliśmy?
Katarzyna zacisnęła mocniej rękę na piersi i ogarnęła ją nieprzeparta pokusa, by zawrócić. Czyż nie lepiej byłoby zatrzymać się w jakiejś oberży lub nawet u któregoś z mieszkańców wioski, i tam czekać na powrót Gilles'a de Rais'go? Natychmiast jednak przyszło jej na myśl, że jeżeli jakieś wiadomości nadejdą do zamku, ona niczego się nie dowie.
Pomyślała także, iż Grilles de Rais zapewne jeszcze nie wrócił i było rzeczą niegodną obawiać się starca. Być może Arnold tu nie przyjedzie, lecz da jej znać, gdzie ma go szukać.
W tej właśnie chwili rozległa się nad jej głową trąbka strażnika, a szorstki głos zapytał: - Czego chcecie, cudzoziemcy, i dlaczego przybywacie do tego zamku? - Nie dopuszczając Katarzyny do głosu, Walter zatrzymał swoją mulicę, stanął w strzemionach i przyłożywszy dłonie do ust, krzyknął: - Szlachetnie urodzona, potężna pani - ta rytualna formułka kazała Katarzynie uśmiechnąć się w duchu, potęga jej bowiem była już tylko wspomnieniem - Katarzyna de Brazey, zaproszona przez pana de Rais'go, prosi o otwarcie bram. Uprzedź, przyjacielu, swego pana, a pospiesz się.
Nie przywykliśmy czekać.
Sara, ujęta tym tonem, spojrzała w osłupieniu na olbrzyma. Widać tak było pisane, żeby ten chłopak zdumiewał ją zawsze. Skąd, tak nagle, nabrał manier, których nie powstydziłby się nawet prawdziwy herold? Ale ten ton pełen wyższości okazał się skuteczny. Hełm żołnierza zniknął z blanki pokrytej wysokim spiczastym dachem wieży. Podczas gdy oddalił się on z rozkazem, biegnąc zapewne z wszystkich sił, mały oddział przeszedł przez barbakan i dotarł do mostu stałego, nad wodami stawu wypełnionego zielonymi trzcinami i rzeżuchą wodną. Przed nimi, zaczepiony o wysokie, czarne mury, widniał most zwodzony, prezentujący swoje potężne, dębowe bale i żelazne okucia. Nad ich głowami wznosiły się na zawrotną wysokość mury, poznaczone tu i ówdzie niewielkimi otworami strzelniczymi umieszczonymi tak wysoko, że niewidoczna stawała się szorstkość kamieni, które nikły w cieniu palisady. Pod machikułami duże, czarne zacieki dawały świadectwo niegdysiejszym oblężeniom i zaciekłym obronom. Champtoce podobne było do zaskorupiałych w żelaznych zbrojach starych wojowników, których nic nie mogło pokonać ani przygiąć do ziemi, którzy potrafili umierać na stojąco, wspierając się jedynie na swej dumie i poczuciu niezniszczalności.
Z wieżyczki strażnika przeciągle zabrzmiała trąbka. Słońce znikło, a po pociemniałym niebie przelatywały stadami kruki. Uroczyście, powoli, z apokaliptycznym hałasem, wielki most zwodzony się opuścił...
Niewiarygodny przepych wielkiej komnaty Champtoce wywarł na Katarzynie wrażenie, choć była przyzwyczajona do świetności Brugii i Dijon, do połączenia bogactwa i elegancji pałacu w Bourges czy zamku Mehun-sur-Yevre, gdzie król Karol lubił trzymać swój dwór. W szafkach i kredensach piętrzyło się bogactwo masywnych półmisków, posążków pokrytych cennym szkliwem, a na stole nakrytym błękitnym aksamitem znajdowała się cudowna szachownica z zielonego kryształu i złota, która oczekiwała na graczy. Co do paradnej ławy, to była ona udrapowana złotem i błyszczała w promieniach miliona długich świec z czerwonego wosku jak kapa biskupia.
Wszedłszy do komnaty, pomyślała, że ta olśniewająca, błękitna, czerwona i złota sala była trochę zbyt ostentacyjna. Przypominała jej obłąkańcze szaty Jerzego de La Tremoille'a, który nie czuł się ubrany, jeśli nie połyskiwał złotem. Podobnie jej oczy, zrazu oślepione, miały trudności z rozróżnieniem wśród całego tego przepychu dwóch postaci nieskończenie bardziej prostych: starszego wielmoży, całego w czerni, i młodej kobiety odzianej w jasnoszare szaty. Pierwsza z tych osób właśnie wstawała z fotela, by podejść do niej.
- Witaj w naszym domu, szlachetna pani! Jestem Jan de Craon, zarządzam tu wszystkim pod nieobecność mojego wnuka, Gilles'a de Rais'go. Minęło kilka dni od przybycia posłańca zapowiadającego pani wizytę. Martwiliśmy się już o panią.
- Podróż była wyczerpująca i straciłam dużo czasu. Ale serdecznie dziękuję panu za troskliwość.
Nie przerywając wypowiedzi, spoglądała cały czas na młodą kobietę, ku której obracał się pan de Craon.
- To moja wnuczka, która - tak jak i ty, pani - ma na imię Katarzyna.
Pochodzi ze szlachetnie urodzonej rodziny de Thouars i jest żoną Gilles'a.
Obie młode kobiety wymieniły ceremonialny rewerans*, obserwując się nawzajem spod skromnie spuszczonych powiek.
* Rewerans - głębokie dygnięcie z ukłonem.
Pani de Rais mogła mieć dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem lat i byłaby ładna, gdyby nie malujący się w jej łagodnych, brązowych oczach stały niepokój - podobny do tego, jaki widuje się u ściganych saren. Była wysoka i gibka, ale niemal chuda, a jej twarz miała wyblakłe kolory starego obrazu. Mała główka okolona koroną splecionych jasnoblond warkoczy poruszała się z wielkim wdziękiem na długiej, giętkiej szyi. Jej arystokratyczny wygląd przypominał Katarzynie jej siostrę, Luizę, benedyktynkę z klasztoru w Tart w Burgundii. Luiza jednak nigdy nie miała tego zrezygnowanego wyrazu twarzy, tej smutnej łagodności, która sprawiała wrażenie lękliwej. W porównaniu z nią Katarzyna czuła się dziwnie mocna i energiczna, choć tamta Katarzyna była od niej wyższa.
Ogarnęło ją pragnienie, by bronić tej melancholijnej młodej kobiety.
Łagodny głos kasztelanki przerwał jej ciche obserwacje. Spostrzegła, że Katarzyna de Rais uśmiecha się do niej i szczerze odwzajemniła jej uśmiech. Ta młoda kobieta wydawała się bardzo miła, nieskończenie milsza od starca, który je obserwował. Wyglądał na takiego, jakim go opisywano: na starego okrutnika. Wysoki, prosty i suchy jak zimowe, stare drzewo. Najbardziej charakterystyczny w jego obliczu, poza władczymi, czarnymi oczami, był orli nos, za wielki do tej chudej twarzy, pochłaniający jakby cały jej obszar. W kącikach ust starca czaiła się sarkastyczna fałdka, a jego spojrzenie ukryte było w głębi oczodołów otoczonych sztywnym, szarym włosem. Katarzyna nie musiała bynajmniej przypominać sobie ostrzeżeń brata Tomasza czy Matyldy Boucher, by odczuwać, że każdy, kto się z nim zetknie, musi wobec niego żywić nieufność.
Pani de Rais łagodnym głosem zaproponowała, że zaprowadzi Katarzynę do jej pokoju.
- Dobrze czynisz, córko - odparł Craon i dodał, zwróciwszy się do Katarzyny: - Moja żona jest na polowaniu. To zajęcie, którego mogę jej tylko zazdrościć, gdyż dla mnie jest zakazane z uwagi na sztywną nogę.
Zanim Katarzyna opuściła komnatę, zadała pytanie, które cisnęło się jej na usta: - Jaśnie wielmożny pan Gilles dał mi do zrozumienia, że spotkam tu królową Jolantę, której jestem damą dworu. Czy już jej nie ma?
Młodej kobiecie wydawało się, że Katarzyna de Rais zaczerwieniła się i odwróciła wzrok, ale starszy pan pospieszył z odpowiedzią.
- Królowa opuściła nas kilka dni temu. Negocjacje, jakie prowadziła tu z księciem Bretanii, zostały szczęśliwie zakończone, więc pani Jolanta znajduje się teraz w Amboise, gdzie przygotowuje się do wesela najmłodszej córki, która poślubia spadkobiercę Bretańczyka.
- W takim razie - rzekła Katarzyna - nie jest rzeczą konieczną, bym narzuciła panu swoją obecność dłużej niż jedną noc. Jutro wyruszę w drogę, by dołączyć do mojej królowej.
Przez oczy Craona przebiegła błyskawica, ale jego wyschłe usta rozchyliły się w uśmiechu - niemal miłym.
- Cóż za pośpiech! Pani obecność zabawi moją wnuczkę, która czuje się tu osamotniona pod nieobecność męża!
Czy nie wyświadczy nam pani tej łaski i nie pozostanie kilka dni?
Katarzyna, niepewna, zawahała się. Było jej trudno odmówić, nie będąc przy tym niegrzeczną. Tymczasem za nic na świecie nie chciałaby obrazić marszałka de Rais'go, od którego zależało odzyskanie Arnolda.
Schyliła się w ukłonie.
- Wielkie dzięki za miłe przyjęcie i zaproszenie, panie. Zatrzymam się zatem, bardzo chętnie, kilka dni.
Gdy Katarzyna wychodziła z olśniewającej komnaty, doznała uczucia, że zanurza się w ciemny tunel. Tymczasem przed nią znajdowały się piękne, kręcone schody prowadzące na piętro pokryte freskami przedstawiającymi sceny z Księgi Wyjścia, oświetlone tu i ówdzie trójramiennymi pochodniami oprawionymi w brąz z wytłoczonym herbem.
Jej oczy jednak zmęczyły się już tym blaskiem. Przed nią, na kamiennych schodach, wytartych od tysiąca stóp, które po nich przeszły, falował łagodnie aksamitny, szary tren pani de Rais. Młoda kobieta, zapewne onieśmielona, nie odezwała się ani słowem. Wchodziła na górę powoli, z pochyloną głową na długiej, białej szyi, a obie ręce przytrzymywały ciężką spódnicę. Katarzyna poczuła się nagle speszona i również milczała. Jedna za drugą wchodziły na wyższe piętro, skąd prowadziła galeria. Kasztelanka weszła na nią, pchnęła niskie drzwi, głęboko ukryte pod łukiem większych, i zatrzymała się przy framudze.
- Oto twój pokój, pani - rzekła. - Służąca czeka w środku na rozkazy.
Łagodne światło świec umieszczonych w wysokim kandelabrze z żelaza docierało aż na środek korytarza. Zanim Katarzyna weszła w drzwi, które przed nią otwarto, zatrzymała się przed panią domu.
- Proszę wybaczyć moją ciekawość, pani Katarzyno - rzekła łagodnie - ale czemu jesteś, pani, tak smutna? Jesteś młoda, piękna, bogata, szlachetnie urodzona, małżonek twój jest czarujący i sławny, i...
Żona Gilles'a uniosła raptownie powieki, patrząc prosto w twarz nowo przybyłej.
- Mój małżonek? - odezwała się głucho. - Czy jesteś, pani, pewna, że mam męża? Może pani odpoczywać do kolacji. Gong będzie za jakąś godzinę.
Katarzyna weszła do pokoju, nie nalegając dłużej na odpowiedź, pani domu zamknęła cichutko drzwi i zniknęła.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.