Gilles nie odpowiedział. Ponieważ jego czarne oczy śledziły Katarzynę, dorzuciła sucho: - W każdym razie, chciałabym wiedzieć, o co La Tremoille mógł oskarżyć Arnolda, który jest ucieleśnieniem prawości i lojalności!

- Ach! Miłość jest piękna i zazdroszczę Montsalvy'emu, że wzbudził w pani takie uczucie! To zaślepia! Moja droga, pani ukochany postawił siebie poza prawem, wchodząc do Rouen bez zezwolenia króla, który w swej mądrości uznał za właściwe zostawić słynną Dziewicę jej losowi.

Próba uwolnienia jej oznaczałaby zatem wystąpienie przeciw woli króla.

- Ja również próbowałam ją uwolnić.

- Więc pani także jest poza prawem, droga Katarzyno, i powierzono panią mej opiece, podobnie jak Arnold de Montsalvy został powierzony La Tremoille'owi. Nie ma pani prawa opuścić mej posiadłości... Jeśli nie podporządkuje się pani temu, znajdzie się bardzo prędko na dnie jakiegoś ciemnego lochu - rzekł marszałek, uśmiechając się mile.

Na tę wieść Katarzyna się zachwiała, ale duma kazała jej utrzymać się na nogach niemal wbrew jej samej. Odepchnęła rękę Sary, która spieszyła z pomocą. Udało się jej nawet uśmiechnąć z niewypowiedzianą pogardą, - Cudownie! Ja, głupia, brałam pana za szlachcica, wierzyłam słowu marszałka Francji! A pan jesteś zerem, niczym - tylko nędznym sługą La Tremoille'a, gotowego sprzedać swych przyjaciół temu, kto da więcej.

Zapomina pan tylko o tym, że inni znają prawdę o Arnoldzie i o mnie. La Hire. .

- La Hire jest uwięziony w Louviers, które znowu jest w rękach Anglików, a pani przyjaciel Xaintrailles także został pojmany nad Oise.

Proszę nie mówić mi już o konetablu de Richemoncie, którego król oddalił i który ryzykuje głową, jeśli odważy się pojawić na dworze królewskim.

Co do królowej Jolanty, tej wścibskiej teściowej Jego Wysokości, która wtrącała się do królewskich rządów, król dał do zrozumienia, po weselu jej córki, że jest pilnie potrzebna w swym majątku w Prowansji. Teraz powinna już być gdzieś w okolicy Taraskonu. . To daleko!

Tym razem Katarzyna oniemiała. Poczuła, że kręci jej się w głowie na myśl o tym, jaką przyszłość zgotował jej z całą perfidią Gilles.

Rozumiała teraz doskonale manipulacje La Tremoille'a. Umiejętnie sterując, omotał króla tak, że ten oddalił swych najwierniejszych poddanych, najbardziej pewnych obrońców królestwa przed zakusami Anglików: konetabla de Richemonta i królową Jolantę, matkę swej żony.

Biedny Karol VII, niepomny przysług, wpadł, zapewne radośnie, w pułapkę łatwego życia i wątpliwych rozkoszy.

- A zatem - rzekła z boleścią w głosie - przelana krew nie jest ważna!

Prawdziwym królem Francji jest La Tremoille, a pana nie mierzi służenie mu, pana, w którego żyłach płynie książęca krew?

- La Tremoille jest moim kuzynem, piękna pani, a stosowny pakt łączy mnie z nim na dobre i złe. Ale złe nam nie zagraża.

- A więc przekaż mnie, panie, w jego ręce, tak jak uczyniłeś to z Arnoldem. Byliśmy połączeni w Rouen, powinieneś nas również połączyć karą, na którą według ciebie zasługujemy. Prowadź mnie do Sully...

Gilles de Rais wybuchnął śmiechem tak gwałtownym i okrutnym, jakim właśnie muszą się śmiać wilki, jeśli w ogóle to czynią - pomyślała z trwogą Katarzyna.

- Służę memu kuzynowi, ale również dbam o własne korzyści, moja droga. Może później każę zawieźć panią do Sully, pod warunkiem że otrzymam od pani to, czego chcę.

- Czego pan chce?

- Dwóch rzeczy, które są nieocenione dla mężczyzny uwielbiającego jak ja obiekty nieskazitelnie piękne: przede wszystkim pragnę ciebie, pani... a następnie pewnego czarnego diamentu, z którego posiadania stałaś się niemal tak sławna jak z powodu swoich wspaniałych włosów. .

Oto więc miałby być powód tych wykrętnych korowodów? Tego chciał Gilles de Rais? Wściekłość, nienawiść i obrzydzenie zawładnęły Katarzyną bez reszty, chroniąc ją zarazem przed smutkiem i łzami.

Roześmiała mu się prosto w nos.

- Jesteś pan szalony! Nie mogę dostarczyć panu, marszałku, żadnej z tych dwóch rzeczy. Diament nie znajduje się bowiem w mym posiadaniu, a moja osoba też już do mnie nie należy: spodziewam się dziecka...

Na twarzy de Rais'go odmalowało się rozczarowanie. Podszedł trzy kroki w stronę Katarzyny, wziął ją za nadgarstek i odsunął leciutko, by oszacować jej sylwetkę i nieco pogrubiałą kibić.

- Do diaska, to prawda! - rzekł drżącym głosem. Ogromnym wysiłkiem woli zapanował jednak nad sobą ponownie i uśmiechnął się. No cóż, mogę poczekać - zarówno na kobietę, jak i na jej diament! Wiem, że już nie masz, pani, tego niezwykłego klejnotu, ale wciąż jest on pani własnością. A gdy tylko będziesz mogła porozumieć się z pewnym posłańcem... mnichem, który może tak łatwo wchodzić pomiędzy naszych wrogów, a zwłaszcza do poczciwego miasta Rouen. . prawda?

A więc wiedział wszystko! Katarzyna była w jego rękach, bezsilna niczym pisklę świeżo wyklute z jaja. Ale jej własna sytuacja niepokoiła ją mniej niż los Arnolda, bezbronnego w ręku najgorszego wroga. Co zrobi z nim La Tremoille w swym zamku otoczonym wodami Loary? Odarta z odwagi, opadła na krzesło, walcząc ze zbliżającym się omdleniem. Chciała umrzeć, natychmiast, przestać raz na zawsze walczyć z wiatrakami. Kiedy docierała do szczytu, mniemając, że na drugim zboczu droga będzie łatwiejsza, spostrzegała inną górę, wyższą, bardziej stromą. I zapewne tak będzie zawsze, dokąd tylko nie zabraknie jej sił...

- I po co to wszystko? - zapytała siebie samą, nie zdając sobie sprawy, że mówi na głos. - To się na nic nie zda! Na pewno Arnold już nie żyje...

- Gdyby nie ten drogi La Tremoille - odpowiedział Gilles z dezynwolturą - tak na pewno by się stało. Ale nasz Arnold ma tyle wdzięku! A moja piękna kuzynka Katarzyna zawsze miała do niego słabość. Proszę, nie niepokój się, moja piękna, pani La Tremoille czuwa nad nim z taką samą... a może nawet większą troskliwością niż ty! Wiesz przecież, że zawsze miała względy dla Montsalvy'ego!

Ta ostatnia złośliwość i to, co pod nią się kryło, dopełniły miary.

Katarzyna z okrzykiem bólu osunęła się w ramiona Sary i zaczęła szlochać, zraniona do głębi. Widok jej cierpień przerwał pełne rezerwy milczenie Sary.

- Idź stąd, panie! - powiedziała szorstko. - Już dosyć zła uczyniłeś.

Wzruszył ramionami i skierował się w stronę drzwi, następnie, odwróciwszy się, rzucił Sarze: - Zła? Też coś! Wystarczy spojrzeć na sprawy tak, jak one wyglądają. W końcu nic nie zmusza pani Katarzyny do opuszczenia tego domu, gdzie będzie zawsze traktowana godziwie... To znaczy tak, jak królowa! Nie widzę w tym nic tragicznego. Poradź jej, moja kochana, że jako kobieta inteligentna powinna krakać tak jak wrony, pomiędzy które weszła. Gra jest skończona... wygrana. Nic nie może już zagrozić potędze mojego kuzyna... ani mojej!

- Nic?

Sara raptownie wypuściła z rąk Katarzynę, która o mało nie padła na ziemię. Cyganka zbladła, a jej oczy rozszerzyły się i znieruchomiały.

Wyciągnęła ramię i skierowała się ku marszałkowi sztywnym krokiem, niczym lunatyczka. Ów zmarszczył brew i zaczął się cofać... Katarzyna przestała płakać i wstrzymała oddech. Głos Cyganki stał się donośniejszy i bezbarwny: - Twoja potęga jest jak kolos na glinianych nogach... Wokół ciebie wszędzie widać krew, która cię pochłonie i zatopi... Słychać okrzyki bólu i mściwości, w górę wyciągają się ręce, które domagają się sprawiedliwości.

I sprawiedliwość będzie wymierzona.. nadejdzie taki czas... Widzę ogromne miasto nad morzem... ogromny tłum... potrójną szubienicę!

Słyszę bicie dzwonów i modlitwy... Będziesz powieszony, Gilles'ie de Rais... a ogień pochłonie twe ciało!

Głos jasnowidzącej zamilkł.

De Rais wydał okrzyk przerażenia i uciekł.



Całą noc w zamku rozbrzmiewały echem odgłosy uczty i balu. W paradnej komnacie Gilles, jego rodzina i kapitanowie biesiadowali, a w pomieszczeniach kuchennych, pokojach służby i przybudówkach żołnierze zabawiali się ze służącymi. Krzyki, śmiechy i pijackie pieśni przedzierały się przez grube mury Champtoce, wypełniały dziedzińce i schody, docierając do pokoju, w którym Katarzyna - z suchymi oczami i ściśniętym sercem - szukała nadaremnie sposobu, w jaki mogłaby wyrwać się ze swego więzienia.

- Czemu cię nie usłuchałam? - powtarzała nieustannie Sarze. Czemu wpadłam w tę pułapkę? Powinnam była uciekać do Bourges, za wszelką cenę zobaczyć się z królową...

- Nie zauważyłaś zastawionych sideł. Wszystko było dobrze zaplanowane. Pierwszy lepszy strażnik by cię zatrzymał i wrzucił do fosy.

- Czy jest mi lepiej w murach tego zamku? Zostałam uwięziona, całkowicie uwięziona. Nawet moje ociężałe ciało jest mi więzieniem. Co mam zrobić, jak stąd wyjść?

- Uspokój się - szeptała Sara, głaszcząc łagodnie jej rozplecione włosy. - Uspokój się, zaklinam cię. Bóg ześle ci pomoc, jestem tego pewna. Musisz mieć nadzieję, modlić się... i czekać na sprzyjające okoliczności. Pierwszą rzeczą, jaką masz do zrobienia, jest wyjście stąd. A potem. .

- A potem pędzić Arnoldowi na odsiecz i...

- Masz na myśli Sully? Ryzykować, że znajdziesz się w rękach de La Tremoille'a dla samej tylko przyjemności, że będziesz w tym samym miejscu co Arnold? Chyba nie! Tak, musisz znaleźć kryjówkę, a następnie tego, który będzie umiał cię obronić i przekonać króla... nawet jeśli trzeba będzie uciekać aż do Prowansji, aby prosić o sprawiedliwość królową Jolantę. Spróbuj odpocząć, moja milutka, sen przynosi umysłowi jasność.

Jestem tutaj, obok ciebie. We dwie damy radę stąd wyjść. .

Ukołysana głosem starej przyjaciółki, Katarzyna stopniowo uspokajała się i nabierała odwagi.

O świcie żelazna pięść wstrząsnęła drzwiami. Jak w złym śnie Katarzyna ujrzała dwóch żołnierzy, którzy wtargnęli do pokoju. Jej krzyk pozostał bez echa. Ledwo zdążyła zaprotestować, wyrwano z jej ramion Sarę, którą próbowała przytrzymać jeszcze na korytarzu. .

- Jaśnie pan Gilles wydał rozkaz uwięzienia tej czarownicy! wykrzyknął sierżant, zatrzaskując za sobą ciężkie dębowe drzwi.

Wówczas Katarzyna zrozumiała, że została sama, opuszczona przez wszystkich i przez niebiosa także. Zaszlochała i zrozpaczona opadła na poduszki.

Rozdział piąty

Drogi Pana

Był to przelotny atak rozpaczy, Katarzyna poddała mu się tylko dlatego, że ta pełna niepokoju noc sprawiła, iż znalazła się na samym dnie.

Jej instynkt walki był jednak zbyt zakorzeniony, by nie miała znów podnieść głowy i rzucić się całym jestestwem w wir walki. Gniewne myśli kłębiły się w jej głowie, rozgrzewając wyczerpane mięśnie i krew zastygłą w żyłach nie gorzej niż postawienie baniek. Wyskoczyła z łóżka niczym uciekinier, pospiesznie się umyła, zwilżając jedynie opuchniętą od łez twarz i namydlając ręce. Natomiast długo się czesała, szczotkując do połysku włosy, głównie w tym celu, by dać rysom twarzy czas na przybranie normalnego wyglądu. Katarzyna wiedziała od dawna, że uroda była jej najlepszą bronią i że jeśli chciała wygrać nową bitwę, nie mogła stanąć do niej z miną ofiary. Instynkt podpowiadał jej, że w obliczu takiego człowieka jak Gilles de Rais słabość była najgorszym mankamentem!

Odświeżona i uczesana uperfumowała się lekko, przyoblekła suknię z brązowego aksamitu, podbitą białym atłasem i obramowaną wąskim pasem z gronostajów. Zrezygnowała ze zbyt uroczystego przyozdobienia głowy, zadowalając się białym woalem. Założyła rękawiczki, wzięła szalik i na początek udała się do kaplicy, gdzie o tej porze kapelan zamkowy miał zwyczaj odprawiania porannego nabożeństwa dla służby.

Wydawało się jej rzeczą nieodzowną polecić duszę Bogu, tak czuła się samotna i słaba.

Uczta miała swoje następstwa także tutaj. Poza kapelanem i ministrantem w małej kaplicy nie było nikogo i Katarzyna doznała uczucia, że ma teraz Boga tylko dla siebie.

Była to maleńka, ale przepiękna kapliczka. Zamiłowanie, jakie Gilles de Rais żywił do doskonałości, sprawiło, że była skończonym arcydziełem, błękitną szkatułką, w której wnętrzu krył się misternej roboty ołtarz i olbrzymi krucyfiks z ciężkiego złota na hebanowym krzyżu. Katarzyna ni gdy nie widziała podobnego cudu. Błękitne były sklepienia andegaweńskie, których kasetony połyskiwały od złota, oraz witraże z lekką domieszką szarości podkreślającą jeszcze ich kolor, błękitne były poduszki na ławach, a także puszyste kobierce, które nadawały kaplicy charakter nieco zbyt luksusowy i zbyt zmysłowy. Była ona jakby hymnem na cześć potęgi Gilles'a, a nie na chwałę bożą. Miał tu przybywać, by pomarzyć o tym wspaniałym niebie, w którym - jak zawsze - zajmowałby najważniejsze miejsce i panowałby nad klęczącym u jego stóp tłumem.