Na razie umysł Katarzyny niezdolny był do sztuki krasomówczej. Z przymkniętymi oczami i złożonymi rękami modliła się z całego serca o siłę i odwagę. Przystąpiła z żarliwością do komunii i przez dłuższy czas błagała Matkę Bożą o łaskę dla tych wszystkich, których kochała i którzy, tak jak ona, byli w niebezpieczeństwie. Wreszcie, nieco ukojona, wyszła z kaplicy, w chwili gdy zaspany strażnik zdecydował się zatrąbić na otwarcie wrót. Był jasny ranek, a jutrzenka rzucała różowe światło na kałuże wody na dziedzińcu. Chłopcy kuchenni, ziewając od ucha do ucha, wynosili z kuchni misy i odpadki. Zamek przygotowywał się do wyrzucenia ze swego wnętrza pozostałości wielkiego żarcia z poprzedniego wieczoru i rozpoczęcia nowego dnia.

Katarzynie przemknęło przez myśl, że o tej porze Gilles pewnie śpi, ale mimo to skierowała się zdecydowanym krokiem w stronę jego apartamentów. Rychło się przekonała, że było to przedsięwzięcie trudne.

Na każdym stopniu schodów ktoś leżał. Zwinięci w kłębek lub wyciągnięci na całą długość żołnierze drzemali w tym miejscu, w którym alkohol ściął ich z nóg; niektórzy przyciskali do piersi beczułkę lub puchar. Katarzyna natykała się co chwila na kałuże wina, z których unosił się taki fetor, że musiała sięgnąć po wonną saszetkę i przytknąć ją do nosa. Wszyscy prze raźliwie chrapali, nieodparcie przywodząc na myśl olbrzymie rozstrojone organy, na których grał obłąkany organista. Między mężczyznami spoczywało też kilka kobiet, śpiących z szeroko otwartymi ustami i włosami zlepionymi winem. Światło zabarwiało na fioletowo rumiane gęby parobków, a chłód poranka pokrył siną bladością skórę dziewcząt.

Niektóre instynktownie szukały przez sen ubrań, by się okryć. Katarzyna z obrzydzeniem przeskakiwała przez te ciała, niezbyt dbając o to, gdzie stawia nogę.

W paradnej komnacie panował taki sam nieład, a może nawet większy, z powodu rozwleczonych wszędzie resztek uczty. Kilku wielmożów spało w tych samych fotelach, w których ucztowało. Katarzyna wyminęła ich i przeszła do drugiego skrzydła. Wreszcie dotarła do drzwi sypialni Gilles'a. Znała ją, gdyż starsza pani de Craon oprowadziła ją kiedyś po całym zamku. Po obu stronach drzwi dopalały się pochodnie. Na progu ktoś leżał. Światło przesączało się przez witraż na twarz śpiącego i młoda kobieta rozpoznała w nim pazia Poitou. Nogą poruszyła ciałem chłopca, dopóki nie obudził się z przekleństwem na ustach.

- Kto tu?

Poznał Katarzynę i w jednej chwili zerwał się na nogi. On również musiał za dużo wypić. Podpuchnięta twarz była koloru szarego, oczy podkrążone, a w kącikach ust rysowały się zmarszczki znamionujące zmęczenie.

- Czego chcesz, pani? - zapytał zachrypniętym głosem.

- Zobaczyć się z twoim panem. I to natychmiast! Poitou wzruszył ramionami i jął niezręcznie zapinać kaftan, który trzymał się tylko na pasku.

- Wielmożny pan śpi teraz i obawiam się, że nie będzie mógł pani wysłuchać.

- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że jest zbyt pijany, aby zrozumieć to, co mam mu do powiedzenia, nie wierzę w to. Nie był pijany godzinę temu, kiedy kazał zaaresztować moją służącą. Chcę, aby się wytłumaczył.

Idź no zaraz po niego!

Chłopiec potrząsnął głową, a jego twarz spochmurniała.

- Pani, nie chciałbym cię obrazić i błagam, zechciej mi uwierzyć.

Każdy, kto śmiałby wejść do pokoju, ryzykuje życiem.

- Cóż mi po twoim życiu? Chcę go zobaczyć, powiadam! - krzyknęła zirytowana Katarzyna.

- Nie chodzi o moje życie, pani, ale o twoje. Oczywiście zabije mnie, jeśli wejdę. . ale następny cios będzie dla pani.

Mimo determinacji Katarzyna się zawahała. Poitou był szczery i najwidoczniej znał swego pana. Dodał jeszcze błagalnym szeptem: - Proszę mi wierzyć, pani Katarzyno, ja wcale nie żartuję. Lepiej będzie odłożyć to na później. Powiem, że pani była i chciała z nim mówić, ale, na litość, niech pani stąd odejdzie, błagam! O tej porze jaśnie pan jest po prostu bestią spuszczoną z łańcucha. On nie ma...

Nie skończył, ponieważ drzwi się otworzyły i stanął w nich Gilles de Rais we własnej osobie.

Katarzyna, której prawdopodobnie udzielił się strach pazia, cofnęła się nieco. Gilles de Rais miał na sobie tylko czerwone pludry, związane w talii. Jego szeroki tors, pokryty czarnymi, kędzierzawymi włosami, był nagi. Pod smagłą skórą poruszały się potężne mięśnie. Wygląd i silny zapach jego ciała rzeczywiście przywodziły na myśl bestię, o której mówił Poitou, natomiast czerwone światło przesączające się przez witraż podkreślało demoniczny wyraz twarzy Gilles'a. Oczy nabiegłe krwią w jednej chwili rozpoznały Katarzynę. Szturchańcem odepchnął pazia, który chciał coś powiedzieć, i chwycił ją mocno za ramię.

- Chodź - rzekł.

Ciągnięta przezeń Katarzyna przekroczyła próg pokoju i od razu poczuła lęk. Okiennice były zamknięte, zasłony zaciągnięte, więc panował tu prawie zupełny mrok. Tylko migająca lampka oliwna stojąca na skrzyni rozpraszała nieco ciemności. Było potwornie gorąco, a odór wina i potu na nowo ją odurzył. Próbowała uwolnić ramię, ale Gilles trzymał mocno.

- Proszę mnie puścić! - krzyknęła głosem zduszonym przez strach.

Wydawało się, że nie słyszy. Zaciągnął ją aż do wielkiego rozścielonego łoża, z którego zwieszały się prześcieradła. W czerwonym świetle lampy Katarzyna dostrzegła poruszający się pomiędzy poduszkami ludzki kształt. Ramię Gilles'a zanurzyło się gdzieś w tej okolicy i wydobyło spod kołder jęczącą dziewczynę, przyodzianą jedynie we własne, długie, czarne włosy.

- Idź stąd! - powiedział tym samym bezbarwnym i nieobecnym tonem. Dziewczyna wybełkotała coś. Osłupiała Katarzyna zobaczyła, że to ciało podlotka pokryte było dziwnymi ciemnymi śladami... dostrzegła też nieludzkie przerażenie dziewczyny. Musiała mieć nie więcej niż piętnaście lat. Próbowała ukryć się za jedną z kolumienek łóżka. Katarzynie zrobiło się słabo na ten widok. Gilles chwycił bicz na psy, który leżał na schodkach łóżka, i smagnął młodziutką dziewczynę trzy razy.

- Powiedziałem, idź stąd! - warknął.

Dziewczynka zawyła, ale pobiegła chwiejnym krokiem w stronę drzwi. Osłupienie Katarzyny przerodziło się w strach. Zrozumiała, że Poitou bynajmniej nie przesadzał i że o tej porze pan na Champtoce nie miał w sobie nic z człowieka. Zrobiła krok do wyjścia, ale potworna ręka znowu opadła na jej ramię.

- Ty nie - mruknął. - Ty zostaniesz tutaj!

Odrzucił bat i bez dalszych wyjaśnień wziął ją w ramiona.

Katarzynie zaparło dech, miała wrażenie, że się dusi. Przygniatał jej ciało do twardej, włochatej piersi. To było tak, jakby znalazła się w łapach jednego z tych niedźwiedzi, które widziała w Hesdin, w menażerii Filipa Burgundzkiego. Tego jednak czuć było potem i winem. Katarzyna, bliska torsji, broniła się, waląc go pięściami i odpychając z całej siły. Nie było to jednak łatwe. Alkohol zwielokrotnił jego siły, które i tak były znaczne. W chwili gdy poczuła wilgotne usta na szyi, straciła równowagę. Podniósł ją z ziemi po to, by cisnąć ją na łóżko. Pojękiwał coś nad jej uchem, ale nic z tego nie rozumiała. Aby mu się wymknąć, trzeba było obmyślić jakąś sztuczkę. .

Katarzyna przestała raptem się bronić, dała się ułożyć na łóżku, ale gdy tylko jej plecy zetknęły się z materacem, skorzystała z tego, że Gilles stracił na moment równowagę i przeturlała się przez łóżko, by znaleźć się w mgnieniu oka w zagłębieniu między łóżkiem a ścianą. Natychmiast łóżko jęknęło pod ciężarem Gilles'a, który sądził, że rzucił się na Katarzynę. Przekonawszy się, że jest tam tylko puste miejsce, zawył z wściekłości, a ona podbiegła już do okna, rozsunęła firanki i otworzyła okiennice. Potok światła zalał pokój i na chwilę oślepił mężczyznę na łóżku.

Gilles skoczył na równe nogi i ku przerażeniu Katarzyny wyciągnął sztylet. Jego wykrzywiona wściekłością twarz miała znamiona szaleństwa.

Katarzyna myślała, że światłość dnia go otrzeźwi, że rozpraszając mrok, przepędzi również demony, ale zrozumiała, że były to płonne nadzieje.

Rozbudziła tylko najgorsze instynkty Gilles'a. Zgrzytając zębami, posuwał się ku niej z rozpłomienionym okiem. Przerażona zaczęła rozglądać się za jakąś bronią, za czymś, co mogłoby służyć do obrony, wyczytała bowiem w jego oczach śmierć... Zauważyła, że na skrzyni, obok dzbanka, stoi miseczka słonej wody. To była jedyna szansa Katarzyny.

Szybko schowała się za wysokim oparciem krzesła i z całej siły rzuciła naczyniem w głowę Gilles'a. Srebrna miska była ciężka, brzęknęła donośnie w zetknięciu z podłogą, a mężczyzna zachłystując się tym nieoczekiwanym prysznicem, padł na ziemię na wpół oślepiony. Katarzyna nie zwlekając, rzuciła się do drzwi, otworzyła je i wybiegła na zewnątrz.

Na korytarzu wpadła na Poitou.

- Miałeś rację. On jest szalony! - szepnęła wciąż jeszcze przerażona.

- Szalony nie, ale dziwny! Proszę wrócić do siebie, a ja spróbuję go uspokoić. Ale, na Boga, ma pani szczęście. Nie przypuszczałem, że może pani wyjść żywa z tej opresji!

W czasie ponurych godzin, jakie potem nastąpiły, Katarzyna mało nie oszalała. Wydawało się jej, że pułapka zatrzaskuje się nad nią ostatecznie: cóż mogła zdziałać jej odwaga i zdrowy rozsądek wobec takiej istoty jak Gilles? Natrafiła na najgorszą przeszkodę, szaleństwo, i była przerażona tym posępnym nieznajomym, jakim okazał się Gilles.

Gdy około południa Anna de Craon wkroczyła do jej pokoju, Katarzyna niemal poczuła ulgę. Wszyscy mieszkańcy tego przeklętego zamku wydawali się jej tak niepokojący, iż starsza pani jawiła się jako nieprawdopodobnie normalna i sympatyczna. A jednak ona też była zaniepokojona.

- Czemu pani to zrobiła? Czemu poszła pani do Gilles'a, moje nieszczęsne dziecko? Czy nie wie pani, że nikt, nawet dziadek, nie ma prawa przekroczyć progu jego apartamentów, gdy on wypoczywa?

- Skądże mogłabym to wiedzieć? - zbuntowała się Katarzyna. - I jak mogłam przypuszczać, że ten człowiek jest właściwie nienormalny?

- On nie jest nienormalny, przynajmniej ja tak uważam. Tylko że czarne godziny nocne wyzwalają w nim jakieś złe, niepoddające się kontroli siły. Dziewczęta, które do siebie zaciąga, czy też paziowie zanadto się go boją, by się skarżyć. Widzi pani, nie jest dobrze zgłębić zanadto naturę ludzką, nawet członków własnej rodziny.

- A... jego żona?

Stara kasztelanka wzruszyła ramionami.

- Od chwili, gdy urodziła się mała Maria, Gilles nigdy nie przekroczył progu jej sypialni. Kiedy jest w zamku, spędza noce ze swymi stałymi kompanami: Sillem, Briqueville'em i z tym przeklętym paziem, którego obdarza przywilejami i prezentami. Moja wnuczka i dziecko czują się dobrze w Pouzauges, dokąd je wysłaliśmy. Ale nie mówmy o tym!

Przyszłam panią błagać o przybycie na kolację. Gilles tego żąda!

- Nie muszę mu być posłuszna! Nie pójdę! Chcę jedynie, żeby uwolnił moich służących. O to właśnie przyszłam prosić go dziś rano.

- I osiągnęła pani tylko tyle, że wpadł w jeszcze większą wściekłość.

Nie kłamię, Katarzyno, zawdzięcza pani życie memu mężowi. I zaklinam panią, niech pani przybędzie na wieczerzę. Niech pani nie doprowadza go do ostateczności... zwłaszcza jeśli zależy pani na życiu służących!

Katarzyna nagle załamała się pod ciężarem smutku, opadła na łóżko i uniosła na panią de Craon oczy pełne łez.

- Czy nie może pani pojąć, jaką czuję doń odrazę, pani, która wydajesz się tak dobra i przenikliwa. Jestem tu zatrzymana wbrew własnej woli, uwięziona za urojone zbrodnie, oddzielono mnie od tych, którzy są mi wierni, i, na dodatek, muszę jeszcze uśmiechać się do mego prześladowcy. Czy nie żąda pani zbyt wiele?

Dziwna łagodność pojawiła się na ostrej twarzy starszej pani.

Nachyliła się i raptem ucałowała Katarzynę.

- Droga przyjaciółko, w czasie mojego długiego żywota nauczyłam się, że dzisiejsze kobiety, niezależnie od pozycji, muszą walczyć przez całe życie. A także, iż mężczyzna - bardziej niż wojna, dżuma, śmierć czy utrata majątku - jest ich największym wrogiem! Walczy się taką bronią, jaką się ma. Czasem lepiej jest ukryć wściekłość na dnie serca, niż przeciwstawić się burzy, jeśli nie chce się zostać złamaną! Proszę mi wierzyć i przybyć na kolację! Niech się pani postara wyglądać tak pięknie, jak tylko pani umie!

- Nie mam wcale ochoty, by Gilles mniemał, że pragnę mu się podobać - zbuntowała się Katarzyna.

- Nie o to chodzi. Piękno ma nad Gilles'em dziwną władzę. Żywi dla niego taką cześć, że można powiedzieć bez zbytniej przesady, iż robi to na nim wielkie wrażenie. A przynajmniej wtedy, gdy jest na czczo! Znam go dobrze. Proszę posłuchać mej rady. Przyślę pani pokojówki.


Kiedy zabrzmiał gong, a służba wniosła do dużej sali miski z pachnącą wodą, którą biesiadnicy mieli zwilżyć palce przed zajęciem miejsc przy stole, Katarzyna ukazała się na progu. Ukazała się - to był właściwy zwrot, bowiem nigdy jeszcze nie była taka blada... ani tak piękna! Jej uroda miała w sobie coś tragicznego, a zarazem ujmującego.