Purpurowy aksamit sukni uwydatniał jej ramiona i szyję, której blasku nie przyćmiewał żaden klejnot. Za nią spływał czerwony obłok długiego muślinowego woalu. Wyglądała jak płomień, ale w pociągłej, nieruchomej twarzy tylko ogromne oczy i miękkie usta pozwalały domyślać się życia.

Powitała ją cisza, a ona sunęła powoli między podwójnym szpalerem lokajów w liberiach. Było tak, jakby wszystkich obecnych unieruchomił jakiś czar.

Pierwszy otrząsnął się Gilles de Rais. Opuściwszy podium, na którym stał jego fotel, zbliżył się ku niej spiesznymi, wielkimi krokami i nie mówiąc ani słowa, podał jej zaciśniętą dłoń, aby mogła oprzeć na niej własną. Ramię w ramię przeszli przez komnatę do stołu, przy którym zajął już miejsce Jan de Craon, jego żona i kapitanowie. Gilles podprowadził Katarzynę do miejsca sąsiadującego z własnym fotelem i skłoniwszy się jej, oświadczył krótko: - Wygląda pani pięknie! Dziękuję za przybycie.. i proszę o wybaczenie porannego incydentu.

- Już nawet nie pamiętałam o nim, panie - wyszeptała Katarzyna.

W czasie całego posiłku nie zamienili ani słowa więcej. Od czasu do czasu Katarzyna czuła na sobie spojrzenie Gilles'a, ale nie podnosiła oczu znad talerza, chyba po to, żeby odpowiedzieć coś starszemu panu de Craon, który czynił najwyraźniej wysiłki, by podtrzymać bardziej niż wątłą konwersację. Katarzyna zaledwie tknęła rybę i dziczyznę, ale pan de Rais nie tracił czasu i pożerał z wilczym apetytem kawały pasztetu, całe kurczęta i udziec sarni. Popijał to wszystko wielkimi łykami wina z Andegawenii, którym stojący za nim podczaszy napełniał stale jego kielich. Stopniowo wino robiło swoje i jego twarz poczerwieniała. Kiedy przyniesiono miseczki z konfiturami, zwrócił się raptownie w stronę Katarzyny: - Poitou powiedział mi, że chciała pani ze mną mówić dziś rano.

Czego pani sobie życzyła?

Teraz młoda kobieta odwróciła się, by spojrzeć mu prosto w twarz.

Nadeszła właściwa chwila, więc odchrząknęła. Spojrzała prosto w ciemne oczy Gilles'a.

- Dziś rano o świcie, gwałcąc wszelkie prawa, kazał pan porwać z mego pokoju Sarę, mą służącą. Co mówię! Więcej niż służącą! Ona mnie wychowała i uważam ją za najwierniejszą moją przyjaciółkę. Po mojej matce ona jest najdroższą mi istotą na świecie.

Na wspomnienie Sary jej głos lekko zadrżał, ale przemogła się i ciągnęła dalej, ścisnąwszy splecione palce, by opanować emocje.

- Co więcej, mój giermek, Walter Malencontre, został uwięziony w wieczór naszego przybycia. Odmawiano mi zwrócenia go, tłumacząc, że decyzja należy do pana. A więc do wielmożnego pana - ten zwrot przeszedł jej z trudnością przez usta - zwracam się z prośbą, by oddano mi moich służących.

Ciemna dłoń Gilles'a uderzyła w stół, tak że podskoczyła zastawa.

- Pani giermek wtrącił się do nie swoich spraw. Zranił jednego z moich ludzi i powinien był zostać powieszony już dawno. A jednak, by się pani przypodobać, powziąłem postanowienie, by dać mu szansę. Niech zachowa swój nędzny żywot i powiesi się gdzie indziej.

- Szansę? Jaką?

- Jutro zostanie wyprowadzony poza teren zamku. Pozwolimy mu oddalić się, następnie udam się wraz z moimi ludźmi i psami w pościg.

Jeśli go złapiemy, zostanie powieszony. Jeśli nam ucieknie, będzie mógł, oczywiście, iść sobie, gdzie mu się żywnie podoba.

Katarzyna wstała tak gwałtownie, że krzesło z wysokim oparciem, na którym siedziała, zachwiało się i upadło z hałasem na ziemię. Pobladła spojrzała na Gilles'a płonącym wzrokiem.

- Polowanie na człowieka, czyż nie tak? Wyrafinowana rozrywka dla jaśnie pana, który się nudzi! Takie wydaje pan wyroki na moją prośbę?

Tak respektuje pan zasady sprawiedliwości senioralnej, zgodnie z którymi moi ludzie zależni są wyłącznie ode mnie?

- Pani jest w mojej władzy. Jestem na tyle dobry, że daję choćby i tę szansę. Przypominam pani, że mógłbym powiesić tego pani zucha... a panią po prostu oddać w ręce ludzi króla.

- Chciał pan powiedzieć - ludzi wielmożnego pana de La Tremoille'a! Nie obawiam się niczego ze strony ludzi króla Karola.

Teraz podniósł się Gilles. Jego twarz wykrzywiła się z wściekłości, a ręka szukała na stole noża.

- Zapewne zmieni pani niedługo zdanie, moja piękna! Jeśli chodzi o mnie, to decyzja moja jest ostateczna. Walter jutro będzie grał o życie z moimi ogarami. Jeśli pani się nie zgadza, każę go powiesić dziś wieczorem. Co zaś się tyczy tej pani czarownicy, to może ona podziękować szatanowi, jej panu, że muszę się od niej dowiedzieć pewnych rzeczy. Gdyby nie to, już stałaby przywiązana do jakiegoś słupa, a wokół niej zgromadzono by chrust. Potrzebuję jej, więc ją trzymam!

Później postanowię o jej losie.

Katarzyna zmierzyła wzrokiem de Rais'go blada ze złości, z zaciśniętymi zębami. Jej głos zabrzmiał niesłychanie twardo: - I pan ośmielasz się nosić złote ostrogi rycerza? I pan ośmielasz się mienić marszałkiem Francji, nosić w herbie kwiat lilii? Ależ ostatni z pańskich lokajów jest bardziej lojalny i ma więcej honoru niż pan! Niech pan wiesza, pali moich ludzi, niech pan każe i mnie zabić po tym, jak oddał pan w ręce La Tremoille'a pańskiego towarzysza broni, Arnolda de Montsalvy'ego! W moich ostatnich słowach wezwę niebo na świadka, że Gilles de Rais jest zdrajcą i wiarołomcą!

Zapadła straszliwa cisza, nawet lokaje wstrzymali oddech. I pośród tej wielkiej ciszy Katarzyna schwyciła złoty kielich Gilles'a napełniony winem i cisnęła mu go w twarz.

- Pij, panie marszałku, to krew słabych!

Nie dbając o zgorszone szmery wywołane jej gestem, odwróciła się plecami i z głową uniesioną wyszła z sali, a za nią powiewał czerwony welon, niczym proporzec bitewny na wichrze. Gilles de Rais powoli otarł z twarzy i sinej brody czerwone krople.

Gdy tylko Katarzyna znalazła się za drzwiami, zatrzymała się na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Takie gwałtowne ruchy były szkodliwe w jej stanie. Dusiła się w swej sukni. Gdy się nieco uspokoiła, ruszyła w stronę sypialni. Zaczęła już wchodzić na schody, gdy usłyszała za sobą odgłos kroków. Oparła się z krzykiem przerażenia o ścianę. Zobaczyła wykrzywioną z wściekłości twarz de Rais'go, który chwycił ją za gardło tak brutalnie, że nie mogła powstrzymać się od jęku. Jego twarde palce zadawały jej ból... Zapewne zauważył to, ścisnął ją bowiem jeszcze mocniej.

- Proszę mnie posłuchać! Niech pani nigdy więcej nie powtarza tego, co pani zrobiła, jeśli ceni pani własne życie. Kiedy ktoś znieważa mnie publicznie, nie jestem panem samego siebie. Jeszcze jeden taki gest i uduszę panią.

Dziwna rzecz, poczuła, że się już nie boi. Był mimo to okropny w tym paroksyzmie wściekłości, który zniekształcał rysy jego twarzy. Licząc się z tym, że ją zabije, odpowiedziała spokojnym głosem: - Gdyby pan wiedział, do jakiego stopnia jest mi to obojętne...

- Co takiego?

- Ależ tak, jest mi wszystko jedno, panie Gilles. Proszę tylko pomyśleć. Być może Arnold już nie żyje, jutro zapewne Waltera rozszarpią pańskie psy, następnie, jak sądzę, przyjdzie kolej na moją Sarę. Jakże więc miałoby mi zależeć na własnym życiu? Niech mnie pan zabije, wielmożny panie, niech mnie pan zabije natychmiast, jeśli serce panu tak każe. Odda mi pan wielką przysługę...

Nie były to czcze słowa, ale całkowita prawda; tak oczywista, że rozproszyła wściekłość Gilles'a. Stopniowo jego twarz odprężała się pod zrezygnowanym wzrokiem Katarzyny. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Opuścił ręce, odwrócił się i potrząsnąwszy głową, zszedł na dół.

Katarzyna, cały czas przyklejona do muru, nie poruszyła się. Kiedy ucichły kroki Gilles'a w głębi zamku, odetchnęła głęboko i masując dłonią obolałą szyję, znów zaczęła schodzić.


Kiedy ponownie zawitał świt, Katarzyna nie miała żadnej trudności z wstaniem z łóżka, nie zmrużyła bowiem oka przez całą noc. Wiedziała, że z nastaniem dnia rozpocznie się polowanie, chciała więc dostać się na wieżę strażniczą, by jak najpilniej śledzić tragiczny wyścig. Ogień w kominku był zgaszony, toteż Katarzyna drżała z zimna. Na dziedzińcu krzątano się spiesznie.

Owinęła się w duży płaszcz z kapturem, zapinany przy szyi srebrną agrafką w kształcie liścia bluszczu.

Miała już wychodzić, gdy jej uwagę przyciągnęło coś białego pod drzwiami. Był to zwinięty skrawek cienkiego pergaminu, na którym ktoś nakreślił kilka słów. Światło było tak skąpe i szare, że musiała podejść do okna, by odszyfrować tekst. Było to tylko siedem słów i jeden inicjał: Zrobię, co będę mogła. Proszę się modlić! A niepokój Katarzyny przygasł nieco, nie czuła już w piersi takiego ucisku. Jeśli stara kasztelanka była po jej stronie, to może Walter miał jakąś szansę ujść z życiem z tej potwornej przygody. I nagle podjęła decyzję: będzie brała udział w tym polowaniu, choćby miała postradać życie!

Zerwała z siebie płaszcz i pospiesznie wdziała suknię z grubej wełny, pończochy i buty z grubej skóry. Upięła warkocze nad uszami, narzuciła pelerynkę z kapturem, który ciasno okalał jej twarz, i na to wszystko włożyła swój szeroki płaszcz. Nie zapomniała o relikwiarzyku świętego Jakuba, który wsunęła za dekolt, zmówiwszy nader dziwną modlitwę: - Jeśli jesteś naprawdę świętym Jakubem, pomóż mi, bo jesteś wszechpotężny, a jeśli to ty, Barnabo, sporządziłeś ten relikwiarz, to ciebie proszę o ratunek dla kogoś, kogo kochałbyś jak brata. On też jest moim przyjacielem! Uratuj go!

Wybiegła na dziedziniec zamkowy dokładnie w chwili, gdy żołnierze wyprowadzali więźnia. Walter był brudny, pokryty brunatnym błotem, jego twarz okolona była potężną, rudawą brodą. Drżał z zimna, miał na sobie bowiem tylko pludry i koszulę wiązaną na piersi, ale wydawało się, że jest w nie najgorszym stanie. Ciągnąc łańcuchy przykute do rąk i stóp, zatrzymał się na progu więzienia, by napełnić płuca świeżym powietrzem.

- Na Odyna! Jak dobrze tutaj!

Uderzenie drewnianą lancą w plecy przerwało jego słowa, ale mimo bólu uśmiechnął się, gdyż zauważył Katarzynę. Chciała podejść do niego, ale sierżant zagrodził jej drogę.

- Jaśnie pan Gilles zakazuje rozmawiać z więźniem.

- Kpię sobie z rozkazów jaśnie pana Gilles'a.

- Niech się pani nie obawia - krzyknął Walter, w zamian za co otrzymał nowy cios lancą - jeszcze nie zamienili mnie w pokarm dla psów!

Z psiarni i stajni lokajczykowie wyprowadzali konie i związaną po dwa prawdziwą sforę olbrzymich brytanów, wyjących jak demony i próbujących się zerwać ze smyczy. Były to potężne psy o rozrośniętych mięśniach, prawdziwe bestie, które szczerzyły lśniące, białe zęby.

- Nie jadły od wczorajszego ranka - oznajmił za plecami Katarzyny zimny głos Gilles'a. - To doda im wigoru w pościgu!

Uśmiechnięty, odziany w czarny zamsz, stał na progu wieżyczki przy schodach i zakładał spokojnie rękawiczki, przyglądając się psom. Za nim szła pani de Craon, ubrana jak zwykle na zielono, oraz starszy pan, który oparty na laseczce - obserwował wyruszających. Postarzał się ostatnio bardzo i przygarbił.

- Wypuścić człowieka! - krzyknął Gilles.

Natychmiast zdjęto Walterowi łańcuchy, on zaś rozprostował swe długie członki z widocznym zadowoleniem. Uzbrojeni ludzie pchnęli go szpicami pik na zwodzony most. Uczynił pożegnalny gest w stronę Katarzyny i pobiegł na otwartą przestrzeń, a Gilles krzyczał: - Dajemy ci pół godziny, chamie! Spróbuj się z tym uporać! Następnie, zwracając się do Katarzyny, dodał tonem konwersacji salonowej: - Widzi pani, jak psy niecierpliwie ciągną smycz? Kazałem starannie natrzeć dziś rano pani przyjaciela krwią dzika zabitego już jakiś czas temu. Śmierdzi jak ścierwo, więc psy łatwiej znajdą jego ślad.

- Jeśli zna się na polowaniu - obruszyła się stara Anna, wzruszając ramionami - umknie panu, mój zięciu! Pańskie psy są dobre i zajadłe w ataku, ale nie są niezawodne.

- A co pani powie o tamtym? To najnowszy dar od mego kuzyna La Tremoille'a.

Oczy Katarzyny stały się z przerażenia jeszcze większe niż zwykle.

Olbrzymi psiarczyk, cały owinięty w grubą skórę, wychodził z głębokiej jamy. Na łańcuchu ciągnął długi, giętki kształt, którego żółto-czarna sierść spływała aż do ziemi. Był to wspaniały lampart, który rzucał swymi skośnymi ślepiami groźne spojrzenia niczym zielone ogniki. Na jego widok służące wcisnęły się w kąt, gdacząc jak przestraszone kury. Ale zwierzę wzgardziło nimi, podobnie jak psami, które - ujrzawszy pięknego kota zawarczały gniewnie. Lampart popatrzył na nie, mrużąc oczy i ukazując ostre kły, a potem spokojnie ułożył się na ziemi.

- Co pani na to? - spytał Gilles, który obserwował Katarzynę. - Czy sądzi pani, że człowiek, nawet bardzo sprawny, może umknąć takiej bestii?