Kilka godzin później, całkowicie wyczerpana, ale pełna nadziei, dotarła w okolice Louviers. Było zbyt wcześnie, żeby wejść do miasta, zatem w oczekiwaniu na otwarcie bramy położyła się na skarpie i spała, owinięta w płaszcz, aż obudził ją śpiew skowronka.

Gdy Katarzyna podeszła do ufortyfikowanych wrót miasta, instynktownie poszukała wzrokiem flagi na najwyższej wieżyczce i odetchnęła z ulgą. Wokół potężnej, spiczastej wieży powiewał miękko czarny proporzec ze srebrnym liściem winorośli, a żołnierze bynajmniej nie byli odziani w zielone angielskie opończe. La Hire jeszcze sprawował władzę!...

Katarzyna uniosła radośnie obydwiema rękami spódnicę, weszła do czarnego tunelu, potrąciła jednego z łuczników, który mruknął coś, ale dał jej spokój, uśmiechnąwszy się i wzruszywszy ramionami. Zaczęła biec jak szalona wąską uliczką, która wiła się niczym wąż wśród niekształtnych domów.

Dalej, na lewo, wznosił się stary, ponury dom templariuszy, w którym zamieszkiwał obecny pan miasta. Katarzyna przeleciała jak wicher obok strażników, tak zdumionych, że nie zdążyli nawet skrzyżować halabard.

- Hej tam, kobieto!... Stój!... Słyszysz? Chodź tutaj!

Ale Katarzyna nie słuchała. Wbiegła na dziedziniec właśnie w chwili, gdy La Hire statecznym krokiem kierował się w stronę swego konia, którego poił masztalerz. Wydawało się, że kapitan jest w złym humorze. Idąc, zginał nogi, by sprawdzić, czy nagolenniki i nakolanniki są dopasowane. Katarzyna rzuciła się nań z okrzykiem radości i z takim impetem, że mało nie powaliła go na ziemię. Rozgniewał się natychmiast i nie poznawszy jej, odepchnął tak, że upadła na piach.

- Do diabła z tą wszetecznicą! Oszalałaś, dziewczyno! Hej, wy tam!

Wypędzić mi ją zaraz!...

Katarzyna siedziała na ziemi i śmiała się niepowstrzymanie, zadowolona, że udało się jej znaleźć popędliwego kapitana.

- Źle pan przyjmuje przyjaciół, panie de Vignolles. Nie poznajesz mnie?

Na dźwięk jej głosu odwrócił się, z uniesioną nogą, miał bowiem dosiąść konia, i przyjrzał się jej. Na jego pokiereszowanym obliczu odmalowało się głębokie zdumienie.

- Ty?... Ty tutaj? Żyjesz, pani? A Joanna... a Montsalvy?

Podbiegł do niej, pomógł jej wstać z ziemi, potrząsnął nią jak jabłonią, rozgorączkowany z radości i gniewu zarazem. Gniew był jego normalnym stanem. Dwadzieścia cztery godziny na dobę La Hire dusił się z wściekłości, trząsł się z oburzenia, dygotał ze złości. Jego głos zagłuszał pomruki katapulty, od jego furii drżały mury miasta. Był huraganem, burzą, brutalną siłą w najczystszej postaci, ale dla tych, których kochał, straszny La Hire miał duszę dziecka. Już bulgotała w nim żółć, gdyż Katarzyna nie odpowiadała dość wyczerpująco na jego pytania. Ale młoda kobieta poczuła się bezsilna, jak wypchana trocinami lalka, gdyż dwa słowa wypowiedziane przez kapitana przeszyły ją na wskroś bólem: - A Montsalvy?...

Tak więc i on nie wiedział, gdzie się podział Arnold... Fala rozpaczy rozlała się po ciele Katarzyny, wezbrała aż do gardła i niemal ją zadławiła.

La Hire wrzeszczał, nie panując już nad sobą: - Wielki Boże!... Czy odpowiesz na moje pytanie? Widzisz przecież, że szlag mnie zaraz trafi. .

Ale to jej serce odmówiło posłuszeństwa. Z okrzykiem boleści padła na stalową zbroję kapitana i zaczęła tak szlochać, że kapitan ogłupiał. La Hire, zbity z pantałyku, nie wiedział, co począć z tą kobietą tonącą we łzach. Zaczęto się im przyglądać, a niektórzy ledwie skrywali uśmiech. La Hire pocieszający kobietę, to dopiero heca!

Rezygnując z rozmowy przy wszystkich, kapitan objął Katarzynę ramieniem i poprowadził w stronę domu. Zanim jednak przestąpili próg, rzucił: - Hej, Ferranti Idź no do klasztoru bernardynek i powiedz furtiance, żeby przysłała do mnie kobietę o imieniu Sara. .

Jeden z sierżantów odłączył się od kompanii już ustawionej w należytym porządku i zniknął pod łukiem sklepienia tunelu. Tymczasem La Hire zamknął za nimi odrzwia wybijane gwoździami i poprowadził Katarzynę do ławy pełnej poduszek, gdzie usiadła.

- Każę przynieść coś do zjedzenia - powiedział z niezwykłą u niego łagodnością. - Wydaje mi się, że zgłodniałaś. Ale mów, na miłość boską, mów! Co się stało? Co się wydarzyło? Opowiadano tu, że Joanna została skazana na dożywotnie więzienie, że...

Katarzyna z trudem zapanowała nad sobą, otarła oczy rękawem i nie patrząc na La Hire'a, wyszeptała: - Joanna nie żyje! Przedwczoraj Anglicy ją spalili, a jej prochy wrzucili do Sekwany... Na chwilę przedtem, zanim nas zrzucono z mostu, Arnolda i mnie, zaszytych w skórzanym worku!

Smagła twarz La Hire'a raptownie zzieleniała aż do krótko ostrzyżonej, siwej strzechy włosów.

- Spalona!... Jak czarownica! Nędznicy! I Arnold na dnie rzeki...

- Nie, przecież uratowaliśmy się, jak widzisz, panie. .

W kilku słowach Katarzyna opowiedziała o ostatnich dniach w Rouen, próbie uratowania Joanny, ich aresztowaniu i uwięzieniu w zamku, wreszcie o egzekucji i o tym, jak odważny Jan Son wyrwał ich śmierci.

Opowiedziała także o ucieczce nocą na pokładzie barki, o swoim przebudzeniu i o niewytłumaczalnym zniknięciu Arnolda.

- Nigdzie nie natrafiłam nawet na jego ślad, w tym spustoszonym domku także nie. Tak jakby nagle rozpłynął się w powietrzu.

- Tacy jak Montsalvy nie rozpływają się w powietrzu, jak zwyczajny dym - mruknął La Hire. - Gdyby nie żył, znalazłabyś jego zwłoki. . a zresztą on żyje. Czuję to - zakończył, waląc się w piersi swą potężną pięścią w żelaznej rękawicy.

- Dlaczego? - spytała Katarzyna z lekką złośliwością w głosie. - Nie sądziłam, że jesteś tak wrażliwy, wielmożny panie.

- Arnold jest mym towarzyszem broni - odparł nie bez dumy kapitan.

- Gdyby nie było go pomiędzy żywymi, powiedziałby mi to mój głos wewnętrzny. Tak samo z Xaintrailles'em. Montsalvy żyje, mógłbym przysiąc.

- Chcesz, panie, powiedzieć w takim razie, że mnie porzucił? Że odszedł z własnej woli?

Ale cierpliwość La Hire'a już się wyczerpała. Jego twarz pokryła się purpurą, a porywczy charakter wziął w końcu górę.

- Czyś oszalała? Kto ci powiedział, że on cię porzucił? To prawdziwy rycerz, ty ograniczona gąsko! Nie porzuciłby nigdy kobiety wśród wsi spustoszonych i stratowanych przez wroga. Coś mu się przydarzyło, jestem tego pewien! Chodzi o to, by dowiedzieć się co. To właśnie zamierzam zrobić - natychmiast. Co zaś, pani, ciebie się tyczy, to zamiast sterczeć tu jak kołek...

Niedbały i chłodny głos dochodzący z głębi komnaty przerwał wściekłe diatryby kapitana.

- Czyżby zapomniał pan, że mówi do damy, panie de Vignolles?

Doprawdy, cóż to za język!

Nowo przybyły wyglądał nieco dziwacznie, nie tyle z powodu okazałości niezwykłego jak na wojenne okoliczności stroju, ile z racji twarzy. Krótka broda, tak czarna, że niemal granatowa, okalała ciasno twarz o rysach szlachetnych, ale bladej, prawie woskowej skórze, twarz, która byłaby piękna, gdyby nie okrutna fałdka w kąciku zmysłowych ust i chłodny błysk smolistych oczu. Jego oczy były zawsze nieruchome, co nadawało im niepokojący wyraz, i Katarzyna zadrżała pod ciężarem tego spojrzenia. Natychmiast rozpoznała przybysza. Był to ten człowiek, który w Orleanie próbował w nocy wejść przez okno i z którym Arnold walczył.

Odpowiedziała skinieniem głowy na głęboki ukłon, jaki jej złożył. Długie mankiety jego kaftana z fioletowego jedwabiu haftowanego złotem pokryły się pyłem podłogi.

- Pan de Vignolles ma wszelkie powody, by tak przemawiać - rzekła łagodnie. - Nie wyglądam jak dama, proszę tylko popatrzeć. Raczej jak wieśniaczka czy uciekinierka.

Przybycie Gilles'a de Rais'go ostudziło gniew La Hire'a.

- Uniosłem się - mruknął pod nosem. - Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani obrazić. Po prostu kocham Montsalvy'ego, jakby był moim synem.

- A więc - wykrzyknęła namiętnie Katarzyna - proszę mi pomóc go odnaleźć. Proszę wysłać kogoś na poszukiwania, może trzeba go ratować. .

- Co stało się z walecznym Montsalvym? - spytał niedbale Gilles de Rais, nie spuszczając z oczu Katarzyny, która zaczynała się czuć nieswojo pod jego spojrzeniem.

La Hire musiał zatem wprowadzić dostojnego gościa w dramat z Rouen i powiadomić o zniknięciu Arnolda. Tak jak to przed chwilą czyniła Katarzyna, opowiedział o procesie Joanny d'Arc, jej skazaniu pod zarzutem czarów przez trybunał kościelny biskupa Cauchona zaprzedanego hrabiemu Warwickowi i kardynałowi Winchesteru, wreszcie o jej śmierci na stosie. La Hire był dużo starszy od Gilles'a de Rais'go, ale, przede wszystkim, czuł doń nieprzezwyciężoną niechęć. Instynktownie wystrzegał się tego kuzyna obłudnego La Tremoille'a, któremu nie mógł wybaczyć bierności, pozornie niewytłumaczalnej, z jaką Karol VII pozwolił umrzeć Dziewicy Orleańskiej. Kapitan wiązał to ze złymi radami i zawiścią La Tremoille'a, i w tym przypadku się nie mylił.

- Tak więc Joanna nie żyje! - rzekł ponuro Gilles de Rais. - Ta, którą uważaliśmy za anioła, była dziewczyną jak inne! Spalono ją jak czarownicę i zapewne była czarownicą! Czy Bóg nas nie przeklnie za to, że szliśmy za tą fałszywą pasterką?...

W miarę jak przemawiał, osłupiała Katarzyna obserwowała jego zmieniającą się twarz, jak stopniowo wypełza na nią strach, zabobonny i rozmiękczający lęk, bliźniaczo przypominający ten, który wyczytała z twarzy Filipa Burgundzkiego, przed Compiegne, gdy prosiła go, by uwolnił Joannę. Lęk przed potępieniem, odwieczna obawa przed szatanem i czarownikiem, jego sługą! Wielki pan i nieustraszony wojownik znikał w oczach, a pozostał jedynie nagi człowiek wydany na pastwę zadawnionego strachu, lęk przed tym, co niezrozumiałe, zrodzone z leśnej gleby druidów w stałym zagrożeniu barbarzyńskimi krwawymi bóstwami.

Mimo to La Hire przysłuchiwał się z przymrużonymi oczami i narastającą furią temu, co mówił Gilles de Rais. Zanim Katarzyna zdążyła się odezwać, wybuchnął gniewem: - Joanna czarownicą? Komu jeszcze, poza tym nicponiem La Tremoille'em, ma pan zamiar to wmówić? Czy jest pan tak marnym chrześcijaninem, że wystarczy panu nieprzyjacielski osąd jakiegoś zgniłego biskupa, aby zmienił pan zdanie?

- Ludzie Kościoła nie mogą się mylić - odpowiedział nikłym głosem Rais.

- To pan tak uważa! W każdym razie niech pan zapamięta jedno, panie marszałku: niech pan nigdy nie powtarza, słyszy pan, nigdy, tego, co pan powiedział. W przeciwnym razie, przysięgam przed Bogiem, ja, La Hire, wcisnę panu z powrotem te słowa do gardła tym oto przedmiotem.

I La Hire, oszalały z gniewu, wyciągnął miecz. Katarzyna dostrzegła, jak oczy de Rais'go nabiegły krwią.

Zawsze odczuwała w jego obecności instynktowną obawę, ale tym razem obrzydzenie wzięło górę. To, co śmiał powiedzieć o Joannie, wzburzyło ją tak samo, jak łatwość, z jaką stanął po stronie trybunału kościelnego. Jak Gilles de Rais mógł zapomnieć o braterstwie broni i walkach staczanych po stronie Dziewicy? Sięgnął drżącą ręką do pasa, do którego przytroczony był sztylet, a jego nozdrza zbielały z gniewu.

Zazgrzytał zębami.

- Czy to wyzwanie? Nie przyjmuję go od nikogo! Nie pytam o zdanie.

Powoli, nie spuszczając go z oka, La Hire schował swój miecz do pochwy i wzruszył potężnymi ramionami.

- Nie! To tylko zwykłe ostrzeżenie, które, jeśli pan zechce, może przekazać pańskiemu kuzynowi La Tremoille'owi. On zawsze pragnął śmierci Dziewicy Orleańskiej. Dla mnie, jak i dla wielu innych, Joannę zesłał Bóg! Spodobało mu się skazać ją, jak niegdyś Syna, na męki. Pan Jezus przybył, by zbawić ludzi, ale ludzie go nie rozpoznali... tak jak teraz nie rozpoznali Dziewicy! A ja wierzę, tak, ja w nią wierzę! - Na porytej zmarszczkami twarzy wojownika odmalował się gorący zapał, a jego spojrzenie błądziło, jakby szukając w świetle słonecznym odblasku białej zbroi. Ale trwało to tylko chwilę. W następnej sekundzie La Hire uderzył pięścią w stół i dokończył zdanie: - I wszystkim zabraniam twierdzić, że jest inaczej!

Być może Gilles de Rais miał zamiar coś odpowiedzieć, ale drzwi do komnaty uderzyły z suchym trzaskiem o ścianę, pchnięte silną dłonią.

Sara, z rozwianym włosem, wpadła jak burza, za nią zdyszany żołnierz, i to płacząc, to się śmiejąc, rzuciła się w otwarte ramiona Katarzyny.

- Moja malutka... moja malutka! To ty... To naprawdę ty! Wróciłaś?

Oczy Cyganki, towarzyszki Katarzyny, błyszczały jak gwiazdy, po jej policzkach spływały grube łzy, gdy przyciskała z całej siły młodą kobietę do swej obfitej piersi, pokrywając jej twarz pocałunkami.

Przerywała jedynie po to, by na nią popatrzeć i upewnić się, że to ona.

Wzruszona Katarzyna płakała razem z nią i było niemożliwe zrozumieć coś ze słów wypowiadanych przez obie kobiety. W każdym razie La Hire nawet tego nie próbował. Jego stentorowy głos rozległ się tak donośnie, że podskoczyły.