- Jeśli będziecie iść tuż za mną, nie zauważą was. Zgaszę pochodnię.

Musimy przedsięwziąć pewne środki ostrożności, żeby nikogo nie obudzić.

Nic was nie zbawi, jeśli Gilles się obudzi!

Zapanowały całkowite ciemności. Zniknęły potężne zarysy dziedzińca i ponury stos, teraz już niedorzeczny, ale przyspieszający kroki kobiet. Jednakowoż drzwi się nie otworzyły. Katarzyna usłyszała, że Jan de Craon oddycha szybko i ciężko. Zaniepokoiła się.

- Czemu pan nie otwiera? - spytała.

- Bo się zastanawiam. Muszę zmienić pierwotny plan. Pilnujący stajni zauważą was. Proszę uważnie mnie posłuchać. Otworzę, a wy wyjdziecie same. Dziedziniec folwarczny oświetlony jest tylko w okolicy stajni i posterunku straży. Ale to niewiele. Pójdziecie wzdłuż muru aż do umocnień przy tajemnym przejściu. Tam zaczekacie na mnie. Pójdę jawnie do stajni, wyprowadzę dwa konie, tłumacząc, że idę do opactwa. Czasami udaję się do proboszcza, by zapolować o świtaniu na czaple. To jedyne dostępne mi polowanie. Co więcej, często wychodzę w nocy. Jestem znany z tego, że cierpię na bezsenność i lubię błądzić nad brzegami Loary. Wy wysuniecie się w tym samym czasie, co konie. Nikt was nie zauważy.

Wskoczycie na konie i przejedziecie przez most. Z drugiej strony będzie czekał przewodnik. W Montjan będziecie bezpieczne, pod warunkiem że nie będziecie się zatrzymywać.

- Ale straże na moście nie pozwolą nam przejechać.

- Ależ tak, jeśli pokażecie im to.

Mówiąc to, zdjął z palca pierścień. Katarzyna zauważyła, że, jak każdy pan, nosił swoją pieczęć wyrytą na oczku sygnetu, ale nie był to zawsze ten sam pierścień. Miał ich kilka: z krwawnikiem, sardonyksem, agatem, onyksem czy grawerowanym zlotem. Cała jego kokieteria polegała na tym, by je zmieniać. Poczuła, jak wciska jej pierścień do ręki.

- Proszę go zatrzymać. To i tak zbyt małe odszkodowanie za wszystko, co pani wycierpiała pod moim dachem. Szanuję panią, pani Katarzyno. Jest pani nie tylko piękna, ale odważna, szlachetna i prawa.

Zrozumiałem to zbyt późno, bo inaczej nie byłbym posłuszny Gilles'owi.

Czy zechce mi pani przebaczyć? Ta noc jest dla mnie początkiem okresu pokuty i żalu za popełnione uczynki. Bóg ukarał mnie srodze. Obawiam się, że zostało mi niewiele czasu na to, by odwrócić ode mnie Jego gniew.

- Ale - wyszeptała Sara - jak wrócisz, wielmożny panie? Ludzie zdziwią się, że jesteś tak szybko z powrotem i bez koni.

- Niedaleko stąd jest przejście podziemne łączące piwnice zamkowe z wsią. Wrócę tym przejściem.

- Dlaczego w takim razie - rzekła Katarzyna - nie miałybyśmy przejść tamtędy? To byłoby prostsze. .

- Może, ale nie użyję go z dwóch powodów: pierwszy jest taki, że potrzebujecie wierzchowców, a żaden koń nie przejdzie pod ziemią. Po drugie, proszę się nie obrażać, ale nie wolno mi zdradzać obcym tajemnic obronnych, stanowiących o bezpieczeństwie wewnątrz zamku. Teraz już ani słowa więcej, otwieram drzwi... Kiedy będziecie nieco dalej, na dziedzińcu, zapalę znów pochodnię.

Małe drzwiczki otworzyły się, lekko skrzypiąc, odcinając się na jaśniejszym paśmie nieba niskim ostrołukiem.

- Tędy! - szepnął de Craon. - Idźcie wzdłuż muru, po lewej stronie.

Obie kobiety, podtrzymując się nawzajem, pochyliły głowy, by przejść przez drzwi. Katarzyna trzymała Sarę w pasie, a wolną ręką macała mury. Nie było to łatwe, dźwigała bowiem jeszcze swój węzełek. Kamień pod jej dłonią był zimny i wilgotny. Zachwiała się na nierównym podłożu, ale oczy stopniowo przyzwyczaiły się do ciemności.

Po kilku minutach pod kamiennym łukiem, spod którego wyszły, zapłonęło czerwonawe światło pochodni. Jan de Craon uniósł ją dość wysoko, tak że jego twarz można było łatwo rozpoznać. Stanowczym krokiem szedł na drugi koniec dziedzińca.

- A oto zakręt - szepnęła Katarzyna, czując pod ręką obniżenie.

Zresztą nad nią sufit przejścia rzucał mocniejszy cień. Dały się słyszeć wolne kroki żołnierza, a serce Katarzyny zaczęło bić niespokojnie.

Wstrzymała oddech i przeraziła się, gdyż poczuła, że Sara zwisła mocniej na jej ramieniu. Nieszczęsna kobieta była zapewne skrajnie wyczerpana.

Uderzenia podkutych butów ucichły. Mężczyzna zatrzymał się. Katarzyna usłyszała jego kaszel. Po chwili poszedł dalej, a ona ośmieliła się zadać pytanie: - Czy jesteś chora? Wydajesz się taka słaba.

- Od wielu już nocy nie śpię z powodu szczurów i od dwóch dni nie dostałam nic do jedzenia. A poza tym...

- A poza tym co?

Katarzyna poczuła drżenie Sary. Jej szept stał się bardziej głuchy: - Nic. Potem ci powiem... kiedy będę miała siłę. Ja też znam tajemnicę jaśnie pana de Rais'go. Nie możesz wiedzieć, jak mi spieszno, by znaleźć się jak najdalej stąd, nawet jeśli miałabym czołgać się na kolanach.

Katarzyna nic nie odpowiedziała. Cały czas śledziła posunięcia starego de Craona. Widziała, jak kazał otworzyć stajnię, wyjechał z niej na koniu, drugiego trzymając za uzdę. Teraz zbliżał się w ich kierunku, słychać było stukot kopyt po stwardniałej ziemi. Wkrótce znalazł się między nimi a budką strażniczą, z której wybiegł człowiek.

- Otwieraj! - krzyknął de Craon. - Jadę do opactwa. - Tak jest, panie!

Drzwiczki tajnego przejścia otwarły się, skrzypiąc, mały most zwodzony opadł bezszelestnie. Katarzyna bez wahania pociągnęła Sarę aż pod same łby końskie, tak by strażnik nie mógł ich zauważyć od tyłu, kiedy będzie zamykał. Na szczęście było bardzo ciemno. Wkrótce przeszły przez fosę i stanęły na kładce. Jeszcze dobiegł je głos żołnierza: - Czy jaśnie pan nie potrzebuje eskorty? Wydaje mi się, że noc jest bardzo ciemna.

- Lubię ciemne noce, powinieneś o tym wiedzieć, Marcinie - odparł starszy pan.

Znad Loary zerwał się wiatr. Katarzyna pełną piersią wdychała jego powiew. Było zimniej niż w obrębie murów zamkowych, ale rozkosznie pachniało mokrymi polami i wolnością.

Biegły wiejską drogą tak długo, aż uznały, że już nie widać ich z zamku. Spokojny tętent kopyt, dobiegający zza ich pleców, dodawał im otuchy. Zatrzymały się nie opodal kościoła, za głównym łukiem, gdzie niedługo potem dołączył do nich pan de Craon. Zeskoczył na ziemię.

- Teraz trzeba się spieszyć. Ktoś mógł nas zobaczyć. Proszę, pani Katarzyno, przyprowadziłem pani Morganę. Wydaje mi się, że dobrze się pani na niej jechało.. i będzie to jakby dar pożegnalny. To dobre zwierzę, solidne i pewne. A teraz w drogę i niech was Bóg błogosławi!

W niewyraźnym świetle nocy Katarzyna zaledwie odgadywała skamieniałe rysy twarzy de Craona. Jego wysoka postać górowała nad nią, a wiatr poruszał rondem jego kapelusza. Wyszeptała: - Boję się o ciebie, panie. Kiedy on się dowie...

- Powiedziałem już, że nie mam się czego obawiać z jego strony. A ponadto... cóż z tego, jeśli nawet się do mnie dobierze. Chcę już tylko jednego: wiecznego odpoczywania... mam nadzieję, że ono przynosi zapomnienie.

W jego głosie była taka rozpacz, że Katarzyna, zapominając o dawnych pretensjach, wyszeptała: - Nie wiem, co się panu przydarzyło tej nocy, wielmożny panie, ale chciałabym móc coś. .

- Nie! Nikt nie może nic zrobić! To, co widziałem w pokoju Gilles'a, przekracza wszelkie okropności, jakie tylko można sobie wyobrazić.

Jestem starym żołnierzem, pani Katarzyno, i nigdy nie byłem zbyt wrażliwy, ale ta diaboliczna scena... ci mężczyźni rozpasani i pijani, ta orgia, której głównym obiektem... - na chwilę powstrzymał jeszcze cisnące mu się na usta słowa, jak gdyby sam się ich lękał, a potem skończył: - było dziecko.. młody chłopiec, w którego krwi tarzał się Gilles, zaspokajając swe potworne żądze! Oto kim jest ten, o którym myślałem, że zrobię zeń mężczyznę, żołnierza! Oto kim jest Gilles de Rais, który miał zaszczyt wjechać na koniu do katedry w Reims, by eskortować ampułkę ze świętymi olejami! Oto kim jest mój wnuk... potworem, którego wyrzuciło piekło, skazanym na potępienie! Mój wnuk... ostatni z rodu!

Szloch, który przerwał te słowa, wstrząsnął Katarzyną. Skamieniała ze zgrozy, zastanawiała się w milczeniu nad tym, co słyszała. Czuła, że ten mężczyzna, którego jedyną prawdziwą zbrodnią było to, że tak bardzo kochał wnuka, nie podniesie się już nigdy po tym ciosie. Właśnie uniósł pięści do oczu i ocierał łzy, ale zanim zdążyła się odezwać, ciągnął dalej ochrypłym głosem: - Rozumie pani teraz, dlaczego nie chcę, aby jakieś dziecko przyszło na świat w tym przeklętym, zbezczeszczonym domostwie! Młody Montsalvy nie powinien urodzić się na gnoju!... Proszę, niech pani teraz jedzie, jak najszybciej... Ale niech pani przysięgnie, że nigdy nikomu nie zdradzi tego, z czego zwierzyłem się ku mojemu wstydowi.

Katarzyna ujęła pomarszczoną, wilgotną od łez rękę starca i uniosła ją do ust. Dłoń ta zadrżała, kiedy znalazła się między jej dłońmi.

- Przysięgam - powiedziała - że nikt się nigdy o tym nie dowie!

Dziękuję w imieniu swoim, Sary, a także mojego dziecka, które dzięki panu urodzi się wolne. Nie zapomnę o tym nigdy!

Przerwał jej raptownym gestem.

- Tak! Właśnie tak! Trzeba zapomnieć o nas. . jak najszybciej! Nasz dom jest przeklęty i czeka go zagłada. A teraz musisz, pani, podążać drogą, która na zawsze rozchodzi się z naszą. Życzę szczęścia!

Zanim Katarzyna zdążyła odpowiedzieć, Jan de Craon rozpłynął się w mrokach nocy. Obie kobiety zadrżały, słysząc jego lekkie kroki oddalające się w stronę lasu. Obok nich konie grzebały niecierpliwie ziemię. Katarzyna zacisnęła rękę na pierścieniu, który włożyła na wska zujący palec prawej ręki, jakby chciała zaczerpnąć odwagi, by przebyć strzeżony most. Uniosła głowę ku niebu, po którym płynęły obłoki.

Posępny krzyk lelka obudził uśpione echa. Przytroczyła swój węzełek do siodła Morgany i poklepała po szyi klacz, która zarżała pod jej pieszczotą.

- Cichutko, kochana! Zaraz jedziemy... Bądź spokojna!

Dla Sary starszy pan wybrał spokojnego, mocnego konia, który łatwo mógł unieść dość pokaźny ciężar ciała Cyganki. Był to dzielny koń, a pozbawiony złośliwości, zwany Parobkiem. Chora noga de Craona tłumaczyła dostatecznie chłopcu stajennemu, dlaczego pan wybrał tego konia - solidnego, ale pozbawionego godności właściwej ognistym rumakom.

Katarzyna zaczynała już odczuwać zmęczenie, więc nie bez trudu udało się jej wepchnąć Sarę na konia, następnie sama wspięła się na Morganę, która była tej nocy w zdecydowanie dobrym nastroju.

- W porządku? - spytała cicho Sarę.

- W porządku - odparła Cyganka - ale spieszno mi już, żeby znaleźć się na drugim brzegu...

Powoli wyjechały z cienia panującego wokół kościoła i skierowały się w dół, ku rzece. Noc dobiegała końca i chociaż dzień jeszcze nie wstał, wkrótce miał zadzwonić dzwon kościelny, wzywający wiernych na jutrznię, która rozpoczyna Dzień Zaduszny. Oto były już przy wieży strażniczej. Katarzyna zuchwale poprowadziła Morganę tak, że dotknęła łańcucha rozpiętego na noc, i zawołała: - Hej, straż!

Dał się słyszeć gniewny pomruk, po czym drzwi się otwarły i stanął w nich zaspany żołnierz z lichtarzem w ręku. Spojrzał na Katarzynę mrugającymi oczami.

- Otwieraj! - rozkazała. - Muszę przejechać. Rozkaz jaśnie pana Jana de Craona!

Zimno dostatecznie rozbudziło mężczyznę, który przyjrzał się Katarzynie uważniej.

- Po kiego licha jaśnie pan posyła niewiasty na drugą stronę mostu?

Kim jesteś? A ta druga to kto? Ta, co jedzie z tyłu?

- To nie twoja sprawa, nicponiu! Powiedziałam otwieraj, to otwieraj!

Popatrz na to, jeśli mi nie wierzysz, i wiedz, że każda chwila opóźnienia w mojej podróży odbije się na twoich plecach.

Wyniośle podniosła prawą dłoń do nosa mężczyzny, aby mógł widzieć pieczęć z sardonyksu. Ów cofnął się zmieszany, nacisnął na głowę hełm i pospieszył unieść łańcuch.

- Proszę wybaczyć, wielmożna pani, ale muszę być ostrożny. Moje stanowisko jest ważne i...

- Wiem. Dobranoc!

Przejechała, a Sara za nią. Deski mostu zadudniły od uderzeń drobnych kopyt Morgany, ale odgałęzienie Loary nie było szerokie i wkrótce galopowały radośnie po twardej ziemi. Pierś Katarzyny uniosła się w westchnieniu ulgi.

- Szybciej! Musimy jechać szybciej - rzekła, spinając klacz.

Pas ziemi między ramionami rzeki został szybko pokonany i wkrótce kobiety dotarły do promu przewoźnika, który jako jedyny zapewniał łączność z portem Montjan w miejscu, gdzie Loara była najszersza.

Stojący na łące wysokiego nabrzeża domek z okrągłych bali służył za schronienie przewoźnikowi. Katarzyna skonstatowała z zadowoleniem, że duża, płaska barka była zakotwiczona z tej strony. W jednej chwili weszła do domku i obudziła przewoźnika.