Wkrótce minąć miał tydzień, od kiedy postanowił sypiać w wieży Świętego Jana. Przez ten czas prawie go nie widywała. Co rano i co wieczór przychodził, by przywitać się z żoną i matką, ale ich nie całował.
Mówił, że boli go gardło i że kaszle. Z tego samego powodu nie chciał dotykać synka. Zaniepokojona Katarzyna zagadnęła Fortunata, a to, czego się dowiedziała, bynajmniej jej nie uspokoiło. Arnold prawie nic nie jadł i nie spał po nocach, krążąc po pokoju całymi godzinami.
- To nienormalne, żeby tak się zachowywać! Można od tego zwariować! - zwierzał się jej Fortunat. - Jaśnie pana gryzie jakiś kłopot, ale nie chce się przyznać.
Kilkakrotnie Katarzyna próbowała znaleźć się sam na sam z mężem, ale z bólem stwierdziła, że uciekał jakby jeszcze bardziej od niej niż od innych. Pilnowanie bezpieczeństwa Carlat i jego mieszkańców było chyba jedyną rzeczą, jaka go obecnie interesowała. Poświęcał się temu zadaniu bez reszty, unikając - jak sądziła Katarzyna - domu, w którym zamieszkałe tam kobiety, skupione wokół kołyski Michała, prowadziły odrębne życie.
Obserwowały się nawzajem, śledziły, czyhały na każdy fałszywy krok czy na chwilę depresji, by uczynić z tego swoją broń. W tej walce zwyciężała Maria, podczas gdy Katarzyna wychodziła z niej okaleczona. Z całego serca pragnęła zrozumieć tę rzecz, może drobną, która wymykała się jej i która oddalała od niej męża. Biegnąc teraz przez dziedziniec zamiatany porywami południowego wiatru, miała nadzieję, że za sprawą tej nagłej niedyspozycji odzyska Arnolda. Teraz ona wczepi się w niego tak mocno, że będzie musiał jej powiedzieć prawdę!
Weszła przez drzwiczki do fortu, następnie popędziła na oślep schodami. Wewnątrz nie paliła się pochodnia, co było wbrew zwyczajom.
Wyczuwało się ostry przeciąg. Wiatr musiał stłumić płomienie, gdy tak dmuchał przez otwory strzelnicze. Stopniowo jej oczy przywykały do prawie całkowitej ciemności panującej na kamiennych schodach, skąpo oświetlonych światłem z wąskich szczelin wykutych w grubym murze.
Katarzynę ogarnęło dojmujące poczucie samotności. Na schodach nie było żywego ducha, natomiast z góry dochodził potworny hałas, jak gdyby pioruny waliły w zwieńczenie olbrzymiej wieży. Wysoko coś rytmicznie uderzało jak olbrzymi bęben. Zauważyła, że żołnierz, który przybiegł ją zawiadomić, zniknął bez śladu. Pochłonięta swymi niepokojami, nie zwracała na niego uwagi, ale wydawało się jej dziwne, że choroba Arnolda nie wywołała poruszenia. I te niekończące się schody.
Ciągle biegnąc, minęła drzwi prowadzące do pierwszej sali, gdy nagle zabrakło jej tchu. Serce waliło jej jak młot, więc stanęła na chwilę i oparła się o oślizgły mur, by zaczerpnąć powietrza. Czekając, aż oddech jej wróci, spojrzała bezwiednie przez otwór strzelniczy... i podskoczyła z wrażenia. Przykleiła spoconą twarz do szczeliny i krzyknęła w osłupieniu.
Daleko w dole zobaczyła wychodzącego na dziedziniec Arnolda, ubranego i uzbrojonego tak jak zwykle. Sprawiał wrażenie człowieka zupełnie zdrowego. Podtrzymywał stąpającego niepewnie pana de Cabanes'a.
Katarzyna zmrużyła oczy, by lepiej widzieć. Ależ nie, pomyłka była wykluczona: to naprawdę był Arnold.
Uniosła oczy ku szczytowi fortu, w którym ucichł rozlegający się przed chwilą hałas. Ta nagła cisza sprawiła, że dosłyszała ciężki, gorący oddech kogoś, kto wchodził po schodach. Zrazu nie zaniepokoiła się tym, wystawiła rękę przez szczelinę i zawołała: - Arnold! Arnold!
Była za daleko, za wysoko! Montsalvy jej nie usłyszał. Nie odwracając głowy, oddalił się z Cabanes'em w stronę kuźni.
Katarzyna wzruszyła ramionami i zaczęła schodzić, pogrążając się w strefę cienia. W pośpiechu potknęła się o schodek, wykręciła stopę.
Katarzyna jęknęła. Musiała zatrzymać się na chwilę, żeby przestać odczuwać ból. I wtedy z ciemnych schodów wynurzyła się twarz Escorneboeufa. Wspinał się ciężko, wyciągnąwszy ręce przed siebie, z nieruchomymi oczami, wstrząsany cichym śmiechem. Katarzyna poczuła, że krew zastyga jej w żyłach. Znalazła się w niebezpieczeństwie. Ogromny tułów Gaskończyka uniemożliwiał całkowicie przejście, przy czym on najwyraźniej nie miał zamiaru ustępować z drogi.
- No - rzekła twardo - proszę mnie przepuścić.
Nie odpowiedział, wspinając się wyżej. Jego świszczący oddech nieprzyjemnie ranił uszy Katarzyny. Te szklane oczy, ten idiotyczny, zły uśmiech! Cofnęła się o jeden schodek. Mężczyzna pochylił się i wyciągnął olbrzymie łapy, żeby ją pochwycić... Ogarnął ją przeraźliwy strach. Zrozumiała raptem, że jest sama w wieży, skazana na tę bestię, której intencje były aż nadto wyraźne. Ze zduszonym krzykiem pobiegła w górę. . Chciała dotrzeć do dużego, okrągłego pokoju, w którym mieszkał Jan de Cabanes, i zamknąć się. Pamiętała, że są tam masywne drzwi i solidne zamki. Nie odzyskała jednak jeszcze tchu. Serce boleśnie tłukło się jej w piersi.
Mężczyzna za nią też zaczął biec. A na schodach było ciemno, tak strasznie ciemno! Czy nigdy nie dotrze do tych zbawiennych drzwi? Z oczu trysnęły jej łzy przerażenia.
Nad głową dał się słyszeć potworny trzask, a po nim nastąpiło wycie.
Katarzyna miała wrażenie, że wieża rozpada się na kawałki. Kilka stopni wyżej drzwi oberwały się z apokaliptycznym hałasem. Na schody wpadło nieco światła. Katarzyna, która miała wbiec do tego cudem otwartego pokoju, odrzucona została w tył tak mocno, że uderzyła ramieniem w mur.
Między nią a wyrwanymi drzwiami, na których progu stał dyszący z wściekłości i pokryty kurzem Walter, była pustka... pustka czarna, przerażająca... Jakaś zbrodnicza ręka wyjęła ruchome drewniane schody, umieszczone na każdym piętrze fortu. Te schodki stanowiły zarazem pułapkę dla napastnika, opóźniając jego wejście na samą górę. Walter nie mógł znaleźć pod stopami nic oprócz ciemności. W każdej chwili groził mu upadek na dno lochu.
Katarzyna zrozumiała, że wyrywając drzwi i wpuszczając strumień światła, Walter ją uratował. Jeszcze tylko krok i wpadłaby w przepaść.
Nikt by jej nigdy nie odnalazł. Wystarczyłoby z powrotem ustawić schody...
Przybita strachem, z zawrotem głowy, niezdolna wymówić słowa, wyciągnęła rękę tonącej do Normandczyka, zaledwie zdając sobie sprawę z jego wyglądu. Szeroka twarz wykrzywiona była w morderczym szale, który dobrze znała. Ręce spływały krwią...
- Niech się pani nie rusza! - szepnął zdyszany. - Zaczynam rozumieć, dlaczego mnie tu zamknięto!
W tej właśnie chwili zjawił się Escorneboeuf. Tak był zajęty pogonią za Katarzyną, że nie od razu zauważył Normandczyka. Z pomrukiem złości miał się już na nią rzucić, gdy Walter zagrzmiał: - Tym razem nie wymkniesz mi się, łotrze!
Katarzyna nie zdążyła przywrzeć do muru. Jednym skokiem Walter przeskoczył przepaść, potrąciwszy ją w przejściu. Otrzymała mocny cios, który na chwilę ją ogłuszył, a tymczasem olbrzym padł całym ciężarem na Gaskończyka, a ten upadł w tył. Obaj mężczyźni, objęci, stoczyli się ze schodów aż do najbliższego podestu.
Dotyk zimnych kamieni, w które Katarzyna się wczepiła, ocucił ją, znajdowała się bowiem o krok od zemdlenia. Zacisnęła zęby i mimo bólu wstała. Trzymając się ściany, na chwiejnych nogach, zeszła do miejsca, na które potoczyli się mężczyźni. Walka trwała nadal - dzika, zaciekła.
Escorneboeuf i Walter tworzyli plątaninę nóg i rąk, spomiędzy których wyrywały się zwierzęce pomruki. Turlali się to w jedną stronę, to w drugą, raz Normandczyk był górą, raz Gaskończyk.
Katarzyna modliła się żarliwie. Pragnęła ze wszystkich sił, by wygrał Walter, bowiem jego porażka oznaczała śmierć zarówno dla niego, jak i dla niej. Gaskończyk, niestety, był tak samo silny jak rywal, a niedawna rana ramienia Normandczyka utrudniała mu zadanie tym bardziej, że musiała się na nowo otworzyć, gdy wyrywał dębowe drzwi... Walczący zagradzali przejście i Katarzyna nie miała żadnego sposobu, by pobiec po posiłki. Nagle przyszło jej do głowy, że może zawołać i krzyknęła: - Na pomoc! Do mnie!
- Cicho! - wystękał Walter. - Diabli wiedzą, kogo pani może tu sprowadzić! Sam sobie poradzę!
I rzeczywiście udało mu się zdobyć przewagę. Złapał nieprzyjaciela za gardło i zaciskał je mimo ciosów pięścią, jakimi bezustannie okładał go Gaskończyk. Escorneboeufowi brakowało powietrza. Jego usta rozwarły się, ciosy straciły na sile i celności. Walter ścisnął go mocniej i podniósłszy głowę Gaskończyka, uderzył nią o ziemię. Wreszcie rozległ się jego charkot.
- Łaski... Nie zabijaj mnie!
- Odpowiedz najpierw na moje pytania, a potem się zobaczy. Kto mnie zamknął w sali na górze?
- Ja! Poproszono mnie o to!
- Kto?
- Panienka... Maria de Comborn!
- A więc ją znasz? - spytała Katarzyna, której powróciła przytomność umysłu.
Ściśnięta między dłońmi Waltera twarz Escorneboeufa miała kolor wina. Łapał powietrze jak ryba wyrzucona na piasek. Normandczyk rozsunął kciuki. Escorneboeuf sapnął dwa czy trzy razy.
- Tak - powiedział wreszcie. - Służyłem niegdyś u jej brata, w Comborn, jako najemnik. Obiecała mi. . klejnoty matki... i że mi się odda...
jeśli was zabiję obydwoje!
- A więc - warknął Walter - kto zdjął schody?
- To też ja! Skorzystałem z tego, że pan Arnold i pan Jan robili obchód. Wtedy je zdjąłem. Potem... posłałem żołnierza do pani Katarzyny.
Kiedy zobaczyłem go biegnącego w stronę fortu, poszedłem za nią!
Chciałem... Nie! Litości!
Ostatnie słowa wyrwały mu się z przerażenia. Wykrzywiona wściekłością twarz Waltera okryła się purpurą. Gaskończyk poczuł, że wokół jego szyi palce zaciskają się coraz mocniej.
- Chciałeś ją popchnąć, czy nie tak? W razie gdyby jakimś cudem zobaczyła pod stopami dziurę...
Escorneboeuf usłyszał śmiertelną groźbę we wzburzonym głosie przeciwnika i niemal dziecinnym gestem złożył ręce. Nie mógł już mówić.
- Poprosił o łaskę... - zaczęła Katarzyna. Walter spojrzał na nią ogromnie zaskoczony.
- Na Odyna! Pani się nad nim lituje! Co więc mam z nim zrobić?
Katarzyna już chciała odpowiedzieć, ale zdziwienie rozluźniło uścisk palców Waltera, z czego Escorneboeuf zdał sobie sprawę, mimo że był bliski utraty przytomności. W odruchu człowieka niemającego nic do stracenia szarpnął się z całej siły, popchnął Waltera, który stracił równowagę i upadł na bok. W okamgnieniu na wpół uduszony mężczyzna poderwał się i zbiegł ze schodów. Słychać było odgłos jego kroków, a potem trzaśnięcie drzwiami. Walter tymczasem wstał mamrocząc: - Wymknął mi się! Ale go złapię... Katarzyna przytrzymała olbrzyma z całej siły.
- Nie... proszę cię! Zostaw go... Nie. . nie zostawiaj mnie samej! Ja się tak bałam!
W skąpym świetle dnia jej twarz wyglądała jak jasny kwiatek. Drżała na całym ciele. Normandczyk dosłyszał, jak dzwonią jej zęby. Oparła się o niego, instynktownie szukając schronienia. Strach, jaki przeżyła, wywołał u niej tę reakcję. Palce Katarzyny natrafiły na zranione ramię. Cofnęła się pospiesznie i spojrzała ze zgrozą - jej dłoń była poplamiona krwią.
- Twoja rana... - powiedziała.
- To nic takiego! Zasklepi się! Zniosę panią na dół! Nigdy nie zejdzie pani z tych przeklętych schodów sama.
Uniósł ją z ziemi. Przytuliła się do piersi olbrzyma niczym bojaźliwe dziecko.
- Uratowałeś mnie - westchnęła. - I tym razem zawdzięczam ci życie.
Zaczął się śmiać, zadowolony.
- Po to tu jestem - rzekł. - Przecież pani wie, co mówi Maria. Jestem pani psem łańcuchowym.
Katarzyna nie odpowiedziała, ale niejasny impuls, który od dawna domagał się wyjaśnienia, pchnął ją do nieprzemyślanego gestu. Gdy Walter zaczął schodzić, otoczyła ramionami jego mocną szyję i przycisnęła wargi do ust olbrzyma. Zatrzymał się nagle. Początkowo jego usta pod ustami Katarzyny pozostały nieruchome. Ten nieoczekiwany pocałunek przeszył go jak błyskawica. Ale to była tylko chwila. Gdy młoda kobieta chciała się odsunąć, przycisnął ją do siebie i oddał jej pocałunek z namiętnością, która ją poruszyła. Jego zmysłowe wargi były gorące i miękkie jak u dziecka. Katarzynę ogarnęło dziwne uczucie. Ten pocałunek miał dla niej nieoczekiwany smak. Był taki czuły, jak gdyby namiętność mężczyzny powściągana była czcią. Odnalazła w nim świeżość pierwszej miłości.
Katarzyna przypomniała sobie nagle Landry'ego, swego przyjaciela z lat dziecinnych, który z rozpaczy wstąpił do zakonu. Landry kochał ją właśnie w taki sposób. W Walterze rozpoznawała ten sam rodzaj człowieka, tę samą rasę, do której i ona należała. Kochał ją w sposób pozbawiony pychy, ale bez reszty. Jego miłość była pewnie tak naturalna jak zapach pól czy lot ptaka...
Nagle postawił ją na ziemi i odszedł na bok. Dzięki otwartym drzwiom fortu ujrzała jego twarz skurczoną z bólu, którego nie zrozumiała.
"Katarzyna Tom 3" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 3". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 3" друзьям в соцсетях.