- Co przede mną ukryłaś? Co wiesz? Co przemilczałaś wtedy, gdy ja umierałam z rozpaczy? Po co ta potworna komedia, z której powodu oszalałam? Mów, mówże wreszcie! Wyrwę ci z gardła te słowa, choćbym miała...

Zamilkła mimo gniewu, uprzytomniwszy sobie ze wstydem, co chciała powiedzieć. Tak, groziła Sarze, swojej starej Sarze, najwierniejszej przyjaciółce! Jakiż obłęd wywoływało w niej samo imię Arnolda, że doprowadzona była do granic zdziczenia! Sara opuściła głowę w poczuciu winy.

- Rób, co chcesz - szepnęła. - Nie mam prawa mówić... Przysięgłam na Matkę Boską i na zbawienie mojej duszy.

- I dotrzymałaś słowa, Saro... Dziękuję!

Usłyszawszy ten nieoczekiwany głos, Katarzyna krzyknęła i odwróciła się, ale musiała złapać się oparcia swego fotela, by nie upaść. Na progu ukazał się Arnold de Montsalvy, blady i wychudły, w swym odzieniu z czarnego zamszu... W krtani młodej kobiety zamarł krzyk.

Myślała, że to duch, ale ten duch był żywy... Powoli zbliżał się ku niej, a z jego ciemnych oczu mogła wyczytać całą dawną miłość do niej. Nigdy jednak nie patrzył na nią z taką rozpaczliwą czułością.

- To ty! - szepnęła. - To ty! Bóg mnie wysłuchał! Pozwolił, żebym cię znów zobaczyła!

Wszystko przestało dla niej istnieć: ten pokój, w którym umierała z miłości, Walter, Szkot, Sara i nawet zwłoki jej rywalki. Nie było nikogo, tylko on, mężczyzna, którego kochała ponad wszystko! Cóż jej po innych?

Chciała rzucić się do niego z wyciągniętymi ramionami, oszalała ze szczęścia, tak jak przedtem o mało nie oszalała z rozpaczy, ale on i teraz ją zatrzymał.

- Nie, nie, moja ukochana.. nie zbliżaj się! Nie możesz mnie dotknąć, nigdy, nigdy więcej. Panowie, czy zechcecie zostawić nas samych? Dziękuję za wszystko, co uczyniliście.

I znów Kennedy zamiótł podłogę piórami czapli, Walter przykląkł i wbił spojrzenie swoich szarych oczu w tego, który był tak smutny, a którego dopiero teraz uznał za swego pana.

- Wielmożny panie Arnoldzie - rzekł - wymierzył pan sprawiedliwość? Niech mi pan wybaczy, że zwątpiłem w pana. Od tej pory jestem pańskim sługą!

- Dziękuję - rzekł Montsalvy melancholijnie. - Ale twoja służba będzie niedługa. I żałuję, kolego, że nie mogę ci teraz podać ręki.

Kennedy i Walter wyszli. Sara opuściła pokój, by udać się do Michała, który był z babką. Katarzyna i Arnold zostali sami. Młoda kobieta wpatrzyła się w swego męża.

- Dlaczego - zaczęła zduszonym głosem - dlaczego mówisz, że nie powinnam... nigdy cię dotknąć? I co znaczy cała ta potworna komedia?

Dlaczego kazałeś mi wierzyć, że kochasz kobietę, której nienawidziłeś, dlaczego kazałeś mi tak cierpieć? - Musiałem to zrobić. Musiałem za wszelką cenę oderwać cię od siebie. Nie mam prawa kochać cię, Katarzyno... a przecież nigdy jeszcze cię tak mocno nie kochałem.

Przymknęła oczy, by rozsmakować się w boskiej muzyce tych słów, których miała już nigdy nie usłyszeć. Boże Wszechmogący! Boże Miłościwy! Kochał ją! Ogarnięty był tym samym płomieniem namiętności, którym i ona płonęła! Ale skąd te dziwne słowa, czemu odsuwa ją tak uparcie? Katarzyna przeczuwała, że niebawem przeniknie tę tajemnicę, ale teraz czuła lęk i drżała tak, jakby stała na progu przepaści.

- Nie masz już prawa mnie kochać? - zapytała z wysiłkiem. - Ale kto może ci w tym przeszkodzić?

- Zło, które noszę w sobie, moja ukochana! Zło, które tak bardzo chciałem przed tobą ukryć, bo nade wszystko obawiałem się wzbudzić w tobie przerażenie. Ale zrozumiałem, że jeszcze bardziej boję się twojej nienawiści, twej pogardy. Bałem się, tak bardzo się bałem, że odejdziesz, że wrócisz do tamtego! Wiedzieć, że jesteś w jego rękach, wyobrażać sobie twoje ciało w jego ramionach, twoje usta przy jego ustach... to było piekło!

Nie mogłem tego ścierpieć. Lepiej było wrócić... i wszystko ci powiedzieć!

- Ale co? Na miłość boską, przez wzgląd na naszą miłość, Arnoldzie, mów! Mogę wszystko wytrzymać... wolę wszystko, niż stracić ciebie.

- A jednak, Katarzyno, już mnie straciłaś! Noszę śmierć w sobie i jestem już na wpół martwy.

- Ależ co mówisz? Oszalałeś? Straciłeś rozum? Dlaczego martwy?

Nagle odwrócił się do niej plecami, jak gdyby nie mógł znieść niepokoju na kochającej twarzy.

- Lepiej byłoby, gdybym już naprawdę był martwy, a Bóg okazałby mi miłosierdzie, pozwalając mi polec, jak wielu innym, w bitwie pod Azincourt czy pod murami Orleanu...

Katarzyna, napięta jak łuk, krzyknęła: - Mów, przez litość!

I wtedy przemówił! Trzy słowa, trzy potworne słowa, które przez wiele miesięcy miały powracać w jej snach, budzić ją nagle skąpaną w pocie i rozbrzmiewać rozgłośnym echem między ścianami pustego pokoju.

- Jestem trędowaty... TRĘDOWATY!

Potem odwrócił się, spojrzał na nią i stłumił okrzyk bólu. Nigdy nie widział u niej takiego cierpiącego wyrazu twarzy. Przymknęła oczy i grube łzy spływały powoli po jej bladych policzkach. Stała wyprostowana, z rękami przy ustach i wydawało się, że utrzymuje się na nogach dzięki cudowi. Była taka krucha, taka bezbronna, że odruchowo wyciągnął ramiona... i prawie od razu je opuścił. Odmówiono im nawet tej ostatniej radości, jaką jest płacz w ramionach najdroższej osoby. Dyszała lekko jak goniona łania, która straciła już wszelką nadzieję. Usłyszał szept: - To niemożliwe! Niemożliwe!

Krzyk ptaka, który przemknął na niebie i przerwał ciszę tego pokoju, przywrócił ich do rzeczywistości. Katarzyna otworzyła oczy i Arnold oczekujący z niepokojem na moment, w którym te ukochane fiołkowe źrenice znów na nim spoczną, poczuł, że jego serce topnieje. W tych oczach nie było ani odrazy, ani przerażenia.. tylko bezgraniczna miłość, nieskończona jak szerokie przestworza nieba. Jej piękne usta rozchyliły się w uśmiechu promieniejącym czułością.

- Jakież to ma dla mnie znaczenie? - rzekła łagodnie. - Od lat śmierć na nas czyha, więc wszystko jedno, w jaki sposób nas zabierze! Twoja choroba będzie moją: jeśli jesteś trędowaty, ja będę trędowata, tam, gdzie ty pójdziesz, pójdę i ja, i jakikolwiek los nas czeka, będziemy mu przychylni, jeśli tylko nas nie rozłączy! Arnoldzie, ty i ja, razem, na zawsze... odcięci od świata, przeklęci, objęci anatemą, ale zawsze razem!

Jej uroda, odmieniona miłością, zajaśniała w tej chwili takim blaskiem, że olśniony Arnold przymknął oczy. Nie widział, jak podbiega do niego z wyciągniętymi ramionami. Dopiero wtedy, gdy przywarła do niego i objęła ramionami jego szyję, oprzytomniał i chciał ją odepchnąć, ale ona trzymała się go mocno, zmuszając, by cierpiał katusze, mając tak blisko siebie ukochaną twarz.

- Moja słodka - wyszeptał złamanym głosem - to niemożliwe!

Gdybyśmy byli sami na świecie, otworzyłbym szeroko ramiona i usłuchał głosu mej samolubnej miłości, zabrałbym cię w jakieś odludne miejsce, tak opustoszałe, że nikt nigdy by nas nie znalazł. Ale mamy dziecko. Michał nie może zostać sam na świecie.

- Ma babcię!

- Ona jest stara, słaba i samotna. Nie może dla niego nic zrobić, tylko płakać nad jego nieszczęściem. Teraz ty, Katarzyno, jesteś ostatnią z rodu Montsalvych i jego jedyną nadzieją. Jesteś dzielna, jesteś silna... Będziesz umiała walczyć dla swego syna, odbudujesz Montsalvy.

- Bez ciebie? Nigdy nie będę w stanie! A ty? Co z tobą będzie?

- Ja?

Odwrócił się, podszedł do otwartego okna, spoglądał przez chwilę na dolinę, którą zawładnęła wiosna. Wyciągnął ramiona w stronę południa.

- Tam - rzekł - w połowie drogi do Montsalvy kanonicy z Aurillac wznieśli niegdyś leprozorium, gdzie mieszkają ci, którzy odtąd będą moimi braćmi. Dawniej było ich wielu, teraz jest ich tylko paru, a opiekuje się nimi benedyktyn. Tam pójdę. Serce Katarzyny przepełnił ból.

- Ty, w leprozorium? Ty, taki. .

Nie dodała: „dumny, porywczy, chlubiący się swoim pochodzeniem, ty, który jesteś samym życiem, wielbicielem wojny i ciosów miecza skazany na powolną śmierć, najgorszą ze wszystkich?". Ale boleść, którą wyczuł w jej głosie, dopowiedziała wszystko. Arnold zrozumiał to i czule się do niej uśmiechnął.

- Tak! Przynajmniej będę mógł oddychać tym samym powietrzem co ty i do ostatniego tchnienia spoglądać na ojczyste góry, drzewa i niebo, na które i ty będziesz patrzyła. Będę dla ciebie martwy, Katarzyno, ale może nie będziesz już chciała odjechać. .

- Mógłbyś uwierzyć w to, że teraz. .

- Nie. Wiem, że zostaniesz tutaj. Obiecaj mi, że będziesz dla Michała zarazem matką i ojcem, że będziesz żyła dla niego tak, jak żyłaś dla mnie.

Powiedz, obiecujesz?

Oślepiona łzami, ukryła twarz w dłoniach, żeby już nie widzieć tej szczupłej postaci stojącej w oknie i nie wiedzieć, że już nie należy do ziemskiego życia. Szloch rozrywał jej piersi, ale powstrzymywała go z całej siły.

- Kocham cię - wybełkotała. - Kocham cię, Arnoldzie.

- Kocham cię, Katarzyno. Kiedy będę już potworem, wrakiem ludzkim, zbyt odrażającym, by mógł na mnie paść wzrok innych ludzi, będę cię i wtedy kochał, a wspomnienia i światło naszej miłości pomogą mi. Chciałem odejść, by szukać gdzie indziej śmierci, z bronią w ręku, ale jeśli taka jest wola Boga, lepiej, bym umarł na tej ziemi, która należy do mnie i do której pewnego dnia powrócę. .

Wydawało się, że jego głos dochodzi z oddali i słabnie. Katarzyna opuściła ręce, szeroko otworzyła oczy i krzyknęła w przerażeniu: - Arnoldzie!

Ale jego już nie było. Po cichutku opuścił pokój.


Tego wieczoru Sara musiała zamknąć się z Katarzyną w jej pokoju, a Walter położył się w poprzek drzwi. Młoda kobieta, zapominając o tym, że Arnold błagał ją o zaniechanie wszelkich kroków, chciała biec za swoim mężem. Poszedł szukać schronienia u poczciwego proboszcza Carlat, gdyż wieść o chorobie rozeszła się w miasteczku i zamku lotem błyskawicy, siejąc przerażenie. Wszyscy teraz drżeli ze strachu, począwszy od zahartowanych w boju żołnierzy, a skończywszy na biednych pasterzach.

Starali się przypomnieć sobie, jakie mogli mieć kontakty z nieszczęśnikiem. Ludzie krzyczeli, by natychmiast odprowadzić trędowatego do leprozorium. Dopiero stary proboszcz musiał się rozgniewać i zagrozić, że odejdzie wraz z Arnoldem, jeśli cokolwiek mu się stanie. Panował tak ogromny strach, że wieśniacy byliby zdolni do podpalania domów. Tylko prezbiterium, jako święte miejsce, mogło uniknąć tego losu.

Jan de Cabanes złożył Katarzynie wizytę po raz pierwszy. Ukłonił się z szacunkiem przed młodą kobietą w żałobie i oświadczył, że nazajutrz chorego, zgodnie z prawem, odprowadzą do leprozorium w Calves, po ostatniej mszy, która zostanie odprawiona w miasteczku w jego intencji.

Chciał wiedzieć, czy pani de Montsalvy pragnie wziąć udział w tej ceremonii.

- Myślę, że pan w to nie wątpi - odparła Katarzyna.

Poszłaby nawet do piekła, żeby jeszcze raz go zobaczyć, choćby na krótką chwilę. A teraz znów zapadła noc. Mieszkańcy Carlat zabarykadowali się w swoich domach, po nakreśleniu żółtego krzyża na drzwiach prezbiterium. Strażnicy stłoczyli się w wartowni. Bali się nawet obserwować blanki powodowani strachem, że zobaczą w ciemności posępną postać czerwonej śmierci. Czujki, które zmuszeni byli wystawić na skutek gróźb Kennedy'ego, dygotały ze strachu na murach strzelniczych. Katarzyna, stojąc w oknie z rękami skrzyżowanymi na piersi, starała się odgadnąć w mroku dom, który stał się ostatnim schronieniem Arnolda. Jej oczy były teraz suche, czoło płonęło.

Uporczywie milczała.

Izabela de Montsalvy siedziała nie opodal w fotelu równie milcząca.

Blade palce starszej pani przesuwały paciorki różańca. Katarzyna nie była w stanie się modlić. Bóg był zbyt wysoko, zbyt daleko, by skromna modlitwa ludzka mogła Go dosięgnąć. Udzielił Katarzynie łaski, o którą błagała w malignie: jeszcze raz zobaczyć ukochanego, jeszcze raz go dotknąć. Ale jaką cenę miała za to zapłacić?

Zrozumiała teraz wszystko, co przedtem było niezrozumiałe. Sara opowiedziała jej, jak pewnej nocy Arnold przyszedł ją obudzić, by pokazać, że ma na ramieniu dużą, gruzełkowatą plamę jasnego koloru, której widok przeszył ją lękiem. Była to rzeczywiście, tak jak się obawiał, pierwsza oznaka choroby, przeklęte piętno trądu. Opowiedziała, jak kazał jej przysiąc, że zachowa milczenie. Chciał spowodować, by Katarzyna odsunęła się od niego, żeby potem mogła, bez wyrzutów sumienia, rozpocząć nowe życie. Ale nie wziął pod uwagę rozpaczliwej miłości młodej kobiety, nie wziął pod uwagę swej własnej namiętności. Jego szlachetny plan spalił na panewce i teraz Katarzyna wiedziała.. to, czego Izabela dowiedziała się pamiętnej nocy w kaplicy!

Kiedy odwróciła się do starszej pani, zdziwiła się niemal, że na jej twarzy malował się ból tak ogromny jak jej własny. Czy jakaś inna kobieta mogła cierpieć tak samo jak ona?